3
Robert K. Leśniakiewicz –
Napisanie tego artykułu zawdzięczam splotowi niezwykłych przypadków, przeczytaniu dwóch artykułów w Gazecie Krakowskiej i Nieznanym Świecie, przejrzeniu pewnego komiksu i przeczytaniu kilku książek na temat skarbów Inków w Polsce.
Nie, nie próbowałem znaleźć skarbu Uminy Berzeviczy, choć miałem na to ogromną ochotę. Nie wierzę w to, by był on w Polsce – już raczej mógłby się on znajdować gdzieś we wnętrzu krateru Snefeljokull na Islandii czy gdzieś u ujścia Mackenzie w północnej Kanadzie, co udowadniałem w jednym ze swych artykułów. NB, po przeczytaniu dwóch artykułów na temat klątwy inkaskich kapłanów rzuconej na skarb, – który rzekomo ma znajdować się w Zamku Tropsztyn, czy zgoła pod nim – miałem zamiar przedstawić swój punkt widzenia na tą sprawę. Niestety, nie dane mi było. Próbowałem dwukrotnie napisać sążnisty artykuł i dwukrotnie ktoś czy coś skasował mi plik do ostatniego bita! Jak widać klątwa kapłanów inkaskich działa także na komputery! Z kolei mojej siostrze Wisi przyśniła się Umina na polu namiotowym w Carcassonne, we wrześniu 1994 r. i we śnie oznajmiła jej, że skarb da „się zabrać” tylko temu, kto obróci go na pożytek jej rodakom. Już miała zdradzić miejsce jego ukrycia, ale w tym momencie Wisia obudziła się i niczego się nie dowiedziała...
* * *
A jednak wydaje mi się, że na jedną zagadkę historyczną, nałożyła się druga, o której poniżej.
W 1996 roku, wraz ze znanym już polskiemu czytelnikowi słowackim historykiem i ufologiem dr Milošem Jesenským, opublikowałem na łamach Wizji Peryferyjnych nr 2 i 3,1996 – artykuły na temat jednej z największej zagadki Tatr – Księżycowej Jaskini. Księżycowa Jaskinia (po słowacku Mesiačná albo Polmesiačná jaskynia) wedle relacji pierwszego człowieka nauki, który ją zwiedził w dniach 23 – 28 października 1944 roku – kpt. dr Antonina Horáka – będącego dowódcą małego pododdziału słowackiej armii powstańczej w czasie trwania Słowackiego Powstania Narodowego – miała ona znajdować się na obszarze Tatr Niskich, pomiędzy miejscowościami Plavnice a Lubocna, nieopodal wsi Yzdar (Ždiar) – jak podał to w swej książce Thomas de Jean. Na podstawie tej relacji, dwaj czescy łowcy Nieznanego: inż. Ivan Mackerle i Michal Brumlík ustalili jej położenie geograficzne na: 49002’N i 20007’E – na obszarze Tatr Niskich, pomiędzy wsiami Vikartovce a Liptovska Tepličká. Druga lokalizacja została podana przez dr Jesenský’ego na obszarze Levočskich Vrhov, pomiędzy wsiami Kečera i Magurič, na pozycji 49012’N i 20044’E. Mnie z kolei bardziej odpowiadała lokalizacja w Tatrach Bielskich w Babiej Dolinie lub na stokach Stežki opodal Kežmarskich Žl’abov, w obu wypadkach w pobliżu znajduje się wieś Ždiar – i także ze względu na występujące tam struktury geologiczne: wapienie i dolomity leżące na piaskowcach. Zainteresowanych odsyłam do lektury Wizji Peryferyjnych. Jak dotąd – mimo udostępnienia turystom i naukowcom Tatr Bielskich i Levočskich Vrhov (znajdowały się tam poligony czechosłowackiej armii, potem wojska słowackiego) – nikt nie odkrył żadnego śladu opisywanej przez dr Horáka tajemniczej Księżycowej Jaskini...
Potem jeszcze wpadłem na pomysł, by połączyć w jedno dwie legendy – legendę Księżycowej Jaskini i... Tunelu o Szklistych Ścianach, który wedle relacji prof. dr inż. Jana Pająka i Kazimierza Pańszczyka zawartej w ich książce pt. Tunele spod Babiej Góry miał znajdować się gdzieś na południowym (słowackim) stoku Babiej Góry. Zbierając materiał do naszej wspólnej z dr Jesenským książki traktującej o tajnych broniach III Rzeszy – WUNDERLAND: Mimozemské technologié Třeti Ríše, (Ústi nad Labem, 1998) , zwróciłem uwagę na niezwykłe podobieństwo obu tych Legend. W obu przypadkach chodziło o jaskinie wytworzone sztucznie w skałach wapiennych lub piaskowcowych, przez nieznanych Twórców, dysponujących niesamowitymi możliwościami technicznymi. Obydwie jaskinie czy też tunele miały służyć okolicznej ludności jako schrony dla siebie i co cenniejszego dobytku i obydwie są kojarzone z platońską Atlantydą! W obu jaskiniach zachodzą dziwne zjawiska i obie mogą mieć połączenie z całym systemem jaskiń na całym świecie. No i na koniec jeszcze jedna ciekawostka – obydwie te jaskinie były poszukiwane przez nazistowskich uczonych i wojskowych w czasie II wojny światowej i najprawdopodobniej – a właściwie na pewno – przez wojska radzieckie po jej zakończeniu! A to oznacza, że ta tajemnica taka tajemnicą wcale nie była, NB, co jest bardzo łatwe do wyjaśnienia, bo ten sekret mógł wydać jakiś Volksdeutsch z Goralenvolku pracujący dla Gestapo (i co za tym idzie, do 1940 roku także dla NKWD, – bo obie te służby wywiadowcze aktywnie ze sobą współpracowały w czasie, kiedy III Rzesza i Związek Sowiecki kochały się miłością wzajemną, a której rezultatem był m.in. Katyń...) czy słowacki zdrajca współpracujący z kolaboranckim rządem ks. Tiso. Tacy Hiwisi (Hilfwilinger – służba pomocnicza SS i Policji hitlerowskiej na terenach okupowanych) nie mieli żadnych zahamowań i niczego do stracenia, a do zyskania wszystko – ergo mogli zdradzić Niemcom (i za ich pośrednictwem także wywiadowi sowieckiemu) wszystkie sekrety – w tym legendę o skarbach Uminy i jej Inków oraz tajemnice Księżycowej Jaskini i Tunelu o Szklistych Ścianach!... To doskonale tłumaczy, dlaczego Niemcy i Rosjanie tak bardzo interesowali się tymi formacjami. Hitlerowcy chcieli dotrzeć do mitycznej podziemnej krainy Agharty, zaś Rosjanie chcieli te przejścia zawalić tak, by nikt nie mógł uciec ze strefy ich panowania... Podobnie było w Słowackim Krasie, gdzie naziści i enkawudziści sondowali kompleks jaskiń Domica – Baradla Barlang po obu stronach słowacko – węgierskiej granicy.
Impas trwał do początku sierpnia 2000 roku.
Na początku sierpnia 2000 r. nieoczekiwanie zadzwonił do mnie Naczelny Nieznanego Świata z poleceniem przeczytania książki red. Aleksandra Rowińskiego - Pod klątwą kapłanów – Skarb Inków ukryty nad Dunajcem (Warszawa, 2000), w której miałbym użyteczne informacje odnośnie trasy ucieczki z Peru Uminy i jej Indian oraz skarbu Inków, który finalnie rzekomo ukryto w Tropsztynie. W kilka dni później pojechałem tam z Anią, by zwiedzić to niezwykłe miejsce, gdzie w sklepiku kupiłem egzemplarz rzeczonej książki. Przeczytaliśmy ją jednym tchem, bo inaczej się tego nie da przeczytać... Potem we wrześniowym numerze Nieznanego Świata przeczytałem dwa artykuły na temat tej książki i faktów w niej zawartych, pióra Marka Rymuszki i Romana Warszewskiego. Ponieważ Umina ostrzegła mnie, bym się nie zabierał za ten temat – „odpuściłem” sobie ta sprawę i scedowałem ją na dr Jesenský’ego – w końcu to on jest historykiem w tym towarzystwie, – który zainteresował się nią, właśnie z punktu widzenia historyka.
Rozumuję tak: kto, jak kto, ale Berzeviczy głupi nie był. Przez kilkanaście lat wymykał się hiszpańskim spec-służbom i przeżył, a zatem nie można ślepo ufać przesłankom, nawet tym, które wydają się być pewnymi i historycznie uzasadnionymi. Jeżeli nawet sławetne quipu (kipu) zawierało jakieś informacje, to były one zaszyfrowane i nikt nie był w stanie ich odczytać, poza amautami – to pewnik. A może Sebastian rzucił je na przynętę w celu zmylenia przeciwników? Tego też nie da się wykluczyć. Jak operatywne były hiszpańskie służby specjalne, to można zobaczyć w książkach popularno - naukowych prof. Zenona Kosidowskiego, powieściach historycznych Konrada Osterloffa czy w powieści szkatułkowej Le manuscripte trouvé à Zaragoza (Rękopis znaleziony w Saragossie), gdzie w jednej z historii opowiadanej przez Naczelnika Cyganów [Historia margrabiego[1]) de Torres Rovellas] Jan Potocki ukazuje stosunki w koloniach hiszpańskich i straszliwy głód złota, potworny wyzysk i wilcze prawa tam panujące – a nade wszystko okrucieństwo Inkwizycji i sił policyjnych w stosunku do Indian i nie tylko, bo ostrze represji kierowało się przeciwko każdemu, kto był niewygodny rządzącym tam juntom. Podejrzewam, że ów „tropsztynski ślad” jest jedynie zmyłką, a prawdziwy skarb znajduje się gdzieś na Słowacji. Dlaczego? Dlatego, że Berzeviczy widział to, co się działo w koloniach pod hiszpańskim butem i znał tajemnicę Księżycowej Jaskini, więc ją wykorzystał do ukrycia skarbu Uminy!
Skąd to wiadomo?
Na to pytanie odpowiedź znalazł red. Aleksander Rowiński, który na stronach 99 – 100 swej książki podaje, co następuje:
Chciałbym tutaj złożyć doniesienie z jaskini (...). Są tutaj w górach w ostatnich sztolniach miedzianych, między Landeckim a Niedzickim Zamkiem jaskinie jeszcze większe (...) niedaleko jedna od drugiej. Nie udało się jeszcze dotrzeć do końca jaskini, idąc ze świecą za pół węgierskiego florena, która wypala się całkowicie, wzdłuż jaskini, jak pięknej, dawnej i suchej piwnicy. I wciąż nie widać końca. Na drogę powrotną trzeba mieć znów pół dnia i świecę za D.[2]) Ex conscientiosa Relatione[3]) pewnego bardzo starego (...) zwanego Wideres Frantz , przez to Antrum[4]) idzie się od rana do wieczora. W innych Antro był przed kilku laty p a n B e r z e v i c z i , znalazł tam kości niedźwiedzi jaskiniowych, grubsze niż nogi konia (...). Trzecie Antrum nazywa się Baranya-djra[5]) ponieważ w tej jaskini w czasie wojny ukrywali owczarze kilka tysięcy owiec i wiele fur siana nazbierali, nie znalazł ich żaden wojownik – bezpiecznie tam przetrwały, bez wątpienia jest tam także woda. Jak powiada pan Berzeviczi, słyszał on szum wody w innym Antro, ale tam się nie udał...
To tekst notatki pastora Łomnicy – Georga Buchholtza Starszego – sporządzonej w 1719 roku, w 77 roku jego życia, a która to notatka znajduje się dzisiaj w Archiwum Miejskim w Levočy. Faktycznie, jedna duża jaskinia znajduje się koło Czerwonego Klasztoru, w tym antrum był pan Berzeviczy, a gdzie dwa pozostałe?... Być może jednym z nich jest właśnie Księżycowa Jaskinia??? Red. Rowiński słusznie wypunktowuje informację o podziemnym przejściu pomiędzy zamkami w Niedzicy i Landeku, – czyli dzisiejszej Levočy. Osobiście nie sądzę, by możliwe było w owym czasie wykopanie tunelu o długości niemalże 40 km - która dzieli Niedzicę od Levočy. Nie ma śladu wyrzucanego z niego urobku, co musiałoby mieć miejsce przy kopaniu tak długiego tunelu... A jednak istnieje jeszcze jedna możliwość: pod oboma zamkami znajduje się system naturalnych jaskiń, do których wybito tylko krótkie tunele łącznikowe! To akurat leżało w możliwościach technicznych ludzi z XVIII i XIX wieku!... Oczywiście w opisywanym przez Buchholtza przypadku mogło chodzić o ojca lub dziadka Sebastiana Berzeviczy’ego, co nie znaczy, że Sebastian nie mógł znać lokalizacji tego kompleksu jaskiń, wręcz przeciwnie! Doskonale go zapamiętał i potem wykorzystał.
Zwróćmy uwagę jeszcze na jeden passus w tekście Buchholtza – ten opisujący te jaskinie, jako cudownie suchą starą piwnicę. Czy nie kojarzy się to z innymi opisami sporządzonymi przez dr Horáka – dotyczącymi Jaskini o Metalowych Ścianach (czyli Księżycowej Jaskini) oraz prof. Pająka – o Tunelu pod Babią Górą???... Powróćmy jeszcze na chwilę do inkaskich skarbów.
I co z tego? Ano to, że Sebastian Berzeviczy, jeżeli miałby gdzieś ukrywać swe skarby, to tylko i wyłącznie w górach – a dokładniej w jaskiniach! Zamek Niedzicki czy Tropsztynski mógłby być spenetrowany przez „hiszpańskie KGB” stosunkowo łatwo, – czego zresztą dowiodło morderstwo Uminy. Ale szukać skarbów w jaskiniach Pienin czy Tatr – o! to już zupełnie inna para kaloszy. Wtedy te góry były jeszcze stosunkowo mało znane i były penetrowane tylko przez górali i poszukiwaczy skarbów zrzeszonych w Bractwie św. Wawrzyńca zwanego także Bractwem Siedmiu Gwiazd, którego centrale znajdowały się na ziemiach polskich w dwóch miastach: Krakowie – na Małym Rynku i Wrocławiu – na Rynku Solnym. Było to ponadnarodowe bractwo składające się z alchemików, obieżyświatów, obiboków, ex-żołnierzy, mieszczan i szlachetnie urodzonych – słowem ludzi wszystkich stanów i narodowości – w tym i Hiszpanów... – pozostających na usługach Inkwizycji i królewskich tajnych służb...
Kto wie, czy rzeczone Bractwo nie jest odpowiedzialne za tajemniczą śmierć jednego z najdziwniejszych ludzi XIX wieku mieszkających w Polsce – Niemca po ojcu i Polaku po matce, poczytnym pisarzu, lekarzu, obieżyświacie i awanturniku – dr Teodorze Teudolcie Tripplinie. Jeżeli istnieje reinkarnacja, to jego kolejnym wcieleniem był inny niespokojny duch polskiej literatury – tym razem już XX wiecznej – Antoni Ferdynand Ossendowski... Obydwaj mieli do czynienia ze skarbami, obydwaj zginęli w niewyjaśnionych do dziś dnia okolicznościach i obydwaj byli niezwykle popularni w kraju. Dr Tripplin udał się do Italii, potem do Hiszpanii, a po powrocie do kraju od razu udał się na Zamek Dunajec, zwiedza Spisz. I jest wścibski, nawet bardzo wścibski... Pan Rowiński dziwi się, że w całej dostępnej twórczości dr Tripplina nie ma ani słowa o Inkach – i nie będzie! Tripplin dopiero poszukiwał faktów i dokumentów i jeżeli mam rację, to został on z a m o r d o w a n y w 1881 roku przez kogoś, komu bardzo zależało na tym, by nie ujrzały one światła dziennego! Dokumenty i notatki dr Tripplina zostały zniszczone, lub ukryte tak, by ich nikt szybko nie znalazł... Nie ma tutaj miejsce na klątwę Inków, a na zwykłą sprawę kryminalną, w której ciekawość świata i chęć docieczenia prawdy historycznej splotły się z żądzą zysku i zemsty. Zainteresowanych odsyłam do książek wrocławskiego historyka dr Jacka Kolbuszewskiego – Skarby Króla Gregoriusa, Bractwo Siedmiu Gwiazd, Dziwne podróże – dziwni podróżnicy i innych. Bractwo Siedmiu Gwiazd było idealną - mówiąc fachowo - przykrywką dla działalności hiszpańskiego wywiadu politycznego, co umożliwiło eliminację Uminy. Niedzicka kryjówka przestała być bezpieczna i należało ukryć Antonia Benesza alias Berzeviczy alias Condorcanqui alias Tupaca Amaru III w inny sposób – poprzez adopcję i rozmycie tropu. Współczuję jedynie historykom bez krzty wyobraźni, którzy domagali się dokumentów i relacji świadków... Jeżeli Berzeviczy liczył na coś, to właśnie na taki rodzaj głupoty, który nakazuje formalizm w poszukiwaniach celu – celem w tym przypadku był Antonio. Służby specjalne kierują się w działaniu specyficzną logiką operacyjną, która bazuje na informacjach i przewidywaniu. Jej przeciwieństwem jest formalne i sztywne podejście do problemu – Hiszpanie popełnili ten błąd i Antonio przeżył... Skarbu też nie odnaleziono, ale podejrzewam, że Umina miała jedynie ułamek procenta tego, co udało się Inkom wywieźć z Eldorado!... Jeżeli skarb istniał i znajdował się w Niedzicy na Zamku Dunajec, to mógł zostać wyekspediowany na miejsce zdeponowania w trzy lokalizacje:
· Zamek Tropsztyn nad Jeziorem Czchowskim i dalej do Gdańska, skąd wyekspediowano je do Kanady czy na Islandię lub gdziekolwiek;
· Księżycowa Jaskinia w Levočskich Vrhach lub Spišskiej Magurze, albo...
· ... Tatry Bielskie ewentualnie Tatry Wysokie.
W pierwszym przypadku, skarby popłynęły Bóg jeden raczy wiedzieć, dokąd... – mogły się znaleźć na Islandii, w północnej Kanadzie, jak i na dnie Atlantyku. Mogą też znajdować się pod Zamkiem Tropsztyn, ale to jest akurat najmniej pewne.
W drugim przypadku – najbardziej prawdopodobnym – Sebastian Berzeviczy i jego Indianie ukryli skarb w jakiejś nieznanej nam jaskini – być może właśnie w Księżycowej Jaskini, za czym przemawiają fakty opisane przez pastora Buchholtza Starszego.
Trzecia możliwość jest mniej prawdopodobna, bowiem Sebastian Berzeviczy wiedział o tym, że Tatry Bielskie, Wysokie, Niskie i Zachodnie są przedmiotem szczególnej eksploracji ze strony Bractwa Siedmiu Gwiazd i kamuflujących się pod tym szyldem agentów „hiszpańskiej Securitate”, którzy tylko czekali na to, by ktoś schował jakieś kosztowności w Tatrach! Tymczasem, jak wynika z zapisków pastora Buchholtza, Pieniny były już wyeksploatowane i wyeksplorowane – wszak pisze on o starych sztolniach po kopalniach miedzi!... A zatem mało kto już zapuściłby się w te rejony w poszukiwaniu czegokolwiek.
I to jest pierwsza przesłanka mówiąca za tym, by Księżycowej Jaskini czy Tunelu o Szklistych Ścianach szukać na terenie Pienin lub Lewoczskich Wierchów, ale jest i druga – otóż na terenie tych ostatnich znajdują się dwie miejscowości o dziwne znajomych (z raportu dr Horáka) nazwach: Plavnica alias Plavnice i Stara L’ubovňa alias Lubocna... Wprawdzie nie ma tam żadnej wioski o nazwie Ždiar alias Yzdar, ale może tu chodzić o... polski Żegiestów?! Czego jak czego, ale t a k i e j możliwości n i k t nie brał pod uwagę! Nazwa Yzdar występuje w angielskim tekście raportu dr Horáka, a to, że chodzi o słowacki Ždiar, było sugestią Czechów i Słowaków, którzy badali tą sprawę. Nazwa Żegiestów została zniekształcona, bowiem Anglosasi maja tendencje do zniekształcania i skracania nazw i nazwisk słowiańskich – są one dla nich – delikatnie mówiąc – nieprzyswajalne... Chciałbym zobaczyć rodowitego Amerykanina, któremu kazano by wymówić poprawnie nazwę Żegiestów! – już słyszę te syczenia i charkoty, ten „Zheghiestov”... Opowiadanie dr Horáka było trzykrotnie tłumaczone za słowackiego na czeski, potem na angielski, a potem znowu na czeski i finalnie na polski... – starczy? Takie wielokrotne przekłady, to mina poślizgowa, na której położył się niejeden tekst!
W Żegiestowie czy okolicy zapewne mieszkał niejeden Słowak z córkami Anką i Olgą. Mógł on nosić nazwisko Slavek lub spolonizowane Sławek, względnie mógł nosić imię Slavomir czy polskie Sławomir. To pogranicze, gdzie obie kultury przenikały się wzajemnie, podobnie jak grunty – przecież jeszcze dzisiaj Polacy mają swe grunty na terenie Słowacji i vice-versa, to właśnie dla nich stworzono przejścia graniczne MRG – Małego Ruchu Granicznego na przepustki, a nie na paszporty. W tych „buraczanych” przejściach MRG za czasów PRL-u ruch był większy, niż na normalnych przejściach „paszportowych”! - tak było, co wiem z własnego doświadczenia.
Pisząc swą książkę na temat szklistego tunelu w Babiej Górze, prof. Jan Pająk cytuje relację osobnika o imieniu Wincenty, który pochodził z jednej z podbabiogórskich wiosek. Najprawdopodobniej z Lipnicy Wielkiej, Lipnicy Małej czy Zubrzycy, bowiem leżą na południowych stokach Babiej Góry i przy granicy ze Słowacją, ergo tam, gdzie można było najłatwiej i najszybciej dotrzeć do wylotu tego szklistego korytarza. Trochę mnie to dziwi, że Wincenty zdradził sekret tego tunelu – bowiem tego rodzaju sekrety w góralskich rodzinach – a jeszcze jak chodzi o skarby – są trzymane w największej tajemnicy i obowiązuje tutaj zmowa milczenia. Zachodzi pytanie: dlaczego Wincenty złamał to „prawo omerty”[6]? Odpowiedź jest jedna – mógł to zrobić, ponieważ wylot Tunelu o Szklistych Ścianach został zawalony w połowie lat 40. przez Rosjan. Jak do tego doszło? Otóż pisząc książkę o broni V-7 w czasie zbierania materiałów, zwróciłem uwagę na to, że w latach 1945-46 w rejonie Babiej Góry przebywali radzieccy żołnierze podający się za artylerzystów dokonujących pomiarów meteorologicznych. Czy to nie jest dziwne: artylerzyści i meteorolodzy robiący pomiary na Babiej Górze! Przecież to bzdura! Nie było ich dużo – 1 pluton, – czyli 30 – 40 żołnierzy. Po zakończeniu „pomiarów” zeszli z gór przy okazji paląc schronisko na południowej stronie kopuły szczytowej Diablaka i wynieśli się do swoich.
Teraz rozumiem, czego oni tam szukali i jakie to „pomiary” robili. Szukali Tunelu o Szklistych Ścianach tylko po to, by go zawalić i tym samym uniemożliwić ucieczkę z sowieckiej strefy okupacyjnej hitlerowskim zbrodniarzom i wszystkim tym, którzy mieli powody, by uciec z tego „raju dla ludu pracującego miast i wsi” do Ameryki czy gdziekolwiek indziej – a jak już nadmieniłem powyżej, NKWD i SMIERSZ[7] dokładnie wiedziało o istnieniu tej i innych tajemnic od swych kolegów z Gestapo i SD, którzy z kolei mogli wydobyć je torturami z jakiegoś Polaka czy Słowaka, który miał pecha wpaść w ich łapy. Po wojnie tutejsi górale znaleźli zawał w miejscu wylotu Tunelu o Szklistych Ścianach i uznali, że można o tym powiedzieć komuś z zewnątrz. Tak treść Legendy dotarła do prof. Pająka... Resztę znamy.
Podobnie rzecz się mogła mieć z Księżycową Jaskinią, która znajduje się gdzieś w słowackiej części Pienin. Tam z kolei mogli dotrzeć do niej Niemcy lub Rosjanie i znaleźć skarb Berzeviczych... W takim przypadku klątwa inkaskich kapłanów mogła spaść na nazistów lub/i stalinistów, z jednakowym skutkiem. Oba państwa totalitarne znikły z powierzchni Ziemi... Pozostało nam tylko wierzyć w to, że te skarby gdzieś jednak się znajdują w łonie Tatr, Beskidów czy Pienin i czekają na swego odkrywcę, który je weźmie i przeznaczy na odrestaurowanie Imperium Inków w Ameryce Łacińskiej...
I na zakończenie jeszcze jedna (wybacz Czytelniku!) dygresja - pan Aleksander Rowiński pomstuje w swej książce na tych, którzy zbudowali tamę, elektrownie i dzięki którym istnieje Jezioro Czorsztyńskie, że zapaskudzili przepiękny krajobraz, że ingerowali w Przyrodę, itd. itp. Nie ma racji. Krajobraz wzbogacił się o jeden element, który nadał mu wymiar żywiołu wody. Jezioro Czorsztyńskie jest pięknym akwenem położonym wśród gór i dlatego czułem się nad nim jak nad Loch Ness – szczególnie wczesnym rankiem lub wieczorem, kiedy oświetlały je ranne lub wieczorne zorze. Ciekawe, że wszyscy moi goście, których ciągałem nad jezioro mieli to skojarzenie!... A i w letnie, słoneczne dni krajobraz ten tchnął świeżością wody, która osłabiała lejący się z nieba żar. Moi zagraniczni goście byli zawsze zachwyceni trafnością lokalizacji tego jeziora wśród lasów i gór, a dwa stojące tam zamki dodawały urody temu jezioru. A szczególnie w czasie pogodnej, złotej polskiej jesieni czy babiego lata i wszyscy podkreślali romantykę tego miejsca, więc nie ma co nad tym się zapłakiwać! Przyroda i krajobraz na tym – wbrew pozorom – nie straciły... Poza tym jeszcze gdyby nie było tej zapory i zbiornika retencyjnego, to gigantyczne fale Megapowodzi z 1997 r. zmyłyby Nowy Sącz do morza. Podobnie zresztą było w następnych latach – 1998 i 1999... Za to wszystko pan Rowiński powinien potępić tych, którzy dopuścili do masowego wyrębu lasów górskich, i dzięki którym koniecznością stała się budowa Jeziora Czorsztyńskiego! To oni są winni temu, a nie budowniczowie tamy.
* *...
noczesc