Legend of the King from Mist's Lake [Lunae].rtf

(66 KB) Pobierz

Legend of the King from Mist's Lake

autor: Lunae

opublikowane na: Northern Lights

GATUNEK TEKSTU: fantasy

OSTRZEŻENIA: Brak

Pojedynki: | Serie: Brak

Opublikowane:30/08/2005 | Liczba słów: 9739 | Rozdziały: 1 | Skończone: Tak

 

 

 

- Dziadku, skup się na grze!

- Rikki, wiesz doskonale, że nie przepadam za szachami. Kiedy będę stary zacznę nosić papucie, palić fajeczkę i grzać się przed kominkiem to wtedy nauczysz mnie w to grać.

- Wybacz, że ci przypominam, ale ty jesteś stary!

- Dzięki, Rik! Ty potrafisz dodać mi lat.

Starszy mężczyzna o bujnych siwych włosach pewnym ruchem ręki przesunął wieżę i spojrzał na zmartwionego chłopaka.

- Lepiej mi opowiedz, co właściwie sprowadza cię do mojego domu. Bo chyba nie gra w szachy?

- Nie chcę o tym mówić!

Odpowiedział chłopak, mechanicznie przestawiając królową

- Nie to nie. To może powiedz mi, co ciekawego w domu? Czy moja córka jest grzeczna? Szach.

- Nie chcę o tym mówić!

Parsknął Rikki zbijając zagrażającego mu gońca

- Nie lubię tej gry! A co słychać u tego chłopaczka... Jak on ma na imię? Ten, którym się tak ostatnio zachwycasz!

- Nie udawaj, że masz sklerozę. Carlos. - zbuntował się nagle, groźnie marszcząc brwi - I wcale się nim nie zachwycam!

- Jasne, jasne... nie denerwuj się aż tak. Słyszałem, że to nieuk, że powtarza rok w tej samej klasie i.

- Wcale nie jest nieukiem! On długo chorował, był w szpitalu, poza tym niedawno się przeprowadził i ... Zresztą, nie znasz go. Kto ci naopowiadał tych bzdur o nim?

- Hmmm no wiesz... Szach.

- Nie zmieniaj tematu. Pewnie matka! Znowu do ciebie dzwoniła?

Rikki przestawił króla w bezpieczne miejsce

- No cóż mówiła mi, że parę dni temu jakiś śniady chłopak odprowadził cię do domu a potem pół nocy łaziłeś po pokoju. Ona się martwi. Masz już 25 lat i Eliza, chciałaby zostać babcią.

Rikki gwałtownie się zarumienił i nawet nie patrząc przestawił pionek. Spoglądając na zdjęcia na kominku odpowiedział

- Wiesz doskonale, że dziewczyny mnie nie interesują. Nie będzie wnuków. Koniec rozmowy.

- Powinieneś porozmawiać z rodzicami. Kiedyś musisz im o tym powiedzieć. Szach, mat. Koniec gry.

Dopiero teraz Rikki spojrzał na szachownicę, uśmiechnął się, lecz uśmiech nie dotarł do ciepłych szarych oczu, pozostał tylko na wargach.

- Brawo! Pierwszy raz wygrałeś ze mną w szachy.

- Pamiętasz naszą umowę?

Mężczyzna rozsiadł się wygodnie na fotelu a widząc zmarszczone brwi chłopaka wyjaśnił

- Czyżbyś zapomniał? Pół roku ledwie minęło a ty już nie pamiętasz? Niedobrze, skleroza cię atakuje! -Zakpił z niego -Przypomnę ci. Jeżeli, choć raz wygram zrobisz to, co będę chciał.

- A! Faktycznie, już pamiętam. No, więc? Co chcesz?

- Jeszcze dzisiejszego wieczoru ci odpowiem. A teraz... Jestem głodny. Odgrzejemy sobie pizze a w lodówce mam zimne piwo. I zagramy sobie w bilard, kto wie, może pozwolę ci wygrać!

 

Stojąc już w drzwiach i odprowadzając Rikkiego, mężczyzna spytał

- Chcesz wiedzieć, co chcę?

- Jasne mów.

- Za tydzień jak przyjedziesz mnie odwiedzić, przywieziesz ze sobą Carlosa. Chce go poznać.

- Dziadku! Po co? -Jęknął chłopak

- Pamiętasz umowę? Zrobisz to, o co cię poproszę. A ja chcę poznać twojego kolegę z studiów. Nie przejmuj się!

Mężczyzna z krzepą młodzieniaszka uderzył dłonią w plecy wnuka. Gest ten miał być pocieszający, ale no cóż...

- Mogłem sobie zażyczyć, żebyś przez rok wynosił grzecznie śmieci i mył naczynia po obiedzie! Ach, postaram się być normalnym dziadkiem. Żadnego piwa, hazardu i nie będę cię uczyć strzelać. Będę zwykłym, nudnym i jak mnie dzisiaj uprzejmie poinformowałeś starym dziadkiem.

- Rany! Coraz bardziej boję się tej wizyty. Jutrzejszy test z anatomii będzie niczym w porównaniu z tym, co mnie czeka u ciebie.

Rikki był już na polu prowadzącym do drogi, kiedy odwrócił się i widząc stojącego jeszcze w drzwiach dziadka wykrzyknął

- Muszę?

- Obiecałeś!

Odkrzyknął śmiejąc się i wracając do domu.

 

- Carlos, wiem, co o tym myślisz! Ale ja mu obiecałem i...

- Nie wiesz, co myślę!

Ciemno granatowe oczy Carlosa zamigotały, kiedy zmarszczył lekko czoło i przejechał dłonią po ciemnych, długich włosach. Po chwili ciszy dodał

- Nie umiesz czytać w moich myślach.

- Carlos, ja zawsze dotrzymuję obietnic. Przynajmniej bardzo się o to staram. Przegrałem w te cholerne szachy a on sobie zażyczył twojej wizyty. Proszę, zrób to dla mnie.

- Nie przeklinaj, wiesz, że tego nie znoszę. I już się zgodziłem, prawda? Przecież przyjechałem tu z tobą, nie jęcz, więc! Daleko jeszcze? Chciałbym mieć to już za sobą. Takiej zapadłej wioski już od dawna nie widziałem. Mają tu w ogóle prąd?

- Nie przesadzaj. I prąd i bieżącą wodę i telefon...

- Cóż za nowoczesność! O płytach kompaktowych i komputerze też słyszeli?

Rikki jęknął, co przy Carlosie powoli zaczynało mu w krew wchodzić, kiedy to sobie uświadomił parsknął. Unosząc twarz spojrzał na idącego obok chłopaka.

- Jaka ironia! Jeszcze trochę i pokonasz sam siebie.

Kiedy zauważył leciutki uśmieszek na wargach chłopaka dodał

- Czyżbym widział coś na kształt uśmiechu? Tak! To był uśmiech! Panie i panowie, pan Rikki zdobywa 10 punktów za spostrzegawczość!!!

Mężczyzna spojrzał w pełne ironii oczy chłopaka i roześmiał się. Poprawiając plecak na ramieniu spytał ponownie

- Daleko jeszcze? Idziemy już dwadzieścia minut przez te pola. I nigdzie...

Kiedy usłyszał głośne szczekanie przerwał i rozejrzał się. Zobaczywszy, szybko zbliżającą się, ogromną kulę szarego futra instynktownie złapał Rikkiego za ramiona i pchnął do tyłu stając przed nim. Młodszy chłopak wychylił się za ramienia Carlosa i powiedział

- Nie przejmuj się. Ja go znam.

- Znasz tą bestię?

Rikki krzyknął nie zważając na pytanie mężczyzny

- Spokój, Warrior. Chodź do mnie.

Pies w dwóch ogromnych susach dopadł do chłopaka, a Carlos widząc rozwarty szeroko pysk i groźnie błyszczące zęby zaczął modlić się o życie. Szare psisko wyhamowało o kilka centymetrów przed Rikkim i usiadło ciężko dysząc.

- Cześć.

Chłopak pochylając się przytulił twarz do krótkiego futra porastającego kark psa. Ciepły jęzor polizał go po policzku. Trzymając rękę na jego łbie powiedział

- Carlos, poznaj Forest-Warriora.

A zwracając się do psa dodał

- To przyjaciel Warrior. Mój przyjaciel i masz go więcej nie straszyć!

Szare psisko zamerdało ogonem i powąchało niepewnie podsuniętą dłoń mężczyzny. Szczeknął krótko, wstał i kawałek pobiegł drogą, którą przybiegł. Po sekundzie wrócił i zaczął łasić się do nóg Rikkiego.

- Biegnij do domu. My pójdziemy za tobą.

Kiedy pies odbiegł kawałek, ruszyli za nim. Rikki wyjaśnił widząc pytające spojrzenie kolegi

- To jest pieszczoch mojego dziadka. Wilczarz irlandzki. Rodzina mojego dziadka pochodzi z Szkocji a dokładnie jego praprapradziadek urodził się na małej wysepce koło Oban. Ponoć Warrior przypomina mu stary dom, którego nigdy nie poznał. Zobacz, już jesteśmy.

Rikki zapukał do drzwi i słysząc kroki odwrócił się do Carlosa.

- Carlos poznaj proszę mojego dziadka.

- Khm, khmm...

Słysząc dziwny dźwięk chłopak odwrócił się do drzwi i powiedział zirytowany

- To nie jest mój dziadek! Chyba, że przez ten tydzień zmienił płeć.

Carlos roześmiał się głośno i przedstawił się sam

- Jestem Carlos, kolega Rikkiego. Miło mi panią poznać. Na babcię Rikkiego jest pani stanowczo za młoda, więc może jest pani jego kuzynką?

- Kuzynką tego łobuza? Ależ skąd. Żyłam już długo przed jego narodzinami. Wychowałam jego mamę a potem jemu zmieniałam pieluszki i pocieszałam jak płakał. Gdyby Eliza nie poznała tego nicponia, twojego ojca Rikki i nie wywiozła cię gdzieś do miasta to byś był prawdziwym mężczyzną! Już ja bym cię odpowiednio wykarmiła, a nie takie małe chuchro, co ledwo metr 75 ma w butach. Pan, panie Carlosie, to dobrze za młodu jadał, wysoki, barczysty...

- Grrr... gdyby moja mama nie poznała taty to by mnie na świecie nie było. Carlos, jeżeli jeszcze raz się roześmiejesz poszczuję na ciebie Warriora. Gdzie jest mój dziadek, ciociu Hildo? Wyszedł gdzieś? Przecież wiedział, że przyjedziemy. Pies biega luzem, ciotka otwiera mi drzwi, wieczór zaraz zapadnie a gołębie nie wypuszczone. Co tu się dzieje?

- Och, ty nie wiesz? Niedobrze, od paru dni coraz gorzej, ale co ja robię, wejdźcie, wejdźcie proszę. Rozbierajcie buty. Gołębie wypuścisz sam ja po tej drabinie wspinać się nie będę a tego kundla, wiesz doskonale, że nie dotknę nawet kijem. Szarlotkę upiekłam, twoją ulubioną...

Kobieta uszczypnęła Rikkiego w policzek i uśmiechnęła się miło

- Dokarmię cię, utuczę, jeszcze wyrośniesz na mężczyznę. Dziadek jest w salonie, oj coś się przepala!

Furkocząc spódnicą odwróciła się i znikła w kuchni. Carlos widząc męczeńską minę Rikkiego uśmiechnął się złośliwie i szczypiąc lekko chłopaka w drugi policzek wyszeptał

- Dokarmię cię, utuczę, wyrośniesz na mężczyznę...

Chłopak czując na swojej twarzy delikatne dotknięcie palców kolegi wstrzymał oddech. Powstrzymał się przed wtuleniem twarzy w jego dużą dłoń, czując gwałtownie przyśpieszone bicie swego serca zapatrzył się w jego łagodnie wygięte w uśmiechu wargi. Ciekawe jak smakują jego usta, pocałunek na pewno byłby mocny i brutalny... Starając się nie reagować na przyjemny dreszcz pełznący mu po kręgosłupie zerknął w ciemne prawie czarne oczy pochylającego się Carlosa. Widząc zdziwione spojrzenie mężczyzny, zarumienił się i odepchnął jego dłoń.

- Odczep się!

Chcąc zmienić temat i odwrócić uwagę Carlosa od siebie dodał

- Tu się coś dzieje dziwnego. Chodź poznasz mojego dziadka. Plecak zostaw koło mojego na schodach. Ciotka Hilda zaniesie je potem na strych. To jest mały domek, korytarz, kuchnia z jadalnią, łazienka, pokój, który ciocia nazywa salonem i sypialnia dziadka. No i strych, na którym nocuję, gdy przyjeżdżam w odwiedziny.

- Ładnie tutaj. Muszę przyznać, że bardzo przytulnie i miło.

Powiedział Carlos zaglądając do kuchni gdzie krzątała się ciotka Hilda podśpiewując pod nosem. Rikki wyciągnął młodzieńca z kuchni i popchnął w stronę salonu. Wchodząc do pokoju pierwsze, co zobaczyli to ciepły blask ognia na kominku i zgarbioną postać siedzącą na bujanym fotelu. Postać opatuloną kocem. Rikki rozejrzał się zdumiony. Miło zagracone wnętrze teraz świeciło pustkami. Znikł gdzieś stół do bilardu, poznikała cała kolekcja broni, zdjęcia z safari z młodości dziadka zostały pozamieniane na obrazki z świętymi. Żadnych pustych puszek po piwie, kart do gry, ani jednego "świerszczyka". Dwie nowoczesne rzeźby zdobiące gzyms kominka także się gdzieś zawieruszyły. Rikki zawsze się o nie sprzeczał z dziadkiem. Chłopak twierdził, że zupełnie nic nie przedstawiają, zaś dziadek odpowiadał niezmiennie, że jego wnuk za grosz nie odziedziczył po nim wyobraźni, przecież każdy widzi, że to są greckie muzy. W chwili obecnej greckie muzy zostały zastąpione przez lichtarz z trzema świecami i ciężki mosiężny krzyż. Obraz Rembrandta z gołą panienką wiszący nad kominkiem również znikł zastąpiony pięknym XVIII wiecznym kryształowym lustrem w grubej złoconej ramie, tym razem wynik był korzystny. Chłopak pochylił się nad dziadkiem i pocałował go w policzek, budząc go z udawanej drzemki. Zanim się wyprostował szepnął mu do ucha

- Nie staraj się za bardzo! Aż taki stary to ty nie jesteś.

Dodał, tym razem głośno

- Dziadku poznaj, to jest mój kolega z studiów, Carlos.

- Wi... witaj młodzieńcze...

Odezwał się słabym głosem starszy mężczyzna. Drżącą ręka poprawił okularki zsuwające mu się z nosa i wyciągnął dłoń na powitanie.

- Miło mi pana poznać. Rikki trochę mi o panu opowiadał.

- Tak?

Wypuszczając dłoń Carlosa z swojej zerknął na Rikkiego, który akurat przemeblowywał mu salon przysuwając trzeci fotel bliżej kominka. Przytaszczył go w końcu i wskazując pusty powiedział do stojącego kolegi

- Siadaj Carlos. Widzę dziadku, że mnie posłuchałeś i trochę posprzątałeś.

- Tak, tak...To wszystko zasługa kochanej cioci Hildy!

Rikki zakrztusił się śmiechem słysząc ubóstwiający ton dziadka i przypomniał sobie te wszystkie obelgi rzucane dotąd na pedantyczną ciotkę Hildę. No i nie tylko obelgi, parę lżejszych sprzętów także zostało rzuconych. Chłopak widząc zdziwioną minę Carlosa ucieszył się, że mu dużo o dziadku nie opowiedział

- No i co dziadku? Słyszałem, że chorujesz?

- Ano... w moim wieku, co zrobić, reumatyzm, w kościach strzela, coraz gorzej...

Westchnął ciężko wyciągając dłoń i podnosząc fajkę z stoliczka. Widząc to Rikki rozparł się na swoim fotelu i przerzucił jedną nogę przez poręcz i położył stopę na oparciu fotela Carlosa.

- Mogę?

Kiedy mężczyzna kiwnął potakująco głową, Rikki do pierwszej stopy dostawił drugą i wyciągnął się na całą długość. Odwracając się do dziadka przypatrzył się na jego niezbyt udane próby odpalenia fajeczki.

- A papucie ciepłe nosisz? - zagadnął z drwiącym uśmieszkiem

Starszy mężczyzna uśmiechając się z satysfakcją (udało mu się zapalić fajkę), wyciągnął spod koca stopę i pomachał nią, pokazując zabawne, puszyste bambosze z oczkami, wąsami i uszkami króliczka. Carlos ukrył uśmiech pochylając głowę, lecz Rikki roześmiał się i powiedział

- Niech zgadnę. Kochana ciocia Hilda?

Starzec wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. W tym momencie weszła wspomniana przed chwilą ciocia przynosząc szarlotkę i trzy kubki pełne mleka. Rikki jęknął, nie znosił, nie znosił, nie znosił... lecz widząc przerażoną minę dziadka, on jeszcze bardziej nie lubił mleka, uśmiechnął się dzielnie.

- Ciociu Hildo! Wiedziałaś, czego nam potrzeba. - Uśmiechając się złośliwie dodał - Dziadku, czy zamiast mleczka nie chcesz może piwa?

Kiedy nic nie odpowiedział, Carlos przerwał cisze. Odbierając swój przydział uśmiechnął się z rezerwą, lecz powiedział

- Bardzo lubię mleko, a szarlotkę wprost uwielbiam.

- Tak się cieszę, chłopcze. Gdyby mój Rikki jako dziecko dostawał codziennie kubek ciepłego mleka to by wyrósł na...

- Prawdziwego mężczyznę! - Rikki i jego dziadek dopowiedzieli równocześnie i uśmiechnęli się zadowoleni do siebie.

- Dziękuję ciociu Hildo. - Powiedział Rikki uśmiechając się miło - Dokarmisz mnie, utuczysz...

- Zamkniesz do komórki i będziesz mogła go zjeść. - Cicho dodał dziadek chłopaka, na tyle cicho, że kobieta go nie usłyszała. Po chwili wyszła zostawiając mężczyzn samych. Rikki rozbawiony powiedział

- Ciekawe, dlaczego ona zawsze przypomina mi Babę Jagę, która chce zjeść Jasia i Małgosię?

- Pewnie, dlatego - Odpowiedział mu mężczyzna - Że to ona opowiedziała ci tą bajkę, strasząc przed samotnymi wyprawami do lasu. A co do bajek... Sprawicie mi ogromną przyjemność, kiedy pozwolicie sobie opowiedzieć pewną legendę. Prawdziwą legendę a nie wymysły kumoszek opowiadających sobie wpół zmyślone bajdy przy praniu.

- O, czym będzie ta legenda?

- Słyszeliście może baśń o Królu z Mglistego jeziora?

- Coś tam słyszałem... - Odpowiedział Carlos marszcząc lekko brwi - Raz na sto lat z jeziora wypływała wielka ryba i wieśniacy musieli oddawać jej na pożarcie najpiękniejszą dziewicę. Wtedy wpływała znowu w głębinę i trawiła ją przez kolejne sto lat. W końcu ktoś ją przywiązał czy zabił, w każdym bądź razie nie wiadomo dokładnie, dlaczego ale przestała się pojawiać.

- Ha! Wiadomo, wiadomo, ci, którzy chcą wiedzieć i potrafią słuchać wiedzą, co się stało z Królem z Mglistego jeziora. A wy? Chcecie wiedzieć dziateczki?

- O rany! Dziateczki!?!? - Rikki uniósł oczy wzdychając głośno i potrząsając jasno brązowymi włosami, lecz zaraz się uspokoił i poprosił - Opowiedz nam dziadku. Wiesz, że uwielbiam twoje Historie. Tylko odpuść sobie te "dziateczki".

Chłopak uśmiechnął się przekornie do Carlosa i gestem kazał mu słuchać. Jego dziadek widząc zainteresowanie na twarzach młodzieńców rozsiadł się wygodnie i rozpoczął opowieść.

- Działo się to dawno, bardzo dawno temu... W czasach, gdy mój dziadek Gabriel był młodzieńcem. Nie działo się to ani za górami ani za lasami, tylko całkiem bliziuchno w wiosce po drugiej stronie pagórka. A woda w naszym jeziorze była czysta, kryształowa niczym łza. I błękit nieba i biel obłoków odbijał się w nim niczym w lustrze, promienie słońca pluskały się na falach przypływających do piaszczystego brzegu. Dobre to były lata i dobre połowy mieli rybacy. Sieci wyciągali pełne okoni i płoci. I szczupaki się trafiały o! O takie! Tak, tak, dobre, bogate lata, lecz... gdyby dobrze się wsłuchać... O północy koniecznie przy blasku księżyca ktoś o czułym sercu i doskonałym słuchu być może usłyszałby niepokojące dźwięki. Ni to szloch ni to śmiech pobrzmiewał wśród toni. Niewiele było osób, które odważyły się o północy wyjść z chałupy, a ci, którzy wyszli i usłyszeli nie wierzyli własnym uszom, myśląc, że to Luna mieszkanka księżycowego świata sprowadziła na nich te dziwne omamy, ot zabobonny to był ludek. Przez wiele...

- Kim jest Luna? - Przerwał opowieść Rikki

- Zabobony, zwykłe czary mary -(((Grrr... Jak można we mnie nie wierzyć!?!)))- Zresztą to jest inna opowieść.

Carlos usiadł wygodniej, podwijając nogę do góry. Uniósł stopę młodzieńca i zaczął ją delikatnie masować. Widząc błogi uśmieszek na wargach chłopaka brutalnie sprowadził go na ziemię.

- Rikki, nie przerywaj dziadkowi, jesteś paskudny.

Kiedy chłopak, urażony, chciał zabrać nogę, Carlos przytrzymał ją i mocniej zaczął uciskać wrażliwe punkty. Rikki parsknął i odwracając się do uśmiechniętego dziadka powiedział

- Nie jestem paskudny! Opowiadaj dalej dziadku.

Z przyjemnością oddał się lekkim dotknięciom palców Carlosa na swoich stopach. I zaczął przysłuchiwać się dalszej części opowieści dziadka.

- Hm, hm... przez wiele lat ludzie z wioski udane mieli połowy a potem coś nagle zaczęło się psuć. Kiedy wypływali na jezioro, mąciła się woda, mocne sieci darły się na strzępy, jakaś dziwna siła łamała wiosła i wywracała łodzie. Z pustymi sieciami wracali rybacy z połowów. Co było do sprzedania, sprzedali i głód wkrótce nastał i bieda. Płacz głodnych dzieci i szloch kobiet i rozmowy rybaków usłyszeć można było takie

- Jezioro dla nas niełaskawe...

- Gniewa się. Ryb nie chce dawać!

- Ale, dlaczego? Przecież myśmy nic złego nie zrobiliśmy. Sieć na strzępy podarło, łódź wywróciło ledwo cośmy o świcie wypłynęli.

- Dlaczego jezioro się gniewa?

Pytał Gabriel najstarszego rybaka przy okazji naprawiając sieci i tęsknie zerkając na dziewczę siedzące niedaleko, której czarne, niczym skrzydło kruka, włosy opadały na pochyloną twarz. Jej ręce śmigały nad podartą siecią.

Coś mi się widzi, że Król Ryb obudził się z swego stu letniego snu.

- Cicho! Co też mówicie? Króla Ryb już dawno nie ma. Ludzie nie słuchajcie, stary baśnie chce nam opowiadać

- Dlaczego oni nie chcą ciebie słuchać? Kim jest Król Ryb?

- Boją się Gabrielu. Nie chcą słyszeć o wielkim Królu wolą udawać sami przed sobą, że go nie ma. A on jest, jest. To władca ryb, śpi na dnie jeziora pod postacią ogromnego suma, śpi i trawi przez sto lat pannę, którą pożarł. A raz na sto lat budzi się i tak długo nie pozwala rybakom łowić ryb aż dadzą mu najpiękniejsze z całej wioski dziewczę do podwodnego królestwa. Aż najpiękniejsza w nocy o północy sama wypłynie łodzią na środek jeziora...

- A rybi Król przewraca łódź? W głębinę pannę wciąga w topiel, by ją pożreć? Przecież najładniejsza ze wszystkich jest Zandalee.

- Tak Gabrielu. Jeśli rybi Król nie dostanie jej, nie pozwoli nam łowić ryb w jeziorze i wszyscy zginiemy z głodu.

- Nie można tak, on ją pożre, nie pozwolę...

Gabriel zerwał się na nogi odrzucając sieć. Jego szare oczy zabłyszczały groźnie. Zerknął na dziewczynę, która stała tuż obok i wpatrywała się w niego czarnymi błyszczącymi ze strachu i nie wylanych łez oczami. Chłopak zwracając się do starca krzyknął

- Nie dam jej! Za nic nie dam! Nie pozwolę, musi być jakiś sposób!

Łapiąc dłoń dziewczyny pociągnął ją z sobą i razem pobiegli w stroną lasu. Ukryci na polanie przed wzrokiem ludzi wpadli sobie w ramiona. Dziewczyna zaszlochała ukrywając twarz w koszuli chłopaka a on spróbował ją pocieszyć

- Przebłagać go trzeba, walczyć z nim, dać coś innego zamiast ciebie...

- Przecież nikt mu do tej pory nie dał rady! Czy już nie ma dla mnie ratunku? Wszystko stracone. Nie zobaczę już mojej wioski, ani ciebie Gabrielu, ani kwiatów na łące ani słoneczka... Czy muszę się z tym światem na zawsze pożegnać? Oddać wielkiej rybie swoje życie?

- Nie płacz, Zandalee... nie oddam cię jakiejś głupiej rybie, nawet jeśli jest samym królem. Nie martw się coś wymyślimy.

Wyszeptał Gabriel całując mokre od łez policzki dziewczyny, usiadł opierając się o pień sosny i pociągnął delikatnie dziewczę za sobą. Posadził ją sobie na kolana. Przytulając jej twarz do swojej piersi i gładząc dłonią po pięknych czarnych włosach wyszeptał

- Nie smuć się Zandalee, zbyt cię kocham by pozwolić ci zginąć.

Dziewczyna wsłuchując się w bicie serca ukochanego przymknęła oczy. Gdy po jakimś czasie dłoń chłopaka znieruchomiała na jej włosach, Zandalee uniosła twarz i spojrzała na Gabriela, lecz ten gestem nakazując cisze wskazał jej na drugą stronę polany. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że całą okolicę spowiła gęsta, srebrzysta mgła. Rozejrzała się zdziwiona, mrużąc oczy by coś dojrzeć. Lecz nawet najbliższe krzaki były niewidoczne. O tej porze dnia nigdy nie ma mgły, to jakieś czary.

- Co...

Jej cichy szept został przerwany przez ledwo słyszalny dźwięk dzwoneczków. Obydwoje równocześnie odwrócili twarze w tym kierunku. Z gęstej mgły wyłoniła się szczupła, niska postać owinięta w srebrzysty płaszcz. Kaptur zasłaniał istocie twarz a długie obszerne rękawy ukrywały dłonie. Kiedy postać podeszła wolno do siedzącej pary zniewalający dźwięk dzwoneczków rozbrzmiał w zastygłym powietrzu. Ptaki umilkły zasłuchane i nawet wiatr przestał szumieć wśród drzew. Powolnym ruchem postać uniosła ręce do twarzy a szerokie rękawy ozdobione na brzegu zawiłym białym wzorem odsłoniły szczupłe dłonie i nadgarstki, na których dziewczyna ujrzała srebrne bransolety w kształcie węży. Wyglądały jak prawdziwe, trzykrotnie oplatały nadgarstki a ich otwarte pyski z imponującymi kłami zwrócone były w stronę ludzi, szmaragdowe oczy lśniły intensywnie przypatrując się przestraszonej i zafascynowanej parze. Postać powolnym ruchem dłoni złapała brzeg kaptura i odrzuciła go do tyłu. Spod kaptura wyłoniła się straszliwa twarz potwora o groteskowo wykrzywionej paszczy i lśniących kłach, język przesunął się powoli, lubieżnie po nich wywołując dreszcz przerażenia w Gabrielu i Zandalee. Ale dopiero, gdy unieśli odrobinę wzrok i spojrzeli w pełne okrucieństwa intrygujące ślepia potwora oniemieli ze strachu. Jego ludzkie w kształcie oczy w swym wyrazie nie miały nic ludzkiego. Były pełne krwiożerczości i szaleństwa. Mgła swym nienaturalnym zachowaniem przypominając węża, pełzła powoli unosząc się i owijając wokół jego nieruchomej sylwetki. Potwór lekkim gestem szczupłych, pięknych w swej delikatności palców odpędził ją jak niesfornego przymilnego kociaka. Zandalee po kobiecemu poczuła uścisk w sercu widząc zadbane długie srebrzyste paznokcie potwora jego dłonie w niczym nie pasowały do potwornej paszczy i groźnie wyglądających kłów. Z zamarłym ze strachu sercem spojrzała na jego twarz dopiero teraz ujrzała małe, zgrabne i zupełnie ludzkie uszy połowicznie ukryte pod srebrzystą, prostą kaskadą włosów, których część ukryta była pod płaszczem. Ciekawe czy jego włosy są tak miękkie i gładkie, na jakie wyglądają. Jakiego on mydła używa? typowa kobieta, chlip. Spróbowała wstać, lecz nadal przerażony Gabriel nie pozwolił jej się poruszyć. No, tak. Mężczyzna! Typowy samiec nie zwracający uwagi na tak ważne szczegóły jak zadbane szczupłe dłonie, które na pewno nie potrafiłyby skręcić zwykłej kurze karku a co dopiero takiemu ogromnemu mężczyźnie jak on. I te piękne lśniące włosy i delikatny dźwięk dzwoneczków... Zandalee wyrwała się z uścisku Gabriela i wstała. Podchodząc bliżej potwora starała się nie patrzeć na jego nienaturalnie duże kły, pokłoniła się mu niczym jakiemuś bogaczowi i uśmiechnęła leciutko. Wyprostowując się usłyszała cichutkie dzwonienie, zauważyła, że potwór zbliżył się o krok do niej i stoją teraz naprzeciw siebie, z zainteresowaniem zauważyła, że okrutne ślepia znajdują się odrobinkę niżej niż jej oczy. A przecież ona jest najniższą dziewczyną w wiosce. Jak tak niski potwór może kogoś przerażać??? W ogóle ciekawe ile on ma wzrostu? Ciepły, przyjemny w zapachu oddech owiał jej twarz, gdy potwór rozchylił krwiste wargi w ironicznym grymasie. Do dziewczyny dotarł aromat kwiatów i drzew, mimo wszystko nie spodziewała się aż tak miłego zapachu, nie żeby od razu smród rozkładającego się ciała lub jeszcze czegoś gorszego, ale zapach kojarzący się z wiosną to lekka przesada biorąc pod uwagę okrutny wyraz twarzy istoty. Kiedy tylko o tym pomyślała zapach ulotnił się zmieniając w obrzydliwy fetor czegoś okropnego. Zandalee skrzywiła się i odsunęła o krok wpadając na stojącego z tyłu Gabriela. Po króciutkiej chwili smród znikł i znów pojawił się słodki aromat.

- Metr sześćdziesiąt. Długo bym z sobą nie wytrzymał z takim zapachem.

Spomiędzy okrutnych warg wydobył się cichy głos potwora, mówił leciutko przeciągając spółgłoski a barwa głosu idealnie harmonizowała z jego subtelnym zapachem. Podniósł dłoń i zdjął okrutną maskę z twarzy. Spod niej wyłoniła się delikatnie zarysowana broda, blade wargi rozciągnięte w uśmiechu, prosty, niewielki nos i wystające kości policzkowe nadające jego twarzy kształt serca. Jego oczy przysłonięte były powiekami o długich jasnych rzęsach rzucających cienie na policzki.

- Wybacz Gabrielu, że cię przestraszyłem, nie chciałem tego.

Młodzieniec uśmiechnął się do wysokiego mężczyzny łobuzersko i zniewalająco zarazem. Gabriel cały czas stojąc za dziewczyną wpatrywał się w jego śliczne usta, przełknął ślinę i mocno zacisnął oczy i zęby czując wzbierające w nim podniecenie. Przecież to mężczyzna, mężczyzna, powtarzał sobie w myślach powstrzymując się przed jękiem wywołanym rozbudzonym pragnieniem i podnieceniem. Chłopak cały czas nie otwierając oczu uśmiechnął się leciutko i przeciągnął prawie niezauważalnie, lecz wyczulony wzrok Gabriela zauważył to lekkie jakby leniwie poruszenie kojarzące mu się z zadowolonym, najedzonym kotem, zacisnął mocno dłonie na ramionach dziewczyny. Zandalee nie musząc się nawet odwracać wyczuła zmianę w zachowaniu swego ukochanego. Chłopak o srebrzystych włosach, jakikolwiek by był piękny, nie był dla niej, ani tym bardziej dla Gabriela. Wyprostowała się lekko i spojrzała odważnie na zamknięte oczy niższego od niej chłopaka. Odważnie lub głupio, zależy od punktu widzenia, zwarzywszy, przed kim stała właśnie zaryzykowała życie. Odczep się od niego! Pomyślała. On jest mój! I nie oddam go nikomu! Przestań go czarować!

- Wybacz, Zandalee... kwestia przyzwyczajenia!

Roześmiał się cicho, perliście. Kropelki potu wystąpiły na czoło Gabriela, który nie mogąc utrzymać się na miękkich nogach osunął się na ziemię drżąc cały

- Zandalee! -Jęknął głucho ukrywając twarz w dłoniach. Dziewczyna nie spuszczała wzroku z twarzy stojącego przed nią młodzieńca, ten uśmiechnął się wesoło i ukrył twarz zakładając z powrotem maskę.

- Nie mam zamiaru ci go odbierać, Zandalee... Chodźcie, usiądziemy pod drzewem, myślę, że mogę wam pomóc.

Zandalee pomogła wstać Gabrielowi i podeszli do drzewa. Jej ukochany powoli dochodził do siebie, oparł się o pień i spod przymkniętych powiek niespokojnie obserwował młodzieńca w okrutnej masce. Sztuczne szmaragdowe ślepia błyszczały, kiedy odwracał twarz w ich kierunku. Chłopak usiadł owijając się dokładnie płaszczem i zakładając kaptur na włosy, ruchem głowy pozwolił mu się osunąć na twarz. Wyciągnął dłoń z rękawa i oparł ją na kolanie, oczy z bransolety ożyły i przypatrywały się ludziom siedzącym obok. Mgła okrążała ich coraz bliżej i bliżej unosząc się i opadając w rytmie regularnego oddechu młodzieńca. Odezwał się powoli z namysłem wymawiając słowa.

- Niechcący usłyszałem waszą rozmowę. Myśleliście tak intensywnie, ż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin