Antologia - Złota podkowa 24 - Vanina Vanini i inne opowiadania.rtf

(232 KB) Pobierz
VANINA VANINI

 

 

 

 

VANINA VANINI

I INNE OPOWIADANIA

 

ZŁOTA PODKOWA 24

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WYDAWNICTWO „ŚLĄSK” KATOWICE 1958

 

 

STENDHAL (HENRI BEYLE)

 

VANINA VANINI

 

albo

Szczegóły ostatniej vente * karbonariuszy odkrytej w państwie papieskim

 

Było to pewnego wieczoru na wiosnę roku 182.. Cały Rzym był w ruchu: książę de B..., słynny bankier, wydawał bal w swoim nowym pałacu na placu Weneckim. Wszystko, co sztuka włoska, co zbytek Paryża i Londynu mogą wydać najwspanialszego, zgromadzono dla upiększenia tego pałacu. Tłok był ogromny. Jasnowłose i skromne piękności arystokratycznej Anglii ubiegały się o zaszczyt obecności na tym balu; przybywały tłumnie. Najpiękniejsze kobiety rzymskie walczyły z nimi o palmę piękności. Młoda dziewczyna, w której blask oczu i heban włosów zdradzały rzymiankę, weszła prowadzona przez ojca; wszystkie spojrzenia biegły za nią. Szczególna duma widniała w każdym jej ruchu.

Wchodząc cudzoziemcy olśnieni byli wspaniałością tego balu.

— Festyn żadnego z królów Europy — mówili — ani się nie umył do tego.

Królowie nie mieszkają w cudach architektury rzymskiej: obowiązani są zapraszać wie-lkie damy swego dworu; książę de B... prosi tylko ładne kobiety. Tego wieczora był szczęśli-wy w swoich zaproszeniach: mężczyźni byli olśnieni. Wśród tych niepospolitych kobiet trzeba było wybierać, która jest najpiękniejsza; wybór był jakiś czas nie rozstrzygnięty, ale w końcu obwołano królową balu księżniczkę Vaninę Vanini, ową młodą dziewczynę o czarnych włosach i płomiennym oku. Natychmiast cudzoziemcy i młodzi rzymianie opuszczając inne salony napłynęli ciżbą tam, gdzie ona była.

Ojciec jej, książę Hasdrubal Vanini, życzył sobie, aby najpierw przetańczyła z kilkoma panującymi niemieckimi. Następnie przyjęła zaproszenie paru Anglików, bardzo pięknych i bardzo dobrze urodzonych; sztywne ich miny znudziły ją. Zdawało się, że więcej znajduje przyjemności w dręczeniu młodego Livia Savelli, który wyglądał na wielce zakochanego. Był to najświetniejszy młodzieniec w Rzymie i, co więcej, on też był księciem; ale gdyby mu dano do przeczytania powieść, rzuciłby książkę po dwudziestej stronicy, powiadając, że go od czytania głowa boli. W oczach Vaniny była to wada.

Około północy rozeszła się po sali balowej wiadomość, która sprawiła pewne wrażenie. Młody karbonariusz, zamknięty w Zamku Św. Anioła, umknął tegoż wieczora w przebraniu; przez wybryk romantycznego zuchwalstwa, mijając ostatnie warty natarł na żołnierzy ze szty-letem; ale sam odniósł ranę, zbiry goniły go śladami krwi i była nadzieja, że go pochwycą.

Podczas gdy opowiadano tę historyjkę, Livio Savelli, olśniony wdziękiem i powodze-niem Vaniny, z którą właśnie przetańczył szepnął odprowadzając ją na miejsce, oszalały nie-mal z miłości:

— Powiedz, pani, kogo byłabyś zdolna pokochać?

— Tego młodego karbonariusza, który uciekł — odpowiedziała mu Vanina — ten przy-najmniej zrobił coś więcej niż to, że raczył się urodzić.

Książę Hasdrubal zbliżył się do córki. Jest to bogaty człowiek; od dwudziestu lat nie policzył się ze swoim intendentem, który mu pożycza jego własne dochody na bardzo wysoki

 

* Komórka organizacyjna karbonariuszy. Karbonariusze, dosłownie: węglarze (gdyż zbierali się w lasach, gdzie przebywali węglarze wypalający węgiel drzewny), tajna organizacja rewolucyjno-demokratyczna, działa-jąca w początku XIX w. we Włoszech, później rozpowszechniona i we Francji, w okresie powrotu Burbonów, po upadku Napoleona. We Włoszech karbonariusze dążyli do zjednoczenia kraju i wprowadzenia rządów liberalno-demokratycznych.

procent. Kto by go spotkał na ulicy, wziąłby go za starego aktora; nie zauważyłby, że książę ma na palcach kilka olbrzymich pierścieni zdobnych dużymi diamentami. Dwaj jego synowie wstąpili do jezuitów, a potem zmarli w obłąkaniu. Zapomniał ich; ale gryzie się tym, że jego jedyna córka, Vanina, nie chce iść za mąż. Ma już dziewiętnaście lat, a odrzuca najświetniej-sze partie. Jaka przyczyna? Ta sama, która skłoniła Sullę * do abdykacji,  w z g a r d a  d l a  R z y m i a n.

Nazajutrz po balu Vanina zauważyła, że ojciec jej, człowiek najbardziej niedbały pod słońcem, który w życiu nie zadał sobie tego trudu, aby użyć klucza, zamyka starannie drzwi-czki od schodków wiodących na trzecie piętro pałacu. Okna wychodzą tam na terasę obsadzo-ną pomarańczami. Vanina odbyła kilka wizyt na mieście; za powrotem główna brama była zastawiona przygotowaniami do iluminacji, powóz wjechał tedy przez tylne podwórze. Vani-na podniosła oczy i ujrzała ze zdziwieniem, że jedno okno w apartamencie, który ojciec zamknął tak troskliwie, jest otwarte. Uwolniła się od swej damy, weszła na poddasze i póty szukała, aż znalazła zakratowane okienko wychodzące na terasę strojną pomarańczami. Owe otwarte okno, które zauważyła, było tuż. Bez wątpienia w pokoju ktoś mieszkał; ale kto? Nazajutrz Vanina zdołała się wystarać o klucz od drzwiczek wychodzących na terasę z poma-rańczami.

Podeszła na palcach do okna, które było jeszcze otwarte. Żaluzje pozwalały jej zostać nie spostrzeżoną. W pokoju było łóżko, ktoś leżał w tym łóżku. Pierwszym jej odruchem było cofnąć się; ale spostrzegła suknię kobiecą rzuconą na krzesło. Przyglądając się bliżej osobie spoczywającej na łóżku ujrzała, że jest to blondynka, jak się zdawało, bardzo młoda. Nie wą-tpiła już, że to kobieta. Suknia rzucona na krzesło była zakrwawiona; była też krew na dam-skich trzewikach stojących na stole. Nieznajoma poruszyła się; Vanina spostrzegła, że jest ranna. Szeroka opaska płócienna splamiona krwią okrywała jej pierś; opaska ta była umoco-wana jedynie za pomocą wstążek; to nie ręka chirurga założyła ją. Vanina zauważyła, że co dzień koło czwartej ojciec zamyka się w swoich pokojach, a potem zachodzi do nieznajomej; niebawem wraca i siada do powozu, aby udać się do hrabiny Vitteleschi. Skoro tylko odje-chał, Vanina biegła na terasę, skąd mogła widzieć nieznajomą. Owa młoda kobieta, tak bar-dzo nieszczęśliwa, żywo przemawiała do jej wyobraźni: Vanina siliła się odgadnąć jej dzieje. Zakrwawiona suknia, rzucona na krzesło, nosiła ślady jak gdyby pchnięć sztyletu: Vanina mogła policzyć jej dziury. Jednego dnia ujrzała nieznajomą wyraźnie; błękitne jej oczy tonęły w niebie; zdawała się pogrążona w modlitwie. Niebawem łzy napełniły jej piękne oczy: mło-da księżniczka ledwie mogła się wstrzymać, aby do niej nie zagadać. Nazajutrz Vanina odwa-żyła się ukryć na terasie przed przybyciem ojca. Ujrzała don Hasdrubala, jak wchodził do nieznajomej; niósł koszyk, a w nim zapasy. Książę miał minę niespokojną, mówił niewiele. Szeptał tak cicho, że mimo iż okno było otwarte, Vanina nie mogła dosłyszeć, co mówi. — Wkrótce wyszedł.

Musi ta biedna kobieta mieć bardzo groźnych wrogów — pomyślała Vanina — sko-ro ojciec, z natury tak beztroski, nie śmie się zwierzyć nikomu i zadaje sobie trud wspinania się co dzień na poddasze.

Pewnego wieczora, kiedy Vanina wysuwała ostrożnie głowę ku oknu nieznajomej, spo-tkała jej oczy; wszystko się wydało. Vanina padła na kolana i krzyknęła:

Kocham panią i chcę ci być pomocna!

Nieznajoma dała znak, aby weszła

Jakże winnam panią przepraszać! — wykrzyknęła Vanina — moja głupia ciekawość musi się pani wydać niedelikatna! Przysięgam ci tajemnicę i jeśli zażądasz, nie wrócę tu nigdy.

 

* Wódz rzymski wsławiony zwycięstwami w Azji, dążył do usunięcia mas plebejskich od wpływu na rządy. Zdobywszy zbrojnie władzę, panował jako dyktator. W roku 79 p.n.e. usunął się dobrowolnie od spraw państwowych.

Któż mógłby nie czuć się szczęśliwy oglądając panią! — rzekła nieznajoma. — Czy mieszkasz w tym pałacu?

Oczywiście! — odparła Vanina. — Ale widzę, że pani mnie nie zna: jestem Vanina, córka don Hasdrubala.

Nieznajoma objęła ją zdumionym spojrzeniem, zaczerwieniła się mocno, po czym doda-ła:

Racz pani użyczyć mi nadziei, że będziesz mnie odwiedzała co dzień; ale chciała-bym, aby książę nie wiedział nic o tych odwiedzinach.

Serce biło Vaninie jak młotem; zachowanie się nieznajomej uderzyło ją swą szlachetno-ścią. Biedna kobieta musiała się z pewnością narazić jakiemuś potężnemu człowiekowi; może w przystępie zazdrości zabiła kochanka? Vanina nie dopuszczała myśli, aby jej niedole mogły mieć jakąś pospolitą przyczynę. Nieznajoma odpowiedziała, że ją zraniono w ramię; rana sięgała aż po piersi i dokuczała jej mocno. Często miała usta pełne krwi.

I nie ma tu chirurga! — wykrzyknęła Vanina.

Wiadomo pani, że w Rzymie — odparła nieznajoma — chirurg winien jest policji wierny raport z każdej rany, którą ma w leczeniu. Książę raczy sam opatrywać moje rany tą bielizną.

Nieznajoma z doskonałym wdziękiem unikała wszelkiego roztkliwiania się nad swoim wypadkiem; Vanina szalała już za nią. Jedno tylko zdziwiło młodą księżniczkę, a mianowicie, iż w trakcie rozmowy, niewątpliwie bardzo poważnej, nieznajoma z trudem zdołała powścią-gnąć nagłą ochotę do śmiechu.

Byłabym szczęśliwa — rzekła Vanina — gdybym mogła znać twoje imię.

Zowią mnie Klementyna.

A więc. droga Klementyno, jutro o piątej przyjdę cię odwiedzić.

Nazajutrz Vanina znalazła nową przyjaciółkę w bardzo złym stanie.

Sprowadzę ci chirurga — rzekła Vanina ściskając ją.

Raczej wolałabym umrzeć — odparła nieznajoma. — Czyż mogłabym narazić moich dobroczyńców?

Chirurg pana Savelli-Catanzara, gubernatora Rzymu, jest synem jednego z naszych służących — odparła żywo Vanina — jest nam oddany, a dzięki swojej pozycji nie lęka się nikogo. Ojciec mój nie docenia jego wierności; poślę po niego.

Nie chcę chirurga! — wykrzyknęła nieznajoma z gwałtownością, która zdumiała Vaninę. — Przychodź do mnie, a jeśli Bóg zechce mnie powołać do siebie, umrę szczęśliwa w twoich ramionach.

Nazajutrz stan nieznajomej pogorszył się.

Jeśli mnie kochasz — rzekła Vanina na rozstaniu — zgodzisz się przyjąć chirurga.

Jeżeli się zgodzę, szczęście moje pierzchnie.

Poślę po niego — odparła Vanina.

Nic nie mówiąc nieznajoma zatrzymała ją; ujęła rękę młodej dziewczyny i okryła ją po-całunkami. Nastało długie milczenie, nieznajoma miała łzy w oczach. Wreszcie puściła rękę Vaniny i rzekła z wyrazem takim, jak gdyby szła na śmierć:

Mam pani coś wyznać. Przedwczoraj skłamałam mówiąc, że się nazywam Klemen-tyna: jestem nieszczęśliwy carbonaro.

Vanina, zdumiona, cofnęła się z krzesłem i zaraz wstała.

Czuję — ciągnął karbonariusz — że to wyznanie doprowadzi mnie do utraty jedyne-go skarbu, który trzyma mnie przy życiu, ale byłoby niegodne oszukiwać panią. Nazywam się Pietro Missirilli, mam dziewiętnaście lat; ojciec mój jest biednym chirurgiem w St. Angelo in Vado; ja jestem karbonariuszem. Odkryto naszą schadzkę; powleczono mnie w kajdanach z Romanii do Rzymu. Wtrącono do kaźni, gdzie lampka płonęła dniem i nocą, spędziłem tam trzynaście miesięcy. Litościwa dusza zapragnęła mnie ocalić. Przebrano mnie za kobietę. Kiedy wychodziłem z więzienia i mijałem straże przy ostatniej bramie, usłyszałem jak jeden z żołdaków przeklina karbonariuszy; dałem mu policzek. Zaręczam pani, to nie była czcza fan-faronada, ale roztargnienie. Ścigany w nocy przez ulice po tym niebacznym kroku, zraniony bagnetem, tracąc już siły, wpadam do jakiegoś domu przez otwartą bramę. Słyszę kroki żo-łnierzy tuż za sobą, skaczę w ogród, padam o kilka kroków od kobiety, która się przechadza.

Hrabina Vitteleschi; przyjaciółka mego ojca — rzekła Vanina.

Jak to! powiedziała to pani? — wykrzyknął Missirilli. — Tyle wiem, że ta dama, której nazwisko nigdy nie powinno wyjść z moich ust, ocaliła mi życie. W chwili gdy żołnie-rze wpadli do domu, aby mnie pochwycić, ojciec pani uprowadził mnie w swoim powozie. Czuję się bardzo źle; od kilku dni to pchnięcie bagnetem nie daje mi oddychać. Umrę, i umrę w rozpaczy, skoro tym samym przestanę panią widywać.

Vanina słuchała niecierpliwie i szybko wyszła. Missirilli nie znalazł w tych pięknych oczach żadnego współczucia, jedynie wyraz obrażonej dumy.

W nocy zjawił się chirurg; był sam. Missirilli był w rozpaczy, lękał się, że już nie ujrzy Vaniny. Próbował pytać chirurga, ale ten puścił mu krew i nie odpowiedział nic. Toż samo milczenie następnych dni. Oczy Pietra nie opuszczały terasy, którą Vanina zwykła była wcho-dzić; był bardzo nieszczęśliwy. Jednego dnia, koło północy, zdawało mu się, że widzi jakiś cień na terasie; czy to była Vanina?

Co noc Vanina przychodziła i przyciskała twarz do szyby w oknach młodego carbona-ro.

Jeśli doń przemówię — powiadała sobie — jestem zgubiona! Nie, nigdy już nie powinnam go ujrzeć!

Powziąwszy to postanowienie przypomniała sobie mimo woli sympatię, jaką zapłonęła do tego młodzieńca, kiedy tak niedorzecznie brała go za kobietę. Po tak lubej zażyłości trzeba go zapomnieć! W chwili rozsądku Vanina była przerażona zmianami, jakie zaszły w jej poję-ciach. Od czasu jak Missirilli wymienił swoje nazwisko, wszystko to, o czym zwykła myśleć, pokryło się jak gdyby mgłą, jawiło się już tylko w dali.

Tydzień nie upłynął, kiedy Vanina blada i drżąca weszła z chirurgiem do pokoju młodego carbonaro. Przyszła powiedzieć mu, że trzeba skłonić księcia, aby przysłał w swoje miejsce służącego. Nie została ani dziesięciu sekund; ale przez litość za kilka dni znów wróci-ła z chirurgiem. Jednego wieczora, mimo iż Missirilli czuł się o wiele lepiej i Vanina nie mia-ła już powodu do obaw o jego życie, ośmieliła się przyjść sama. Na jej widok Missirilli omal nie oszalał ze szczęścia, ale starał się ukryć swą miłość; przede wszystkim chciał ocalić go-dność mężczyzny. Vaninę, która weszła ze spłonionym czołem, lękając się wyznań miło-snych, zbiła z tropu szlachetna i pełna oddania, ale wolna od roztkliwień przyjaźń, z jaką ją przyjął. Odeszła, a on nie starał się jej zatrzymać.

Kiedy wróciła w kilka dni później, toż samo zachowanie się, te same zapewnienia głębokiego szacunku i wiekuistej wdzięczności. Vanina nie tylko nie potrzebowała hamować uniesień młodego carbonaro, ale zaczęła się lękać, że ona jedna kocha... Ta tak dumna dotąd młoda dziewczyna gorzko czuła bezmiar swego szaleństwa. Udawała wesołość, nawet chłód, przychodziła rzadziej, ale nie mogła się przemóc, aby nie odwiedzać młodego chorego.

Missirilli, płonąc miłością, ale pomny swego niskiego urodzenia i swej godności, posta-nowił dać folgę uczuciom aż wtedy, gdy Vanina wytrwa tydzień bez widzenia go. Duma młodej księżniczki broniła się piędź po piędzi.

„Ba! — powiedziała sobie wreszcie — jeżeli przychodzę do niego, to dla siebie, aby sobie sprawić przyjemność. Nigdy nie wyznam mu sympatii, jaką we mnie budzi.

Przesiadywała długo u Missirillego, który rozmawiał z nią tak, jakby to czynił wobec dwudziestu osób. Jednego wieczora, po dniu, przez który nienawidziła go i przyrzekała sobie być dlań jeszcze surowsza i chłodniejsza niż zwykle, powiedziała mu, że go kocha. Nieba-wem została jego kochanką.

Było to szaleństwo, ale trzeba wyznać, że Vanina czuła się zupełnie szczęśl...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin