Kirst Hans Hellmut - Pies i jego pan.pdf

(308 KB) Pobierz
Kirst Hans Hellmut - Pies i jeg
Hans Hellmut Kirst -Pies i jego pan
Opowieść o przyjacielu.
Jest to próba opowiedzenia o smutkach i radościach, niemal
klasycznych tragediach i komediach,
które wydarzyły się w życiu pewnego młodego psa. Wydaje się, że nie
ominęło go nic, co w tego ro-
dzaju przedstawieniach ma miejsce. Oczywiście on sam nie był tego
świadom. Jego nadzwyczajny ins-
tynkt sprawiał jednak, że ze wszystkich opresji udawało mu się
wychodzić cało i szczęśliwie.
Początkowo wszystkim, którzy spotkali tego niezwykłego psa, jego
żądza przygód wydawała
się nieco zuchwała i dziwna, ale niebawem także niesłychanie
fascynująca. A to małe, kudłate stworze-
nie zdawało się tym cieszyć.
Potwierdza się w tej opowieści fakt, że psy - obojętne jakiej rasy
- są niezwykle oddanymi, wier-
nymi i ofiarnymi towarzyszami ludzi. Z początku jednak także w jego
wypadku dominował jedynie
utarty pogląd, że psy są stworzeniami, które w każdej chwili można
wytresować - czy to z myślą o po-
lowaniach, czy pilnowaniu mienia, czy też po to, by potulnie leżały u
stóp swych właścicieli. Podobne
doświadczenia zostały jednak oszczędzone psu, który jest bohaterem
tej opowieści.
Przez całe swoje życie zabiegał zresztą o to sam, zaskakując
swoich opiekunów inteligencją
i pomysłami. I trwało to przez wiele lat, przy czym jedno było pewne:
ten pies chciał po prostu żyć
i cieszyć się życiem.
To, co tak dziwnie i nieco kuriozalnie się zaczęło, wkrótce
przeistoczyło się w barwny kalejdo-
skop zdarzeń. Bywały też chwile, w których ten mały pudel jawił się
jako wielki czarodziej, niejedno-
krotnie zaskakujący swojego pana.
1. Wydarzenia w pierwszym roku życia psa.
Rok wydawał się pomyślny dla całej rodziny. Wszystkim dopisywało
zdrowie, także interesy
rozwijały się dobrze. Po łagodnej wiośnie zapowiadało się pyszne
lato.
Ogród pełen był rozśpiewanych ptaków, na które daremnie polowały
wałęsające się koty. Przed
domem zakwitły pierwsze róże, a łąka dojrzała już niemal do
pierwszego koszenia. W pobliskim sta-
wie, z którego wypływał mały strumyk, co noc przeraźliwie rechotały
żaby, co wcale nie przeszkadza-
ło notorycznym śpiochom.
Nic jednak nie zapowiadało jeszcze tego, co miało się tu wkrótce
wydarzyć. A może już wtedy
czaił się przy płocie ktoś z naładowaną śrutem dubeltówką? A może
czekały już także groźne owczar-
ki, gotowe skoczyć do gardła każdemu, kto próbowałby się do nich
zbliżyć? A czy ktokolwiek myślał
wówczas o następstwach tak zwanych zdobyczy techniki: o pędzących
samochodach, które w jednej
chwili zamieniały zwierzęta w krwawą miazgę; o chemikaliach
stosowanych do ochrony roślin i tępie-
nia robactwa, które groziły poważnymi zatruciami; o ludziach, dla
których czworonożne stworzenia
 
były tylko śmierdzącą, nic nie znaczącą bryłą mięsa i kości,
zanieczyszczającą jedynie otoczenie?
Z pewnością wszystko to istniało; jednak większość ludzi nie chciała
mieć nic wspólnego z tego rodza-
ju problemami, tym bardziej że prawdopodobnie nie było nikogo, kto
zwróciłby im na to uwagę. Lecz
w tym wypadku pojawia się ktoś, kto tego wszystkiego ma doświadczyć.
Był to mężczyzna, który po dłuższym pobycie za granicą powrócił do
swego domu, położonego
z dala od wielkiego miasta. Wróciwszy, nie spodziewał się, że spotka
go coś niezwykłego czy niemiłe-
go; tym bardziej iż został powitany z niesłychaną serdecznością.
Mężczyzna ten, jak mówili wokół ludzie, miał niezwykle atrakcyjną
żonę. Była to kobieta po-
godna, pełna radości życia, a przy tym dość uparta. Jako prawdziwa
domatorka postanowiła poświęcić
się rodzinie. Nie trwało długo, a mężczyzna dowiedział się, iż
wkrótce zostanie ojcem. Na świat, ku
jego radości, miała przyjść niebawem dziewczynka.
Miał więc prawo sądzić, iż będzie go czekało od tej chwili tak
zwane uporządkowane życie ro-
dzinne, co potwierdziła idylla najbliższego Bożego Narodzenia, a i
innych wspólnie spędzonych świąt
i dni wolnych od pracy.
Pewnego razu, gdy wrócił do domu, żona niespodziewanie powitała go
już na progu garażu.
Wybiegła mu na spotkanie, jakby nie mogła doczekać się jego powrotu.
Objęła go nawet, co nie było
w jej zwyczaju, w każdym razie nie zdarzyło się w tym uporządkowanym
małżeńskim pożyciu już od
dawna. Była przy tym dziwnie podenerwowana.
- Czy coś się stało? - zapytał mężczyzna.
- Oczywiście nie musisz, jeśli nie będziesz chciał - zaczęła żona
tajemniczo, niemal błagalnym
tonem. - Ale może się nawet ucieszysz z tej niespodzianki, którą ci
przygotowałam. Wierzę, że bę-
dziesz zadowolony; jeśli nawet nie od razu, to na pewno po jakimś
czasie. Jestem o tym przekonana.
Nie denerwuj się tylko, że sama o tym zadecydowałam.
Niepokój mężczyzny narastał, zwłaszcza że żona próbowała jeszcze -
oczywiście nadaremnie -
wziąć od niego walizkę, by zanieść ją do domu. Mężczyzna, zdziwiony
tym do reszty, zatrzymał się
w połowie drogi między garażem a domem i zażądał, nawet dość, jak na
niego, energicznym tonem: -
Powiedz mi wreszcie, co się stało?
Żona zaczęła mu więc wyjaśniać: - W domu jest jeszcze ktoś, kto
już teraz będzie do nas należał.
Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewał, zaakceptujesz go - a może
nawet polubisz?
- Kogo? Powiedz mi wreszcie, o co chodzi? - jego głos zdradzał
niepokój, mimo to słychać
w nim było pewność siebie. Był zresztą przyzwyczajony do różnych
zaskakujących sytuacji, których
nie szczędziło mu życie zawodowe.
- A więc, czego chcesz tym razem? - zapytał.
Poprawił się jednak szybko: - To znaczy, chciałem powiedzieć...
Powiedz wreszcie, czym chcesz
mnie tym razem zaskoczyć?
Niespodziankę, która na niego czekała, ujrzał mężczyzna, gdy tylko
wszedł z żoną do domu.
W dużym salonie na parterze, wciąż jeszcze z walizką w ręce,
spostrzegł jakieś małe, czarne jak wę-
 
giel, kudłate stworzenie. To był pies! Na widok mężczyzny podbiegł do
niego machając ogonem. To,
co od razu rzuciło się mężczyźnie w oczy, to wilgotny, błyszczący nos
i dwoje skrzących się, uważ-
nych, przezroczystych jak źródlana woda oczu.
- A więc to jest ta niespodzianka - stwierdził mężczyzna z wyraźną
ulgą, niemniej mocno zdzi-
wiony. Być może wyobrażał sobie coś znacznie gorszego. Po chwili,
jakby z pewnym wyrzutem, za-
czął wyjaśniać żonie, że mogłaby wcześniej taką sprawę przynajmniej z
nim uzgodnić, chociażby o niej
wspomnieć. Gdy wreszcie ochłonął nieco i odstawił walizkę, zapytał: -
Skąd się tu właściwie wziął?
- To nasz nowy przyjaciel! - odpowiedziała żona, by po chwili
dodać: -Proszę, spróbuj się z nim
zaprzyjaźnić! To jest rasowy pudel, z tych średnich. Nazywa się
Mukiel. Na pewno ci się spodoba.
Jest taki słodki, zobaczysz, jaki to miły szczeniak.
Gdy to mówiła, to małe czarne stworzenie znalazło się koło
mężczyzny. Jednak nie po to, by go
- jak tego może oczekiwał - radośnie powitać, obwąchać i
zademonstrować psie oddanie. Znacznie
bardziej zdawała się interesować je walizka mężczyzny, która stała
obok.
Mukiel obwąchawszy ją, podniósł niespodziewanie prawą tylną nogę i
ku zaskoczeniu mężczyz-
ny, nim zdążył on zareagować, obsiusiał ją.
- Co za bezczelny szczeniak - mruknął mężczyzna.
Pies tymczasem wrócił na poprzednie miejsce na środek pokoju.
Uczynił to nawet z pewną gra-
cją, niemal tanecznie, czego w tym momencie mężczyzna jeszcze nie
zauważył. Tym natomiast, co
zauważył i co na jakiś czas prawie odebrało mu mowę, była pewna
poufałość czająca się w jego spoj-
rzeniu.
Stał i bez słowa patrzył, jak Mukiel spokojnie kładzie się na
dywanie i zuchwale na niego zerka.
Był to oryginalny perski dywan, który kosztował go majątek, wyjątkowo
piękny, mieniący się soczystą
barwą czerwieni. I na tym oto najwspanialszym dziele wschodniej
sztuki tkackiej Mukiel zrobił teraz
kupkę, wyraźnie zadowolony ze swego kolejnego wyczynu.
Żona, zaskoczona, ale pełna zrozumienia, jakby chcąc przeprosić
męża za pieska, zwróciła się
do niego: - No, przyznaję, że nie jest to odpowiednie powitanie z
jego strony.
- Co za łobuziak z ciebie! - zawołała łagodnie do psa, po czym
znów zwróciła się do męża: - Jeś-
li ten mały świntuszek nie wytrzymał, to może stało się to ze strachu
przed tobą. Czuje wyraźny res-
pekt, a nawet podziw dla ciebie. Wyraźnie mu się podobasz. A on
tobie?
- Całkiem niebrzydki, muszę przyznać. Ale jego maniery
pozostawiają wiele do życzenia; trudno
cieszyć się z tego. - Nie chcąc jednak zadrażniać sytuacji, dodał: -
Więc uważasz, że powinien u nas
pozostać? To znaczy żądasz ode mnie, żebym się do niego przyzwyczaił?
- Proszę cię o to - z wyraźnym błaganiem zwróciła się do niego.
Odrywała przy tym kawałki pa-
pieru toaletowego z rolki, którą miała przy sobie, i zręcznym ruchem
usunęła z dywanu kupkę swego
pupila. Miała nadzieję, że teraz był on również i jego psem.
- Tak to już jest z psami - powiedziała do męża. - Ale nie żądam
przecież, żebyś od razu się
 
z tym pogodził. Wierzę jednak, że prędzej czy później polubisz go.
Myślę nawet, że szybciej, niż to
sobie w tej chwili wyobrażasz.
Mukiel leżał teraz zadowolony i spokojny na dywanie, który i jemu,
na swój sposób, zdawał się
podobać. Podciągnął łapki pod siebie, a głowę ze zwisającymi uszami
trzymał nieco uniesioną do góry.
Oczy miał przymknięte, ale widać było, że nic nie uchodziło w tym
momencie jego uwagi. Po chwili
zaczął delikatnie skomleć, jakby wstydził się tego, co zrobił. A może
zmęczyło go to? Z pyszczka wy-
sunął swój mały, różowoczerwony języczek. Dawał tym do zrozumienia,
jak dobrze się teraz czuje.
Niedługo po tym pierwszym spotkaniu mężczyzna postanowił jeszcze
raz przyjrzeć się nieco bli-
żej, temu niezwykłemu małemu stworzeniu.
Tymczasem przebrał się w swoim pokoju na piętrze w wygodny
flanelowy płaszcz kąpielowy, na
nogi założył białe wełniane skarpetki i wygodne skórzane pantofle.
Odświeżony i nieco już odprężony
po podróży, ponownie zjawił się w salonie na parterze.
Ujrzawszy go, żona uśmiechnęła się - prawdopodobnie by wprawić
męża w dobry nastrój. Deli-
katnie głaskała przy tym psa, siedząc z nim na dywanie i trzymając go
na rękach. Mukiel na widok
mężczyzny próbował wysunąć się z objęć pani, jakby chciał pobiec w
jego kierunku.
Mężczyzna usiadł na tapczanie, drażnił go trochę widok tego
małego, śmiesznego stworzenia.
Stwierdził przy tym z niechęcią, że pies uparcie mu się przypatruje.
I to z całkowitą ufnością, jakby
spoglądał na przyjaciela lub dobrego znajomego.
- Widzę, że chcesz tego psa zatrzymać u nas - zwrócił się do żony,
jakby chciał powiedzieć:
i sądzisz, że się na to zgodzę.
Mówiąc to patrzył na psa, który odwzajemnił spojrzenie, wlepiając
w niego swe połyskujące
czernią ślepia. Po chwili Mukiel odwrócił się jednak w stronę pani,
jakby chciał jej powiedzieć: wiem,
że mnie kochasz i w razie czego obronisz, gdyby mnie chciał
skrzywdzić.
Czyżby wyczuł, że w niej ma obrońcę, a w nim wroga? - zastanawiał
się mężczyzna.
- Popatrz - zawołała żona do męża, wskazując na tulącego się teraz do
niej psa - jakie to miłe stwo-
rzenie! No, powiedz sam, czy on nie jest rozkoszny? Przecież zawsze
mówiłeś mi, że też kochasz
zwierzęta i wiem o tym, że kochasz, tylko nie mówisz tego głośno.
Zaczął ją zapewniać, że nie ma nic przeciwko zwierzętom, a
zwłaszcza psom; że doskonale wie,
iż potrafią być najwierniejszymi towarzyszami i nie raz to już
udowodniły. Więc może będzie tak i
w tym przypadku.
Żona doskonale wiedziała, co miał na myśli: jeśli pies, to z
pewnością nie taki mały, ale raczej
jakiś tresowany owczarek albo potężny, opiekuńczy bernardyn nie
odstępujący swego pana na krok,
czy też nowofundlandczyk, wyjątkowo oddany człowiekowi, zawsze gotów
go bronić.
- Ale przecież nie taki! - Mówiąc to nie popatrzył nawet na Mukla,
a jedynie kiwnął lekceważąco
ręką w jego kierunku. - Pies, owszem, zgoda, niech będzie, ale czy
koniecznie ten?
 
- Proszę cię, nie obrażaj go! - prosiła żona; uniosła przy tym
nieco psa do góry, patrząc na niego
radośnie, a potem na męża. - Popatrz, jaki ładny - powiedziała,
dodając jeszcze po chwili: - Oświad-
czam ci, że Mukiel to pies czystej rasy, a nie żaden mieszaniec.
Będziesz jeszcze z niego dumny!
- Naprawdę? Nie wygląda mi na takiego.
- A ja ci mówię, że rasowy! - zawołała, gotowa dalej sprzeczać się
o to. - Czy naprawdę przy-
kładasz taką wagę do rodowodu? Czy koniecznie rasa musi być od razu
widoczna, na sto metrów?
- Ależ kochanie, nie, nie! - bronił się mężczyzna lekko
przestraszony, iż mógłby być posądzony
o przywiązywanie nadmiernej wagi do pochodzenia czy rasy. - Naprawdę,
nie o to mi chodzi! Jak
w ogóle możesz mnie o coś takiego podejrzewać. Dla mnie może to być
nawet zwykły kundel, one też
potrafią być bardzo mądre. I nawet bardzo wesołe i szlachetne - ale
pudle, to takie psy na pokaz. Po
prostu moda, ozdoba, nic więcej. Zawsze tak było. I dlatego nie lubię
specjalnie tej rasy.
Mukiel sprawiał wrażenie, jakby zrozumiał jego słowa - czego
później jeszcze wielokrotnie do-
wiedzie - i zdaje się postanowił im teraz zaprzeczyć. Zawsze reagował
podobnie, gdy w jakikolwiek
sposób próbowano powątpiewać w jego zdolności.
Teraz Mukiel bardzo ostrożnie ześliznął się z kolan pani, jakby
nie chciał jej zadrapać. Następ-
nie, poruszając się niemal sztywno, zaczął zbliżać się powoli do
mężczyzny. Jego czarne oczy wyraża-
ły ciekawość. W odległości około jednego metra przed nim zatrzymał
się, próbując stąd obwąchać go
- jakby mu chciał coś powiedzieć.
- O, ty mały cwaniaku! - zawołał przyjaźnie w jego kierunku
mężczyzna, poruszony tą zaskaku-
jącą próbą nawiązania kontaktu.
- Widzisz, zainteresował się tobą! - powiedziała żona.
- Chodź no tu do mnie, Mukiel.
Pies natychmiast ruszył w jego kierunku, łasząc mu się do nóg.
Następnie zainteresowawszy się
jednym z jego skórzanych pantofli, zaczął go gryźć. Po chwili chwycił
go zębami, ściągnął z nogi
i uciekł w najdalszy kąt pokoju.
Dotarłszy tam zaczął nim zabawnie wywijać, wciąż trzymając
pantofel w pysku. Próbę odebrania
mu zdobyczy skwitował gniewnym warczeniem. - Zostaw mu ten pantofel i
tak potrzebujesz nowych -
podsumowała żona.
Podczas gdy Mukiel zajęty był pantoflem, żona opowiedziała mężowi,
w jaki sposób nabyła tego
psa.
- Ostatnio częściej i na dłużej wyjeżdżałeś, oczywiście nie mam o
to pretensji, ale może jest to
jakimś usprawiedliwieniem. Byłam też niedawno u lekarza, który
stwierdził, że z ciążą wszystko jest
w porządku. Z radości pojechałam nad jezioro Starnberg i spędziłam
tam przyjemne popołudnie. To
naprawdę piękna okolica, wokół rozciągają się kwitnące łąki, pasą się
krowy, sporo też starych cudo-
wnych drzew. Po ostatnich deszczach cała przyroda ożyła. Także woda w
jeziorze jest bardzo czysta.
Wracając znad jeziora zobaczyłam dom otoczony pięknym, wysokim
żywopłotem, a na bramie
napis "Hodowla psów". Ponieważ miałam jeszcze czas, zatrzymałam się i
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin