10 Dzień dziesiąty.doc

(493 KB) Pobierz
DROGA TYSIĄCA KILOMETRÓW I STU ZAKRĘTÓW

VIKING 2010

Dzień dziesiąty, poniedziałek 12 lipca.

 

Wstałem koło siódmej, połknąłem prowizoryczne śniadanko i ruszyłem na wyprawę w poszukiwaniu prysznica.

Nie wiedząc, wczoraj w nocy namiot rozbiłem obok kampera z napisem KTM-racing. Jak widać motocykliści się przyciągają, nawet w ciemnościach. Na kempingu wszyscy jeszcze smacznie śpią. No tak, są na wakacjach, to co się będą z rana budzić.

Prysznica nie znalazłem, ani też recepcji, a otwierać różnych drzwi na chybił trafił nie chciałem, bo jeszcze komuś wparuję wprost do sypialni. Za to znalazłem przystań w kanale, gdzie cumowały sprzęty przeznaczone do ruchu wodnego.

Kanał wodny wychodził wprost do morza, ale najwyraźniej był to długi kanał, bo jeszcze morza stąd widać nie było. Pokręciłem się po kempingu i nie spotykając nikogo postanowiłem ruszyć w stronę domu. Wyprowadziłem Jelonka kawałek dalej, by nie obudzić całego kempingu, odpaliłem i odjechałem. Daleko jednak nie odjechałem, bo jak tylko ruszyłem przypomniał się łańcuch, zatem smarowanko i szpanowanko. Hałasuje coraz bardziej, ale jeszcze dzielnie ciągnie do przodu.

W Vastervik złapał mnie deszcz, a nawet spora burza z piorunami. Musiałem w strugach deszczu szybko znaleźć jakieś schronienie. Zatrzymałem się na bezludnej stacji paliwowej, by wciągnąć przeciwdeszczówkę, na przemoczoną już skórę. Przy okazji zatankowałem do pełna. Nawet z czasem da się polubić te bezduszne automaty, gdy już się nie krzywią na widok mojej karty bankomatowej. Chętnie zasysają cyferki z mojego konta i w zamian obdarowują świeżymi, pachnącymi oktanami.

Martwi mnie jednak dalsza jazda w strugach deszczu, bo grozi to szybkim zakatowaniem rozlatującego się już łańcucha. Deszcz skutecznie wypłukuje olej i łańcuch zamiast być smarowany olejem, jest smarowany zwykłą wodą.

Burza jednak nie przechodzi, zatem siadam i w drogę. Co ma być to będzie.

Po jakichś dwóch godzinach jazdy, w końcu ujrzałem najprawdziwszy w świecie suchy asfalt. To pewnie, dlatego że dojechałem do nory Kalmara. Nora jest spora to i Kalmar musi być pokaźny i odpędził te czarne chmury.

Znowu smarowanie łańcucha i jazda. Teraz praktycznie przy każdym zatrzymaniu smarowałem łańcuch, usiłując przedłużyć mu życie jak najbardziej się da.

Przy kolejnym tankowaniu na stacji paliwowej zachowałem się, co najmniej dziwnie. Chciało mi się sikać i najnormalniej w świecie wszedłem do budynku stacji w celu poszukiwania toalety. Szybko zlokalizowałem napis WC i energicznie złapałem za drzwi.

Drzwi solidne i trzeba było użyć siły by je otworzyć, ale co to dla kogoś, komu się chce sikać.

Wrota się otwarły, zawiało zimnem, a mi szczęka opadła. W środku po jednej stronie jakieś mięsa, a po drugiej warzywa i owoce. Przecież nie będę sikał na to wszystko, więc się wycofałem i cichutko zamknąłem drzwi, rozglądając się po bokach, czy aby nikt nie widział mojego bohaterskiego czynu. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że usiłowałem się wysikać w szwedzkiej chłodni. Była by afera międzynarodowa i pogorszenie stosunków dyplomatycznych między naszymi krajami. Już widzę te nagłówki w szwedzkiej prasie: Polak przyjechał na chińskim motocyklu i nasikał nam na drogocenne  pożywienie.

Na szczęście chyba nikt mnie nie zauważył i spokojnie mogłem się zorientować, że na drugim końcu pomieszczenia są inne drzwi, na których widnieje znajomy znaczek chłopczyka i dziewczynki. Z pewną nieśmiałością zabrałem się za otwieranie nowo upatrzonych drzwi. Na szczęście był to strzał w dziesiątkę i z czystym sumieniem mogłem tam nasikać do pełna.

W drodze powrotnej zrobiłem pamiątkową fotkę tych drzwi. Nauczka na przyszłość, że nie w każde WC można nasikać, bo WC może nie być tym WC, za które się podszywa.

Szwedzka droga znowu szybko ucieka pod kołami, a ja z każdym kilometrem zbliżam się do domu. Patrząc na mapę to został mi jeszcze całkiem spory kawał drogi.

Popołudniem dojechałem do Malmó w poszukiwaniu gigantycznego mostu łączącego Szwecję z Danią. Most jednak było już widać z daleka. Ogrom budowli powalał na kolana.

Oczywiście na bramkach musiałem słono zapłacić za przejazd, ale po drugiej stronie już wiedziałem, że warto było. Most przez morze Bałtyckie, łączący dwa kraje, nie trafia się na co dzień. Zaraz za barierką jest morska woda, a ja sobie jadę nad Bałtykiem, jakby nigdy nic. Czym dalej w morze tym wiatr silniejszy, ale za to widoki bajeczne. Łańcuch nabija się, jakby miał się zaraz urwać, ale co tam. Trzymając aparat w lewej ręce uwieczniam tą chwilę na matrycy.

 

Nie bardzo jest gdzie stanąć, zatem zdjęcia robię podczas jazdy. Nie powiem, żeby było to bezpieczne i godne naśladowania, ale inaczej się nie dało. 

Ogromne betonowe słupy podtrzymujące most za pomocą grubych lin zrobiły na mnie spore wrażenie. Konstruktorzy wykazali się tutaj prawdziwym kunsztem i wyobraźnią. Zbudowanie czegoś tak dużego i odpornego na silne wiatry i morskie fale, na pewno nie było łatwe i kosztowało zapewne straszliwe pieniądze. Obładowane ciężarówki śmigają po moście, a most niewzruszony ani drgnie.

Pogoda zaczyna się trochę psuć i z silnym wiatrem nadciągają także ciemne chmury.  Wystarczyło by już tego deszczu, bo przeciwdeszczówka zaczyna mi się gdzieniegdzie przecierać. 

Most, choć ogromny, ale też ma swój koniec i po kilkunastu minutach zjechałem na ląd.

Dania wita w całej okazałości. Po prawej Kopenhaga kusi, ale pogoda mnie trochę martwi i czas wyjątkowo szybko ucieka. Innym razem Kopenhago i pojechałem dalej E47, a po kilkunastu kilometrach zjechałem na E20 w kierunku kolejnego gigantycznego mostu przez Bałtyk.

W Danii infrastruktura drogowa jest na najwyższym poziomie. Drogi główne mają niekiedy po cztery pasy w jedną stronę. Ruch też spory i takich, którym się bardzo śpieszy też nie brakuje, ale pasów jest pod dostatkiem, to mają na pośpiech miejsce na drodze i mogą sobie sypać ile fabryka dała.

Paliwo na takich drogach ucieka równie szybko jak kilometry i Jelonek zaczął się upominać o ulubiony napój oktanowy. Stacje benzynowe takie jak u nas, duże z miejscem dla tirów i innych pojazdów. Gotówki nie miałem, ale problemów z płaceniem kartą też nie było. Niestety kibelki również były płatne, zatem mogłem się trochę poczuć jak w swoim kraju.

Dalsza jazda tymi super drogami była po prostu nudna, krajobraz też monotonny, tylko pola i pola. Widać, że kraj rolniczy. Sporo też było rolniczych zapachów. Na manetce nie oszczędzałem, by jak najszybciej Danię mieć już za sobą. Nie tak prędko jednak, bo czekał mnie jeszcze jeden przejazd przez Bałtyk.

Za Slagelse natrafiłem na bramki wpuszczające na kolejny ogromny most. Na bramce pan chce ode mnie pieniądze, a ja coś nie mogę znaleźć swojej karty. Za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć gdzie ją dałem? Pierwsza myśl, że zgubiłem swoją kartę i muszę szybko zadzwonić do banku, by ją zablokować. Za mną ustawiła się już kolejka, a ja nadal nie miałem, czym zapłacić.

Zapytałem nieśmiało, czy euro można? Można, coś około dwadzieścia parę euro, czy jakoś tak? Dostałem w rękę jakiś papierek i kilka metalowych krążków podziurawionych w samym środku. Po chwili dopiero się skapnąłem, że to jest reszta, a te dziurawe krążki to duńskie monety, niczym z pirackiej skrzyni skarbów.

Zaraz za bramkami zjechałem na pobocze, by zrobić gruntowny remanent. Karta się znalazła, była w tylnej kieszeni moich spodni. Było to o tyle dziwne, że nic tam zazwyczaj nie wkładam, bo się niewygodnie potem siedzi, ale tym razem najwyraźniej włożyłem. Ucieszony, że nie zostałem całkiem bez pieniędzy i że nie muszę ratować przed rabusiami, swojego bankowego sejfu, ruszyłem przez Bałtyk.

Most równie ogromny jak ten co jechałem przed chwilą, a nawet większy bo dłuższy. Do tego obok biegnie jeszcze linia kolejowa i w końcowej fazie most się urywa. Potem wjeżdża się do podziemnego tunelu, a właściwie to chyba nawet do podwodnego.

Nie zrobił na mnie jednak aż takiego wrażenia jak ten pierwszy, bo zaraz za barierką  był ten pociąg, a dopiero za torami było widać Bałtyk. Nie miałem tak mocnego odczucia, że jadę tuż nad wielką wodą, zatem na pierwszym bardziej mi się podobało. Fajne, za to były po lewej stronie ogromne wiatraki wyrastające wprost z morskiej toni.

http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=354323258

Mały filmik, ale to chyba jeszcze z tego pierwszego mostu.

Dalsza część trasy po duńskim lądzie to nuda i monotonia, ale nie tak bardzo jakby się mogło wydawać, bo z urozmaiceniem mojej podróży przyszła gwałtowna burza. Rozlało się na dobre, przy asyście błyskawic, a ja nawet nie miałem się gdzie zatrzymać, by wciągnąć na siebie przeciwdeszczówkę. Jak na złość cały czas główna droga i żadnej stacji benzynowej, do tego bezpiecznego pobocza jako takiego nie ma, tylko wszędzie linia ciągła.

Przemakając sobie podczas jazdy, w końcu zjechałem z asfaltu, przy napotkanych krzakach. Motocykl postawiłem nad krawędzią rowu, by jak najbardziej go odsunąć od bardzo ruchliwej jezdni. 

Szybkie ubieranie przeciwdeszczówki na mokrą skórę, przy silnym wietrze, niosącym cały syf spod kół pędzących ciężarówek, wprost na mnie, nie należy do moich ulubionych zajęć.

Deszczu miałem już powyżej uszu, podczas całej wyprawy wymokłem się za wszystkie czasy. Lało prawie do samej granicy z Niemcami. W Niemczech zrobiło mi się jakby trochę raźniej, w końcu jeszcze tylko Niemcy i jestem w domku. W dzisiejszych na poczekaniu uknutych planach, miałem jeszcze dojechać do Szczecina, bo mam tam rodzinę, ale jak policzyłem kilometry, to okazało się to niemożliwe.

Dawno już zjadłem wszystko co miałem,  a przy głównej drodze ciężko o jakieś tanie jedzenie, więc zjechałem w teren, w poszukiwaniu prowiantu. Udało mi się przed samą 22-gą znaleźć market, który zaraz zamykali. Szybko zgarnąłem z półek, to co się nadawało do jedzenia i nad cenami nie musiałem długo kontemplować, bo były w euro i wyglądały całkiem przyzwoicie. Jednym słowem taniocha w porównaniu do Skandynawii. Market zamknęli razem ze mną w środku i musieli mnie potem wypuszczać. Na marketowym oświetlonym parkingu otworzyłem swoją własną stołówkę i zacząłem się posilać nowymi zdobyczami. Tak sobie rozdrabniając niemiecki pokarm, w otworze gębowym, coś mnie dziwnie tknęło. Było już ciemno i w pobliżu szlajały się jakieś małe grupki niemieckich młodziaków, a ja byłem przecież ubrany w przeciwdeszczówkę moro z Castoramy, na nogach buty wojskowe, a na plecach wyraźny napis POLSKA i sobie samotnie, na środku pustego parkingu zajadałem, jak gdyby nigdy nic.

Nie dojadłem tego co jadłem, tylko szybko zebrałem manele i ognia w tłoki. Kierunek dom, na przełaj przez Niemcy. Gdybym wtedy trafił na jakąś grupkę niemieckich młodocianych faszystów, to najprawdopodobniej można byłoby mnie już dopisać do powojennych ofiar II Wojny Światowej.

Na głównej autostradzie nr 7 znowu poczułem się bezpiecznie. Było ciemno, ale przynajmniej deszcz nie padał. Na drodze raczej pusto, tylko od czasu do czasu środkowym pasem przelatywały niemieckie pociski. Nie wiem, dlaczego Polacy tak cenią samochody sprowadzane z Niemiec, skoro Niemcy wyciskają z tych aut ostatnie soki? W dzień tego tak nie widać, bo jest większy ruch i pojazdy przeszkadzają sobie nawzajem, ale w nocy, gdy droga pusta, przysłuchiwałem się jak silniki jęczą na granicy swoich możliwości. Mimo to jechało się całkiem bezpiecznie, bo miałem cały pas dla siebie, do spokojnej jazdy setką.

50km przed Hamburgiem poczułem się bardzo zmęczony i senny. Zjechałem na pierwszy przydrożny parking. Było nawet miejsce do parkowania dla motocyklistów. Obok było kawałek równego terenu zielonego z ławeczkami. Dobre miejsce pod namiot. Przed północą leżałem już w ciepłym śpiworku, gdy obok mojego motocykla zajechała niemiecka policja. Oho, zaraz będę musiał się zwijać, bo spanie na dziko w Niemczech jest nielegalne. Popatrzyli tylko i odjechali. Byli bardziej zainteresowani nietypowym transportem, który zajechał na parking. Ciężarówa z wielgaśną naczepą o długości niemalże trzech ciężarówek, przewoziła tylko jedno śmigło do wiatraka. Śmigło było olbrzymie, to jaki musi być ten wiatrak w całości?

Jelonka przykryłem pokrowcem. Lepiej gdy polskie blachy się z daleka nie świecą na tej niemieckiej ziemi. To pierwsza moja noc w tym kraju. Podczas snu wydawało mi się, że słyszę jakieś syczenie, ale może mi się tylko wydawało. Prawa ręka znowu mnie okrutnie boli nawet, gdy śpię.

 

 

 

Podsumowanie:

Przejechanych kilometrów :  1001

Widzianych krajów: Szwecja, Dania, Niemcy

Awarie:  Łańcuch wydaje z siebie nie hałas, tylko krzyk rozpaczy. Pęknięcia na tulejkach ogniwek powstają lawinowo. Kilka tulejek już zgubiłem. Tylna zębatka zaczyna upodabniać się do piły, zmieniając kształt swoich zębów.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin