Rally [Dziecko Bogów].pdf

(969 KB) Pobierz
308838273 UNPDF
- Proszę państwa, właśnie dostaliśmy wiadomość, że Aleksander Ratowicz i jego pilot
Jussi Bernsten mieli poważny wypadek. Dostaję właśnie bardziej szczegółowe informacje na
temat tego, co się stało... Ich toyota wypadła z zakrętu i stoczyła się zboczem. Słyszę
właśnie... tak.... Proszę państwa Sasza wyszedł z samochodu o własnych siłach! Chyba nic
mu nie jest. Ekipa ratowników wyciąga z wraku pilota.
- Alek... Alek idź się połóż.... Siedzisz tu już pięć godzin. Jak będzie coś wiadomo to ktoś
cię zawiadomi. - Mężczyzna nawet nie drgnął. Nawet nie spojrzał w stronę jasnowłosej
Skandynawki, która w tej chwili patrzyła na niego ze smutkiem. - Alek, obiecałam lekarzowi,
że namówię cię do tego, żebyś się położył - Kierowca nadal nie reagował. Dziewczyna
szarpnęła go za ramię, ale to również nie dało rezultatu. - Rób jak chcesz. Jesteś dorosły.
Ale wiedz, że Jussi na pewno nie chciałby, żebyś po ciężkim wypadku, przez kilka godzin
siedział na plastikowym krześle.
- Inge... - Aleksander odwrócił się w końcu. - Nie mów na mnie Alek.
Blondynka tylko prychnęła ze złości i stukając obcasami oddaliła się w kierunku kafeterii.
Sasza czuł, że wszystko go boli, ale nie mógł, po prostu nie mógł, spokojnie iść do łóżka.
Niewiedza go zabijała. Zdawał sobie sprawę, że Inge miała rację, że siedzenie pod salą nic
nie da, nic nie przyspieszy, ale nie mógł go tak zostawić. Kiedy zorientował się, że kobieta
wychodzi z oddziału i, zapewne, idzie na kawę, wszystko mu się zagotowało. Nie rozumiał,
jak żona może opuścić męża w takiej chwili. Jussi umie... walczył o życie na stole
operacyjnym, a ona... Pokręcił głową zrezygnowany. Nagle wahadłowe drzwi otworzyły się z
hukiem. Aleksander najpierw zobaczył pielęgniarzy ciągnących łóżko, a dopiero potem
przyjaciela podłączonego do aparatury. Na samym końcu szedł lekarz. Kiedy ujrzał drugą
ofiarę niedawnego wypadku, zatrzymał się zdziwiony.
- Panie Ratowicz, czy pan jest niepoważny? Siedział pan tu cały czas? Natychmiast wraca
pan do sali. - W mężczyźnie wszystko się zagotowało. Nienawidził, kiedy traktowano go jak
dziecko.
- Dobrze, ale najpierw powie mi pan, co z moim pilotem. - Stanął vis a vis chirurga, z
zaciętą miną i rękami założonymi na piersi.
- Stan jest stabilny... ale ciężki. Pański przyjaciel odniósł obrażenia czaszki, ale przede
wszystkim kręgosłupa. ...Panie Ratowicz, wszystko w porządku? - Lekarz chwycił mężczyznę
za ramię i posadził na krześle. Aleksander wyglądał jakby odpłynęła z niego cała krew.
- Czy... czy to znaczy, że Jussi może być...
- Tak. I... przykro mi to mówić, ale w rajdzie już z całą pewnością nigdy nie wystartuje. -
Stali w ciszy chwilkę, ale lekarz zaraz się zreflektował. - Panie Aleksandrze, natychmiast do
sali proszę. Bo będę zmuszony wezwać sanitariuszy.
Sasza leżał w łóżku, patrząc w sufit. Dookoła panowała idealna cisza. Przez zamknięte
drzwi, ze szpitalnego korytarza nie docierały żadne dźwięki. Mężczyzna nie mógł zasnąć. W
głowie cały czas słyszał przeraźliwe "Hamuj!" Jussiego, z nerwów wykrzyczane po norwesku i
dźwięk wgniatanego metalu, pękającego szkła i plastiku. Serce cały czas waliło mu jak
młotem. Wszyscy powtarzali mu, że to nie jego wina. Ten lis wybiegł z lasu tak nagle, że nikt
by nie wyrobił. Organizatorzy nie mieli pojęcia, skąd zwierzę mogło się tam wziąć. Przed
wyścigiem trasa jest dokładnie sprawdzana, a hałas powinien je odstraszyć. Zauważył, że
trzęsą mu się ręce. Bał się zamknąć oczy, żeby nie przyśnił mu się wypadek. Wstał i
podszedł do okna. Pod włoskim szpitalem stała jeszcze garstka dziennikarzy. Reszta wróci tu
jutro rano i będą czatować tak długo, aż czegoś nie wytropią. Już widział nagłówki tabloidów
trąbiące o tym, że Aleksander "Sasza" Ratowicz prawie zabił swojego pilota, a sam wychodzi
ze szpitala następnego dnia, na własne żądanie. Ten rajd już dla niego nie istnieje, więc
jedyną radą było jak najszybsze wyjechanie z Włoch. Wystartuje już w następnym. Tylko...
tylko znajdzie nowego pilota.
Tak jak przypuszczał, następnego dnia jego osoba wzbudzała same kontrowersje.
Najpierw lekarz prawie zwołał konsylium, które miało go przekonać do zostania w szpitalu.
Kiedy jednak kategorycznie zażądał wypisu, nie mieli wyjścia i zgodzili się.. Następną
potyczkę odbył z Inge, która najpierw wyrzuciła mu, że nie poinformował jej wczoraj, że
operacja się skończyła i, że kiedy przyszła na oddział i zobaczyła pustą salę prawie dostała
zawału, a później nazwała go nieodpowiedzialnym pozerem i zostawiła na środku korytarza.
Sasza nie rozumiał tej kobiety. Znaczy, w ogóle jej nie lubił. Tolerował ją tylko ze względu
na ślepe zakochanie Jussiego. Niestety przyjaciel ciągał ją na wszystkie rajdy, bo jak sam
twierdził, nie mógł znieść ani jednego dnia bez niej. Aleksander osobiście twierdził, że nie
byłby w stanie wytrzymać ani jednego dnia z nią. Przebrany już w normalne rzeczy, które
tego dnia dowiózł mu ktoś z jego ekipy, szedł w kierunku wyjścia. Zatrzymał się kilka krów
przed zakrętem, za którym były już tylko drzwi i tabun dziennikarzy. Co właściwie chciał
zrobić? Wyjdzie stąd i co? Pieszo pójdzie do hotelu? Wyciągnął telefon i wbił numer.
- Andrzej? Weź Anje i przyprowadźcie mi pod szpital samochód. Tak, przyjedźcie dwoma,
ja potem wezmę jeden. Tak jestem pewien. Ok. Czekam.
Przyjaciel nie dowierzał jego słowom. Kilkanaście godzin po śmiertelnie groźnym wypadku
chciał siadać za kierownicę. Był albo bardzo głupi, albo bardzo odważny. Piętnaście minut
później Andrzej wysłał mu SMS'a, że dojechali pod szpital. Aleksander założył okulary
przeciwsłoneczne i wyszedł przed budynek. Natychmiast obstąpili go dziennikarze i
fotografowie. Błyski aparatów oślepiały go co jakiś czas i z trudem przebijał się przez chmarę
ludzi. W końcu, nie wypowiedziawszy ani jednego słowa, dotarł do samochodu. Obrócił się do
dziennikarzy.
- Nie mam nic do powiedzenia, oprócz tego, że gdyby to była moja wina, siedziałbym przy
nim, a nie wychodził ze szpitala.
Po tych słowach wsiadł do toyoty i ruszył z piskiem opon. Widział jak przyjaciele jadą za
nim, uważnie mu się przyglądając. Powiedział im, że jadą do hotelu, ale on wcale nie miał
zamiaru tam jechać. Dojeżdżali do skrzyżowania. Światło właśnie zmieniało się na czerwone.
Sasza w ostatniej chwili dodał gazu i przejechał na drugą stronę, zostawiając drugi
samochód za sobą. Zanim zmienią się światła, on zdąży odjechać na tyle daleko, że go nie
znajdą. Kluczył uliczkami tak długo, aż wyjechał na wylotową drogę, prowadząca wprost na
trasę rajdu. Dzisiaj było tam pusto. Następny odcinek skupił uwagę wszystkich, którzy w
innych okolicznościach przyjeżdżaliby zobaczyć miejsce wypadku. Mężczyzna jechał drogą,
słysząc w głowie komendy Jussiego. Lewy nawrót dwa dnem... prawy maks przez szczyt, do
hamuj lewy trzy pół zacisk... lewy pięć pół śmiało, do lewy cztery dnem... na szczycie późno
przyhamuj, prawy cztery dnem plus... Ruda plama na drodze, ręka Jussiego na jego.
Stoppested! Krzyk i huk. Sasza... hjelp .
Aleksander patrzył na swój samochód, a właściwie na to, co z niego zostało. Wrak leżał u
stóp wzgórza. Niby nie polecieli z wysoka, ale... Mężczyzna poczuł narastające w nim
poczucie niesprawiedliwości. Czemu jemu nie stało się nic (te kilka zadrapań, siniaków,
naciągnięte mięśnie, to było nic), a jego przyjaciel leży w szpitalu, najprawdopodobniej
sparaliżowany, ze złamaną karierą. Będzie musiał żyć bez tego, co tak bardzo kocha.
Aleksander nie wyobrażał sobie jak mógłby nie jeździć. Wiedział, że tak samo czuł Jussi. A
teraz... Szlag by to.... zacisnął ręce w pięści. Do tego te cholerne ptactwo zaczynało
śpiewać. Jak one mogą świergotać, kiedy on ma taki humor? Rozejrzał się dookoła. Kiedy
jechał trasą, albo się do niej przygotowywał nigdy nie zwracał uwagi na krajobraz. No,
chyba, że była od niego uwarunkowana jazda. Ten odcinek był w lesie. Drzewa i krzewy
porastały niemal każdy metr tego terenu, oprócz dwóch miejsc. Aleksander próbował
wyobrazić sobie, co mogłoby się stać, jeśli spadając po drodze trafiliby na jakąś sosnę.
stoppested! Otarł twarz z łez, które popłynęły bez jego kontroli. Wsiadł do samochodu i
przejechał do końca trasę odcinka.
Pięć dni później Aleksander wysiadał na Gardermoen z uczuciem ulgi. Wszystko powoli
wracało do normy. Jeszcze tego samego dnia, kiedy wyszedł ze szpitala obudził się Jussi.
Jego stan nadal był krytyczny, ale przynajmniej był z nim kontakt. Kiedy wyjeżdżał do Oslo
lekarze twierdzili, że za kilka tygodni będzie można go przewieźć do Norwegii. Aleksander
chciał się natomiast wziąć ostro do pracy. Podobno jego ludzie już postarali się o kilku
kandydatów na pilota. Wybór nie był prosty, bo następny rajd miał się odbyć w Finlandii. W
skrajnie trudnych warunkach...Sasza musiał przetestować kilku kandydatów i wybrać
jednego, który wykaże się najlepiej. Niemal prosto z lotniska pojechał na trasę. Wpadł do
domu jedynie żeby odłożyć walizkę i odsłuchać wiadomości. Było kilka, z pytaniem o to jak
się czuje. Jedną zostawił nawet Johan. Rozstali się właśnie dlatego, że Johan bał się o
zdrowie i życie Aleksandra. Mężczyzna wiedział, że exa aż kusi, żeby powiedzieć "a nie
mówiłem!?". Sasza uśmiechnął się do siebie i pokręcił głową. Johan bał się o niego, chociaż
nigdy nie miał naprawdę poważnego wypadku. Z resztą, Johan dobrze wiedział, jaki ma
zawód, zanim jeszcze się związali. Powinien pomyśleć o tym wcześniej.
Aleksander wziął kurtkę i zbiegł do samochodu. Kilkanaście minut później był już na
autostradzie, a zaraz potem na trasie Rajdu Norwegii. Czekał tam na niego Andrzej,
mechanik, którego przywiózł z Polski i szef ekipy. Tomas podszedł do niego i przywitał się.
- A gdzie piloci? - Kierowca rozejrzał się zaciekawiony. W okolicy nie było nikogo widać.
- Nie ma kandydatów - Tomas, poważny mężczyzna po czterdziestce, nie wyglądał jakby
miał ochotę do żartów. Z resztą, rzadko ma. - Już wybraliśmy odpowiedniego.
- Słucham? Przecież nie mogę jeździć z kimś, kogo wybraliście, bo jego nazwisko będzie
ładnie wyglądało koło reklam sponsorów! - Aleksander ze wściekłością z powrotem wsiadał
do auta.
- Sasza wysiadaj. On zaraz tu będzie i nie życzę sobie fochów. Nie masz siedmiu lat.
Mężczyzna przez chwilę bił się ze swoimi myślami. Tomas patrzył na niego zimnymi
oczami, zupełnie bez wyrazu. Aleksander w końcu oderwał się od kierownicy, ale nie
omieszkał dodać od siebie kilka miłych słów po polsku.
- Tę część polskiego, akurat rozumiem - Tomas nawet na niego nie spojrzał, wpatrując się
w pierwszy zakręt trasy.
- Nic mnie to... - Saszy przerwał ryk silnika. Zaciekawiony skierował wzrok w stronę, z
której nadchodził hałas. Zza zakrętu, w który wpatrywał się Tomas na pełnym gazie
wyjechała Honda. Samochód jechał prosto na nich. Już mieli odskakiwać, kiedy kierowca
zatrzymał pojazd i opuścił szyby. - Ty kretynie! Mogłeś nas pozabijać! - Aleksander wrzasnął
po norwesku do dzieciaka za kierownicą. Nie wiedział skąd on się tam wziął i co robił, ale
miał ochotę wyciągnąć go z auta i skopać mu pysk.
- Sasza, przedstawiam ci twojego nowego pilota. Krystian Szejna, Sasza Ratowicz -
Tomas z trudem wymówił tę zbitkę.
- No to kurwa pięknie - Aleksander walnął rękami w dach swojego samochodu. - Po
prostu pięknie.
*
- Tomas, do cholery, ile on ma lat? Dwanaście? - Sasza odciągnął mężczyznę na bok. W
głowie mu się nie mieściło, że każą mu pracować z kimś takim! Znał tego... Krystiana od
pięciu minut i już go nie lubił.
- Daj mu szansę. Chłopak wie co robi.
- Ale nie rozumiem. Jest tylu świetnych pilotów, czemu akurat on? Nie mogłeś wziąć
kogoś z Norwegii? - Aleksander starał się nie podnosić głosu, ale przychodziło mu to z
wyraźnym trudem. Czekała ich teraz ciężka praca, a on, mistrz świata 2005 roku dostaje
jakiegoś szczeniaka. Z drugiej strony wiedział, że Tomasowi może ufać w każdym calu.
Kiedy przyjechał do Norwegii to właśnie on się nim zajął i nauczył wszystkiego. Jeśli Tomas
mówił, że młody jest dobry to musiał być...
- Potrzebujesz kogoś świeżego. Nie poradziłbyś sobie z nikim zmanierowanym. Krystian
jest świetny i możesz go sobie wychować.
Młodszy mężczyzna zamrugał kilka razy. Z takiej perspektywy pomysł nie wydawał się
najgorszy. Oczywiście nie polubił chłopaka w jednej chwili, ale mógł chociaż spróbować.
- Siadaj i zapinaj pasy. - Rzucił do Krystiana, mijając go. Nawet na niego nie spojrzał, a
ton głosu brzmiał tak, jakby strofował małe dziecko. Chłopak bez protestu wsiadł do
rajdowego samochodu.
- Jak mam na ciebie mówić? - Popatrzył na Aleksandra z zaciekawieniem.
- Jak to jak? Sasza - Mężczyzna rzucił w odpowiedzi, chociaż miał ochotę powiedzieć
"Mów mi per Pan, szczylu". Włączył silnik, ale zanim ruszył obrócił się w stronę chłopaka,
który trzymał plik kartek na kolanach. Rzucił mu kask. Nie miał zamiaru szaleć, ale nigdy nic
nie wiadomo.
Już miał ruszać, kiedy poczuł jego dłoń na swojej. Odwrócił do niego głowę. Chłopak
momentalnie cofnął rekę. Sasza obrzucił go takim spojrzeniem, że każdy by się zawstydził.
- Yy... chciałem tylko... - Krystian próbował to z siebie wydusić. Postawa Aleksandra
wcale nie pomagała mu zebrać się w sobie. - Bo ja dostałem notatki Jussiego, z których tu
jeździliście i ... pomyślałem, że wprowadze pewne zmiany.
Pół godziny poźniej Alek wyskoczył z samochodu jak oparzony. Tomas patrzył jak jego
podopieczny wściekły idzie w jego stronę. Krystian powoli opuścił samochód, uprzednio
wyłączając silnik. Sasza z zaciśniętymi pięściami i ciężkim oddechem, zatrzymał się przed
Tomasem.
- Tylko nie myśl, że będę go niańczył! - Wydusił z siebie w końcu i nie czekając na
odpowiedź, wsiadł do swojej Toyoty i wzbijając w powitrze tumany kurzu, odjechał. Krysitan
dopiero wtedy odważył się podejść do starszego mężczyzny. Uśmiechnięty, z chłopiecą
zadziornością w oczach stanowił absolutne zaprzeczenie kierowcy.
- Co mu zrobiłeś? - Andrzej klepnął go w plecy ze śmiechem.
- Pobiliśmy jego rekord na tym odcinku
Pokój w ekskluzywnym ośrodku rehabilitacyjnym w Oslo, niczym nie przypominał sali
szpitalnej, w której Jussi leżął będąc we Włoszech. Ściany były wymalowane na ciepły kolor
kawy z mlekiem i komponowały się z delikatnymi zasłonkami i kolorem pościeli. Leżał w niej
zakopany po uszy mężczyzna. Aleksander wszedł po cichu do środka. Zauważył, że przy
łozku, w wielkim fotelu spała Inge. Na kolanach leżała jej książka, a koc, którym była
wcześniej przykryta, leżał na podłodze. Sasza spojrzał w stronę przyjaciela, który również
spał. Uśmiechnął się lekko, kiedy zobaczył spokój malujący się na jego twarzy. Podszedł
bliżej i sięgnął po przykrycie kobiety.
- Sasza?
Mężczyzna poderwał się, spoglądając prosto w otwarte oczy Jussiego. Jego niebieskie
tęczówki świdrowały go uważnie, mimo, że nadal były zaspane. Kierowca w jednej sekundzie
znalazł się obok przyjaciela. Niewiele brakowało, a wskoczyłby na niego i wyściskał. Od
dwóch tygodni nie słyszał jego głosu. Wariował z niepewności. Lekarze mogli sobie mówić,
że wszystko się stabilizuje i że Jussi będzie mógł chodzić, ale nie chciał wierzyć, dopóki go
nie zobaczył. Był tak podekscytowany, że przyjaciel musiał go uspokoić, żeby nie obudził
zmęczonej Inge. Sasza, który z reguły nie był gadatliwy, teraz, mówił nieprzerwanie od
godziny. Cały czas starał się unikać tematu rajdów, Krystiana i tego co czuje. Niestety Jussi
nie wiedział, albo udawał, że nie wie, że jego przyjaciel nie chce o tym rozmawiać.
- Słuchaj...Jak sobie radzisz? Masz już kogoś nowego? - Pogłaskał jego ramię w czułym,
ale zupełnie nie intymnym geście. Sasza rzucił mu szybkie spojrzenie. Naprawdę nie chciało
mu się o tym gadać, bo wiedział co Jussi mu powie.
- Mam, ale nie chcę z nim jezdzić. - Bąknął cicho - Nie lubię go.
Jussi roześmiał się głośno, ale szybko postarał się opanować, aby nie zbudzić żony.
- "Nie lubię go" - Przedrzeźniał mężczyznę, głosem pięciolatka. - Sasza, ile ty masz lat,
co? Nie chodzi o to czy go lubisz, tylko czy masz wyniki.
Aleksander wzruszył ramionami i próbował wstać, ale Jussi przytrzymał go. Kierowca,
gdyby naprawdę bardzo chciał, podniósłby się bez problemu, ale poddał się nadal słabym
ramionom przyjaciela.
- Nie rozumiesz? Nie chcę z nim jeździć, bo nie jest tobą! - Jussi znowu się roześmiał, ale
tym razem jakby smutniej. Nie bardzo wiedział, co powinien mu powiedzieć. Sasza
zachowywał się jak dziecko, obrażony chłopiec, ale jego podejście rozczulało mężczyznę.
Poza tym, tak bardzo chciałby móc z nim jeździć. Znowu wsiąść do samochodu i pokierować
Saszą. Fakt, że Aleksander ma innego pilota, jemu samemu sprawiał przykrość.
- Przyzwyczaisz się. ...Oboje się przyzwyczaimy.
Tomas siedział za biurkiem i czytał gazetę opisującą wypadek jego podopiecznych.
Zdjęcie rozbitego samochodu wprawiało w zdumienie. To, że obaj żyją można zaliczyć do
kategorii cudów. Na dzień dzisiejszy Jussi miał świetną opiekę, zarówno lekarzy jak i Inge.
Natomiast Sasza to było zupełnie co innego. Ciężki przypadek... Tomas traktował go jak
syna. Często był dla niego surowy, może nawet za bardzo, ale Aleks zawsze wiedział, że
może na niego liczyć. Zdobycie jego zaufania dużo go kosztowało, ale nie mógł dziwić się
temu, że na początku był jak dzikie zwierzątko. Pamiętał jak dziś, dzień kiedy spotkał go po
raz pierwszy. W Oslo była połowa października, było strasznie zimno, a Aleksander przyszeł
na rozmowę o pracę w samej koszuli. Jego sine usta drżały i Tomas od razu wiedział, że
musi go przyjąć. Bez względu na wszystko. Kiedy na niego popatrzył, przypomniał mu się
jego syn. Kilka lat wcześniej zginął z matką w wypadku. Gdyby żył, byłby w wieku tego
zmarzniętego chłopca, w kórego oczach widział niemą prośbę o etat. Tomas potrzebował
prywatnego kierowcy. Ogłoszenie w gazecie motoryzacyjnej dał właściwie tylko dla
formalności. Zgłosiło się trzech kandytatów, w tym Alek. Osiemnastolatek z Polski, który po
norwesku potrafił powiedzieć kilka słów. Za to doskonale porozumiewał się po angielsku i
niemiecku, co szybko udowodnił. Tomas nie mógł sobie wyobrazić, co ten chłopiec robi w
Oslo.
- Czemu przyjechałeś do Norwegii?
- ...Straciłem rodziców. Musiałem coś ze sobą zrobić.
Chłopak był tu zupełnie sam. W obcym kraju, bez znajomości języka i zapewne bez
pieniędzy.
- Umiesz prowadzić - Tomas odłożył na biurko prawo jazdy, które pokazał mu chłopiec. -
ale czy na tyle znasz Oslo, żeby być szoferem?
Aleksander speszył się. Nie wiedział, czy może się przyznać, że od czasu kiedy tu
przyjechał, całe dnie szczęda się po mieście. Pokój w którym mieszkał, był tak straszny, że
przebywanie w nim dłużej niż to konieczne, napawało go obrzydzeniem.
- Myślę, że dam sobie radę.
I dał. Dał lepiej, niż Tomas mógł sobie wyobrazić. Na początku wahał się, czy dobrze
zrobił rezygnując z doświadczonego szofera. Mógł przecież znaleźć chłopakowi jakie kolwiek
zajęcie. Alek szybko rozwiał te wątpliwości. Po dwóch miesiącach Tomasowi przyszedł do
głowy pomysł.
- Aleks, musimy porozmawiać. - Poprosił chłopaka do gabinetu, ale nie usiedli po dwóch
stronach biurka. Mężczyzna zaprosił chłopca na fotele dla gości. - Chodzi o twoją pracę -
Aleksander spiął się momentalnie i zacisnął dłonie na kolanach.
- Proszę pana, ja to wyjaśnię! Ja się zagalopowałem... wiem, że to fatalne wytłumaczenie,
ale naprawdę to mi się nie zdażyło wcześniej!
Mężczyzna zdębiał. Nie miał pojęcia o czym on mówił. Chyba jegozdziwiona mina
zdradziła go, ale Alek zamilkł. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili. - ...Nie chciał pan
porozmawiać o mandacie?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin