III Koniec.doc

(63 KB) Pobierz

Bella spała już od dłuższego czasu. Jej sen był niespokojny- wciąż rzucała się po łóżku, co chwilę mówiąc „ratunku”. To jedno słowo, które padało z jej ust dało mi absolutną pewność, co do decyzji, jaką powziąłem- nie jestem i nigdy nie byłem kimś odpowiednim dla niej. Zaślepiony miłością, jaką ją darzyłem nie zauważyłem jak wielkim egoistą jestem starając się na siłę utrzymać ją przy sobie. Była to też pierwsza noc od wielu miesięcy, kiedy przez sen ani razu nie wyszeptała mojego imienia. Nagle usłyszałem cichy pomruk samochodu jakieś pięćset metrów od domu Belli a zaraz potem pojawiły się czyjeś myśli
„Edward!”
To Alice jechała moim volvo i najwyraźniej pilnie chciała ze mną porozmawiać. Spojrzałem na zegarek, który stał na szafce nocnej- dochodziła czwarta nad ranem, a ja jeszcze nie rozmawiałem ze swoją rodziną. Jakaś część mojej świadomości chciała powstrzymać mnie, ale natychmiast zagłuszyłem w sobie ten głos. Podszedłem do lóżka, po czym złożyłem pocałunek na jej czole.
- Kocham cię i zawsze będę cię kochać nie ważne, co się wydarzy.
Po tych słowach spojrzałem na nią ostatni raz oczami zakochanego wampira i przybrałem maskę potwora bez uczyć. Wyskoczyłem przez okno jej pokoju i w mgnieniu oka byłem już obok Alice w samochodzie.
- Nie masz nic, przeciwko że wzięłam twój samochód bez pozwolenia?- Zaczęła niewinnie.
- Najwyraźniej miałaś jakiś ważny powód.
Byłem tego pewny. Myśli mojej siostry były chaotyczne, jakby nie mogła się skupić na tym, co widzi, słyszy i co chce powiedzieć. Mogłem tylko zobaczyć przebłyski wizji i usłyszeć strzępy, ale nie było to nic konkretnego, co mogłoby mnie nakierować na cel jej przyjazdu tutaj. Milczałem w nadziei, że sama powie mi, o co chodzi. Kątem oka dostrzegłem jak coraz mocniej zaciska swoje dłonie wokół kierownicy.
- Zaraz ją połamiesz.- Powiedziałem delikatnie się uśmiechając
- Przepraszam- natychmiast rozluźniła swój uścisk- widzisz nie wiem jak zacząć.
- Alice wiesz, że nie musisz mieć przede mną tajemnic. Jesteś mi najbliższa z całej rodziny.
Spojrzała na mnie i po raz pierwszy odkąd wszedłem do samochodu uśmiechnęła się
„Wiem o tym”.
- Chodzi o to, że powzięłam właśnie ostatnią próbę ratowania cię i nie wiem jak się za to zabrać.
Jej słowa mnie zaniepokoiły, ale jednocześnie dały mi stu procentową pewność, co do tematu, jaki miała zamiar podjąć.
- Chcesz porozmawiać o Belli?- To nie musiało być pytanie- ja po prostu to wiedziałem.
- Tak.
- Alice ile byłabyś w stanie zrobić dla Jaspera?
- Wszystko, ale to przecież wiesz. Tak samo jak ty byłbyś w stanie zrobić wszystko dla Belli.
- Więc chyba sama rozumiesz, że to jedyne słuszne wyjście. Na pewno nie zamierzam zamienić jej w wampira ani nie chcę by życie widziała tylko przez mój pryzmat. Chcę żeby była człowiekiem i żyła jak człowiek, żeby nic w jej życiu jej nie umknęło, dlatego musze odsunąć się w cień.
- A co zmierzasz potem?
- Po czym?
„Po jej śmierci”- mentalny głos Alice krzyczał do mnie. Był to jeden z tych rodzajów krzyków, które są głośniejsze niż te werbalne.
- Zamierzam zakończyć swoje życie.
Alice momentalnie zamarła.
- To bez sensu Edwardzie. Chcesz zostawić Bellę, chodź doskonale wiesz, że ona nie chce żebyś odchodził. A co z resztą twojego życia? Zamierzasz cierpieć przez ten czas. Czy wiesz, że razem z tobą my także będziemy cierpieć. Bella jest dla nas ważna tak samo jak i dla ciebie.
- To bez znaczenia.
- Jak możesz! Nie rozumiesz? Miłość niesie ze sobą wielkie szczęście, o wiele większe od bólu, który przynosi tęsknota.
- Więc może jestem masochistą.
Nie odezwała się już do mnie więcej dopóki nie dojechaliśmy do domu. Po raz pierwszy odkąd poznałem Alice widziałem jak się poddaje. Nie zaczekała na mnie tylko od razu wysiadła z samochodu.
- Czekamy w środku.- Rzuciła na odchodne, po czym podbiegła do Jaspera, który stał na werandzie. Kiedy wyczuł emocję, jakie targają jego żoną rzucił mi gniewne spojrzenie i przytulił ją mocniej do siebie.
Siedziałem w samochodzie zastanawiając się nad słowami Alice i zrozumiałem, że nie mogę już tchórzyć. Jeśli mam to zakończyć ma się to stać wkrótce i muszę zrobić to sam nawet, jeśli miałbym kłamać i zwodzić ukochaną.
Wszedłem do domu i od razu moim oczą ukazała się cała rodzina siedząca przy długim, drewnianym stole w pokoju, który miał robić za jadalnie.
Carlisle siedział na końcu stołu, a po jego lewej stronie siedziała Esme kurczowo ściskając jego rękę. Moja siostra stała w kącie przytulona do swojego męża, który rzucał mi spojrzenia pełne rozczarowania po tym, do jakiego stanu doprowadziłem Alice. Emmett siedział po środku od strony okna i był jakby nie obecny, obok niego siedziała, Rose, która jako jedyna była zadowolona z obrotu sytuacji- znowu.
- Chcesz nam coś powiedzieć Edwardzie?- Zaczął mój ojciec nawet nie patrząc w moją stronę.
- Chce abyśmy się stad wynieśli i zostawili Bellę w spokoju- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Wreszcie jakaś rozsądna decyzja młodszy bracie.- Rosalie wyglądała na naprawdę zadowoloną.
Wszyscy się patrzyli to na mnie i na nią oczekując jakiejś reakcji. I chodź przychodziło mi to naprawdę ciężko muszę przyznać, że był to jeden z tych nielicznych razy, kiedy musiałem zgodzić się z blondynką.
„Pamiętaj robisz to dla niej”- pomyślałem, po czym odruchowo nabrałem powietrza w płuca. Ledwo wyczuwalny zapach krwi mojej ukochanej unosił się jeszcze w powietrzu, na co potwór we mnie uśmiechnął się szeroko.

 

Stałem na werandzie i przypatrywałem się odjeżdżającym samochodą. Rosalie oczywiście nie zgodziła się jechać jeepem Emmetta i razem z moim bratem ruszyli pierwsi jej czerwonym BMW. Później przyszła pora na Carlisle’a, który zadzwonił do szpitala w Forks i poinformował doktora Grenady o obiecującym angażu w Los Angeles, na który grzechem byłoby się nie zgodzić i Esme. Moja przyszywana matka spojrzała na mnie wzorkiem pełnym czułości.
„Jeśli kochasz, wtedy nie chcesz ranić.” Pomyślała, ale nie było to oskarżenie a raczej ostatnia, desperacka próba odciągnięcia mnie od mojego pomysłu.
- Jeśli zginęłaby przeze mnie to tylko, dlatego, że ją kocham. Ranienie to jedyny sposób na jej ocalenie.
Esme od razu odwróciła wzrok i ruszyła do czarnego Mercedesa.
Jako ostatni mieli wyruszyć Astonem Alice z Jasperem. Mały narwany chochlik rzucił się mi na szyję z takim impetem, że mało, co mnie nie wywróciła.
- Przecież wkrótce do was dołączę- starałem się uśmiechnąć, ale wyszedł mi tylko zniekształcony grymas.
- Wiem, ale kiedy znów odjedziesz nie pożegnasz się ze mną- w jej głosie dało się wyczuć zrozumienie. – Chodź Jazz czas na nas.
Jasper podszedł do mnie i położył rękę na ramieniu.
- Pamiętaj, że są drzwi, które raz zamknięte nigdy więcej nie mogą zostać otwarte.
- Wiem i taką mam nadzieję- to było oczywiste kłamstwo. Nie chciałem tego całym sobą, ale miłość bez poświęceń nie może być miłością.
Wraz z tym jak ostatni samochód wyjechał zamknąłem za sobą drzwi do życia, które chciałem mieć razem z Bellą, a do którego nie miałem prawa.
Czekałem na nią na szkolnym parkingu świadom tego, co miałem zrobić. Ból przeszywający mnie na wskroś był nie do zniesienia. Całe to staranie się dla jej dobra było niczym moja własne próba samobójcza. Zacząłem się jeszcze raz zastanawiać jak będzie wyglądać wieczność bez jej zarumienionych policzków, kaskady brązowych loków i tych czekoladowych oczu tak inteligentnych będących dla mnie jedyna przepustką do jej wewnętrznego świata. Czy wspomnienie mojego porzucenia szybko ją opuści i znajdzie pocieszenie w ramionach kogoś innego, ludzkiego. Na tą myśl kamyk znajdujący się w mojej dłoni zmienił się w kupkę piachu, którą bezzwłocznie wyrzuciłem. Zauważyłem jak powoli wjeżdża na parking- jak zawsze skupiona, skoncentrowana nawet na najdrobniejszych manewrach. Natychmiast podszedłem w jej stronę i otworzyłem drzwiczki od jej furgonetki.
- Jak samopoczucie?- Zapytałem widząc jej wymuszony uśmiech.
- Świetnie.
Szliśmy do klasy w milczeniu. Jak na prawdziwego masochistę przystało myślałem nad najbardziej łagodną wersją „opuszczenia” Belli. Ona natomiast równie odległa widocznie była pogrążona w rozmyślaniach, które z całą pewnością dotyczyły wczorajszego wieczora.
Lekcje mijały mi niepostrzeżenie. Od wyjścia z parkingu nie odzywaliśmy się do siebie stanowiąc jedynie dla siebie towarzystwo w milczeniu. Sytuacja uległa całkowitemu przeistoczeniu, kiedy po wejściu do stołówki Bella dostrzegła, że przy naszym stoliku nie ma mojego rodzeństwa.
- Gdzie jest Alice?
- Z Jasperem – odpowiedziałem bawiąc się batonikiem. Wydało mi się, że cokolwiek teraz nie wymyśle będzie oczywiste.
I kłamstwo- skarciłem sam siebie w myślach.
- Co z nim?
- Wyjechał na jakiś czas.
- Co takiego? Dokąd?
- W żadne konkretne miejsce.
- A Alice z nim.- To nie było już pytanie.
- Chciała mieć na niego oko. Będzie go próbować nakłonić do zatrzymania się w Denali.
Na chwilę jakby odpłynęła najwyraźniej starając sobie przypomnieć coś istotnego.
- Ręka ci dokucza? – Spytałem by wyrwać ją z tego zamyślenia.
- Kogo obchodzi moja głupia ręka!
Ta odpowiedź zbiła mnie z tropu. Nie odezwałem się już więcej. Gdzieś w głębi pojawiła się cicha nadzieja, że być może nienawidzi mnie i brzydzi się mojego gatunku po wydarzeniach z poprzedniego wieczora. Odprowadzałem ją na parking, kiedy przerwała nasze niezręczne milczenie.
- Wpadniesz do mnie później
Być obojętnym wydało mi się najlepszym w zaistniałem sytuacji. Powoli ją odstawiać od siebie, stopniowo kawałek po kawałku.
- Później?
- Dziś pracuję. Zamieniłam się dyżurami, żeby móc świętować swoje urodziny.
- Ach tak.
- To, co wpadniesz, kiedy wrócę, prawda?
Wątpiła. Wyczułem to od razu i chodź serce pragnęło być z nią już na wieczność rozum mówił mi zupełnie coś innego.
- Jeśli chcesz.
- Zawsze tego chcę. - Pragnienie siebie nawzajem, które nigdy nie powinno mieć miejsce. Bóg zapewne przeklął mnie już dawno.
- No to wpadnę.- Starałem się zabrzmieć najzwyczajniej na świecie.
Pojawiła się pustka, przeraźliwa pustka, która wypełniała mnie całego. Spojrzałem w jej czekoladowe oczy pełne nadziei i zrozumienie. Oczy, które nie wątpią, a wiedzą. Jedynym, na co się zdobyłem było ucałowanie czoła ukochanej. Zamknąłem za nią drzwi od jej furgonetki i ruszyłem w stronę swojego volvo.

 

 

Czekałem na nią na podjeździe wiedząc, że każda sekunda przybliża mnie do opuszczenia Belli już na zawsze. Ostatnie dwa dni były dla mnie mieszanką sprzecznych emocji. Co raz podejmowałem decyzję o porzuceniu swego niechlubnego pomysłu, ale kiedy patrzyłem w jej oczy, które od urodzin przepełnione były troską i bólem czułem, że dobrze postępuję. Dla mnie była to miłość na wieczność, ale miałem nadzieję, że Bella odnajdzie w przyszłości spokój i zaopiekuję się nią ktoś bardziej odpowiedni ode mnie. Moje przemyślenia przerwał hałas jej furgonetki. Gdyby moje serce nie przestało bić wiele lat temu jak nic by przyspieszyło. Spojrzałem przez okno i przypatrywałem się jej wsłuchując się w ciszę, która ją otaczała. Pragnąłem jej już na zawsze, była moją heroiną, ale każdy musi uwolnić się od uzależnienia. Moja pora przyszła właśnie w tej chwili. Z samochodu wyszedłem równo z nią odbierając jej torbę i ponownie odkładając na fotel pasażera.
- Chodźmy się przejść – powiedziałem widząc jej zdezorientowany wyraz twarzy.
Wydała się być zagubiona, jakby miała już wcześniej jakieś przeczucia. Czy mogłem to przegapić pogrążony w rozmyślaniach? Najwyraźniej tak. Nie czekałem na jej aprobatę. Po prostu chwiałem jej dłoń i pociągnąłem w stronę lasu. Nie zagłębialiśmy się za daleko, nie chciałem, żeby się zgubiła. Zza drzew wciąż prześwitywała ściana domu.

Oparłem się o pień drzewa. Czułem się jakby całe moje ciało było przeciw temu wszystkiemu. Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku, kiedy patrzyłem tak na nią. Była zaskoczona sytuacją, ale na pewno nic nie przeczuwała. Nie zasługiwała sobie na to, co zamierzałem uczynić, ale nie mogła się spodziewać niczego ponad to odkąd zgodziła się na romans z wampirem.
- Okej, porozmawiajmy.- Powiedziała, przerywając niezręczną ciszę, która zaistniała pomiędzy nami.
- Wynosimy się z Forks, Bello.
„Tak będzie dla Ciebie lepiej”- pomyślałem, jednocześnie sprawiając, iż na mojej twarzy zawitała maska obojętności.
Wydawała się zaskoczona. Jakby wypowiedziane przeze mnie słowa zupełnie do niej nie dochodziły.
- Bello, już najwyższy czas. Carlisle wygląda góra na trzydzieści lat, a twierdzi, że ma trzydzieści trzy. Jak długo jeszcze kłamstwa uchodziłyby nam tu na sucho? I tak musielibyśmy niedługo zacząć gdzieś wszystko od nowa.
Dezorientacja mieszała się z brakiem zrozumienie. Wciąż nie rozumiała, wciąż miała nadzieję, której musiałem ją jakoś pozbawić.
Zamknąłem się na wszelakie emocje i „uciszyłem” swoje serce.
Już wiedziała. Ten smutek, który miała wypisany na twarzy będzie mnie prześladować przez dekady. Chciałem do niej podejść i przytulić. Ucałować jej pełne wargi i zapomnieć o całym świecie-nie mogłem, nie teraz. W myślach zacząłem się karcić za powzięcie tej decyzji.
- Mówiąc „wynosimy się” - wyszeptała- masz na myśli...
- Siebie i swoją rodzinę – dokończyłem starając się by każde słowo zabrzmiało wystarczająco dobitnie.
Pokręciła głową, jakby się na to nie zgadzała. Jakby to wszystko nie miało dla niej najmniejszego sensu. Czułem, że wewnątrz targają nami te same emocje, z czego najsilniejsze miało być niedowierzanie- moje, że odciąłem się od sensu swojego życia, jej, że pomimo tylu zapewnień o mojej wiecznej miłości porzucam ją.
- Nie ma sprawy - oświadczyła. - Pojadę z wami.
„Nawet nie wiesz jak tak pragnę.”
Chciałem wiedzieć czy kiedyś zapomni o tym, co właśnie zamierzałem zrobić, o bólu, jaki jej sprawię. Czy kiedyś u jej boku pojawi się ktoś, kto będzie ją kochał, chociaż w jednym procencie tak jak ja wtedy będę mógł odejść z uśmiechem na twarzy mając w myślach „Jest szczęśliwa, bo kochając ją pozwoliłem jej odejść.”
- Nie możesz, Bello. Tam, dokąd się wybieramy... To nieodpowiednie miejsce dla ciebie.
- Każde miejsce, w którym przebywasz, jest dla mnie odpowiednie.
Kolejne desperacka próba bym został przy jej boku. Kusiła mnie jej krew, ale sto razy bardziej kusiła mnie ona sama, jej oczy, włosy, usta, każdy jej uśmiech i rumieniec.
- Ja sam nie jestem kimś odpowiednim dla ciebie.
„Wreszcie mówisz jej prawdę.”
- Nie bądź śmieszny.
W jej głosie dało się wyczuć błaganie.
- Jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła w życiu.
„Nie Bello, jestem najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła ci się w życiu.”
- Nie powinnaś mieć wstępu do mojego świata.- Stwierdziłem wcale nie mijając się z prawdą.
- Słuchaj, po co tak się przejmować tą historią z Jasperem? To był wypadek. Nic takiego.
Na to wspomnienie mimowolnie się wzdrygnąłem.
- Masz rację - przyznałem. - Nic, czego nie należało się spodziewać.
- Obiecałeś! W Phoenix przyrzekłeś mi, że zostaniesz ze mną na zawsze.
„Chciałbym tego ukochana. Być przy tobie już na zawsze, po kraniec naszego istnienia.”
- Nie na zawsze, tylko tak długo, jak długo swoją obecnością nie będę narażał ciebie na niebezpieczeństwo - poprawiłem.
- Jakie niebezpieczeństwo? Wiem, tu chodzi o moją duszę, prawda? Carlisle o wszystkim mi opowiedział, ale dla mnie nie ma to znaczenia. To nie ma dla mnie znaczenia, Edwardzie! Możesz sobie wziąć moją duszę! Na co mi dusza po twoim odejściu? I tak już należy do ciebie.
Nie chciałem tego słyszeć. Opis jej stanu był opisem mojego stanu zmieniając jedynie duszę na serce.
Stałem tam ze wzrokiem wbitym w ziemie wymyślając w swojej głowie najbardziej absurdalny, a zarazem najbardziej przekonujący powód mojego odejścia.
- Bello, nie chcę cię brać ze sobą.
„Pragnie cię każda komórka mojego ciała. Nie pozwól mi odejść.”- Natychmiast wyrzuciłem ta nieposłuszną myśl, która wciąż do mnie wracała ze zdwojoną siłą.
- Nie... chcesz... mnie?- W jej ustach zabrzmiało to jeszcze bardziej absurdalnie niż w moich.
- Nie – potwierdziłem bezlitośnie.
„ Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.”
Wpatrywała się w moje oczy tak intensywnie jakby szukała, chociaż najmniejszego dowodu na to, ze kłamię. Ostatnimi siłami broniła się przed moim kłamstwem zapominając o tym jak dobrym jestem aktorem. Potrząsała głową jakby miała nadzieję, że to tylko senny koszmar, z którego wkrótce się obudzi. Po raz pierwszy od wielu lat żałowałem tego, że Carlisle mnie uratował, że nie pozwolił mi wtedy zginąć.
- Hm. To zmienia postać rzeczy.
Spokój jej wypowiedzi sprawił, iż to ja zacząłem niedowierzać we wszystko to, co się wydarzyło. Myślałem, że zapewnianie jej o tym, że już jej nie kocham zajmie mi długie godziny, że zasianie, chociaż ziarenka niepewności, co do mojej miłości w stosunku do jej kruchej, ludzkiej osoby będzie prawie niewykonalne tymczasem ona przyjmowała to wszystko ze stoickim spokojem.
- Oczywiście zawsze będę cię kochał... w pewien sposób. „Zawsze, już na wieczność, miłością tak silną, że umrę wraz z tobą.” Ale tamtego feralnego wieczoru uzmysłowiłem sobie, że czas na zmianę dekoracji. Widzisz, zmęczyło mnie już udawanie kogoś, kim nie jestem. Bo ja nie jestem przedstawicielem twojej rasy.
Niczego bardziej jak bycia człowiekiem nie pragnąłem w tej chwili. Wszystko byłoby prostsze, takie nieskomplikowane i chociaż moje życie nie byłoby wieczne miałoby ono sens i warto było by je przeżyć.
- Przepraszam za to, że nie wpadłem na to prędzej.- Powiedziałem po chwili.
- Przestań. Nie rób tego. Może być tak, jak dawniej.
„Chciałbym ukochana.”
- Nie jesteś kimś dla mnie odpowiednim, Bello.
Był to kolejny zadany przeze mnie cios, chociaż to nie ona była winna. Zupełnie nieświadomie przytaknęła.
- Skoro tak uważasz.
- Tak właśnie uważam.
- Chciałbym cię prosić o wyświadczenie mi przysługi, jeśli to nie za wiele.
Chwila zawahania. Próba zwalczenia odruchu przerwania całej tej farsy. Po co zadawać sobie i jej więcej bólu może jest dla nas jeszcze szansa.
„Pamiętaj, że są drzwi, które raz zamknięte nigdy więcej nie mogą zostać otwarte.”
Słowa Jaspera utrwalone w mojej głowie dały mi siłę na ciągnięcie tej bezsensownej gry.
- Zgodzę się na wszystko - zadeklarowała nieco głośniejszym szeptem.
Uśmiechnąłem się sam do siebie w myślach.
„Zwątpiłaś w moją miłość, ale wciąż mnie kochasz- nie zasługuję na kogoś takiego jak ty.”
- Pod żadnym pozorem nie postępuj pochopnie - rozkazałem jej z uczuciem, którego ta wypowiedź nie mogła zawierać, maska, pod którą się skrywałem zaczynała powoli się kruszyć. - Żadnych głupich wyskoków! Wiesz, co mam na myśli?
Kiwnęła głową.
Momentalnie się opanowałem i powróciłem do poprzedniej postaci.
- Proszę cię o to przez wzgląd na Charliego. Bardzo cię potrzebuje. Uważaj na siebie choćby tylko dla niego.
- Obiecuję.
- Przyrzeknę ci coś w zamian - oświadczyłem. - Przyrzekam, Bello, że dziś widzisz mnie po raz ostatni. Nie wrócę już do Forks. Nie będę więcej cię na nic narażał. Możesz żyć dalej, nie obawiając się, że niespodziewanie się pojawię. Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.
„Postaram się o to.”
Widziałem tylko jak zaprzecza. Jak nie chce tego do siebie dopuścić.
- Nie martw się. Jesteś człowiekiem. Wasza pamięć jest jak sita. Czas leczy wszelkie wasze rany.
- A co z twoimi wspomnieniami? – Spytała.
- Cóż... Niczego nie zapomnę, ale nam... Nam łatwo skupić uwagę na czymś zupełnie innym.
„Dlatego już na zawsze pozostaniesz w mej pamięci.”
Uśmiechnąłem się do niej jednocześnie powoli wycofując.
- To już chyba wszystko. Nie będziemy cię więcej niepokoić.
Jej spokój zdał się być w tej chwili zburzony. Pomyślałem o Alice o tym, w jaki sposób rozdzieliłem je. Kolejna osoba, której zadałem niepotrzebny ból. Poczułem do siebie obrzydzenie spowodowane moim zachowaniem. Coraz bardziej przypominałem Rosalie, która myślała tylko o sobie, chociaż powątpiewałem czy ona jest równie egoistyczna, co ja.
Pokiwałem głową na jej nieme pytanie o moją siostrę.”
- Tak. Wszyscy już wyjechali. Tylko ja zostałem się pożegnać.
- Alice wyjechała na dobre... – Powtórzyła.
- Chciała się z tobą spotkać, ale przekonałem ją, że będzie dla ciebie lepiej, jeśli odetniemy się od ciebie za jednym zamachem.
„Edwardzie stajesz się potworem, którym nigdy nie chciałeś być,”
- Żegnaj, Bello - powiedział kończąc przedstawienie.
- Zaczekaj! - Wykrztusiła, wyciągając ręce.
Podszedłem bliżej, ale tylko po to, żeby chwycić ją za nadgarstki i przycisnąć dłonie do tułowia. Nachyliłem się nieco całując jej czoło. Po raz ostatni czując pod swoimi wargami miękkość jej skóry oraz zapach krwi, który doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Uważaj na siebie - szepnąłem.

Nie dałem jej już nic powiedzieć. Na przekór sobie ruszyłem w las pozostawiając za sobą jedynie delikatny podmuch i szelest opadających liści. Serce walczyło z rozumem o powrót do Belli. Ale w tym momencie ujrzałem nasz były już dom. Nie zwlekając ani chwili wsiadłem do mojego volvo i odpaliłem. Z impetem wyjechałem na drogę mając nadzieję, że dotrę do domu Belli wystarczająco szybko by nikogo nie spotkać. Tak jak się spodziewałem wszystko pozostawało tak jak było.

Wyjąłem notes z szuflady i jednym zdecydowanym ruchem napisałem na niej jak najbardziej przypominającym Belli pismem, że wyszła ze mną na spacer do lasu. Po czym wyszedłem na podjazd. Wszedłem do jej samochodu i wyciągnąłem radio starając się przy tym nic nie uszkodzić. Z prezentem w ręce wdrapałem się przez okno i postarałem się by znikły wszystkie rzeczy przypominające, Belli o mnie min. Płyta ze skompowanymi przeze mnie utworami oraz wspólne zdjęcie. I kiedy miałem już wychodzić, poczułem, że nie mogę zabrać tego ze sobą. Ujrzałem wtedy obluzowana deskę w podłodze i bez chwili namysłu pozostawiłem pod nią wszystkie przedmioty.
„Chociaż tyle mnie może pozostać przy tobie.”
Ostatni raz omiotłem ten pokój wzrokiem, po czym wyskoczyłem przez okno. Zapaliłem silnik swojego volvo przeklinając siebie w myślach za wszystko, co dzisiaj uczyniłem. Wciąż miałem przed oczami twarz Belli, twarz kobiety, którą jak ostatni tchórz zostawiłem samą w lesie, bo nie miałem dość odwagi by ją kochać.

Koniec miłości. Koniec mojego życia.[/url]

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin