Zapach kobiety - Leigh Jo(1).pdf

(641 KB) Pobierz
untitled
Jo Leigh
Zapach kobiety
Rozdział pierwszy
Teraz już będzie mądrzejsza. Nowa para butów to
tylko chwilowe ukojenie. Poprawi jej humor na ile? na
godzinę? dwie? Potem znów ogarnie ją przygnębienie.
Susan Carrington oderwała wzrok od wystawowej
szyby i zmusiła się do odejścia od butiku. Przecież nie będą
nią rządzić jakieś buty! Nawet jeśli to różowe, niebotycz-
nie wysokie szpilki od samego Jimmy’ego Choo po
okazyjnej cenie. Nawet jeśli wyglądałyby zabójczo z jej
satynowym żakietem od Dolce & Gabbany.
Nie. Miała przecież wystarczająco dużo butów.
Roześmiała się w duchu. Jakby kobieta kiedykolwiek
mogła powiedzieć, że ma dość butów! Tyle że buty nie
mogą dać nic ponad radość ich posiadania, katusze nosze-
nia i zazdrosne spojrzenia innych kobiet. Nie zagłuszą
w niej tęsknoty, by życie zmieniło swój bieg. Nadziei, że
gdzieś tam – a mówiąc ,,gdzieś tam’’ miała na myśli
Manhattan, nie cały ziemski glob – istniał idealny, stwo-
rzony dla niej mężczyzna. Bratnia dusza... Druga połówka
jabłka...
Susan od dłuższego czasu nie spotykała się z żadnym
mężczyzną i jej ciało zaczynało się buntować. Przez cały
tydzień była niespokojna i nerwowa. Zaczynała popadać
w desperację. Bardzo chciała... czegoś innego. Żądzy,
emocji, ryzyka. Buty tego nie zastąpią. Susan pragnęła
mężczyzny. Sympatycznego, silnego faceta z krwi i kości.
Kogoś inteligentnego i z wyobraźnią. A czyż nie byłoby
wspaniale, gdyby ten przyprawiający o dreszcz emocji
mężczyzna okazał się także bratnią duszą? Chociaż to
raczej nieprawdopodobne. Ale przecież zawsze można
pomarzyć, prawda?
Teraz, gdy wędrowała Piątą Aleją, puściła wodze
fantazji. Przed oczami stanął jej obraz takiego ideału.
Wyłowi ją wzrokiem z tłumu gości zebranych na
przyjęciu. Będzie wysoki – co najmniej metr osiem-
dziesiąt pięć wzrostu wobec jej metra siedemdziesięciu
pięciu. Ciemnowłosy. Nie, nie uważała, że blondyni są
mniej pociągający, ale podobały jej się kontrasty. Para
– blondynka i blondyn – nadto przypominałaby Barbie
i Kena.
Jej mężczyzna powinien być przystojny, ale nie pięk-
ny. O ostrych, trochę nieregularnych rysach, za to o znie-
walającym uśmiechu. Musi mieć pełne wyrazu oczy, duże
dłonie i stopy. I chociaż dobrze znała tę śpiewkę, że
rozmiar to nie wszystko, chciałaby, żeby gdzie indziej też
był hojnie wyposażony przez naturę. Bo czemu nie?
Ostatecznie, to mężczyzna jej marzeń, więc może przy-
ozdabiać go jak zechce.
Przeszła na drugą stronę ulicy, jak zwykle zaskoczona
tłumami przechodniów. Był poniedziałek, święta, dzięki
Bogu, już się skończyły, a tymczasem o pierwszej po
południu ludzi było tyle samo, co w godzinach szczytu.
Prawdę powiedziawszy, Susan nie miała nic przeciwko
temu. Kochała rytm ulic Manhattanu, przyspieszony puls
tego miasta. Żadne inne miejsce na świecie nie tętniło tak
życiem. Nawet w dni takie jak ten – gdy zalegający przy
krawężniku śnieg zmieniał się w szarą, ohydną breję,
 
a taksówkarze cisnęli na klaksony z uporem godnym
lepszej sprawy – czuła się tu jak w domu.
Przed witryną księgarni gwałtownie zwolniła kroku.
Przyglądała się okładkom najnowszych bestsellerów, mar-
szcząc przy tym brwi, gdyż na pierwszy rzut oka nie
dostrzegła nic pociągającego. Oznaczało to, że będzie
musiała wejść do środka. Próbowała przypomnieć sobie,
kiedy ostatni raz przechodziła obok księgarni i oparła się
pokusie, by wstąpić. Na darmo. Zawsze ulegała impulsowi.
W drzwiach zatrzymała się z wrażenia, słysząc do-
pływającą z wnętrza muzykę. Przecież znała ten utwór.
Zamknęła oczy i wsłuchiwała się w dźwięki orkiestry
symfonicznej, próbując wydobyć z pamięci tytuł suity.
– ,,Szeherezada’’ – wypowiedziała na głos, niezwykle
z siebie zadowolona.
Tak jest. Żałowała, że w tym momencie nie ma przy
niej nikogo z ich paczki. Chociaż szczerze wątpiła, by
ktokolwiek, poza Peterem, znał ten utwór, nie wspomina-
jąc już o kompozytorze.
Po chwili otworzyła oczy i pochwyciła wlepiony w nią
wzrok młodego mężczyzny. Zaczerwienił się i umknął
spojrzeniem. Susan niemal natychmiast wyrzuciła ten
incydent z pamięci. To zdarzało się tak często: wybału-
szone oczy, rozwarte usta. Dawno temu czuła się z tym
wspaniale, ale po jakimś czasie zrozumiała, że pożądliwe
spojrzenia nie mają nic wspólnego z nią jako osobą,
a jedynie z jej ciałem: włosami, biustem, smukłą sylwetką,
rysami twarzy. Nic z tego nie było jej zasługą. Po prostu
wygrała los szczęścia na wielkiej genetycznej loterii, ale,
do cholery, jej wygląd zewnętrzny to nie wszystko.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
Susan ruszyła wzdłuż regałów wypełnionych książ-
kami, zastanawiając się jednocześnie, czy zdoła ominąć
szerokim łukiem dział poradników. Teraz potrzebowała
fikcji, a nie grzebania w uczuciach czy duszy.
 
Muzyka wypełniała powietrze i Susan pomyślała
o Szeherezadzie – kobiecie, która ocaliła życie, snując
opowieści tysiąca i jednej nocy: Ali Baba i czterdziestu
rozbójników, Sindbad, Aladyn i jego cudowna lampa...
Wiedziała dokładnie, o co poprosiłaby potężnego dżi-
na. Pragnęła miłości. Prawdziwej, szczerej, takiej na
zawsze.
Niestety, jedynie cudowna lampa mogłaby zapewnić
spełnienie tego marzenia. Susan zdecydowanie nie miała
szczęścia w miłości. Jej jedyny poważny związek okazał
się tragiczną pomyłką, gdy odkryła, że mężczyzna, które-
mu oddała serce i duszę, wcale nie był nią zainteresowany.
Lubił jedynie niektóre części jej ciała i jej pieniądze.
W zasadzie – głównie jej pieniądze.
Wzdychając głęboko, zaczęła przeglądać książki, ale
szybko je odłożyła, gdy spostrzegła, że nie jest w stanie się
skoncentrować. Fatalnie.
Nigdy się aż tak nie rozklejała, ale, do diabła, poranne
spotkanie z Katy i Lee dało jej wiele do myślenia. Obie
lamentowały nad swoim samopoczuciem i wyglądem,
chciały, żeby wreszcie nadeszło rozwiązanie, opowiadały
o udrękach zaawansowanej ciąży. Susan śmiała się i wy-
dawała współczujące pomruki, ale w rzeczywistości zże-
rała ją zazdrość, jedzenie nabierało smaku cementu, a do
tego odezwało się w niej poczucie winy.
Kochała Katy i Lee, uwielbiała ich mężów, Bena
i Trevora. Razem z Peterem byli jej najbliższymi przyja-
ciółmi. W zasadzie drugą rodziną. Spotkali się wszyscy
w college’u i nigdy nie stracili ze sobą kontaktu. Wciąż
trzymali się razem, rozumieli w pół słowa, wspólnie
przeżywali problemy w pracy, zawirowania w miłości,
zawiedzione nadzieje.
Jednakże od chwili, gdy obie przyjaciółki zaszły w cią-
żę, Susan poczuła się wyobcowana. Starała się jak mogła,
by tego nie okazywać, ale one jakoś to odkryły. Miała
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin