Roberts Nora - Bogowie Zła(2).pdf
(
1825 KB
)
Pobierz
(Microsoft Word - PL Roberts Nora - Bogowie Z\263a)
Bogowie Zþa
Roberts Nora
CZĦĺĘ PIERWSZA
Rozdziaþ I
Obrzħd zaczĢþ siħ w godzinħ po zachodzie sþoıca. W lesie, na polanie, przygotowano wczeĻniej idealnie
rwny krĢg o dziewiħciu stopach Ļrednicy. Miejsce posypano uĻwiħconĢ ziemiĢ.
Chmury, ciemne i tajemnicze, taıczyþy wokþ bladego ksiħŇyca.
TrzynaĻcie zakapturzonych postaci w ciemnych pþaszczach stanħþo wewnĢtrz krħgu. GdzieĻ poĻrd
drzew krzyknħþa sowa z rozpaczĢ, moŇe ze wspþczuciem. Gdy rozlegþo siħ uderzenie dzwonu, nawet
ona ucichþa. Przez chwilħ sþychaę byþo tylko szept wiatru wĻrd mþodych liĻci.
W dole po lewej stronie krħgu pþonĢþ juŇ ogieı. Wkrtce pþomienie strzelĢ w grħ, wezwane przez
wiatr, a moŇe inne moce...
Byþa wigilia majowego przesilenia, Sabat Roodmas. Noc uroczystoĻci i skþadania ojiar, ktre miaþy
przynieĻę urodzaj palom, a ludziom Ï moc.
Dwie ubrane w czerwone pþaszcze kobiety weszþy do Ļrodka krħgu.
Ich odsþoniħte twarze byþy bardzo blade, usta Ï ciemnoczerwone. Jak twarze wampirw, ktre wþaĻnie
skoıczyþy swĢ ucztħ.
Jedna z nich, tak jak jej wczeĻniej przykazano, zrzuciþa pþaszcz I staþa przez chwilħ naga, po czym
uþoŇyþa siħ na gþadkim, wypolerowanym pniu poĻrodku krħgu.
Miaþa byę Ňywym oþtarzem, dziewicĢ, na niej mieli dokonaę obrzħdu. W rzeczywistoĻci byþa
prostytutkĢ, kobietĢ nieczystĢ, i to niektrym przeszkadzaþo. Inni patrzyli chciwie na jej bujne ksztaþty,
na hojnie rozsuniħte uda...
NajwyŇszy kapþan, noszĢcy maskħ Kozia z Men des, zaczĢþ Ļpiewaę w znieksztaþconej þacinie. Gdy
pieĻı dobiegþa koıca, unisþ ramiona w stronħ odwrconego pentagramu, ktry wisiaþ nad oþtarzem.
Znw zabrzmiaþ dzwon Ï by oczyĻcię powietrze.
Dziewczynka obserwowaþa tħ scenħ oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Siedziaþa cicho, ukryta w
krzakach. Z doþu ofiarnego unosiþ siħ swqd spalenizny, strzelaþy w grħ iskry. Na pniach otaczajĢcych
polanħ drzew wyrzeŅbiono dziwaczne ksztaþty.
Dziewczynka zaczħþa siħ zastanawiaę, gdzie jest jej ojciec. Ukryþa siħ w jego samochodzie, chichoczĢc
na myĻl o niespodziance, jakĢ mu zrobi. Kiedy szþa za nim przez las, nie baþa siħ ciemnoĻci. Nigdy siħ
nie baþa. A potem schowaþa siħ i czekaþa na odpowiedni moment, by wyskoczyę z krzakw Ï wprost w
jego ramiona.
Ale on wþoŇyþ dþugĢ czarnĢ pelerynħ, tak jak inni, imaþa nie byþa teraz pewna, ktra z ciemnych postaci
jest jej ojcem. Widok nagiej kobiety wprawiaþ jĢ w zakþopotanie, a jednoczeĻnie fascynowaþ. To, co
robili doroĻli, nie wyglĢdaþo juŇ na zabawħ.
Kiedy mħŇczyzna w masce podjĢþ swĢ pieĻı, dziewczynka poczuþa szybkie bicie serca.
Ï Wzywamy Amona, pana Ňycia i pþodnoĻci. Wzywamy Pana, boga ŇĢdzy!
Wzywaþ kolejne bstwa, u pozostali powtarzali jego woþanie. Lista imion byþa dþuga.
Wszyscy zaczħli siħ teraz koþysaę, z gardeþ wydobywaþ siħ coraz gþoĻniejszy pomruk. Kapþan podnisþ
dn ust srebrny kielich. Gdy skoıczyþ pię, uþoŇyþ naczynie miħdzy piersiami leŇĢcej kobiety. Podnisþ
miecz i, wskazujĢc ostrzem na pþnoc, poþudnie, wschd i zachd, wezwaþ czterech ksiĢŇĢt piekieþ:
Ï Satanie, Panie ognia! Lucyferze, ktry przynosisz Ļwiatþo! Belialu, ktry nie masz pana! Lewiatanie,
WħŇu z gþħbin!
Dziewczynka zadrŇaþa. Baþa siħ.
Ï Aye, Satan. Wzywam ciħ, Panie, KsiĢŇħ CiemnoĻci, Krlu Nocy, otwrz bramy piekieþ, wysþuchaj
nas! Ï Kapþan nie prosiþ. Wykrzyczaþ swe wezwanie, ŇĢdaþ. Gdy jego gþos przebrzmiaþ, unisþ w dþoni
pergamin. Chciwe pþomienie bþysnħþy na nim jak krew. Ï Prosimy, by nasze Pola przyniosþy urodzaj,
nasze bydþo: przychwek. Zniszcz naszych wrogw, ze,ĻĢj choroby ý bl na naszych przeĻladowcw.
My, wierni Tobie, ŇĢdamy szczħĻcia i rozkoszy. PoþoŇyþ rħkħ na piersi kobiety. Ï Bierzemy, czego
chcemy, w Twoje Imiħ, Wþadco Much. Przemawiamy w Twoim Imieniu: Ļmierę sþabym, bogactwo
silnym. Nasze czþonki twardniejĢ, nasza krew wrze. Niech nasze kobiety pþonĢ dla nas poŇĢdaniem.
Niech przyjmujĢ nas chciwie.
Jego palce przesunħþy siħ po brzuchu kobiety, w dþ, miħdzy jej uda. Prostytutka, dobrze nauczona
swej roli, zaczħþa wię siħ i jħczeę.
Kapþan Ļpiewaþ coraz gþoĻnie]. Przebiþ pergamin sztyletem i trzymaþ go nad pþomieniem Czarnej Ļwiecy
tak dþugo, pki nie pozostaþo z niego nic prcz ostrego zapachu spalenizny. PieĻı pozostaþych
dwunastu ojarnikw takŇe przybraþa na sile.
Na dany przez kaplana znak w krĢg wprowadzono mþodĢ kzkħ. Zwierzħ przewracaþo oczami,
Ļmiertelnie wystraszone, a ojiarnicy skakali wokþ niego, teraz JuŇ dziko krzyczĢc.
ĺwieŇo naostrzone ostrze alhamasa, rytualnego noŇa, bþysnħþo w bladym Ļwietle ksiħŇyca.
Gdy dziewczynka ujrzaþa, Jak nŇ przebUa szyjħ koŅlħcia, prbowaþa krzyczeę, lecz gþos uwiĢzi jej w
gardle. Chciaþa uciekaę, ale nogi odmwiþy jej posluszeıstwa. SzlochajĢc zakryþa twarz dþoımi. Tak
bardzo chciaþa zawoþaę ojca...
Kiedy zdecydowaþa siħ znowu spojrzeę w stronħ krħgu, wszħdzie widziaþa krew. Srebrne naczynie
rwnieŇ byþo jej peþne. Gþosy mħŇczyzn zlaþy siħ w uszach dziecka w jeden groŅny ryk. Bezgþowe ciaþo
kozy zostaþo wrzucone do doþu, w ktrym buzowaþ ogieı.
W powietrzu unosiþ siħ teraz przyprawiajĢcy o mdþoĻci zapach spalonego miħsa.
Kapþan krzyknĢþ przejmujĢco i zerwaþ rytualny pþaszcz. Stal teraz nagi, a jego biale ciaþo poþyskiwaþo
od potu, choę noc byþa zimna. Na jego piersi bþysnĢþ srebrny amulet pokryty magicznymi znakami.
StanĢþ okrakiem nad rozciĢgniħtĢ na oþtarzu kobietĢ, a potem padþ miħdzy jej uda. Jeden z ojarnikw
takŇe zawyþ dziko ý pociĢgnĢþ do siebie drugĢ kobietħ. Pozostali zrzucali pþaszcze i taıczyli nadzy
wokþ doþu.
Dziewczynka ujrzaþa, jak jej ojciec, rodzony ojciec, zanurza dþonie w naczyniu peþnym krwi Ï spþywala
z jego rĢk, gdy przyþĢczyþ siħ do pozostaþych...
Clare obudziþa siħ z krzykiem. Byþa zlana potem, z trudem þapaþa oddech. Skuliþa siħ pod kocem, ale po
chwili drŇĢcĢ rħkĢ siħgnħþa w stronħ nocnej lampki. Nadal byþo za ciemno, wiħc wstaþa i zapaliþa
pozostaþe iampy, aŇ jej maþy pokj tonĢþ w blasku. Rħce wciĢŇ jej drŇaþy, kiedy siħgnħþa po papierosa i
zapaliþa zapaþkħ.
Siedziaþa na brzegu þŇka i paliþa w milczeniu. Dlaczego sen powrciþ? Terapeuta powiedziaþby pewnie,
Ňe to reakcja na maþŇeıstwo matki. PodĻwiadomie czuþa, Ňe jej ojciec zostaþ zdradzony. PrzecieŇ to
nonsens!
Ze zþoĻciĢ wypuĻciþa smugħ dymu. Matka owdowiaþa przed dwunastoma laty. KaŇda normalna,
kochajĢca crka pragnħþaby szczħĻcia matki. A Clare byþa kochajĢcĢ crkĢ. Miaþa tylko wĢtpliwoĻci, jak
jest z tĢ normalnoĻciĢ.
Przypomniaþa sobie pierwszy raz, kiedy przyĻniþ jej siħ ten sen. Miaþa jakieĻ szeĻę lat, obudziþa siħ
krzyczĢc. Tak jak dziĻ. Wtedy jednak rodzice zjawili siħ przy niej natychmiast, by jĢ pocieszyę i
uspokoię. Nawet jej brat, Blair, przyszedþ do niej, popþakujĢc ze strachu. Matka zabraþa maþego z
pokoju, a ojciec zostaþ z creczkĢ powtarzajĢc, Ňe to tylko sen, zþy sen, o ktrym zaraz zapomni.
Zapominaþa, nawet na dþugo. A potem sen pojawiaþ siħ znowu Ï drħczĢcy koszmar Ï kiedy byþa
zmħczona czy spiħta.
Zgasiþa papierosa i przycisnħþa dþonie do oczu. Tak, byþa spiħta. Do jej indywidualnej wystawy
pozostaþo zaledwie kilka dni i chociaŇ sama wybraþa kaŇdĢ rzeŅbħ, wciĢŇ nie mogþa siħ pozbyę
wĢtpliwoĻci.
MoŇe dlatego Ňe jej debiut zostaþ tak Ļwietnie przyjħty dwa lata temu. Kiedy juŇ odniosþa sukces, miaþa
znacznie wiħcej do stracenia. Poza tym wiedziaþa, Ňe rzeŅby, ktre wybraþa, byþy jej najlepszymi
pracami. JeĻli zostanĢ ocenione jako nieciekawe, to i ona, jako artystka, bħdzie uznana za miernĢ.
Czy mogþo spotkaę jĢ coĻ gorszego?
Czuþa siħ lepiej, kiedy mogþa martwię siħ czymĻ bardziej przyziemnym, wstaþa wiħc i rozsunħþa
zasþony. Sþoıce wþaĻnie wstaþo i w jego wczesnym Ļwietle ulice Manhattanu wyglĢdaþy, jakby
przesþaniaþa je bladorŇowa mgieþka. Clare otworzyþa okno. ZadrŇaþa w porannym chþodzie.
Byþo bardzo cicho... Tylko w jednej z sĢsiednich ulic koıczyþa pracħ Ļmieciarka, na rogu Canal i Greene
pojawiþa siħ Ňebraczka. Caþy dobytek pchaþa przed sobĢ w niewielkim wzku. Kþka skrzypiaþY gþoĻno.
Trzy piħtra niŇej, w piekarni po drugiej stronie ulicy, wciĢŇ jeszcze paliþo siħ Ļwiatþo. Dobiegaþy
stamtĢd ciche dŅwiħki Rigoletta wokþ rozchodziþ siħ miþy, ciepþy zapach chleba. UlicĢ przejechaþ
samochd, potem znowu zapadþa cisza. Rwnie dobrze Ciare mogþaby byę w mieĻcie sama.
ZamyĻliþa siħ. Czy tego wþaĻnie pragnie? SamotnoĻci, zupeþnej samotnoĻci? Czasem czuþa siħ taka...
niedopasowalla, nigdzie nie czuþa siħ na miejscu.
Czy nie dlatego rozpadþo siħ jej maþŇeıstwo? Kochaþa Roba, ale nigdy do siebie nie pasowali. Kiedy
wszystko siħ skoıczyþo, czuþa Ňal, ale nie miaþa wyrzutw sumienia.
A moŇe doktor Janowski miaþ racjħ, moŇe naprawdħ chciaþa ukryę swoje poczucie winy? Ukryę
wszystko Ï kaŇdĢ þzħ, wypþakanĢ w Ňaþobie po ojcu. Caþy bl wyrazię w rzeŅbach.
Co w tym zþego? Przez chwilħ prbowaþa wsadzię rħce do kieszeni, szybko jednak zorientowaþa siħ, Ňe
nie ma na sobie szlafroka. Chyba zwariowaþa Ï staþa w otwartym oknie w SoHo, majĢc na sobie tylko
kusĢ koszulkħ z wizerunkiem Kota Billa. Do diabþa z tym, pomyĻlaþa i wychyliþa siħ jeszcze dalej. MoŇe
rzeczywiĻcie zwariowaþa.
Staþa tak przez chwilħ, jej jasnorude wþosy byþy wciĢŇ potargane po niespokojnym Ļnie, jej twarz Ï
blada i zmħczona. Robiþo siħ corazjaĻniej, a ona staþa zasþuchana w narastajĢcy szum budzĢcego siħ
miasta. Odeszþa od okna, gotowa do pracy.
Po drugiej Ciare usþyszaþa dzwonek. Przy syku palnika i gþoĻnej muzyce Mozarta brzmiaþ jak bzyczenie
nieznoĻnej pszczoþy. Z poczĢtku chciaþa go zignorowaę, ale po chwili doszþa do wniosku, Ňe praca nie
idzie jej najlepiej. Dzwonek stanowiþ doskonaþĢ wymwkħ, by przerwaę. WyþĢczyþa gaz. PrzechodzĢc
przez pracowniħ zdjħþa rħkawice ochronne. Miaþa na sobie gruby fartuch, czapkħ i ochronne okulary.
Podeszþa do domofonu.
Ï Tak?
Ï Ciare? To ja, Angie.
Ï WþaŅ na grħ.
Clare wystukaþa kod zabezpieczenia i uruchomiþa windħ. Zdjħþa czapkħ i okulary i wrciþa do pracowni.
Obeszþa wokþ swoje nie dokoıczone dzieþo.
Przy Ļcianie, na stole do spawania staþa rzeŅba. Wokþ niej leŇaþy narzħdzia Ï szczypce, mþotki,
obcħgi, dodatkowe koıcwki do palnika. Obok, na solidnym wzku, staþy butle z tienem i acetylenem.
Ze wzglħdw bezpieczeıstwa podþogħ pokrywaþa gruba blacha.
WiħkszoĻę miejsca w pracowni zajmowaþy przedmioty zwiĢzane z pracĢ Ciare Ï spore bloki granitu,
kawaþy drewna wiĻniowego, bezksztaþtne bryþy metalu i arkusze blachy. Narzħdzia do ciħcia,
podwaŇania, szlifowania, spawania. Zawsze lubiþa Ňyę tam, gdzie pracowaþa.
Podeszþa teraz do swojego najnowszego dzieþa. Zacisnħþa usta i patrzyþa na nie ze zmarszczonymi
brwiami. Praca nad rzeŅbĢ szþa jej bardzo opornie... Ciare nawet siħ nie odwrciþa, kiedy skrzypnħþy
drzwi windy.
Ï Powinnam siħ byþa domyĻlię. Ï Angie LeBeau odrzuciþa z czoþa czarne loki i poklepaþa czerwonĢ,
wþoskĢ pompħ, ktra staþa na drewnianej czħĻci podþogi. Ï Dzwoniħ do ciebie juŇ od godziny.
Ï WyþĢczyþam telefon. Wszystko nagrywa siħ na sekretarkħ. Co to wedþug ciebie jest, Angie?
Angie wypuĻciþa gþoĻno powietrze i przyjrzaþa siħ uwaŇnie rzeŅbie na stole.
Ï Chaos.
Ï Tak... Ï Clare skinħþa gþowĢ i pochyliþa siħ. Ï Tak, masz racjħ. ńle siħ do tego zabraþam.
Ï Nie waŇ siħ braę do rħki palnika! Ï Angie nie zamierzaþa przekrzykiwaę muzyki i wyþĢczyþa jĢ. Ï
Niech ciħ cholera, Ciare, umwiþyĻmy siħ na lunch w rosyjskiej herbaciarni o wpþ do pierwszej.
Dopiero teraz Clare wyprostowaþa siħ i spojrzaþa uwaŇnie na przyjaciþkħ. Angie, jak zwykle, wyglĢdaþa
niezwykle elegancko. Granatowy kostium i duŇe perþy doskonale podkreĻlaþy jej ciemnĢ, egzotycznĢ
karnacjħ.
Torebka i buty byþy z identycznej ciemnoczerwonej skrki. Angie uwielbiaþa, Ňeby wszystko do siebie
pasowaþo, byþo na wþaĻciwYm miejscu. Buty w jej szafie staþy w schludnych plastikowyCh pudelkach,
bluzki uþoŇone byþy wedþug kolorw i materiaþw, a torebki Ï legendarna kolekcja staþy na pþkach
wsuniħte w oddzielne przegrdki.
Clare natomiast miaþa duŇo szczħĻcia, jeĻli w czarnej dziurze swej szafy zdoþaþa znaleŅę dwa buty do
pary. Czarna wieczorowa torebka i ogromna tkana torba stanowiþy caþĢ jej ákolekcjħÑ. Niejeden raz
Clare zastanawiaþa siħ, jakim cudem ona i Angie zostaþy przyjaciþkami, a na dodatek Ï wytrwaþy w
przyjaŅni.
W tej chwili ich przyjaŅı byþa powaŇnie zagroŇona. Oczy Angie ciskaþy gromy. Dziewczyna stukaþa
czerwonymi paznokciami w torebkħ w tym samym tempie, w jakim uderzaþa stopĢ o podþogħ.
Ï Stj tak, jak stoisz!
Ciare przebiegþa przez strych i zaczħþa grzebaę w stosie rzeczy na sofie. Szukaþa czegoĻ do rysowania.
Odrzuciþa na bok grubĢ bluzħ, jedwabnĢ koszulħ, kilka wciĢŇ nie otworzonych listw, torebkħ po
chrupkach... Znalazþa jeszcze kilka ksiĢŇek i plastikowy pistolet na wodħ. Po chwili dotarþa do
szkicownika.
Ï Do licha, Ciare...
Ï Nie, nie ruszaj siħ. Ï Ciarc podniosþa poduszkħ i siħgnħþa po oþwek, ktry akurat tam leŇaþ.
UĻmiechnħþa siħ. Ï JesteĻ piħkna, gdy siħ zþoĻcisz.
Ï Maþpa! Angie staraþa siħ powstrzymaę Ļmiech.
Ï O to, to wþaĻnie! Ï Oþwek Ļmigaþ po papierze. Ï Masz niesamowite koĻci policzkowe! Kto by
pomyĻlaþ, Ňe coĻ takiego wyjdzie z poþĢczenia krwi indiaıskiej, Czarnej i francuskiej... Zmarszcz trochħ
brwi, dobrze?
Ï Nie wygþupiaj siħ. Nie wykrħcisz siħ pochlebstwami. Siedziaþam w tej kawiarni przez godzinħ, piþam
wodħ mineralnĢ i prawie juŇ wgryzþam siħ w obrus z gþodu.
Ï Przepraszam. Zapomniaþam.
Ï Nie domyĻliþabym siħ!
Clare odþoŇyþa szkicownik na bok. Dobrze wiedziaþa, Ňe gdy tylko spuĻci Angie z oka, dziewczyna
zerknie na rysunek.
Ï Masz ochotħ na lunch?
Ï Zjadþam hot-doga w takswce.
Ï W takim razie ja coĻ przegryzħ, a ty powiesz mi, o czym miaþyĻmy rozmawiaę.
Ï O wystawie, kretynko! Ï Angie rzuciþa okiem na szkic i z trudem utrzymaþa powaŇnĢ minħ. Ciare
narysowaþa jĢ z pþomieniami buchajĢcymi z uszu. Nie zamierzaþa jednak daę siħ rozbawię. Rozejrzaþa
siħ za czymĻ, na czym mogþaby usiĢĻę, i zdecydowaþa siħ na porħcz sofy. B6g jeden wie, co mogþo kryę
siħ pod poduszkami.
Plik z chomika:
LadyHenrietta
Inne pliki z tego folderu:
Nora Roberts - Uczciwe złudzenia.pdf
(227 KB)
Roberts Nora - Niebo montany.pdf
(5529 KB)
Nora Roberts- Bracia krwi.pdf
(2402 KB)
Roberts Nora - Naznaczone śmiercią.pdf
(1752 KB)
Nora Roberts - Prawdziwe klamstwa(1).pdf
(1198 KB)
Inne foldery tego chomika:
A
Abbi Glines
Abby Green
Abecassis Eliette
Abelar T
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin