Finkelstein-PRZEDSIĘBIORSTWO HOLOKAUST.doc

(738 KB) Pobierz

PRZEDSIĘBIORSTWO  HOLOKAUST

 

 

Norman G. Finkelstein

 

 

 

 

 

 

 

„Mam wrażenie, że zamiast uczyć o holokauście, handluje się nim." 

 

Rabin Arnold Jacob Wolf, Uniwersytet Yale1

 

1 Michael Berenbaum, After Tragedy and Triumph, Cambridge, 1990, s. 45.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI 

 

Wstęp …………………………………………………..................… 4

 

ROZDZIAŁ l Zbijanie kapitału na holokauście ............................. 9

 

ROZDZIAŁ 2 Oszuści, handlarze i historia ..........................….. 23

 

ROZDZIAŁ 3 Wyłudzanie do kwadratu  .................................... 42

 

Konkluzja .........................................................................….. 72

 

Posłowie do wydania polskiego ................................................ 77

 

Goldhagen dla początkujących, czyli Sąsiedzi J. T. Grossa ........ 86

 

 

 

 

 

 

 

PODZIĘKOWANIA 

 

Pomysł napisania tej książki zawdzięczam Colin Robinson z wydawnictwa Verso. Roane Carey nadała moim rozważaniom kształt spójnego tekstu. Na każdym etapie powstawania tej książki pomocą służyli mi Noam Chomsky i Shifra Stern. Manuskrypt zrecenzowały Jennifer Loewenstein i Eva Schweitzer. Osobistej pomocy i wsparcia nie szczędził Rudolph Baldeo. Jestem im wszystkim bardzo wdzięczny. Strony te poświęcam pamięci moich rodziców. Dedykuję je przeto moim braciom, Richardowi i Henry'emu oraz mojemu bratankowi Davidowi. 

 

Norman G. Finkelstein 

 

 

 

 

 

 

 

WSTĘP

 

Międzynarodowy debiut książki Przedsiębiorstwo holokaust (The Holocaust Industry), w czerwcu 2000 r., wywołał fale reakcji. W wielu krajach, od Brazylii, Belgii i Holandii po Austrię, Niemcy i Szwajcarię, moja książka sprowokowała szerokie debaty i znalazła się na czołówkach list bestsellerów. Wszystkie główne brytyjskie dzienniki i czasopisma poświęciły jej co najmniej całostronicowe recenzje, a francuski „Le Monde" zamieścił na jej temat komentarz redakcyjny i zajmujące dwie strony omówienia. Poświecono jej też już mnóstwo audycji radiowych i programów telewizyjnych oraz kilka pełnometrażowych filmów dokumentalnych. Największe natężenie miały reakcje w Niemczech. W towarzyszącej wydaniu niemieckiego przekładu książki konferencji prasowej udział wzięło prawie dwustu dziennikarzy, a ponad tysiąc osób (dla prawie pięciuset dodatkowych nie było już miejsca na sali) uczestniczyło w zorganizowanej w Berlinie dyskusji ze mną. W ciągu kilku tygodni sprzedano w Niemczech 130 tyś. egzemplarzy książki, zaś po paru miesiącach opublikowano trzy zbiory opinii na jej temat.1 Latem 2001 r. przygotowywano jej tłumaczenia na 16 kolejnych języków. W przeciwieństwie do ogłuszającego hałasu w różnych innych miejscach świata, początkową reakcją w Stanach Zjednoczonych była ogłuszająca cisza. Czołowe amerykańskie media nabrały wody w usta.2 

 

Stany Zjednoczone są bowiem główną siedzibą „przedsiębiorstwa holokaust". Toteż podejrzewam, że z podobną reakcją spotkałaby się w Szwajcarii publikacja opracowania dowodzącego, że czekolada powoduje raka. Gdy jednak nie dało się już dłużej ignorować międzynarodowych odgłosów, w kilku wybranych amerykańskich mediach pojawiły się histeryczne komentarze, które skutecznie pogrzebały książkę. Dwa z nich zasługują na bliższą uwagę. Dziennik „The New York Times" służy „przedsiębiorstwu holokaust" za główną tubę propagandową. I to on, przede wszystkim, wypromował takie postacie jak Jerzy Kosiński, Daniel Goldhagen czy Elie Wiesel. 

 

Publikowane przez „The New York Times" artykuły na tematy związane z holokaustem ustępują, pod względem ilości, tylko codziennym prognozom pogody. Na przykład w roku 1999 na jego łamach ukazały się łącznie 273 takie artykuły. Dla porównania, materiałów dotyczących Afryki było 32.3 W cotygodniowym dodatku „The New York Times Book Review" zamieszczono 6 sierpnia 2000 r. recenzję mojej książki, zatytułowaną A Tale of Two Holocausts („Opowieść o dwóch holokaustach"). Napisał ją Omer Bartov, izraelski historyk wojskowości, który przeistoczył się w eksperta od holokaustu. Wyśmiewając moje spostrzeżenia o żerowaniu na holokauście, Bartov uznał niniejszą książkę za „nową wersję Protokołów mędrców Syjonu" i obrzucił ją stekiem inwektyw — „wstrętna", „dziwaczna", „paranoiczna", „odrażająca", „przerażająca", „obraźliwa", „niedojrzała", „samozwańcza", „arogancka", „głupia", „kołtuńska", „fanatyczna", itp.4 Po kilku miesiącach Bartov posunął się jeszcze dalej i — odwracając kota ogonem — zaczął się wypowiadać przeciwko „wydłużającej się liście żerujących na holokauście". Za główny przykład podał Przedsiębiorstwo holokaust Normana Finkelsteina.5

 

Z kolei we wrześniu 2000 r., na łamach pisma „Commentary", jego czołowy redaktor Gabriel Schoenfeld opublikował miażdżący atak zatytułowany Holocaust Reparations — A Growing Scandal („Odszkodowania za holokaust — coraz większy skandal"). Odwołując się do spraw poruszonych w rozdziale III tej książki, Schoenfeld potępił żerujących na holokauście za „nieskrępowane uciekanie się do wszelkich metod, nawet niegodnych i niestosownych", „zasłanianie się retoryką świętej sprawy" oraz „podsycanie antysemityzmu".

 

I chociaż jego oskarżenia szły dokładnie w ślad za wysuniętymi w mojej książce, niemniej Schoenfeld oczernił ją i jej autora posługując się takimi inwektywami, jak „ekstremista", „szaleniec" czy „odszczepieniec".6 W podobnym tonie utrzymana była jego kolejna krytyka, zamieszczona również w „Commentary" w styczniu 2001. Natomiast w artykule napisanym dla „The Wall Street Journal" i opublikowanym 11 kwietnia 2001 r. (The New Holocaust Profiteers — „Nowi żerujący na holokauście"), Schoenfeld znów zaatakował „żerujących na holokauście" i doszedł do wniosku, że „jednego z najgroźniejszych zamachów na pamięć dokonują teraz nie negujący holokaust [...] lecz łowcy spadków z kręgów literackich i prawniczych".

 

I to oskarżenie jest dokładnym powtórzeniem tych, które wysuwam w Przedsiębiorstwie holokaust. Ale Schoenfeld łaskawie wrzucił mnie do jednego worka z negującymi holokaust, jako „oczywistego odszczepieńca". Za jednym zamachem opluć i przywłaszczyć sobie ustalenia jakiejś książki to nie byle jaki wyczyn. Toteż popisy Bartova i Schoenfelda przywodzą mi na myśl słowa mojej matki: „Nie przypadkiem to właśnie Żydzi wymyślili słowo «hucpa»". Z drugiej zaś strony, nie mogę ukrywać satysfakcji, że niezaprzeczalnie najwybitniejszy na świecie ekspert od hitlerowskiego holokaustu, Raul Hilberg, wielokrotnie udzielił publicznego poparcia zawartym w Przedsiębiorstwie holokaust kontrowersyjnym twierdzeniom.7 Doniosłość badawczych osiągnięć Hilberga i jego prawość wymagają pokory. Stąd może nie przypadkiem Żydzi wymyślili również słowo „mensch"— „człowiek".8

 

Książka ta jest zarówno anatomią „przedsiębiorstwa holokaust", jak też aktem jego oskarżenia. Na kolejnych stronach będę udowadniał, że „holokaust" jest ideologicznym wyobrażeniem hitlerowskiego holokaustu.9 I jak większość ideologii ma niewielki związek z rzeczywistością. Holokaust nie jest bowiem samoistnym zjawiskiem, lecz raczej wewnętrznie spójną konstrukcją. Jego główne dogmaty służą wspieraniu poważnych interesów politycznych i klasowych. W istocie, holokaust okazał się niezastąpionym orężem ideologicznym. Posługując się nim, jedna z największych militarnych potęg świata, która winna jest nagminnego łamania praw człowieka, odgrywa rolę „ofiary", podobnie jak odnosząca największe sukcesy grupa etniczna w Stanach Zjednoczonych.

 

Z tego, prawdziwego tylko pozornie, statusu „ofiar" wynikają poważne korzyści, a zwłaszcza niepodleganie krytyce, nawet tej uzasadnionej. Wypada tu dodać, że ci, których ów immunitet chroni, sami nie ustrzegli się przed moralnym zepsuciem, tak typowym w tego rodzaju biegu wydarzeń. Z tego punktu widzenia to nie przypadek, że Elie Wiesel występuje w charakterze oficjalnego rzecznika holokaustu. Oczywiście, nie osiągnął on tej pozycji dzięki swej działalności humanitarnej czy talentom literackim.10 Wiesel odgrywa tę wiodącą rolę przede wszystkim dlatego, że precyzyjnie artykułuje dogmaty holokaustu, czym wspiera jego żywotne interesy.

 

Pierwszym bodźcem do napisania tej książki była głośna publikacja Petera Novicka The Holocaust in American Life, którą zrecenzowałem dla brytyjskiego czasopisma literackiego." Na tych stronach kontynuuję krytyczny dialog z Novickiem i stąd nie zabraknie tu wielu odniesień do jego książki. Stanowiący raczej zbiór prowokacyjnych spostrzeżeń niż konsekwentną krytykę, The Holocaust in American Life należy do typowo amerykańskiego nurtu literatury demaskatorskiej. Ale też jak większość demaskatorów, Novick koncentruje się tylko na najbardziej skandalicznych nadużyciach. Momentami zjadliwy i nowatorski, The Holocaust in American Life nie jest jednak krytyką radykalną. Podstawowe założenia nie zostały zakwestionowane.

 

Pozbawioną tak banałów, jak herezji, książkę tę zaliczyć należy do kontrowersyjnego skraju głównego nurtu. I jak można było oczekiwać, doczekała się ona wielu, choć bardzo rozmaitych, wzmianek w amerykańskich mediach. Główną kategorią analityczną u Novicka jest „pamięć". Wyjątkowo modna ostatnio w zaskorupiałych kręgach akademickich, „pamięć" stalą się bodaj najbardziej zubożałym pojęciem, o jakim rozprawia się w tych kręgach. Czyniąc obowiązkowy ukłon w stronę Maurice'a Halbwachsa, Novick stara się pokazać, jak „współczesne problemy" kształtują „pamięć o holokauście". Dawno, dawno temu kontestujący intelektualiści posługiwali się mocnymi kategoriami politycznymi w rodzaju „władza" czy „interesy" z jednej strony, a „ideologia" z drugiej.

 

Dziś' wszystko co pozostało to łagodny, odpolityczniony język „troski" i „pamięci". Ale mimo to, dzięki przytaczanym przez Novicka dowodom, widzimy, że pamięć o holokauście jest zwartą konstrukcją ideologiczną, rządzącą się nienaruszalnymi prawami. Chociaż, według Novicka, pamięć o holokauście ma charakter wybiórczy, to jednak jest ona „przeważnie" arbitralna. Novick twierdzi, że wybór nie jest dokonywany w oparciu o „rachunek zysków i strat", lecz raczej „bez zbytniego zastanawiania się nad... konsekwencjami".12 Dowody sugerują coś wręcz przeciwnego.

 

Moje początkowe zainteresowanie hitlerowskim holokaustem miało podłoże osobiste. Moi rodzice przeszli przez warszawskie getto i obozy koncentracyjne. Oprócz nich, wszyscy członkowie obu rodzin zostali zamordowani przez hitlerowców. Moje najwcześniejsze wspomnienia, że tak to nazwę, o hitlerowskim holokauście to — gdy wracałem do domu ze szkoły — obraz matki wpatrzonej w telewizyjną relację procesu Adolfa Eichmanna (1961).

 

Ale choć rodzice zostali uwolnieni z obozów zaledwie szesnaście lat przed tym procesem, jakaś bezkresna otchłań zawsze, przynajmniej w mojej świadomości, oddzielała ich, takich jakich ich znałem, od tamtego czasu. Fotografie rodziny mojej matki wisiały na ścianie w salonie. (Z rodziny mojego ojca nikt nie przeżył wojny.) Nigdy jakoś nie mogłem pojąć mojego pokrewieństwa z nimi, a tym bardziej wyobrazić sobie tego, co się stało. To były dla mnie siostry mojej matki, jej bracia i rodzice, a nie moje ciotki, wujowie czy dziadkowie.

 

Pamiętam, jak w dzieciństwie czytałem The Wall Johna Herseya i Mila 18 Leona Urisa, fabularne opowieści z warszawskiego getta. (Wciąż pamiętam, że matka tak się zaczytała w The Wall, iż nie zdążyła wysiąść na jej przystanku metra w drodze do pracy.) Choć bardzo się starałem, to jakoś nigdy, nawet przez chwilę, nie zdołałem wyobrazić sobie moich rodziców, takich zwyczajnych, w tamtej przeszłości. I szczerze mówiąc, do tej pory nie potrafię. O wiele istotniejsze jest jednak to, że z wyjątkiem tych wspomnień nie pamiętam, by hitlerowski holokaust kiedykolwiek zakłócał moje dzieciństwo. Działo się tak głównie dlatego, że nikogo, poza moją rodziną, najwyraźniej nie obchodziło to, co się stało. W kręgu moich przyjaciół z dzieciństwa dużo się czytało i zażarcie dyskutowało o wydarzeniach dnia. I naprawdę nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z moich przyjaciół lub ich rodziców zadał choćby jedno pytanie o przejścia mojej matki i ojca. To nie było pełne szacunku milczenie. To była zwykła obojętność.

 

W tym świetle — czyż nie należy sceptycznie odnosić się do potoków boleści, wylewanych w późniejszych dekadach, już po zainstalowaniu się „przedsiębiorstwa holokaust" na dobre? Czasem myślę, że amerykańscy Żydzi byli gorsi „odkrywając" holokaust niż zapominając o nim. To prawda, moi rodzice rozpamiętywali w samotności; ich cierpienia nie zostały publicznie zatwierdzone. Ale czy nie było to lepsze niż obecna, beznadziejnie głupia eksploatacja żydowskiego męczeństwa?

 

Zanim jeszcze hitlerowskie ludobójstwo stało się holokaustem, opublikowano na ten temat zaledwie kilka prac naukowych, jak Raula Hilberga The Destruction of the European Jews, oraz wspomnień, jak Viktora Frankla Man's Search for Meaning czy Elli Lingens-Reiner Prisoners of Fear. Ale ten niewielki zbiór wartościowych pozycji jest lepszy niż rzędy śmiecia wypełniającego teraz biblioteki i księgarnie. Moi rodzice, choć aż do śmierci codziennie od nowa przeżywali tamtą przeszłość, pod koniec życia zupełnie stracili zainteresowanie publicznym spektaklem pod tytułem „Holokaust".

 

Jednym z najlepszych przyjaciół ojca był jego współwięzień z Auschwitz, nieprzejednany, jak mogłoby się wydawać, lewicowy idealista, który dla zasady odmówił po wojnie przyjęcia odszkodowania od Niemiec. Został w końcu dyrektorem izraelskiego muzeum holokaustu Yad Vashem. Mój ojciec, choć niechętnie i z nieukrywanym rozczarowaniem, przyznał jednak ostatecznie, że nawet ten człowiek sprzedał się „przedsiębiorstwu holokaust", przefarbowując swoje przekonania w zamian za władzę i korzyści.

 

Wraz z przybieraniem coraz bardziej absurdalnych form przez hołdy dla holokaustu, moja matka lubiła cytować, z oczywistą ironią, słowa Henry'ego Forda: „Historia to banialuki". Opowieści „ocalałych z holokaustu" — obowiązkowo więźniów obozów koncentracyjnych i bohaterów ruchu oporu — stanowiły szczególne źródło ironicznych żartów w naszym domu. Już dawno temu John Stuart Mill odkrył, że prawdy, które nie podlegają ustawicznemu kwestionowaniu, w końcu „przestają być prawdą, gdy sieje wyolbrzymi do rozmiarów kłamstwa". Moi rodzice często zastanawiali się, dlaczego tak się oburzam na fałszowanie i eksploatowanie hitlerowskiego ludobójstwa. Najoczywistszą tego przyczyną jest dla mnie fakt, że holokaust wykorzystano dla usprawiedliwiania zbrodniczej polityki Izraela i okazywanego jej przez Stany Zjednoczone poparcia. Mam też osobisty powód. Zależy mi bowiem na pamięci o prześladowaniach mojej rodziny.

 

A obecna kampania „przedsiębiorstwa holokaust", obliczona na wyłudzenie pieniędzy od Europy w imieniu „potrzebujących ofiar holokaustu", sprowadziła moralny wymiar ich męczeństwa do rozmiarów kasyna w Monte Carlo. Poza tym jestem również przekonany, że trzeba walczyć o prawdę historyczną i chronić ją. Na końcowych stronicach tej książki stwierdzę więc, że studiując hitlerowski holokaust możemy się wiele nauczyć nie tylko o „Niemcach" lub „gojach", ale także o nas samych. Jednak żeby to osiągnąć, należy zredukować jego wymiar fizyczny na rzecz wymiaru moralnego. Zbyt wiele środków publicznych i prywatnych zainwestowanych zostało w upamiętnianie hitlerowskiego holokaustu. Rezultat jest przeważnie bezwartościowy, bo nie stanowi hołdu wobec żydowskich cierpień, lecz jest jedynie wywyższaniem Żydów.

 

Już dawno powinniśmy otworzyć serca na cierpienia reszty ludzkości. Tego przede wszystkim uczyła mnie moja matka. Ani razu nie słyszałem, żeby powiedziała: „nie porównuj". Ona zawsze porównywała. Oczywiście, trzeba dokonywać rozróżnień historycznych. Ale dokonywanie rozróżnień moralnych między „naszym" a „ich" cierpieniem samo w sobie stanowi moralną trawestację. Jak humanistycznie zauważył Platon, „nie można porównywać dwojga nieszczęśliwych ludzi i mówić, że jeden jest szczęśliwszy od drugiego". Wobec cierpień amerykańskich Murzynów, Wietnamczyków i Palestyńczyków credo mojej matki brzmiało zawsze: Wszyscy jesteśmy ofiarami holokaustu.

 

Norman G. Finkelstein kwiecień 2000, Nowy Jork

 

 

 

 

 

Przypisy :

 

1 Ernst Piper (red.), Gibt es wirklich eine Holocaust-industrie?, Monachium 2001, Petra Steinberger (red.), Die Finkelstein-Debatte, Monachium 2001, Rolf Surmann (red.), Dos Finkelstein-Alibi, Kolonia 2001.

 

2 Zob. Christopher Hitchens, Dead Souls, „The Nation", 18-25 września 2000.

 

3 Według indeksu Lexis-Nexis za rok 1999, ponad 25 proc. artykułów napisanych przez korespondenta „The New York Timesa" w Niemczech, Rogera Co-hena, dotyczyło tematów związanych z holokaustem. „Słuchając programów niemieckiego radia Deutsche Welle dowiaduję się o zupełnie innych Niemczech niż czytając «The New York Times»", kwaśno zauważył Raul Hilberg. („Berliner Zeitung", 4 września 2000). Warto przypomnieć, że ten sam „New York Times" niemal zupełnie ignorował w czasie wojny doniesienia o hitlerowskiej eksterminacji Żydów (zob. Deborah Lipstadt, Beyond Relief, Nowy Jork 1993).

 

4 Nawet autor Mein Kampf wypadł znacznie lepiej w książkowych recenzjach „The New York Times". Wprawdzie dziennik skrytykował Hitlera za antysemityzm, ale omawiając Mein Kampf nie szczędził pochwał temu „niezwykłemu człowiekowi" za „zjednoczenie Niemców, wykorzenienie komunizmu, szkolenie młodzieży, stworzenie spartańskiego państwa opartego na duchu patriotyzmu, ograniczanie władzy parlamentarnej, tak nie pasującej do niemieckiego charakteru, ochron? prawa własności prywatnej" (James W. Gerard, Hitler As Hę Etplains Himself, „The New York Times Book Review". 15 października 1933

 

5 Omer Bartov- Did Punch Cards F ud the Holocaust?, „Newsday", 25 marca 2001.

 

6 „Holocaust Reparations: Gabriel Schoenfeld and Critics" (styczeń 2001).

 

7 Zob. wywiady z Hilbergiem zebrane na stronie internetowej: www.normanfinkelstein.com pod odsyłaczem „The Holocaust Industry".

 

8 Powyższa cześć Wstępu została napisana dla paperbackowej wersji tej książki, której wydanie w języku angielskim zaplanowano na wrzesień 2001 r. Dalsza cześć Wstępu pochodzi z pierwszego wydania książki, z czerwca 2000 r.

 

9 W książce tej termin „hitlerowski holokaust" odnosi się do wydarzeń historycznych, natomiast termin „holokaust" oznacza jego ideologiczne wyobrażenie.

 

10 Skandaliczne przykłady usprawiedliwiania Izraela przez E. Wiesela opisują w: Norman G. Finkelstein i Ruth Bettina Birn, A Nation on Trial: The Goldhagen Thesis and Historical Truth, Nowy Jork 1998, s. 91 przyp. 83, s. 96, przyp. 90. Inne wzmianki o Wieselu są równie negatywne. W swych nowych wspomnieniach And the Sea Is Never Full, Nowy Jork 1999, Wiesel przedstawia zupełnie nieprawdopodobne wyjaśnienie swego milczenia wobec cierpień Palestyńczyków: „Mimo silnych nacisków, odmówiłem zajęcia publicznie stanowiska w kwestii konfliktu izraelsko-arabskiego" (s. 125). Krytyk literacki Irving Howe, autor bardzo szczegółowego studium literatury holokaustu, rozprawił się z obszernym dorobkiem Wiesela w zaledwie jednym akapicie, zawierającym mdłą pochwałę, że „Pierwsza książka Elie Wiesela Night napisana jest prosto i bez retorycznych zapędów." Krytyk literacki Alfred Kazin potwierdza, że „od czasu Nocy Wiesel nie napisał nic wartego przeczytania. Elie jest teraz wyłącznie aktorem. Sam określił się mianem zbolałego wykładowcy." (Irving Howe, Writing and the Holocaust, w: „New Republic", 27 października 1986; Alfred Kazin, A Lifetime Burning in Every Moment, Nowy Jork 1996, s. 179).

 

11 Nowy Jork 1999. Norman Finkelstein, Uses of the Holocaust, „London Review of Books", 6 stycznia 2000

 

12 Peter Novick, The Holocaust..., s. 3-6.

 

13 Raul Hilberg, The Destruction of the European Jews, Nowy Jork 1961; Viktor Frankl, Man's Search for Meaning, Nowy Jork 1959; Ella Lingens--Remer, Prisoners of Fear, Londyn 1948.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ l 

 

ZBIJANIE KAPITAŁU NA HOLOKAUŚCIE

 

Kilka lat temu doszło do pamiętnej dyskusji miedzy Gore Vidalem a Normanem Podhoretzem, wówczas redaktorem wydawanego przez American Jewish Committee pisma „Commentary". Vidal zarzucił Podhoretzowi, że nie zachowuje się jak Amerykanin.1 Dowodem na to miał być fakt, że Podhoretz przywiązywał znacznie mniejszą wagę do wojny secesyjnej— „najbardziej tragicznego wydarzenia, którego echa wciąż brzmią w naszym kraju" — niż do problemów żydowskich. Jednak to raczej Podhoretz okazał się bardziej amerykański niż jego oskarżyciel. W tym bowiem czasie centrum amerykańskiego życia kulturalnego stanowiła już nie „wojna miedzy stanami", lecz wojna „przeciwko Żydom".

 

Większość wykładowców akademickich może zaświadczyć, że znacznie więcej studentów potrafi umieścić hitlerowski holokaust we właściwym stuleciu i podać przybliżoną liczbę ofiar niż wykazać się taką wiedzą na temat wojny secesyjnej. De facto hitlerowski holokaust jest dziś bodaj jedynym historycznym wydarzeniem szeroko omawianym w czasie uniwersyteckich zajęć. Sondaże wykazują, że o wiele więcej Amerykanów potrafi zidentyfikować holokaust niż atak na Pearl Harbor czy zrzucenie bomb atomowych na Japonię. Do niedawna jednak hitlerowski holokaust prawie nie istniał w amerykańskim życiu. Miedzy końcem II wojny światowej a końcem lat sześćdziesiątych tematowi temu poświęcono ledwie kilka książek i filmów. I tylko na jednym uniwersytecie w całych Stanach Zjednoczonych prowadzono na ten temat wykłady.2 

 

Publikując w 1963 r. swą książkę Eichmann in Jeruzalem, Hannah Arendt mogła przytoczyć zaledwie dwie prace naukowe w języku angielskim — Gerarda Reitlingera The Final Solution i Raula Hilberga The Destruction of the European Jews? Majstersztyk Hilberga dopiero co zdołał ujrzeć światło dzienne. Promotor Hilberga na Columbia University, niemiecko-żydowski teoretyk socjologii Franz Neumann, bardzo zniechęcał go do zajmowania się tym tematem („Kopiesz sobie grób") i żaden uniwersytet ani poważne wydawnictwo nie chciały nawet dotknąć rękopisu. Kiedy w końcu doszło do wydania The Destruction of the European Jews, książka ta doczekała się jedynie kilku, głównie zresztą krytycznych, recenzji.4 Hitlerowski holokaust nie interesował nie tylko Amerykanów, lecz także amerykańskich Żydów, w tym żydowskich intelektualistów.

 

Wyniki przeprowadzonych w 1957 r. przez socjologa Nathana Glazera badań wykazały, że hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" (a także powstanie państwa Izrael) „miało bardzo nieznaczny wpływ na życie amerykańskich Żydów". W czasie zorganizowanego w 1961 r. przez „Commentary" sympozjum na temat „Młodzi intelektualiści a kwestia żydowska" tylko dwóch z trzydziestu jeden uczestników podkreślało znaczenie holokaustu. Podobnie, zorganizowana w 1961 r. przez pismo „Judaism" konferencja okrągłego stołu na temat „Afirmacji żydostwa", w której uczestniczyło dwudziestu jeden religijnych Żydów amerykańskich, prawie całkowicie zingorowała tę kwestię.5 Nie było też w Stanach Zjednoczonych pomników czy innych świadectw pamięci o hitlerowskim holokauście. Wręcz przeciwnie, czołowe organizacje żydowskie sprzeciwiały się temu. Dlaczego?

 

Typowe wyjaśnienie brzmi, że Żydzi mieli uraz na tle hitlerowskiego holokaustu i dlatego tłumili pamięć o nim. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że tak faktycznie było. Oczywiście, niektórzy spośród ocalałych nie chcieli wtedy lub z tego samego powodu także później mówić o tym, co się stało. Lecz wielu innych bardzo chciało o tym mówić i robiło to przy każdej nadarzającej się okazji.6 Problem polegał na tym, że Amerykanie nie chcieli słuchać. Prawdziwym powodem ogólnego milczenia na temat hitlerowskiej zagłady była konformistyczna polityka przywódców amerykańskiego żydostwa i polityczny klimat w powojennej Ameryce. Zarówno bowiem w kwestiach polityki wewnętrznej jak zagranicznej żydowskie elity7 w Stanach Zjednoczonych ściśle dostosowywały się do oficjalnej amerykańskiej polityki. Realizowały w ten sposób tradycyjne cele asymilacji i zdobycia dostępu do władzy. Wraz z początkiem zimnej wojny główne organizacje żydowskie rzuciły się w wir walki.

 

Żydowskie elity w Ameryce „zapomniały" o hitlerowskim holokauście, ponieważ Niemcy — a od 1949 r. Niemcy Zachodnie — stały się kluczowym powojennym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w ich konfrontacji ze Związkiem Radzieckim. Grzebanie się w przeszłości niczemu więc nie służyło, a nawet komplikowało sprawy. Główne amerykańskie organizacje żydowskie szybko, choć z drobnymi zastrzeżeniami (rychło zarzuconymi), podpisały się pod wsparciem Stanów Zjednoczonych dla rozbrojonych i dopiero co zdenazyfikowanych Niemiec. Obawiając się, że „jakikolwiek zorganizowany sprzeciw amerykańskich Żydów wobec nowej polityki zagranicznej i strategicznego zbliżenia mógłby odizolować ich w oczach nieżydowskiej większości i zagrozić ich powojennym osiągnięciom na scenie wewnętrznej", American Jewish Committee (AJC) pierwszy zaczął wychwalać zalety nowego aliansu. Pro syjonistyczny World Jewish Congress (WJC) i jego amerykańska filia zrezygnowały ze sprzeciwów po podpisaniu z Niemcami na początku lat 1950. porozumień o odszkodowaniach.

 

Z kolei Anti-Defa-mation League (ADL) była pierwszą dużą organizacją żydowską, która wysłała, w 1954 r., swą oficjalną delegację do Niemiec. Organizacje te wspólnie współpracowały z władzami w Bonn na rzecz powstrzymania fali „antyniemieckich nastrojów" ws'ród Żydów.8 Z jeszcze jednego powodu „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej" stanowiło tabu wśród żydowskich elit w Ameryce. Nie przestawała o nim bowiem mówić lewica żydowska, która sprzeciwiała się zimnowojennemu przymierzu z Niemcami przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Pamięć o hitlerowskim holokauście uznano więc za przejaw komunizowania. Obawiając się stereotypu lewicującego Żyda — w wyborach prezydenckich w 1948 r. żydowscy wyborcy stanowili jedną trzecią elektoratu postępowego kandydata Henry'ego Wallace'a— amerykańskie elity żydowskie nie zawahały się poświęcić współbraci na ołtarzu antykomunizmu.

 

AJC i ADL aktywnie też uczestniczyły w „polowaniu na czarownice" za czasów McCarthy'ego, dostarczając agencjom rządowym akta domniemanych żydowskich wywrotowców. AJC poparł karę śmierci dla Rosenbergów, a w swoim miesięczniku „Commentary" twierdził, że tak naprawdę nie byli oni Żydami. Główne organizacje żydowskie odmówiły współpracy z niemiecką antyfaszystowską partią socjaldemokratyczną, nie chciały bojkotować niemieckich towarów i nie uczestniczyły w publicznych protestach przeciwko przyjazdom do Stanów Zjednoczonych byłych nazistów, ponieważ obawiały się posądzeń o powiązania z polityczną lewicą, zarówno krajową, jak i zagraniczną. Żydowscy przywódcy nie wahali się natomiast oczerniać odwiedzających Stany Zjednoczone znanych niemieckich dysydentów, jak choćby protestanckiego pastora Martina Niemollera, który spędził osiem lat w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, a teraz ośmielał się sprzeciwiać antykomunistycznej krucjacie.

 

Aby podkreślić swój antykomunizm, przedstawiciele żydowskich elit wstępowali nawet do ekstremistycznych organizacji prawicowych, takich jak All-American Conference to Combat Communism, i wspierali je finansowo. Przymykali też oczy na przyjazdy do Stanów Zjednoczonych weteranów hitlerowskiego SS.9Aby wkraść się w łaski amerykańskich elit rządzących i odciąć od żydowskiej lewicy, organizacje żydowskie w Stanach Zjednoczonych odwoływały się do hitlerowskiego holokaustu tylko w jednym określonym celu — potępienia ZSRR. „Sowiecka (antyżydowska) polityka otwiera możliwości, których nie wolno lekceważyć przy realizacji pewnych aspektów krajowego programu AJC", radośnie stwierdza się w wewnętrznym dokumencie AJC, cytowanym przez Novicka. Oznaczało to, po prostu, zrównanie hitlerowskiego „ostatecznego rozwiązania" z rosyjskim antysemityzmem.

 

Stalin dokończy tego, czego nie zdołał Hitler — złowrogo prognozował „Commentary". — Zgładzi on ostatecznie Żydów w Europie Środkowej i Wschodniej. [...] Zbieżność z nazistowską polityką eksterminacji jest niemal całkowita. Główne amerykańsk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin