Tasso_Valérie_-_Dziennik_nimfomanki.rtf

(810 KB) Pobierz
Valérie Tasso

Valérie Tasso

DZIENNIK NIMFOMANKI

SPIS TREŚCI

PODZIĘKOWANIA              4

OD AUTORKI              5

 

MÓJ BIEG MARATOŃSKI NA 1200 METRÓW              6

Coca - cola jest silnym afrodyzjakiem              10

Spotkanie z Cristiánem              18

Wyjeżdżam              30

Jestem z Indianinem              41

Nieprzyjemności              47

Zwrot o 180 stopni              55

Okruchy życia              61

Policjant              69

Kłótnia              71

 

SYPIAM ZE SWOIM WROGIEM              73

Rozmowa kwalifikacyjna              76

Pułapka              81

Nasze miłosne gniazdko              89

Znajduję pracę              93

Rozbite talerze              97

Komornik              103

Apartament dla dwojga              105

Umarł mój ojciec...              108

Obsesja czasu              111

Kontrakt              115

Nadchodzi najgorsze              118

Mój prezent walentynkowy              120

Nieszczęśliwe zakończenie              125

 

DOM PUBLICZNY              128

Zawsze jest pierwszy raz              131

Miss Sarajewa              143

Uwaga, pilnują nas!              147

Szofer Manolo              157

Gąbka              160

Niepoprawne politycznie...              164

Walc markiza de Sade              170

W oku obiektywu              175

Plastik jest fantastyczny...              178

Dzisiaj ja stawiam...              184

Stan oblężenia              186

Zmiany personelu              190

Pierwsze spotkanie z Giovannim              192

Człowiek ze szkła              194

Jaki on jest? Gdzie się w tobie zakochał?              196

Wypadek przy pracy              198

Wyjście z szafy              200

Wymiany              204

 

MÓJ ANIOŁ STRÓŻ              208

Odyseja w Odessie              211

Nowy wiek, nowa skóra              218

Okup              221

I co teraz?              223

PODZIĘKOWANIA

Davidowi Triasowi, mojemu wydawcy, który od samego początku we mnie wierzył.

Isabeli Pisano, bez niej bowiem ta książka nigdy by nie powstała. Nieprawdopodobnie ją kocham.

Jordiemu, mojemu przyjacielowi. Wiem, że czeka z długopisem w dłoni, żebym podpisała mu pierwszy egzemplarz.

Soemu, który bez szemrania zaakceptował moją izolację i który zawsze służył mi całą swoją pomocą i oparciem.

Mimi, która wielokrotnie zabierała mnie z mojego świata, żeby pokazać mi swój.

I w końcu Giovanniemu,. który dał mi wszystko, nigdy o nic nie prosząc.

Dziękuję wszystkim z całego serca.

OD AUTORKI

Wszystkie imiona pojawiające się w książce zostały zmyślone, by obronić prywatność występujących w niej postaci. Jakiekolwiek podobieństwo tych imion do rzeczywistych osób jest czystym przy­padkiem.

Mój bieg maratoński na 1200 metrów

Spotkania następują, ale nigdy nie są do siebie podobne...


Dziewictwo straciłam 17 lipca 1984 roku o godzinie 02.46,50 nad ranem. Miałam wtedy piętnaście lat, takiej chwili nie można zapo­mnieć nigdy.

Stało się to podczas pewnych wakacji, które spędzałam w górskiej wiosce, w domu babci mojej przyjaciółki Emmy.

Od razu zachwyciło mnie to miejsce, dając poczucie nieśmiertel­ności, oraz grupa chłopaków, z którymi się prowadzałyśmy. Ale tylko jeden zwrócił moją uwagę: Edouard.

Dom babci, otoczony przez prześliczny ogród, stał na brzegu malutkiej rzeczki, przydającej świeżości letniemu powietrzu. Naprze­ciwko znajdowała się łąka zarośnięta trawą ponadmetrowej wysokości, charakterystyczną dla miejsc, w których z reguły często pada deszcz. Emma i ja całe dnie spędzałyśmy ukryte w tych zaroślach, gadając z chłopakami i gniotąc trawę ciężarami naszych dojrzałych gorących ciał. Nocami przechodziłyśmy przez mur otaczający dom, żeby znów spotkać się z chłopakami i flirtować.

Nigdy nie opowiedziałam Emmie, co się stało. Pewnej nocy Edouard zabrał mnie do swojego domu. Pamiętam, że nie czułam nic poza potwornym wstydem, że nie krwawię, i przedziwnym wrażeniem, że zsikałam się do łóżka. Uciekłam z jego domu, kryjąc się za hałasem wywołanym przez pociągnięcie łańcuszka w ubikacji, a lecąca woda zagłuszyła moje kroki na schodach.

Edouarda spotkałam jedenaście lat później w Paryżu, na konfe­rencji zorganizowanej w jednym z hoteli. Zamknęliśmy się w męskiej toalecie, próbując przeżyć ponownie uniesienie, jakie odczuliśmy ponad dekadę wcześniej. Może zrobiliśmy to ze strachu, że doroś­liśmy, a może z nostalgii. Nie było to już jednak to samo, i znowu pociągnięcie za łańcuszek w publicznej toalecie stało się zapowiedzią mojego odejścia z jego życia, tym razem na zawsze.

Po moim pierwszym razie pojawiło się poczucie winy, o którym chciałam zapomnieć lub przynajmniej je zmniejszyć, powtarzając te doświadczenia aż do osiągnięcia pełnoletniości. Nie miałam jakiejś szczególnej ochoty na te rzeczy, a nowych doświadczeń pragnęłam raczej z czystej ciekawości.

Początkowo zrzucałam winę za swój pociąg do mężczyzn na matkę naturę, która obdarzyła mnie wyjątkową wrażliwością, z jaką reagowało moje ciało; działo się tak do momentu, gdy wstąpiłam na uniwersytet pod koniec lat osiemdziesiątych.

W czasie studiów byłam znacznie wstrzemięźliwsza, bardziej kon­centrowałam się na karierze niż interesowałam chłopcami. Pragnęłam pracować jako dyplomata. W końcu jednak musiałam zmienić kierunek studiów i, bez większego wysiłku, magisterium zrobiłam na kierunku Zarządzania i Lingwistyki Stosowanej.

Rodzina bardzo starannie mnie wychowała i wpoiła dobre manie­ry. Odebrałam dość tradycyjne wychowanie, w całości przesiąknięte całkowitym brakiem porozumienia, co sprawiło, że w coraz większym stopniu stawałam się introwertyczką i ukrywałam swoje uczucia. Panienka z dobrego domu, taka jak ja, nie mogła opowiedzieć swoim rodzicom, że dużo za wcześnie zaczęła wchodzić w dorosłe życie.

Na ostatnim roku studiów ponownie rzuciłam się w wir życia seksualnego. Zdałam też sobie sprawę z tego, że mam w sobie coś szczególnego, co przyciągało do mnie ludzi podobnej konduity. Będąc wiedźmą, zaczęłam poszukiwać we wszystkich zakątkach miasta urzekających Merlinów, ludzi z biglem, kochanków, u których małe żyłki widoczne pod skórą wywoływały dreszcz podniecenia. Mężczyzn, u których zawsze można było wyczuć mocny puls w nad­garstku. Facetów zdolnych usłyszeć długopis piszący po papierze i zachwycać się wielkością plamy atramentu na białej kartce. Samców, tak jak ja dostrzegających cząsteczki, z których składa się powietrze, obdarzonych percepcją pozwalającą im dostrzec różnice kolorystyczne tych cząsteczek. Ludzi, którym smród zatkanego kibla w dyskotece o czwartej nad ranem przypominał o nietrwałości ludzkiego bytu.

Ci ludzie pozwalali mi czuć, że żyję.

Wiem, że w gruncie rzeczy to poszukiwanie było objawem strasz­liwej choroby wynikającej z: ciszy, samotności, braku zrozumienia. Dlatego właśnie postanowiłam przekazać swoje doświadczenia w pamiętniku. Wydaje mi się, że to była jedyna forma oddania się i komunikowania z innymi osobami. Próbowałam tego wielokrotnie w bardziej naturalny sposób - używając języka; było to jednak nie­zręczne, ponieważ wyrzucałam z siebie słowa, nieświadoma tego co powiem. To było coś niedopuszczalnego i wróżącego fatalny początek dla przyszłego dyplomaty!

Moje prawdziwe porozumienie z ludźmi rozpoczęło się za pośrednictwem ciała, ruchu bioder, spojrzenia... Kiedy odpowiedź brzmiała tak, była przekazywana poprzez zwilżenie warg językiem bądź spojrzenie, jeżeli nie, dany osobnik krzyżował ramiona - wtedy rozumiałam.

Niektórzy mężczyźni uwielbiają, kiedy podczas aktu miłosnego kobieta mówi. Nigdy nie umiałam tego dobrze robić i przeżyłam przez to wiele nieprzyjemnych sytuacji. Mężczyźni znikali z mojego życia po pierwszej randce, uznając, że pod każdym względem byłam dobrą kochanką - brakowało nam tylko nici porozumienia.

- Co ty wiesz o zrozumieniu? - mówiłam, każąc delikwentowi wyjść i zatrzaskując mu drzwi przed nosem.

Zrozumiałam, że ludzie potrzebują, chcą, nazywać rzeczy po imieniu, upraszczając je za pomocą słów. Mylili się, uważając, że dzięki temu sami będą mogli je zrozumieć. A ja, wprost przeciwnie, starałam się coraz rzadziej komunikować za pomocą słów i coraz bardziej liczyć na porozumienie ciał.

Jeśli chcecie mnie jakoś nazwać... bardzo proszę! Nieważne! Wiedzcie jednak, że tak naprawdę jestem nimfą. Nereidą, driadą. Po prostu nimfomanką.

Coca - cola jest silnym afrodyzjakiem

20 marca 1997

Dzisiaj odebrałam w biurze telefon od Hassana. Hassan... Już od dwóch lat nie miałam od niego żadnej wiadomości.

Ty łajzo - to były pierwsze, słowa jakie od niego usłyszałam - zniknęłaś z mapy. Ale widzisz, umiem cię znaleźć. W tym tygodniu muszę jechać do Barcelony, w sprawach mojego czasopisma. Mam ochotę się z tobą spotkać.

Hassan...

Byłam w związku z Hassanem przez dwa lata (ale nie z rzędu). Miał (może ma nadal?) szczególny zwyczaj wpychania mi do pochwy butelek po ćwierćlitrowej coca - coli. Najpierw kazał mi ją wypijać, a potem... Nie wiem skąd wzięła się ta obsesja coca - coli, a może lepiej - buteleczki. Sądzę, że Hassan cierpi na kompleks penisa, który, prawdę mówiąc, nie ma większych wartości ani czysto fizycznych, ani technicznych.

Poza uprawianiem seksu mało rozmawialiśmy, ale czytaliśmy razem Małego Księcia Saint - Exupéry'ego i dzieliliśmy marzenia o tym, czym jest prawdziwa historia miłosna, wzdychając jedno do drugiego. Zawsze jednak wiedziałam, że nie była to historia mojej miłości. On jest Marokańczykiem, a ja Francuzką. I w jakiś sposób dawało mu to poczucie, że mając mnie za kochankę, pieprzy całą Francję i jej kolonializm.

Zatem dzisiaj żadnego seksu, ale za to telefon i miłe perspektywy...

11 marca 1997

Dziś, kiedy wyszłam z domu, zobaczyłam na ulicy faceta i po tym, jak nasze spojrzenia się spotkały, postanowiliśmy się pieprzyć. W apar­tamencie hotelu Via Augusta wziął mnie na ręce i zaniósł do kuchni, gdzie bardzo ostrożnie położył na marmurowym blacie, jakbym była porcelanową laleczką. Na początku nie miał odwagi mnie dotknąć. Ale później ściągnął ze mnie bawełnianą, mokrą od potu koszulkę i zbliżył ją do swojej twarzy. Nagle zaczął bardzo głęboko oddychać i powoli obwąchiwać moją koszulkę, centymetr po centymetrze, milimetr po milimetrze, każdą nitkę. Napawał się moim zapachem. Nie mogłam przestać na niego patrzeć, rozbawił mnie ten jego fetyszyzm, którego się nie spodziewałam. Na czole ma kropelki potu - błyszczą jak perły i umierają w jego brwiach. Delikatnie zbliżam się do niego i równie delikatnie muskam każdą z nich językiem, spijam je z niego. Mogę czuć jego oddech na policzku; nie oddycha równo. Podniecenie uciska mi podbrzusze, a uda same się rozsuwają. Nie mam już władzy nad własnym ciałem. Nagle czuję dyskomfort, moje ciało krzyczy, prosząc, by rozedrzeć mu skórę, żeby mogło się rozpuścić w tym nieznajomym. Pochyla się lekko i rozpoczyna poszukiwania pod moją spódnicą, aż w końcu znajduje elastyczny materiał moich majteczek. Oczywiście jestem przekonana, że zaraz je ze mnie zdejmie. Ale nic takiego się nie dzieje. Podnosi spódnicę i przesuwa majteczki na jedną stronę. Tak mnie bierze, cały czas patrząc mi w oczy i analizując wszystkie reakcje widoczne na mojej twarzy.

Kiedy rozstajemy się na ulicy, nie chcę go prosić o numer telefonu. On też nie zamierza mi go dać. Nie mam zwyczaju zobowiązywać się do takich jak to spotkań obietnicami, że jeszcze je powtórzymy. Ponowne zrobienie tego samego z nim nie interesuje mnie. Wolę znaleźć innego na ulicy.

13 marca 1997

Dziś Hassan przyjeżdża do Barcelony. Umówiliśmy się w hotelu Majestic.

- Przyjdź o siódmej po południu. Poproś o klucz w recepcji i idź natychmiast do pokoju. Przyjadę trochę później. Proszę cię o zacho­wanie dyskrecji. Przyjdę ze swoimi ochroniarzami. No to w porządku, już wiesz co masz robić - powiedział mi przez telefon tego ranka.

Zjawiam się w hotelu za pięć siódma. Proszę o klucz i wjeżdżam na górę windą, w której paru zagranicznych otyłych biznesmenów tańczy ze mną tak długo, aż znajdują kącik, w którym prawie mnie miażdżą. Sam widok takiej ilości ciała przepełnionego cholesterolem doprowadza mnie niemal do mdłości. To pewne, że nie mogą mieć udanego życia seksualnego. Poza tym faceci tego typu zazwyczaj zostawiają kobietę mokrą od ich potu, bo pocą się jak świnie.

Kiedy drzwi otwierają się na moim piętrze, wysiadam z windy, wiedząc, że świnie dokładnie obserwują mnie od pasa w dół, szcze­gólnie natrętnie przyglądając się mojemu tyłkowi. Jeśli nadal będą się tak zachowywać, zabiorę ich wszystkich do apartamentu, chociaż mam coś ciekawszego do roboty.

Otwieram drzwi pokoju, odsuwam zasłony, żeby wpuścić trochę światła, a w następnej chwili podchodzę do minibaru ze zdecydowa­nym postanowieniem, że wyrzucę stamtąd wszystkie ćwierćlitrowe butelki coca - coli. Nie mam dziś nastroju do kolejnej sesji sado - maso, nawet gdyby chodziło o wersję light. Wręcz przeciwnie, jestem gotowa wykonać mój najlepszy striptease, z wymyślnym tańcem brzucha, ale bez zasłon.

Zawsze tuż przed randką staję się bardzo nerwowa. Tym razem włączam telewizor i zaczynam wykonywać ćwiczenia oddechowe w rytm uderzeń serca, w końcu usypiam. Budzi mnie hałas przy drzwiach. To on. - Jeszcze się nie rozebrałaś? - pyta mnie z wyrzutem.

Striptease, który zaplanowałam, poszedł w diabły. Hassan uprawia ze mną miłość w ciszy, czego nigdy wcześniej nie robił, na dywanie apartamentu. Wielokrotnie zmieniamy pozycje, jakby dla zadośćuczynienia niewygodzie podłogi i łaskotkom wywoływanym przez włosie dywanu. Zastanawiam się, ile milionów roztoczy roz­gnietliśmy; już sama ta myśl sprawia, że kicham przez kilka minut. Hassan wyciąga mnie z tego mikroskopijnego zoo, pieszcząc c...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin