Krzysztof Kolęda
ZŁODZIEJE I KLAWISZE
Polski Dom Wydawniczy Sp. z o.o. Warszawa 1995
projekt 1 str. okładki Luba Szelegeda-lwanicka Redaktor wydania Maria Domańska Redaktor techniczny Jan Łukiewicz
© by Krzysztof Kolęda © by Polski Dom Wydawniczy
ISBN 83-7043-194-1
Polski Dom Wydawniczy 1995
Wydanie 1
Drak: Zakłady Graficzne „Dora Słowa Polskiego”
Żonom i dzieciom „klawiszy”
aby się nie wstydziły
Rodzinom „złodziei”,
aby wiedziały, jak się siedzi
Zamiast wstępu
Zło znane
jest lepsze od nieznanego
Przysłowie japońskie
Jeśli już kupiłeś tę książkę, Szanowny Czytelniku, możesz sobie pogratulować. Bo przecież nigdy nic, zwłaszcza w naszych burzliwych czasach, nie wiadomo. Nie wiadomo też, kiedy wyląduje się w „pudle”.
To nie „złodzieje” ryzykują teraz najbardziej. Oni są na ogół fachowcami, zrzeszonymi w gangi i mafie, wspieranymi przez dobrych adwokatów i „brudne” pieniądze. Wobec nich nasz aparat ścigania jest praktycznie bezradny. Czasami policji brakuje na benzynę czy na amunicję do ćwiczebnego strzelania. Prokuratura nie ma dotacji, a sądy bankrutują mimo nakładanych na „złodziei” wysokich grzywien. O rozbiciu, złapaniu i osądzeniu jakiejś zorganizowanej bandy przestępczej już dawno nikt nie słyszał. Teraz łapie się tego, kto jest najsłabszy, kto podpadnie. Czasami przez przypadek.
Do takich potencjalnych ofiar wymiaru sprawiedliwości i ścigania należy niewątpliwie nowa, młoda i prężna, postkomunistyczna generacja polskich biznesmenów. Możesz podpaść, Drogi Biznesmenie, nie tylko Urzędowi Skarbowemu podczas rutynowej kontroli. Czyha też na Ciebie Najwyższa Izba Kontroli, Departament Gospodarczy w MSW, Policja Skarbowa (może do niej złożyć donos zawistna konkurencja), Policja Celna (na tej samej zasadzie - teraz celnicy mogą już robić rewizję nawet w mieszkaniu), a nawet - jak wykazała afera Art-B - nasz wywiad, czyli UOP.
Sprzyjają im zmieniające się z dnia na dzień przepisy. Zamawiasz w Korei buty typu „adidas”, czasem nawet dobrze podrobione, i koreański producent wysyła je statkiem. Kiedy statek jest w okolicach Przylądka Dobrej Nadziei, dowiadujesz się, że cło na
7
buty podniesiono z niedzieli na poniedziałek o 10%, a podatek graniczny o 5%. Kiedy statek opływa Hiszpanię, wiadomości telewizyjne w sobotę w nocy informują, że do podatku granicznego, od jutra, wlicza się koszty ubezpieczenia i transportu, i tak dalej. Stajesz się ze swoim towarem niekonkurencyjny na rynku polskim.
Co wtedy robisz? Część towaru spisujesz jako wybrakowany i sprzedajesz go handlarzom na bazarach na lewo, bez rachunku. Jeśli robisz to na małą skalę, Bóg z Tobą, na pewno się uda, ale jeśli na większą - prędzej czy później wpadniesz.
Jeszcze gorzej, jeśli chcesz „wyjść na swoje” „sposobem”. Zamawiasz w Holandii jabłka, na które wiosną nie ma u nas cła. Ale prosisz, aby załadowano je z przodu TIR-a. W głębi powinny być skrzynki z pomarańczami. Płacisz oczywiście cło tylko za jabłka. Za piątym razem wpadasz — na skutek donosu konkurencji. Sądzą Cię z kilku paragrafów i trafiasz do „pudła”. Samo życie.
W każdym przypadku ta książka będzie Ci w więzieniu absolutnie niezbędna. Kiedy siedząc w areszcie śledczym, w oczekiwaniu na rozprawę, przypomnisz sobie o niej, natychmiast wyślij do rodziny gryps, aby Ci ją jak najszybciej przysłała.
Dowiesz się z niej, jak się siedzi w Polsce i jak się siedzi za granicą. Poznasz tajniki tak zwanego drugiego życia w kryminale, dowiesz się o zasadach hierarchii więziennej, co się tam je, co pali, a nawet co nieco o seksie. Poznasz też punkt widzenia strażników i wychowawców (czyli „klawiszy”) na ich pracę i na ich kontakty ze „złodziejami” (czyli więźniami). Jest to prawdziwe vademecum dla pierwszy raz skazanego człowieka.
Tym Czytelnikom, którzy nie spodziewają się odsiadki w dającym się przewidzieć czasie, gwarantuję, że niniejsze dziełko na pewno zaspokoi ich czysto ludzką ciekawość — jak to jest naprawdę za tym murem. Jak ci ludzie żyją, co jedzą, jakie są ich rozrywki. Na to, by iść do „pudła” tylko po to, aby się o tym przekonać, nikt nigdy się przecież nie zdecyduje.
Innym powodem, dla którego podjąłem się pisania na ten temat, jest zbliżający się termin moratorium na wykonywanie w Polsce kary śmierci. W 1993 roku sprawa kary śmierci powinna dostać się ponownie pod obrady sejmu. Tą książką chciałbym uczestniczyć w dyskusji w sposób znaczący, gdyż ogólno prasowa dysputa obejmie zapewne wszystkie problemy więziennictwa. Można też przewidzieć, że będzie prowadzona z naukowego i humanitarnego punktu widzenia przez ludzi, którzy nigdy w „pudle” nie siedzieli ani w nim nikogo nie pilnowali.
8
Mój głos będzie tu wyraźnie odbiciem głosu praktyków.
Sam pomysł książki nasunął mi się zupełnie przypadkowo. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych pracowałem jako konsul w Libii, jednym z moich rozlicznych zajęć było wyciąganie z komisariatów i więzień skacowanych Polaków. W Libii do dziś jest pełna prohibicja i za picie alkoholu można dostać rok, za produkcję - dwa, a za handel alkoholem do pięciu lat więzienia. Nasi rodacy, jak zwykle, lekce sobie ważyli miejscowe prawo i niemal codziennie ktoś lądował w miejscowych kryminałach. Już po paru tygodniach znałem dobrze wszystkich naczelników więzień, komendantów posterunków, prokuratorów i miejscowych sędziów. Stałem się niejako specjalistą od więziennictwo libijskiego. (Zainteresowanych tym tematem odsyłam do swojej książki „Donos na konsula”, wydanej w 1992 roku przez Wydawnictwo Polonia).
Kiedy przyjeżdżałem na urlopy do kraju, spotykałem się nieraz ze swym przyjacielem - oficerem więziennictwa, profesjonalistą z wyboru i wykształcenia. Siadaliśmy przy małej, taniej jeszcze wtedy wódce i opowiadaliśmy sobie o różnych faktach, sytuacjach i ciekawych wydarzeniach - na zasadzie: „A ja ci opowiem jeszcze lepszą historię.” Były to wyłącznie historie prawdziwe.
Któregoś dnia zaproponowałem, aby jego opowiadania również spisać - ku przestrodze innych. I tak powstała ta książka.
Materiał źródłowy wykorzystany w niniejszej pracy stanowią (w 90%) relacje ludzi („klawiszy” i „złodziei”), będących jej pozytywnymi lub negatywnymi, ale zawsze prawdziwymi bohaterami. Mówią tu sami o sobie. Szczerze. Historyczno-statystyczne informacje zaczerpnąłem z penitencjarnej literatury fachowej oraz kilku periodyków i prasy codziennej. Dokumentacje do jadłospisów i budżetu przykładowego zakładu karnego są autentyczne. Wyposażenie przysługujące „złodziejom” oraz ich prawa i obowiązki podałem na podstawie oryginalnych regulaminów zakładów karnych z końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych - obecnie są one zmieniane. Na ogół na korzyść „złodziei”, co jednak nie zawsze wynika z postępu naszych rozwiązań penitencjarnych i myśli penitencjarnej, lecz często jest skutkiem ubóstwa naszej Sprawiedliwości.
Nie ma w tej książce absolutnie żadnej fikcji. To jest samo życie.
Na koniec - jest to książka tylko o mężczyznach i opowiadana przez mężczyzn. Kobiety pojawiają się tu sporadycznie jako matki, kochanki, siostry - nigdy jako „klawiszki” czy „złodziejki”. Świat więzionych kobiet jest zupełnie inny z psycho-
9
logicznego punktu widzenia, chociaż prawdopodobnie nie mniej twardy i okrutny. Jego opisem powinna się jednak zająć kobieta, mogąca lepiej niż mężczyzna go zrozumieć. Opis tego świata dokonany przez mężczyznę byłby z pewnością zafałszowany, nawet zupełnie nieświadomie.
Warszawa i inne miasta, grudzień 1992
1. „Ludzie”, czyli „grypsujący”
Kapować nie wolno, ale odegrać się trzeba
Z zasad „gitów”
„Ludzie”, czyli „grypsujący”, zwani też „git-ludźmi”, pojawili się w więzieniach już przed I wojną światową.
Nie było ich dużo, tak jak teraz, ale stanowili za to prawdziwą elitę marginesu społecznego. Zaliczano do niej zawodowych kasiarzy (najbardziej poważanych i szanowanych), włamywaczy, bandytów posługujących się bronią czy też doliniarzy, jak nazywano kieszonkowców. „Ludzie” ci szanowali się wzajemnie, wchodzili ze sobą w sojusze, pomagali sobie, dzielili się paczkami, które przychodziły z zewnątrz, oraz wspólnie bronili własnych interesów. W celi nie potrzebowali udowadniać pięścią, że są lepsi, poznawano to po ich zachowaniu, obyciu więziennym, słownictwie, czyli „grypserze”, a nieraz po nienagannych „hrabiowskich” manierach. Słowem, tworzyli niekwestionowaną więzienną arystokrację. W naszych czasach, w większości przypadków, „grypsujący” musi udowodnić, że jest „człowiekiem”, na ogół okazując swą fizyczną przewagę wobec kilku zdezorientowanych „frajerów”.
Przedwojenni „git-ludzie”, z którymi miał jeszcze do czynienia mój przyjaciel latach sześćdziesiątych, nawet w więzieniu doskonalili swoje rzemiosło, ćwiczyli palce, ramiona, na ile było to możliwe - uprawiali sport, i wręcz walczyli o „...
noczesc