Ross Murdock 1-Tajni agenci czasu.pdf

(574 KB) Pobierz
42596240 UNPDF
ANDRE NORTON
TAJNI AGENCI
CZASU
TOM I CYKLU ROSS MURDOCK
(Tłumacz: Robert Pryliński)
www.scan-dal.prv.pl
l
Komuś, kto by zajrzał przypadkiem do izby zatrzymań, siedzący tam młody człowiek
nie wydałby się zbyt groźny. Wzrostem wprawdzie przewyższał nieco przeciętnego mężczyznę,
ale nie na tyle, by zwracało to uwagę. Brązowe włosy były obcięte krótko, a niemal chłopięca
twarz nie wyróżniała się żadnymi szczególnymi cechami... no, chyba że ktoś spojrzałby w
jasnoszare oczy i uchwycił ten szczególny chłód bijący z ich głębi.
Jego ubiór również charakteryzował się prostotą. Ktoś tak ubrany mógł z łatwością
roztopić się w tłumie ludzi przemierzających labirynty ulic miasta końca dwudziestego stulecia.
Ale pod mimikrą, niezbędną do przeżycia w środowisku, które zawsze uznawał za
wrogie, kryła się prawdziwa osobowość Murdocka - kipiąca energią i czasem ledwie
kontrolowaną agresją.
Więzień doskonale zdawał sobie sprawę, że jest uważnie obserwowany przez strażnika,
ale najmniejszym nawet gestem nie okazał, że zauważa jego obecność. Czy ten podstarzały
gliniarz oczekuje jakiejś reakcji? No więc, nic z tego.
Tym razem prawo mocno pochwyciło Rossa w swoje ciężkie łapy. Ciekawe, dlaczego
jeszcze się z nim cackają? Czemu miało służyć to pranie mózgu dzisiejszego ranka? Ross
Murdock został zepchnięty do defensywy, a bardzo tego nie lubił. Musiał mocno wysilać swój
bystry umysł, by ominąć rafy czające się między podstępnymi pytaniami śledczego, i wciąż
jeszcze na wspomnienie tamtej rozmowy odczuwał odległe wrażenie strachu, jaki był wówczas
jego udziałem.
Drzwi izby zatrzymań otworzyły się gwałtownie. Ross opanował odruchową chęć
zwrócenia głowy w tamtym kierunku. Usłyszał tylko kaszlnięcie strażnika -jakby ten chciał
rozruszać struny głosowe po ponad godzinie milczenia - a zaraz potem jego rozkazujący głos:
- Wstawaj Murdock! Sędzia chce cię widzieć!
Ross podniósł się niespiesznie, chociaż tylko siłą woli kontrolował odruchy wszystkich
mięśni. Jakiekolwiek próby oporu czy dyskusja z tym gliną nie miały teraz sensu. Lepiej
zachowywać się jak mały niegrzeczny, chłopiec, który właśnie zrozumiał swe błędy. Taka
uległość często okazywała się korzystna. Ross nieraz już miał okazję się o tym przekonać.
Przeszedł do sąsiedniego pokoju i z niepewnym uśmiechem na twarzy stanął przed
mężczyzną, który siedział za sporym biurkiem. Czekał, aż ten przemówi doń pierwszy. Sędzia
Ord Rawie. Co za niefart, że akurat Krzywy Nos musiał dostać jego sprawę. Będzie musiał
wysłuchać długiego kazania, które wygłosi ten starzec. I tak niewiele zostanie mu w głowie...
- Masz nieźle zababraną kartotekę, młodzieńcze...
Ross wyraźnie posmutniał i nieco się przygarbił. Tylko jego zimne oczy spod wpół
przymkniętych powiek wciąż bystro błyszczały.
- Tak, proszę pana - rzekł cicho, starając się wypowiedzieć te słowa lekko drżącym
głosem.
Nagle jego zachwyt własną wysublimowaną grą aktorską prysnął jak bańka mydlana.
Sędzia Rawl nie był sam w pokoju. Ten cholerny śledczy wciąż tu siedział i przyglądał się
Rossowi takim samym przenikliwym wzrokiem jak dzisiejszego ranka.
- Taa, bardzo zababraną jak na zaledwie kilka lat działalności... - Krzywy Nos też
patrzył wprost na Rossa, ale na szczęście jego wzrok nie był nawet w połowie tak napawający
strachem. - Powinieneś zostać skierowany do Służby Resocjalizacyjnej...
Ross poczuł nagle jakiś ciężar w żołądku. Słyszał już o tym nowym projekcie systemu
penitencjarnego, a to, co słyszał, nie było miłe. Drugi raz, odkąd wszedł do tego pokoju, jego
pewność siebie została poważnie zachwiana. Ale potem pojawiła się iskierka nadziei.
- Upoważniono mnie jednak do przedstawienia ci innej propozycji, Murdock. Czego
zresztą, biorąc pod uwagę twoją kartotekę, nie aprobuję w najmniejszym stopniu.
Ross poczuł, że strach ustępuje. Jeśli propozycja nie podobała się sędziemu, musiała
być korzystna dla niego, a nie zwykł marnować okazji.
- Istnieje pewien projekt rządowy, który będzie realizowany przez ochotników. Zdaje
mi się, że zdałeś pomyślnie wstępne testy. Jeśli się zgłosisz, okres spędzony na realizacji tego
zadania zostanie ci zaliczony w poczet odbywanej kary. Masz więc szansę przydać się na coś
ojczyźnie, której do tej pory przynosiłeś wyłącznie wstyd...
- A jeśli odmówię, czeka mnie resocjalizacja, czy tak, sir?
- Ja osobiście uważam cię za zdatnego tylko do resocjalizacji. Twoje papiery... -
powiódł dłonią po aktach odnotowujących występki Rossa.
- Zgłaszam się do tego projektu, sir!
Sędzia parsknął z wyraźnym niezadowoleniem, a potem wepchnął rozłożone kartki do
segregatora. Odwrócił się w stronę czającego się w cieniu mężczyzny.
- Oto pański ochotnik, majorze.
Ross westchnął z ulgą. Pierwsza górka za nim. Dotąd zawsze dopisywało mu szczęście;
wywinie się i z tej sytuacji.
Człowiek, którego sędzia Rawie nazwał majorem, przesunął się w krąg światła. Jego
spojrzenie wciąż napawało Rossa niepokojem. Na użytek Krzywego Nosa mógł przywdziewać
różne maski, ale z tym człowiekiem, czuł to wyraźnie, byłaby to tylko strata czasu.
- Dziękuję. Za pozwoleniem, wyruszamy natychmiast. Pogoda nie zapowiada się
najlepiej.
Nim Ross zdołał zorientować się w sytuacji, szedł już posłusznie korytarzem.
Początkowo planował urwać się majorowi, gdy tylko wyjdą budynku. Może go potem szukać w
mrocznych uliczkach. Ale nie poszli do windy. Zamiast tego wspięli się w górę po drabinkach
przeciwpożarowych. Upokorzony Ross zauważył, że po wspinaczce w tempie narzuconym
przez majora dyszy ciężko, podczas gdy jego starszy o co najmniej piętnaście lat towarzysz nie
zdradzał najmniejszych objawów zmęczenia.
Wyszli na zasypany śniegiem dach. Major błysnął latarką, naprowadzając ciemny
kształt, który opadł ku nim z góry. Helikopter! Ross nagle zaczął wątpić w słuszność swego
wyboru.
- Ruszaj, Murdock! - rozkaz majora przebił się przez hałas maszyny. Ton jego
donośnego głosu był tak pozbawiony wszelkich emocji, że Ross wzdrygnął się mimowolnie.
Chwilę potem siedział już w kabinie między milczącym majorem i równie gadatliwym
pilotem w wojskowym uniformie i wzlatywał ponad miasto, którego wąskie i ciemne uliczki
znał jak własną kieszeń. Światła miasta rozmywały się w oddali, aż wreszcie znikły w mroku
nocy i w śnieżycy. Przez moment widział jeszcze oświetlone wstęgi autostrad. Nie zadawał
jednak żadnych pytań. Ostatecznie bywał już w życiu traktowany gorzej niż tylko ignorowany
w milczeniu.
Maszyna przechyliła się na bok. Mimo to Ross nie mógł dojrzeć w dole ani jednego
znaku orientacyjnego. Nie miał nawet pojęcia, czy lecą na północ czy na południe. Ale
zaledwie kilka chwil później dostrzegł szereg czerwonych lamp, świecących tak intensywnie,
że ich blask przebijał się nawet przez grubą kurtynę śnieżnych płatków. Helikopter osiadł na
ziemi.
- Wyłaź!
I znów odruchowo wykonał rozkaz. Stał drżąc z zimna pośród śnieżnej zamieci. Jego
lekkie ubranie wystarczyłoby może od biedy na ulicach miasta, ale tu, na otwartej przestrzeni,
mroźny wiatr był bezlitosny.
Ktoś chwycił Murdocka za ramię i skierował ku niskiemu budynkowi. Trzask drzwi i
Ross oraz towarzyszący mu oficer wkroczyli w błogosławiony krąg ciepła i światła.
- Siadaj! Tam!
Usiadł posłusznie, wciąż zbyt oszołomiony, by nawet pomyśleć o jakichś próbach
protestu. W pomieszczeniu byli też inni mężczyźni. Jeden ubrany w dziwaczny kombinezon
ochronny, przeglądał dokumenty. Ciężki hełm zwisał przyczepiony do jego ramienia. Do niego
właśnie podszedł towarzysz Rossa. Przez chwilę tamci rozmawiali szeptem, a potem major
przywołał Murdocka ruchem dłoni. Ross przeszedł w ślad za nim do wewnętrznego
pomieszczenia oddzielonego ścianą szafek.
Z jednej z nich major wydobył ów cudaczny uniform i przymierzył go do rozmiaru
Rossa.
- Dobra - mruknął - Zakładaj to! Nie mamy zbyt wiele czasu. Ross ubrał się w
kombinezon. Gdy zapinał ostatni suwak, oficer włożył mu na głowę hełm. Drugi z mężczyzn
stał już przy drzwiach.
- Lepiej znikajmy, Kelgarries, bo śnieżyca przytrzyma nas tu na dobrze.
Wyszli ponownie na lądowisko. Już helikopter był dość zaskakującym środkiem
transportu, ale maszyna, do której podeszli teraz, wyglądała jak przeniesiona wprost z
następnego stulecia. Smukły pojazd stał pionowo na statecznikach, a ostry dziób miał skie-
rowany wprost w niebo. Z boku wznosiło się rusztowanie, po którym wspięli się za pilotem do
wejścia.
Ross niechętnie zajął wskazane mu miejsce. Leżał na plecach z uniesionymi i
podkurczonymi nogami, tak że kolanami niemal dotykał brody. Co gorsza, musiał dzielić ciasną
kabinę z majorem leżącym obok w podobnej pozycji. Opuszczono przezroczystą pokrywę. Byli
zamknięci.
W ciągu swego krótkiego życia Ross wiele razy musiał stawiać czoła strachowi.
Nauczył się zmuszać swe ciało i umysł do panowania nad tym uczuciem. Ale to, co czuł teraz,
nie było zwykłym strachem - to było przerażenie graniczące z paniką, tak silne, że z trudem
powstrzymał torsje. Był zamknięty w przezroczystej trumnie! Nie miał najmniejszego wpływu
na to, co się z nim za chwilę stanie, a miał właśnie stanąć twarzą w twarz z nieznanym
niebezpieczeństwem. To było trochę za dużo jak na jeden raz.
Jak długo już trwa ten koszmar? Kilka minut? Godzin? Stracił rachubę czasu.
Nagle poczuł, jakby pięść olbrzyma opadła na jego klatkę piersiową. Walczył
rozpaczliwie o oddech. Cały świat eksplodował mu pod czaszką...
Przytomność wracała powoli. Przez moment myślał, że utracił wzrok, potem jednak
otaczająca go ciemność zaczęła zmieniać się w szarość...
Po dłuższej dopiero chwili dotarło do niego, że już nie leży na plecach, tylko spoczywa
w pozycji siedzącej w fotelu. Cały otaczający go świat drżał w rytmie delikatnej wibracji, która
przeszywała też jego ciało.
Ross Murdock do tej pory tak długo cieszył się wolnością, gdyż posiadał umiejętność
szybkiej analizy sytuacji. W ciągu ostatnich pięciu lat rzadko zdarzało mu się stawać w obliczu
osoby lub wydarzenia, przy których by się pogubił. A teraz wciąż był spychany do defensywy i
na razie nie bardzo widział możliwość zmiany tego stanu. Patrzył w ciemność w milczeniu, ale
wewnątrz jego umysłu wszystkie tryby i kółeczka pracowały intensywnie, aż do granicy
zatarcia się. I zaczynał dochodzić do wniosku, że wszystko, co mu się przydarzyło dzisiejszego
dnia, miało tylko jeden cel - zachwiać jego pewnością siebie i uczynić go uległym. Dlaczego?
Ross żywił jednak niezachwianą wiarę w swoje umiejętności. Był też bystrym
obserwatorem. Rozumiał więc sprawy tego świata jak mało kto w tak młodym wieku. Wiedział
też, że Murdock jest wprawdzie ważny dla Murdocka, ale nie jest zbyt ważny dla całej reszty
świata. A jego kartoteka wyglądała na tyle kiepsko, że sędzia Rawie mógł bez trudu postawić
na nim kreskę. Chociaż w jednym różnił się od innych przestępców - jak dotąd większość za-
rzutów kierowanych przeciwko niemu opierała się wyłącznie na poszlakach. Pewnie dlatego, że
zawsze działał w pojedynkę i starannie planował każdą akcję.
Dlaczego jednak Ross Murdock stał się istotny także dla innych? Istotny do tego
stopnia, że urządzono całe to przedstawienie, by nim wstrząsnąć? Do czego właściwie się
zgłosił? Czy miał robić za świnkę morską przy testowaniu jakiejś nowoczesnej, skutecznej i
ekonomicznej w użyciu broni? Dość usilnie, musiał przyznać, starano się wytrącić go z
równowagi. To milczenie, ten pośpiech, ten lot... podtrzymywały nastrój. Dobrze więc, będzie
zagubionym przerażonym chłopcem, jeśli o to im chodzi. Tylko czy to wystarczy, żeby
wywieść w pole majora? Miał wrażenie, że nie wystarczy. I było to wielce przykre wrażenie.
Panowała już głęboka noc. Najwyraźniej zeszli z drogi śnieżnej burzy, a może lecieli
ponad nią. Przez przezroczysta pokrywę kokpitu widział jasno świecące gwiazdy. Brakowało
tylko księżyca.
Formalne wykształcenie Rossa nie było imponujące. A jednak swą wiedzą zaskakiwał
wielu ludzi, którym zdarzyło się mieć z nim do czynienia. Spędził bowiem wiele czasu w
miejskiej bibliotece, gdzie czytał książki dotyczące bardzo licznych dziedzin. Wiedza zawsze
się przydaje. Co najmniej trzy razy takie właśnie strzępki zapamiętanych wiadomości pozwoliły
mu cieszyć się wolnością, raz prawdopodobnie uratowały mu życie.
Teraz więc starał się ułożyć jakąś logiczną całość z rozsypanych fragmentów
informacji, jakimi dysponował. Siedział w kokpicie jakiejś supernowoczesnej maszyny o
napędzie atomowym. Tak zaawansowanej technicznie, że na pewno nie używano by jej do
nieistotnej misji. A to znaczyło, że Ross Murdock był komuś bardzo potrzebny. Dawało to
jakąś nadzieję na przyszłość, a on diabelnie potrzebował tej nadziei. Zaczeka więc cierpliwie,
będzie grał głupca i nie omieszka mieć przy tym szeroko otwartych oczu i uszu.
W tempie, w jakim lecieli, najdalej za kilka godzin powinni opuścić terytorium kraju.
Ale ostatecznie, czy rząd nie miał baz w co najmniej połowie państw świata, by utrzymywać
“zimny pokój"? Co prawda, jeśli wysadzą go gdzieś za granicą, ucieczka może okazać się
trudniejsza, ale szczegółami zajmie się dopiero, gdy nadejdzie na to czas.
Nagle Ross znów znalazł się w pozycji horyzontalnej, a pięść giganta ponownie opadła
na jego piersi. Tym razem nie dostrzegł żadnych świateł naprowadzających na lądowisko. Nie
miał nawet pewności, czy dotarli do celu, aż do momentu, gdy maszyna osiadła twardo na
ziemi.
Major sprawnie wydostał się na zewnątrz i Ross mógł przybrać wygodniejszą pozycję.
Znów poczuł na ramieniu twardą dłoń ponaglającą go do wyjścia. Wyczołgał się z kabiny i
stanął niepewnie na platformie wyładunkowej.
Poniżej nie dostrzegł żadnych świateł, tylko niezmierzone śnieżne pole. Widział za to
kilku mężczyzn u podnóża struktury, na której stał. Był głodny i bardzo zmęczony. Miał
nadzieję, że jeśli major zamierza dalej prowadzić swoją grę, poczeka do następnego ranka.
W międzyczasie musiał się zorientować, gdzie właściwie się znalazł. Jeśli miał stąd
wiać, musiał wpierw dokładnie przyjrzeć się okolicy. Jednak dłoń na jego ramieniu ponaglała
go nieubłaganie do marszu ku uchylnym drzwiom, które o ile widział, wiodły do wnętrza
śnieżnego pagórka. Albo śnieżna zamieć, albo ludzie wykonali tu kawał dobrej maskującej
roboty. Odnosił wrażenie, że ten śnieżny kamuflaż nie był jednak dziełem przyrody.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin