Landau Irena - Siostry.pdf

(1499 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Landau Irena
Siostry
Rozdział I
Maria wyszła z domu z dużą siatką na zakupy. Na szczęście targ był bardzo blisko. Lokatorzy, budzeni
rano hałasami uważali, że o wiele za blisko. Maria także parę lat temu podpisywała jakieś protesty i apele
do władz, żądając usunięcia niektórych wylewających się z placu straganów. Zwykle ktoś po pewnym
czasie reagował, stragany znikały i pojawiały się po'drugiej stronie ulicy. Wtedy tamci lokatorzy zaczynali
się denerwować i po kilku miesiącach, na czyjąś interwencję, stragany znikały i pojawiały się znowu pod
oknami Marii. Ten kontredans trwał przez pewien czas, w końcu lokatorzy zwiędli i przestali protestować,
a że starzeli się razem z blokiem, zaczynali chwalić sobie bliskość targu. Dokładnie tak, jak Maria. Czy
może Mi-riara, jak się dawniej nazywała.
Właściwie duża torba na zakupy w ogóle nie miała prawa istnieć. Lekarz już dawno zapowiedział, że
cztery kilo to absolutny pułap i że Marii w ogóle nie wolno dźwigać. Dobre sobie, a kto zrobi zakupy?
Owszem, Szymon przywiózł kilka kilo kartofli, pytał, czy Maria chciałaby czegoś jeszcze, ale czy to z góry
można wiedzieć? A człowiek chciałby, żeby jedno pasowało do drugiego, żeby ten uroczysty obiad był
naprawdę smaczny. Nie co dzień wnuczka kończy trzynaście lat! Maria'właściwie ma wyrzuty sumienia,
zwykle wykręcała się od opieki nad dziewczynką, cały ciężar pilnowania dziecka gdy było niezdrowe,
wzięła na siebie matka Asi, na wakacje też wyjeżdżała z Justynką tam-
7
ta babcia, a Maria była od święta. Szymek z żoną i córką przychodzili na obiady, Maria dawała wnuczce
pieniądze i prezenty, ale starała się nie angażować, nie chciała uzależniać się od uczucia. Kiedy matka Asi
zachwycała się dzieckiem, szalała przy każdej wysypce, nosiła ze sobą tony zdjęć, Marii żal jej było z
całego serca. Nie, więcej nie da się ponieść żadnej miłości, można kochać, ale do pewnych granic. Odtąd -
dotąd, a krok dalej, to już szaleństwo, obłęd i samobójstwo.
Oczywiście, nie miało to nic wspólnego z obiadem, który miał być jak najwspanialszy. Na straganach
piętrzyły się warzywa, nie, marchewki Justynka nie lubi. Może kurczak? Maria właśnie przechodzi obok
budki z drobiem, owszem, są kurczaki nawet ładne, a obok leżą różne podroby, skrzydełka, szyjki-
Skrzydełka, szyjki... zaraz... co to było, czemu nagle świat się zmienia, coś przesuwa się przed
oczami...Szyjki...
.Suswoteałoią tLR' łsiq r iib?ivc; ysioifiMoI uoiuwf w .sbso aidoe '^ilswrto ilenysof.' . iti3 Jfdld s onssi
iiasa/Łle ii b -łM -iśom .b-islf As{ .jfst sinbsbfoCI u§tbJ osoifeiid Oczywiście, teraz doskonale sobie
przypominam. Chani-na! Chanina w naszej kuchni... Patrzę na mamę, która kroi cieniutko ciasto
rozwałkowane na stolnicy. Zawija ten placek i tnie ostrym nożem raz po razie, od ruloniku odpadają nitki,
mama strzepuje je nad stolnicą. Żebym stanęła na głowie, żebym pękła, nigdy w życiu nie wyszedłby mi
taki cieniutki makaron, mój, jeśli jestem zmuszona go robie-, bardziej przypomina wstążki do warkoczy.
Mamia tnie i jednocześnie rozmawia.
-
To ile ma Chanina tych szyjek?
- Oj, no ile, no ile, a ile pani chce? Będą w sam raz na rosołek do tego makaronu, szyjki świeżutkie,
palce lizać.
-
Pięć bym wzięła.
8
- Jakie pięć, co pani mówi, pięć? Przecież kot się tym nie naje, pani Rose! A jak pani weźmie
dziesięć, to ja opuszczę, bo mam już końcówkę, no.
Mama coś tam kalkuluje, liczy.
-
To ile?
Chanina mówi ile i mama łapie się za głowę.
-
Za dziesięć?
-
Co pani, pani Rose, co pani?! Pani się śmieje z biednej Chaniny? Za jedną! No, niech będzie za
dwie.
Okropnie nie lubię, kiedy mama targuje się z tą nieszczęsną Chaniną, która, otulona chustką, biega cały
dzień po ludziach, żeby zarobić parę groszy. Co chwilę wyciąga jakąś szmatę i wyciera w nią wiecznie
kapiący nos, a mama potem myje te szyjki i myje, bo boi się, że może kapka na nie w końcu spaflła.
- No dobrze, to są szyjki, aleja mam dla pani jeszcze coś - mówi handlarka i wyciąga jakiś flak ze
sfatygowanego koszyka. b
-
Co to jest? - pytam.
-
Oj, panienka Miriam to może tego i nie pamięta...
Z kąta wychodzi Ajka, w ręce trzyma lalkę Teofilę. Teofila, ubrana przed chwilą w sukienkę ze starej,
zniszczonej apaszki mamy, wygląda szalenie elegancko.
Młodsza siostra okazuje się bystrzejsza niż ja.
-
Jejku - mówi - to musiała być jakaś olbrzymia kura, szyję miała jak nie wiem co.
- Bo to nie kurza szyja, tylko gęsia - obwieszcza Chanina takim tonem, jakby pokazywała nam ósmy
cud świata - ze skórą, pani Rose, z calutką skórą. Środe-czek mamunia włoży do rosołku, a skórę nadzieje,
mam tłuszczyk. Mąką i tłuszczykiem. Sam cymes! Pani Rose to wie. n ; . T
Mama targuje gęsią szyję, a moja siostra nagle pyta.
-
Pani Chanina, co to za imię „Chanina"?
- Cicho bądź - upominam Ąjkę, bo pytanie, właściwie nie wiadomo czemu, wydaje mi się szalenie
nietaktowne.
- Nie, dlaczego, mogę Ajce powiedzieć - powiada Chanina i siada na stołku, a mama podaje jej
kubek czegoś ciepłego. - Ja się wcale nie nazywam Chanina, tylko wiecie, moja mama była Chana, a nas,
córek, to miała aż trzynaście, trzynaście córek, gwałtu, jakie nieszczęście. Tata, niech pamięć jego będzie
błogosławiona, tej trzynastej, co już na pewno miała być chłopakiem, nie wytrzymał i od razu, kiedy się
dowiedział, to tak jak stał, tak się przewrócił i było po tacie. A ja byłam jedenasta z kolei i kiedy mama
umarła, to opiekowałam się najpierw dwiema siostrami, a potem, jak Małka poszła na tyfus, już tylko
jedną. No i co to ja chciałam, że niby Chanina. Bo nas wszystkie to ludzie nazywali „Chanine córy", kto by
zapamiętał tyle imion. Tylko mama. Ale mamy nie udało się uratować z tego choróbska, też umarła. To
teraz ja się opiekuję Rutusią, ale ona ma już dwadzieścia lat, tylko po tym wszystkim na rozum jej się
rzuciło, cały dzień tańczy i śpiewa i nawet boję się Szmulka z nią zostawiać, ale co robić, co ja mam, pani
Rose, robić, a najgorzej to się boję, że mnie przy tym szmuglu złapią i zastrzelą, to co wtedy stanie się z
Rutusią i moim synkiem, no, ja się pani pytam?
Mama nic nie odpowiedziała, bo też pytanie było retoryczne. Wiadomo, co się stanie, umrą, albo z głodu,
albo zachorują na tyfus, albo ich zastrzelą czy wywiozą, mało to jest rodzajów śmierci? Tylko brać i
wybierać. Ajka zrobiła wielkie oczy.
-
Jaki Szmulek? - zapytała dosyć przytomnie. - Chanina mówiła, że ma same siostry?
-
Nie usłyszała Ajka? Mój synek.
-
To Chanina ma męża?
-
Oj, jakie z ciebie ciekawe dziecko. Jakiego męża? Czy to do dziecka trzeba od razu męża?
10
-
Chanina da spokój - odezwała się od stolnicy mama, ale handlarkę trudno było powstrzymać.
- Pani Rose, co pani tak dziecko wydelikaca, czy to są czasy na delikatność? Niech wie. Kto by się ze
mną ożenił, tak tylko... Mówiłam Aronowi, ale on nie uwierzył, że to jego jest ten Szmulek, a ja nawet
żalu nie mam, bo sama, żebym głowę dała, pani Rose, to bym nie dała. Może to był Josek, a może Natan?
-
Ja Chaninę bardzo proszę! - zdenerwowała się mama. - Co to Ajkę obchodzi!
Patrzyłam z niedowierzaniem na handlarkę. Wyglądała na sto lat i była brzydka jak tysiąc nieszczęść. Jaki
Natan, jaki Josek, jaki Aron? Komu mogła się aż tak podobać Chanina? I ki£dy to było?
-
A ile lat ma ten pani synek? - zapytała, tym razem w porę, Ajka.
-
Zaraz... jeszcze miesiąc i będzie miał siedem. Jak dożyje...
O mało się nie przewróciłam. Siedem? To ile lat może mieć Chanina? Przyjrzałam się jej jeszcze raz. No
tak, włosy, które wyłaziły w strąkach spod chustki, były prawie czarne, siwizna widoczna była tylko na
skroniach. Zębów handlarka nie miała prawie wcale, gdzieś tam żółciły się pojedyncze pieńki. Za to oczy!
Rzeczywiście, oczy były piękne, rzęsy gęste i długie, a usta, gdyby nie były zapadnięte, może też byłyby
ładne.
-
A Chanina... - nie wytrzymałam - ile ma lat?
-
Miriam! - zgromiła mnie mama.
- Co jest, żadna tajemnica, będzie akurat w szabes trzydzieści pięć roków. Późno mi się ten
Szmulek zdarzył i jakoś nie bardzo w porę, tfu, na psa urok. A były okazje, oj były. Jak służyłam u tych
Rozblatów, co mieli pięciu synów, to każdy...
Tego już mama nie wytrzymała.
11
-
Chanino, dosyć tego. Jak Chanina wypiła i sprzedała co tam było, to pewnie Chanina się śpieszy.
Handlarka ciężko podniosła się ze stołka.
- Oj, się śpieszy, się nie śpieszy...No dobrze, prawda, jeszcze idę tu za róg z jajkami. Zdobyłam
cztery jajka dla tej Dory. Oj, ale się ucieszy.
I Chanina wtedy poszła, ale...
* * *
- Pani kochana, kupuje pani, czy jak - zagadnęła Marię sprzedawczyni z budki - bo tak pani stoi i
stoi. Towar mam świeży, dzisiaj bity, nie ma co oglądać. Kurczaczka?
Maria ocknęła się z zamyślenia. To co? Może rzeczywiście weźmie kurczaka? No nie, raczej dwa. Niby na
cztery osoby wystarczyłby jeden, ale oni wszyscy lubią pierś, a to znaczy...Może kupić same piersi? Ale
kurczak w całości lepiej się piecze, same piersi można usmażyć, a Justyna woli pieczone. No i Szymek
pewnie zjadłby dwa kawałki.
-
Dobrze, pani mi zważy dwie gęsie szyje, ojej, przepraszam, dwa kurczaki.
-
Gęsich szyjek nie prowadzę.
-
Nie, nie, dwa kurczaki. I wątróbkę do nadzienia.
Wątróbka też była. Maria zapłaciła, dokupiła sałatę, pomidory, natkę pietruszki, dwa kilo jabłek i z
trudnością taszcząc pełną siatkę wróciła do domu. Całe szczęście, że mieszkanie było na drugim piętrze, a
nie na siódmym, jak początkowo Leonowi proponowano.
- Przecież jest winda - przekonywał ją mąż - a powietrze wyżej jest lepsze i hałasy tak nie
dochodzą.
-
Daj mamie spokój - wtrącił wtedy Szymek - nie wiesz, że mama nie jeździ windą?
- Ja nic nie mówię - westchnął Leon - ale, nie obrażając cię, na stare lata mogłabyś się
przyzwyczaić. Nawet na drugie piętro będzie w końcu trudno nam wejść.
12
- Dobrze, masz rację - kiwnęła głową Maria, chociaż dobrze wiedziała, że do windy wsiądzie tylko
w najostatecznej ostateczności. Zamknięcie doprowadzało ją do szału, a w windach wpadała z miejsca w
panikę. Może to była klaustro-fobia, a może nie, wychodziło na to samo. Tak więc teraz wdrapywała się
po schodach. Na szczęście akurat szedł do szkoły jej sąsiad z pierwszego piętra i od razu zapytał:
-
Zanieść pani toto na górę?
-
A nie spóźnisz się do szkoły?
-
Nie, mam czas.
Chłopak złapał siatkę, poczekał grzecznie aż pani Maria otworzy drzwi i zaniósł zakupy do kuchni.
-
Pomóc jeszcze w czymś?
-
Nie, dziękuję, piotrek, bardzo ci dziękuję.
-
Kurczę, nie ma za co - ukłonił się chłopiec i popędził, tupiąc butami.
„Dobry chłopak" - pomyślała z sympatią Maria. - „A może przeciąć kurczaka i upiec tylko półtora?" -
zastanowiła się - „a te pół miałabym na potem? Bo całych dwóch nie zjedzą i po co mam go odgrzewać?"
To był dobry pomysł, Maria wyjęła deseczkę, położyła na niej tego mniejszego kurczaka...
Rozdział II
... tego mniejszego kurczaka, wyjęła z szuflady najostrzejszy nóż. Kurczak wyślizgiwał się z ręki, tańczył na
deseczce, w końcu Maria złapała go przez ściereczkę „Powinnam była poprosić tę babę na targu, żeby mi
przekroiła" - wpadła na pomysł poniewczasie - „dla niej to drobnostka. A w ogóle po co kupowałam dwa,
od razu trzeba było wziąć półtora. Zawsze mam tendencję do chomikowania, kupowania wszystkiego za
dużo. Dobre to było kiedy Leon żył, a teraz trzeba uważać". Emerytura pani Marii, nawet razem z
połówkę renty inwalidzkiej, była niewielka, chociaż i tak lepsza, niż byłaby sama, gola emerytura. „Mam
szczęście - pomyślała - że straciłam zdrowie przez tę wojnę". I sama się rozbawiła tą myślą. Jej mąż, Leon,
zmusił ją po prostu do załatwiania sobie renty, mimo że Maria za nic nie chciała chodzić do lekarzy, na
komisję, wypełniać papierków.
-
Przecież mamy dosyć, Szymek jest na swoim - tłumaczyła - po co mi to?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin