Umowa.txt

(43 KB) Pobierz
Pawe� Grochowalski

Umowa

Zbli�a�a si� trzecia nad ranem. Zm�czony dziesi�t� godzin� budowania imperium 
odchyli�em g�ow� na oparcie krzes�a. Zamkn��em oczy. "Czas i�� spa�" - 
pomy�la�em leniwie. W tym momencie, jakby na potwierdzenie tych my�li, ziewn��em 
szeroko i d�ugo. 
- No dobra. Koniec na dzi�. Jutro dokopi� Aztekom  - powiedzia�em do siebie. 
Jednak zanim  komputer wykona� polecenie zako�czenia gry, ponownie po�o�y�em 
g�ow� na oparciu krzes�a. Przymkn��em oczy, a w zasadzie to powieki same mi 
opad�y. Ziewn��em raz jeszcze. I poczu�em, �e zaraz odlec�. "Jeszcze tylko 
wy��czy� komputer. Jeszcze tylko wy��czy� komputer..." powtarza�em w my�lach jak 
w modlitwie. Ju� mia�em wcisn�� alt+F4, gdy resztki zm�czonego umys�u dostrzeg�y 
pewn� zmian� na tapecie. Pami�ta�em, �e mia�em jaki� cholerny wodospad. A teraz 
widnia�a na ekranie jaka� paskudna g�ba, niczym z "Diablo 2". 
- Co za cholerne pud�o! Znowu sam zmieni� tapet�! - powiedzia�em wkurzony na 
psuj�cy si� ci�gle komputer. - Pieprzony wirus 98 - zd��y�em jeszcze doda�, gdy 
nagle tapeta o�y�a. Diabelska twarz na ekranie zacz�a rosn�� mi w oczach. 
Mia�em wra�enie, jakby kto� po drugiej stronie wchodzi� po schodach, coraz 
wy�ej. By� ju� na wyci�gni�cie r�ki. Z monitora wyskoczy�a wielka, czarna �apa. 
Z�apa�a mnie za g�ow� i poci�gn�a. 
- Nieee! Nieee! - krzycza�em, ile si� w p�ucach. - To niemo�liwe! - przesz�o mi 
z trudem przez gard�o, kiedy g�owa by�a ju� po drugiej stronie monitora, a nogi 
jeszcze w pokoju.  W odpowiedzi us�ysza�em tylko diabelski rechot. Po chwili 
poczu�em, jak puszcza moj� czupryn�. By�em przera�ony i jednocze�nie w�ciek�y na 
niego, gdy� wyrwa� mi prawie po�ow� w�os�w z tych, kt�re mi jeszcze zosta�y B�l 
by� tak mocny, �e my�la�em tylko o tym, aby mu porz�dnie wygarn��, ale zanim 
otworzy�em usta, us�ysza�em g��bokie, jakby kto� krzykn�� ze studni:
- Idziemy!
Wzi��em g��boki oddech, �eby zaprotestowa�, ale on nie czeka�, a� powietrze 
zd��y poruszy� moje struny g�osowe, tylko z�apa� mnie za r�k� i poci�gn�� tak 
mocno, �e czu�em jak moje oczy zapadaj� si� w g��b czaszki i zatrzymuj� dopiero 
gdzie� na potylicy. Nie wiem jakim cudem, ale w�a�nie w tym momencie ujrza�em 
oddalaj�ce si� z pr�dko�ci� �wiat�a schody, ko�cz�ce si� przej�ciem podobnym do 
lustra oraz fragment mojego pokoju o przek�tnej 14 cali. Do tej pory w�ciek�o�� 
i zdumienie t�umi�y inne uczucia. Dopiero widok nikn�cego w szale�czym tempie 
pokoju ponownie rozbudzi� przera�enie, kt�re w ekspresowym tempie przesz�o w to 
najbardziej pierwotne uczucie - strach.  Nie zd��y�em wykona� nawet jednego 
ruchu, gdy nagle wszystko si� zatrzyma�o. By�em na zniszczonym przystanku 
autobusowym z napisem: "Dla wysiadaj�cych". Rozejrza�em si�. Opr�cz zniszczonej 
nitki szosy mkn�cej a� po horyzont i cholernego przystanku, wok� mnie nie by�o 
nic. Dok�adnie nic, bo trudno nazwa� czym� wysuszone ��ki, ci�gn�ce si� jak 
okiem si�gn�� oraz plantacje b�ota, odchodz�cego p�atami od cia�a ziemi - �lad 
po dawno zapomnianych stawach. Przystanek, zabudowany z trzech stron 
przyspawanymi byle jak kawa�kami blachy falistej, rzuca� d�ugi cie�. Zbli�a� si� 
wiecz�r. Wszystko, co mnie otacza�o mia�o pomara�czow� po�wiat� przechodz�c� 
powoli w krwistoczerwon�. S�o�ce - jak przypuszcza�em - musia�o by� dok�adnie za 
przystankiem i nisko nad horyzontem. Pra�y�o niesamowicie. By�o chyba ze 
czterdzie�ci stopni w cieniu, jak nie wi�cej. Nie wyobra�a�em sobie wtedy, co 
innego mog�oby tak grza�, je�eli nie s�o�ce i to pewnie gdzie� w tropiku.
"Gdzie ja, do cholery, jestem? Dlaczego tu tak pusto? A mo�e co� kryje si� za 
przystankiem?" - pomy�la�em i nie zastanawiaj�c si� d�ugo, wyszed�em poza cie� 
rzucany przez ostatni chyba zabytek surrealizmu. Nagle wszystko si� zmieni�o. 
Wok� mnie wrza�y wulkany, lawa p�yn�a leniwie kilka centymetr�w od czubk�w 
but�w. Po mojej lewej stronie gotowa�y si� jeziora siarki, a po prawej w 
wielkich kot�ach sma�yli si� jacy� nieszcz�nicy. Wsz�dzie by�o pe�no dymu, 
tworz�cego lokalne skupiska smogu przy co wi�kszych paleniskach. Mia�em 
wra�enie, jakbym trafi� na jakie� wa�ne posiedzenie zwi�zku palaczy piecowych. 
Jednak syk lawy po�ykaj�cej kolejne fragmenty pod�o�a, na kt�rym sta�em, bulgot 
siarki, j�ki i krzyki, prawdopodobnie torturowanych ludzi, sprowadzi�y moj� 
wyobra�ni� na ziemi�. Zanim och�on��em z pierwszego wra�enia, pojawi� si� przede 
mn� diabe�, klasyczny a� do b�lu. Wysoki. Czerwono-czarny. Z wielkimi ko�limi 
rogami na �bie. Z ko�limi  nogami. Z wielkim ogonem, kt�rym macha�  na prawo i 
lewo jak pies. Tak do pasa to by� nawet ludzki. W miar� przystojny. Mia� 
hiszpa�sk� br�dk�. W�ciekle czerwone oczy z ��tymi bia�kami i wyszczerzone 
stalowo-szare z�by. Przebieg� mnie dreszcz. To by� pe�ny garnitur z�b�w 
przypominaj�cych bardziej pi�� tarczow� ni� uz�bienie.
- O Bo�e! Jestem w piekle! - powiedzia�em g�o�no.
- Kt�ry bo�e, ma�� czy du�� liter�? - spyta� us�u�nie diabe�.
- Jak to kt�ry? - spyta�em oburzony.  - Ten najwa�niejszy! No ten z brod�... 
- Takich to mamy z pi�tnastu.
- Noo... - przeci�ga�o si�, a ja my�la�em intensywnie. Im wi�cej my�la�em, tym 
mniej przychodzi�o mi do g�owy. I wtedy bezmy�lnie albo wr�cz genialnie (kwestia 
gustu) wypali�em: - Ten du�� liter�!
Diabe� skrzywi� si� niemi�osiernie. 
- Nigdy nie m�w o tym du��! - rykn��. Nast�pnie �askawie zaczeka�, a� przestanie 
dzwoni� mi w uszach. 
-  Mo�esz m�wi� "o bogowie"! Brzmi du�o lepiej - doda� spokojnym tonem. - A 
najlepiej to m�w "do diab�a!". B�dzie to mile widziane, jako oznaka poparcia dla 
wyparcia, tfu, co ja te� m�wi�, to znaczy eee... chcia�em powiedzie�, dla naszej 
pracy. Oczywi�cie, �e mam na my�li poparcie dla naszej pracy! - opar� �ap� na 
moim ramieniu jak stary kumpel i patrz�c mi w oczy kontynuowa�. - Nie zdajesz 
sobie jak bardzo wa�ne jest takie poparcie. Bez takiego poparcia nasza praca 
straci�aby sens. A przecie� nie chcesz tego, prawda? No powiedz, �e nie! No..
- No nie!
- Ha! I tu ci� mam ob�udniku jeden! - klepn�� si� w uda, jakby uda�o mu si� 
zrobi� komu� dobry kawa�. Niestety, tym kim� by�em ja. I zupe�nie nie 
wiedzia�em, o co mu chodzi i czym mi to grozi. A diabe� jakby nie zdawa� sobie 
sprawy z mojego zmieszania i niepewno�ci, co do najbli�szej przysz�o�ci, skaka� 
sobie w najlepsze, klepa� si� po udach i �mia� jak ma�y traktor na wolnym biegu. 
Sta�em tak i patrzy�em na niego. Im d�u�ej patrzy�em, tym bardziej podnosi�a 
g�ow� nadzieja, �e to jednak sen, g�upi sen, jaki� koszmar, mo�e p�-koszmar 
albo co� jeszcze innego. Zachowanie diab�a by�o tak dziwne, tak niesamowite, tak 
bardzo odbiegaj�ce od wszystkiego, co do tej pory kiedykolwiek s�ysza�em o 
diab�ach, �e to musia� by� tylko sen. Zaczyna�em ju� w to wierzy�, ale na 
wszelki wypadek uszczypn��em si� w r�k�. Zabola�o! To nie by� sen! Strach ju� 
dawno si� wyczerpa�, a teraz jeszcze sko�czy�a mi si� nadzieja. By�em w piekle! 
"I co teraz?" - my�la�em bardzo intensywnie, lecz poza to pytanie nie uda�o mi 
si� odbiec daleko. Tym bardziej, �e ten diabe� nie by� w sumie taki straszny, 
jak to nieraz zdarzy�o mi si� s�ysze�. Mia� czarne poczucie humoru, ale to 
zrozumia�e. Jakby nie patrze�, by� to diabe�. Prawdopodobnie. 
- Uch! Ju� dawno si� tak nie u�mia�em. Jak was, ludzi, �atwo przestraszy�?
- To nie jest zabawne! W �rodku nocy wci�gasz mnie przez monitor, ci�gniesz 
gdzie� - nie wiadomo gdzie, zadajesz g�upie pytania i jeszcze si� ze mnie 
nabijasz! - ponios�y mnie nerwy. Jego �miech, a zw�aszcza to, �e si� mn� bawi�, 
wyprowadzi�o mnie z r�wnowagi. A kiedy si� wciekam, brn� na o�lep, nie patrz�c 
na konsekwencj�. - Chcia�bym wiedzie�, gdzie jestem! Zna� regu�y gry, w kt�rej 
si� znalaz�em! A poza tym, o ile wiem, macie zdaje si� umow� z niebem, �e �ywych 
do piek�a nie bierzecie, czy� nie? A ja zdecydowanie czuj� si� �ywy! - ostatnie 
dwa zdania mia�y przekona� bardziej mnie ni� jego. 
- O, to tylko ci si� tak wydaje! Zreszt�, nawet je�eli, to zaraz to naprawimy! - 
wyci�gn�� nie wiadomo sk�d ogromn� kos� i machn�� ni� w powietrzu nad moj� 
g�ow�. Po plecach przemaszerowa� mi oddzia� mr�wek, jak zwykle niezawodny w 
takich sytuacjach. Oczywi�cie nie obesz�o si� bez zimnego potu. Tradycyjnie te� 
nogi ugi�y si� pode mn� i by�bym upad�, gdyby nie krzes�o, kt�re pojawi�o si� 
znik�d. 
- No tak! By�bym zapomnia�, �e jeste� go�ciem, a nie kolejnym klientem - 
powiedzia� gospodarz u�miechaj�c si�, oczywi�cie, od ucha do ucha. 
Prawd� powiedziawszy, to mia�em ju� dosy� �miej�cego si� szatana rodem z 
najbardziej surrealistycznej bajki. 
- Pozwolisz, �e oprowadz� ci� po moim przybytku, moich w�o�ciach, mojej fabryce, 
czy jak to jeszcze nie nazwiesz. Oczywi�cie jako dobry, brr chcia�em powiedzie� 
z�y przewodnik p�jd� przodem. 
I nie czekaj�c na moj� zgod�, ruszy�. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak p�j�� 
za nim, zw�aszcza, �e czu�em na sobie spojrzenie trzech par oczu piekielnego 
kundelka. Oczywi�cie nie uprzedzi� mnie o takim drobiazgu, �e mojego 
bezpiecze�stwa b�dzie pilnowa� Cerber - piesek wi�kszy od s�onia, a na dodatek z 
trzema g�owami. Klasyka po prostu! Lecz nie wiem czemu, mia�em niejasne 
wra�enie, �e ta klasyka pilnuje, abym za bardzo nie zbacza� z trasy i, co 
wa�niejsze, nie pr�bowa� ucieka�.
- Prosz� szanownej wycieczki. Prosz� nie kr�ci� si�, nie schodzi� ze szlaku. 
Grozi poparzeniem. A i co z�o�liwsze duszyczki do kot�a mog� wci�gn��. Historia 
naszego zak�adu zacz�a si� wkr�tce po stworzeniu cz�owieka. Naszym pierwszym 
klientem by� Kain. Tak, tak... D�ugo by opowiada�, co by�o dalej, ale to 
zaj�oby nam zbyt wiele cennego czasu, a mamy jeszcze tyle do odwiedzenia. Oto 
podchodzimy do kot��w z okresu PRL-u.
Niespodziewanie diabe� zacz�� podskakiwa� i nuci� g�o�no, strasznie przy tym 
fa�szuj�c: - Na prawo gar, na lewo gar, a do�em lawa p�ynie... 
Piosenka by�a idealnie dostosowana do otoczenia. Istotnie, jak o...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin