Piekło na Ziemi, Bale maturalne z piekła (Hell on Earth, Prom Nights From Hell) - Stephenie Meyer - Ebook.doc

(162 KB) Pobierz
Bale maturalne

Stephenie Meyer

 

 

 

 

 

 

 

 

Piekło na Ziemi

 

 

 

 

 

 

 

 

Stephenie Meyer, Meg Ca6ot,

Kim Harrison, Michele Jaffe,

Lauren MyracCe

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gabe patrzył na parkiet, marszcząc brwi. Nie bardzo wiedział, dlaczego zaprosił Celeste na bal maturalny. To, że się zgodziła, było kolejną tajemnicą. Teraz rozumiał jeszcze mniej, gdy patrzył, jak Celeste ściska za szyję Heatha McKenziego tak mocno, że chłopak musiał mieć problemy z oddychaniem. Ich ciała zlały się w jedność; kołysali się we własnym rytmie, nie zważając na tempo muzyki dudniącej w sali. Dłonie Heatha błądziły bezwstydnie po połyskującej białej sukni Celeste.

-              Masz pecha.

Gabe odwrócił się od widowiska, które zafundowała wszystkim jego partnerka, i spojrzał na przyjaciela.

- Cześć, Bry. Dobrze się bawisz?

- Lepiej niż ty, stary, lepiej niż ty - odparł Bryan, szczerząc zęby. Uniósł kubek wypełniony zjadliwie zielonym ponczem, jak do toastu.

Gabe stuknął butelką wody w kubek kumpla i westchnął.

-              Nie miałem pojęcia, że Celeste leci na Heatha. To jakiś jej były czy co?

Bryan wypił łyk podejrzanego drinka, skrzywił się i pokręcił głową.

-              O ile wiem, to nie. Nie widziałem nawet, żeby wcześniej w ogóle ze sobą rozmawiali.

Obaj popatrzyli na Celeste, bardzo zajętą całowaniem się z Heathem.

- Hm - mruknął Gabe.

- To pewnie przez ten poncz - powiedział Bryan, próbując go pocieszyć. - Nie wiem, ile to diabelstwo ma procentów, ale... Ona nawet nie kojarzy, że to nie ty.

Napił się i znów zrobił minę.

- To dlaczego to pijesz? - zdziwił się Gabe.

Bryan wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Może po paru głębszych ta muza nie będzie tak beznadziejna? Gabe przytaknął skinieniem głowy.             

- Moje uszy dłużej tego nie zniosą. Trzeba było zabrać iPoda.

- Ciekawe gdzie jest Clara. Czy istnieje jakiś przepis, który każe dziewczynom spędzać tyle czasu w łazience podczas każdej imprezy?

- Tak. I surowe kary dla tych, które nie wyrobią normy. Bryan zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. Przez chwilę bawił się muszką.

- A tak wracając do Clary... - zaczął.             

- Nie musisz nic mówić - zapewnił go Gabe. - To niesamowita dziewczyna. I jesteście dla siebie stworzeni, byłbym ślepy, gdybym tego nie zauważył.

- Naprawdę ci to nie przeszkadza?

- Przecież sam cię namówiłem, żebyś ją zaprosił na bal, nie?

- Tak. Sir Galahad ma na koncie kolejną parę. Ale serio, stary, czy ty w ogóle myślisz o sobie?

- Jasne, o każdej porze dnia. A co do Clary... lepiej, żeby się dobrze bawiła, bo inaczej złamię ci nos. - Gabe uśmiechnął się szeroko - Ciągle jest moją przyjaciółką. Nie myśl, że do niej nie zadzwonię i cię nie sprawdzę.

Bryan przewrócił oczami, ale nagle ścisnęło go w gardle. Gdyby Gabe Christensen chciał mu złamać nos, nie miałby z tym najmniejszego problemu. Nie obchodziło go, że zszarga sobie opinię lub posiniaczy pięści, jeśli uważał, że komuś dzieje się krzywda.

- Będę dbał o Clarę - powiedział Bryan, niezbyt zachwycony, że zabrzmiało to jak przyrzeczenie. W przenikliwym spojrzeniu Gabe'a było coś, co sprawiało, że człowiek właśnie tak się czuł. Chciał wypaść zawsze jak najlepiej. Czasami było to irytujące. Krzywiąc się, Bryan podlał resztką ponczu uschnięty mech w donicy ze sztucznym fikusem. - Jeśli w końcu wyjdzie z łazienki.

- Tak trzymaj, stary - rzucił z aprobatą przyjaciel, ale jego uśmiech był raczej kwaśny. Celeste i Heath zniknęli w tłumie.

Gabe nie bardzo wiedział, co powinno się zrobić, kiedy zostało się porzuconym na balu maturalnym. Jak miał dopilnować, żeby bezpiecznie dotarta do domu? A może teraz to zadanie Heatha?

Znów zadał sobie pytanie, dlaczego w ogóle zaprosił Celeste na tę zabawę. Była bardzo ładna. Mogła nawet startować w konkursach piękności. Doskonałe jasne włosy, gęste i puszyste; szeroko rozstawione brązowe oczy i pełne usta, zawsze pomalowane na delikatny odcień różu. Zresztą nie tylko jej wargi były kuszące. Niemal go zamroczyło, kiedy zobaczył ją w tej cienkiej obcisłej sukience, w którą się dziś ubrała.

Ale to nie uroda sprawiła, że ją zauważył. To było coś zupełnie innego. Gabe nigdy, przenigdy by się do tego nie przyznał. Ale prawda była taka, że od czasu do czasu ogarniało go dziwne przeczucie, że ktoś potrzebuje pomocy. Potrzebuje jego. I właśnie to niewyjaśnione wrażenie przyciągnęło go do Celeste. Czuł, że pod tym nienagannym maki­jażem kryła się zwykła zakompleksiona dziewczyna.

Idiotyczne. I kompletnie bez sensu. W tej chwili Celeste na pewno nie chciała, by Gabe jej pomagał.

Znów rozejrzał się po sali, ale nie dostrzegł w tłumie jej jasnych włosów. Westchnął.

    - Cześć, Bry, tęskniłeś za mną? - Clara, z szopą ciemnych kręconych włosów błyszczących od brokatu, oderwała się od grupki dziewczyn i dołączyła do chłopaków pod ścianą. Reszta stadka się rozproszyła.

- Cześć, Gabe. A gdzie Celeste? Bryan otoczył ją ramieniem.

- Myślałem, że sobie poszłaś. Chyba będę musiał odwołać gorącą randkę z...

Łokieć Clary trafił go w splot słoneczny.

- ...panią Finkle - wysapał Bryan, wskazując wicedyrektorkę. Kobieta spoglądała groźnie z kąta sali najbardziej oddalonego od głośników - Mieliśmy pisać przy świecach wezwania dla rodziców.

- Oj, nie chciałabym, żebyś stracił taką okazję! Chyba widziałam trenera Laudera przy stole z ciastkami. Może podciągnie się dla mnie kilka razy na drążku.

- A może po prostu zatańczymy - zaproponował Bryan.

- jasne, to też jakiś pomysł.

Ze śmiechem przepychali się na parkiet; ręka Bryana objęta talię Clary.

Gabe odetchnął. Dobrze, że Clara nie czekała na odpowiedź. Zresztą sam jej nie znał.

-              Hej! Gdzie podziałeś Celeste?

Gabe skrzywił się i odwrócił, słysząc głos Logana. Chłopak chwilowo był solo. Może jego dziewczyna również zaszyta się z koleżankami w toalecie.

-              Nie mam pojęcia - przyznał Gabe. - Widziałeś ją może?

Logan zacisnął usta, jakby się zastanawiał, czy coś powiedzieć. Nerwowo przygładził sterczące czarne włosy.

- No, tak mi się zdawało. Nie jestem pewien... Ma białą sukienkę, tak?

- Tak... więc gdzie jest?

- Zdaje się, że widziałem ją w holu. Właściwie nie było widać jej twarzy... bo była przylepiona do Davida Alvarada.

- Davida Alvarada? - powtórzył zaskoczony Gabe. - Nie Heatha McKenziego?

- Heatha? Nie. To z całą pewnością był David.

Heath był liniowym, blondynem o jasnej karnacji. A David miał jakiś metr pięćdziesiąt, oliwkową cerę i czarne włosy. Nie sposób było ich pomylić. Logan ze smutkiem pokręcił głową.

- Przykro mi, Gabe. To świństwo.

- Nie przejmuj się.

- Nie tylko ty zostałeś na lodzie - odparł Logan smętnie.

- Naprawdę? A co się stało z twoją panną?

Logan wzruszył ramionami.

-              Gdzieś się tu kręci, wściekła na cały świat. Nie chce tańczyć, rozmawiać i pić. Nie chce robić sobie zdjęć i nie chce mojego towarzystwa. - Wyliczał na palcach. - Nie wiem, dlaczego mnie zaprosiła. Może chciała się popisać kiecką... Jest niezła, przyznaję. Ale w tej chwili nie ma na nic ochoty. Żałuję, że nie przyszedłem z kimś innym. - Spojrzał tęsknie na grupkę dziewczyn tańczących w kółku.

Gabe miał wrażenie, że kumpel patrzy tylko na jedną dziewczynę.

-         Dlaczego nie zaprosiłeś Libby?

Logan westchnął.

- Nie wiem. Chociaż... Zdaje mi się, że tego chciała. No trudno.

- Z kim przyszedłeś?

- Z tą nową Shebą. Jest trochę dziwna, ale naprawdę niezła. Taka egzotyczna. Kompletnie mnie zatkało, kiedy mnie zaprosiła, więc się zgodziłem. Pomyślałem, że może... No wiesz, będzie... Miła... - dokończył żałośnie Logan. Nie miał ochoty przyznawać się, co tak naprawdę pomyślał, kiedy Sheba oznajmiła, że zabiera ją na bal. Jakoś nie wypadało mówić o tym Gabe'owi. Przy nim całe mnóstwo rzeczy wydawało się nie na miejscu. W przeciwieństwie do Sheby. Kiedy Logan zobaczył ją dzisiaj w obłędnej czerwonej sukni ze skóry, przez głowę przemknęło mu tysiąc myśli, co zrobiłby z nią sam na sam. Zwłaszcza gdy spojrzała na niego tymi swoimi ciemnymi oczami.

- Chyba jej nie znam - powiedział Gabe, wyrywając go z zadumy.

- Pamiętałbyś, gdybyś ją poznał. - Choć Sheba zapomniała o Loganie błyskawicznie, kiedy tylko tu weszli. - Ale co tam. Myślisz, że Libby przyszła sama? Nie słyszałem, żeby ktoś ją zapraszał...

- Przyszła z Dylanem.

- Aha - odparł Logan załamany do reszty. Ale nagle się uśmiechnął. - Ten wieczór i tak jest fatalny, więc po co się torturować. Może powinni byli wynająć jakiś zespól? Ten didżej...

- Wiem. To kara za grzechy - przyznał Gabe ze śmiechem.

- Grzechy? To ty grzeszysz, Galahadzie Cnotliwy?

- Żartujesz? Przecież mnie zawiesili. To cud, że w ogóle pozwolili mi tutaj przyjść. - Chociaż w tej chwili Gabe trochę żałował, że nie trwało to dłużej. - Mam szczęście, że nie wyleciałem ze szkoły.

- Pan Reese sam się o to prosił. Wszyscy to wiedzą.

- Tak, to prawda - przyznał Gabe; jego glos stał się ostrzejszy. Wszyscy w szkole wiedzieli o panie Reesie, ale niewiele mogli zrobić. Dopóki nauczyciel matematyki nie przekroczył granicy, której nie powinien był przekraczać. Gabe nie zamierzał stać bezczynnie, kiedy facet prześladował tę pierwszoklasistkę...

Mimo wszystko pobicie nauczyciela to nie było najlepsze wyjście. Na szczęście jego rodzice, jak zwykle, go poparli.

Logan przerwał jego rozmyślania.

- Może powinniśmy się stąd zmyć - rzucił.

- Czułbym się głupio. Gdyby Celeste potrzebowała podwózki do domu...

- Ta dziewczyna nie jest w twoim typie - odparł Logan. Mógłby dodać, że to wcielenie zła i zwykła dziwka, ale takich rzeczy nie mówiło się o dziewczynach, kiedy Gabe był w pobliżu. - Niech jedzie do domu z tym gościem, który wtyka jej język do gardła.

Gabe westchnął i pokręcił głową.

-              Poczekam i upewnię się, że nie jestem jej potrzebny.

Logan jęknął.

- Nie wierzę, że ją zaprosiłeś. No więc może urwiemy się chociaż na chwilę? Przywieziemy parę płyt. I wykradniemy ten szit, który puszcza didżej...

- Podoba mi się twój sposób myślenia. Ciekawe, czy kierowca limuzyny zgodzi się na małą przejażdżkę...

Logan i Gabe zaczęli kłócić się na żarty o to, jakie płyty wezmą - pięć najlepszych, to oczywiste, ale dalej lista była bardziej subiektywna - obydwaj bawili się lepiej niż przez cały ten wieczór.

Kiedy tak się przekomarzali, Gabe odniósł wrażenie, że tylko oni dobrze się bawią. Wszyscy pozostali nie mieli dobrego humoru. A w kącie, przy stole z ciastkami, które pamiętały lepsze czasy, jakaś dziewczyna nawet płakała. Czy to nie Evie Hess? Ursula Tatum też miała czerwone oczy i rozmazany tusz. Może muzyka i poncz to niejedyne niewypały na tym balu. Tylko Clara i Bryan wyglądali na szczęśliwych. Nie licząc Gabe'a i Logana, choć zostali upokorzeni i porzuceni. Bawili się znośnie, w odróżnieniu od całej reszty towarzystwa. Logan, mniej spostrzegawczy niż kolega, nie wyczuł tej fatalnej atmosfery, dopóki Libby i Dylan nie zaczęli się kłócić; nagle dziewczyna zeszła wściekła z parkietu. Dopiero to przyciągnęło jego uwagę.

Logan przestąpił z nogi na nogę, patrząc za znikającą Libby.

- Gabe, obrazisz się, jeśli cię zostawię? 

- No coś ty. Startuj za nią. Logan ruszył niemal biegiem.

Gabe nie bardzo wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić. Powinien poszukać Celeste i spytać ją, czy się nie pogniewa, jeśli on wyjdzie. Ale nie bardzo miał ochotę na wyrywanie jej z czyichś objęć.

Wziął jeszcze jedną butelkę wody. Szukał jakiegoś cichego kąta, żeby przeczekać do końca imprezy.

Nagle znów poczuł to dziwne wrażenie, silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Zupełnie jakby ktoś tonął i wzywał pomocy. Gabe rozejrzał się gorączkowo, zastanawiając się, skąd dochodzi to wołanie. Nie rozumiał, dlaczego ten zew jest tak żałosny niczym skomlenie. Ni­gdy jeszcze nie czuł czegoś takiego.

Jego wzrok skupił się na jakiejś dziewczynie - a właściwie na jej plecach, bo właśnie oddalała się od niego. Miała czarne i błyszczące włosy. Lśniły jak lustro. Była ubrana w długą efektowną suknię w kolorze płomiennej czerwieni. Jej kolczyki iskrzyły jak zimne ognie. Ruszył za nią niemal bezwiednie. Przyciągała go do siebie. Gdy odwróciła głowę, dostrzegł nieznajomą, bladą twarz o orlim profilu - pełne wargi i czarne skośne brwi - w następnej chwili zniknęła za drzwiami damskiej toalety.

Gabe aż westchnął z wysiłku. Powstrzymywał się, żeby nie wejść na zakazaną ziemię. Zatracił się całkowicie w myślach o niej. Oparty o ścianę naprzeciw łazienki, skrzyżował ręce na piersi i próbował przekonać samego siebie, że nie ma sensu czekać tu na tę nową. Przecież już raz instynkt go zawiódł. Czy Celeste nie była najlepszym dowodem? To wszystko tkwiło tylko w jego głowie. Może powinien już iść. Ale nie potrafił zmusić nóg, by zrobiły choćby krok.

Choć dziewczyna miała ledwie metr sześćdziesiąt w szpilkach, coś w jej drobnej figurze -smukłej i wyprostowanej - sprawiało, że wydawała się wysoka.

W ogóle była chodzącą sprzecznością. Miała atramentowo-czarne włosy i kredowobiałą cerę. Ostre rysy wydawały się jednocześnie delikatne i twarde. A ponętne ciało przyciągało, choć wrogi wyraz twarzy odpychał.

Tylko jedna rzecz była idealna: jej sukienka, prawdziwe dzieło sztuki. Jaskrawoczerwone jęzory skórzanych płomieni odsłaniały ramiona i spływały w dół po jej smukłych krągłościach, aż do podłogi. Gdy szła przez parkiet, dziewczyny patrzyły za nią z zazdrością, a chłopcy z pożądaniem.

Wokół dziewczyny działo się coś dziwnego. Towarzyszyły jej zaskakujące zdarzenia. Gdy przemykała między tańczącymi parami, rozlegały się ciche okrzyki strachu, bólu i wstydu. To nie był zbieg okoliczności. Złamany obcas, wykręcona kostka. Szew satynowej sukienki pęk­nięty od pasa aż do uda. Komuś wypadło szkło kontaktowe na brudną podłogę, a komuś innemu rozpiął się pasek stanika. Ktoś zgubił portfel. Kogoś złapał bolesny skurcz. Pożyczony naszyjnik z pereł rozerwał się i rozsypał po podłodze. I tak bez końca - małe katastrofy rozchodziły się wokół niej jak zmarszczki na wodzie. Blada dziewczyna uśmiechała się do siebie, jakby jakimś sposobem wyczuwała tę atmosferę nieszczęścia i napawała się nią - a może nawet czuła jej smak, bo z zadowoleniem zwilżała usta.

Nagle nieznajoma zmarszczyła brwi, intensywnie skupiona. Chłopak, który obserwował jej twarz, dostrzegł dziwną czerwoną poświatę w pobliżu jej uszu, jakby strzelały z nich iskry. W tej samej chwili wszyscy odwrócili się i spojrzeli na Brody'ego Farrowa; tańcząc, wywichnął bark ze stawu.

Dziewczyna w czerwonej sukni uśmiechnęła się złośliwie.

Stukając obcasami o płytki, weszła do damskiej toalety. A za nią podążały ciche jęki bólu i złości.

W łazience, przed ścianą pokrytą lustrami, sterczał tłumek dziewczyn. Miały tylko chwilę, by przyjrzeć się oszałamiającej sukience i zauważyć, że jej smukła właścicielka zadrżała w tym dusznym przegrzanym pomieszczeniu. W następnym momencie zapanował chaos. Zaczęło się od Emmy Roland, która włożyła do oka szczoteczkę do tuszu. Z bólu machnęła ręką i wytrąciła z dłoni Bethany Crandall pełną szklankę ponczu, który z kolei oblał Bethariy od stóp do głów i zaplamił jeszcze trzy sukienki w wyjątkowo niezręcznych miejscach. Atmosfera w toalecie zrobiła się gorąca, i to nie tylko ze względu na temperaturę. Gdy jedna z dziewcząt dostrzegła ohydną plamę na dekolcie, oskarżyła Bethany, że ta oblała ją celowo. Blada dziewczyna uśmiechnęła się krzywo, słysząc narastającą kłótnię, po czym weszła do najdalszej kabiny, zamykając za sobą drzwi na zamek.

Ale nie skorzystała z odosobnienia tak, jak można by się spodziewać. Zamiast tego - lekceważąc niezbyt higieniczne warunki - oparła czoło o stalową ściankę i zacisnęła powieki. Jej dłonie zwinęły się w pięści. Wyglądała tak, jakby trudno było jej ustać. Gdyby któraś z dziewczyn w łazience w tej chwili się odwróciła, zobaczyłaby, że przez szparę w drzwiach prześwituje czerwony blask. Ale nikt nie patrzył w tamtą stronę. Dziewczyna w czerwonej sukience zacisnęła zęby. Spomiędzy jej warg wystrzelił jaskrawy płomień i wypalił czarne ślady w cienkiej warstwie brązowej farby na ścianie. Nieznajoma zaczęta dyszeć, jakby zmagała się z niewidzialnym ciężarem, i ogień zapłonął jaśniej; grube, szkarłatne jęzory zaiskrzyły w zetknięciu z zimnym metalem. Ogień sięgnął jej włosów, ale nawet nie osmalił gładkich, kruczych pukli. Z jej nosa i uszu zaczęły się sączyć smużki dymu. Z uszu strzeliły snopy iskier, kiedy wyszeptała przez zęby jedno słowo: - Melissa.

Na zatłoczonym parkiecie Melissa Harris uniosła głowę. Czy ktoś zawołał ją po imieniu? Nikt nie był dość blisko, żeby to zrobić. Widocznie jej się zdawało. Melissa spojrzała na swojego partnera, próbując się skupić na tym, co mówi.

Nie miała pojęcia, dlaczego zgodziła się pójść na bal z Cooperem Silverdalem. Nie był w jej typie. Niski chłopak o wysokim mniemaniu o sobie, jakby chciał udowodnić, ile jest wart. Był dziwnie nakręcony przez cały wieczór, non stop chwalił się swoją rodziną. Melissa miała już tego dość.

Kolejny cichy szept przykuł jej uwagę; odwróciła się. Kawałek dalej - zbyt daleko, by mógł pochodzić stamtąd - Tyson Bell patrzył wprost na nią nad głową dziewczyny, z którą tańczył. Melissa natychmiast spuściła wzrok, wmawiając sobie, że nie obchodzi jej, z kim dziś przyszedł. Zmusiła się, by nie zwracać na niego uwagi.

Przysunęła się do Coopera. Może i był nudny i płytki, ale lepszy niż Tyson. Każdy był lepszy niż Tyson.

Naprawdę? Czy Cooper naprawdę jest lepszy? Pytania cisnęły się do jej głowy, jakby pochodziły od kogoś innego. Bezwiednie spojrzała w ciemne oczy Tysona, ocienione gęstymi rzęsami. Wciąż na nią patrzył.

Oczywiście że Cooper był lepszy od Tysona. Choć ten drugi przewyższał go urodą. Ale to była pułapka.

Cooper paplał dalej, wyrzucał słowa jak z karabinu, usiłując wzbudzić jej zainteresowanie. Jesteś o wiele za dobra dla Coopera, coś szepnęło jej w głowie. Melissa zawstydziła się, że myśli w ten sposób. Nie chciała być próżna. Cooper był równie dobry jak ona, równie dobry jak każdy inny chłopak.

Nie tak dobry jak Tyson. Przypomnij sobie, jak było...

Melissa próbowała odepchnąć od siebie te obrazy: ciepłe oczy Tysona, pełne tęsknoty... jego dłonie, zarazem szorstkie i miękkie na jej skórze... jego dźwięczny głos, który sprawiał, że nawet najzwyklejsze słowa brzmiały jak poezja... Dotyk warg na jej palcach przyspieszał jej puls...             

Serce załomotało boleśnie.

Z rozmysłem przywołała inne wspomnienie, które przeciwstawiło się tamtym niechcianym obrazom. Żelazna pięść Tysona uderza ją w szczękę bez ostrzeżenia - czarne plamy przed oczami - dłonie oparte o podłogę - łzy dławiące w gardle - ból wstrząsający całym jej ciałem...

Przecież przepraszał. Było mu tak strasznie przykro. Obiecał. Nigdy więcej.

Nieproszony obraz kawowych oczu Tysona, rozpływających się we łzach, przesłonił jej widok.

Oczy Melissy odruchowo poszukały Tysona. Wciąż się w nią wpatrywał. Jego czoło było zmarszczone, brwi ściągnięte w rozpaczy... Melissa znów zadrżała.

-              Zimno ci? Chcesz moją...? - Cooper zaczął zsuwać z ramion marynarkę od smokingu, ale nagle powstrzymał się i zaczerwienił. - Raczej nie jest ci zimno. Tu jest strasznie gorąco – powiedział niezręcznie, wycofując ofertę i zapinając marynarkę.

- Wszystko w porządku - zapewniła go Melissa. Zmusiła się, by patrzeć tylko na jego chłopięcą ziemistą twarz.

- Tu jest do kitu - stwierdził Cooper. Melissa ucieszyła się, że może się z nim choć raz zgodzić. - Moglibyśmy pójść do klubu mojego ojca. Mają tam niesamowitą restaurację, jeśli masz ochotę na deser.    I nie będziemy musieli czekać na stolik.

- Kiedy tylko powiem, jak się nazywam...

Melissa znów przestała go słuchać.

Dlaczego jestem tutaj z tym małym snobem? - zapytał ktoś, tak dziwnie obcy w jej głowie, choć to był jej własny głos. - To słabeusz. I co z tego, że nie skrzywdziłby nawet muchy? Czy w miłości nie chodzi o coś więcej niż bezpieczeństwo? Nie czuję tego samego pragnienia, kiedy patrzę na Coopera... Kiedy patrzę na kogokolwiek kto nie jest Tysonem... Nie mogę się okłamywać. Wciąż go pragnę. Takbardzo. Czy to pragnienie to nie miłość?

Melissa żałowała, że wypiła tyle tego ohydnego, palącego ponczu. Nie była w stanie jasno myśleć.

Zobaczyła, że Tyson zostawił partnerkę i ruszył przez parkiet. Stanął tuż przed nią -doskonały, potężny gracz w futbol. Cooper, znajdujący się między nimi, zupełnie nie istniał.

-              Melissa? - odezwał się Tyson słodkim głosem, z twarzą wykrzywioną smutkiem. - Melisso, proszę cię? - Wyciągnął do niej rękę, ignorując Coopera gotującego się do ataku. Tak, tak, tak, tak, tak, tak, śpiewało coś w jej głowie.

Wstrząsnęły nią tysiące wspomnień pożądania. Jej zaćmiony umysł się poddał. Melissa z wahaniem przytaknęła.

Tyson uśmiechnął się z ulgą, z radością. Ominął Coopera i pociągnął ją w swoje ramiona. Tak łatwo było z nim pójść. Krew płynęła szybciej w jej żyłach, gorąca jak ogień.

-              Tak! - syknęła blada czarnowłosa dziewczyna schowana w kabinie toalety, a rozdwojony jęzor ognia oświetlił jej twarz czerwienią. Płomień strzelił tak głośno, że ktoś mógłby to usłyszeć, gdyby łazienka nie była pełna piskliwych zirytowanych krzyków.

Ogień cofnął się i dziewczyna wzięła głęboki oddech, jej powieki otworzyły się i znów zamknęły. Pięści zacisnęły się, miało się wrażenie, że jasna skóra na kostkach teraz pęknie. Jej smukłe ciało zaczęło drżeć, jakby podnosiła ogromny ciężar. Napięcie, determinacja i oczekiwanie biły od niej. Były niemal namacalne. Za wszelką cenę chciała wykonać zadanie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin