Zielone ��ki raju FRANCIS CLIFFORD PRZE�O�Y�A ZOFIA KIERSZYS INSTYTUT WYDAWNICZY PAX WARSZAWA 1985 Tytu� orygina�u The Green Fields of Eden � by Josephine Bell Thompson, 1977r { � for Polish transation \ \ by Zofia Kierszys, Warszawa 1968 Redaktor wznowienia Danuta Oleksowicz Ok�adk� projektowa� Maciej Hibner Redaktor techniczny Ewa Marszal ISBN 83-211-0544-0 M�wi�, �e na zielonych ��kach raju spok�j, podobno. Umrze� trzeba, �eby si� przekona�, czy rzeczywi�cie E. O'Neill, Dziwne interludium George*owi i Janet Evansom � po�wi�cam � Rozdzia� pierwszy 1 Pod koniec swego listu, gdy doszed� do punktu, gdzie �adnym ju� k�amstwem nie m�g�by jej ani zrani�, ani ukoi�, napisa�: Nie zdo�asz mnie znale��, wi�c nie ma sensu, �eby� pr�- bowa�a. Nie warto te� zadr�cza� pytaniami Sama Grigga, on nie wie. Nikt nie wie. Jedynym cz�owiekiem, kt�ry po- trafi co� Ci powiedzie�, jest doktor Urquhart, a on tylko powt�rzy diagnoz� Devlina. Mam przed sob� par� mie- si�cy czasu, to wszystko. Nawet mordercy wolno wyrazi� ostatnie �yczenie, wi�c b�agam Ci�, udziel tego prawa, i mnie. Zostaw mnie w spokoju, Catherine. A poniewa� nie mog� liczy� na to, by� zrozumia�a, mog� tylko jeszcze raz Ci� zapewni�, �e mi �al � nawet nie wiesz, jak bar- dzo mi �al... W godzin� i pi�� minut po wyprowadzeniu taks�wki z duchoty i zgie�ku Barranca kierowca, jak gdyby dopiero teraz mu si� przypomnia�o, �e wiezie pasa�era, zerkn�� przez rami�: � Dok�d pan chce w Quepos? Loader wzruszy� ramionami, za p�no jednak, by da� tym do zrozumienia, �e mu wszystko jedno. Kierowca ju� patrzy� znowu na szos�; chocia� przy kluczyku stacyjki hu�ta� si� �wi�ty Krzysztof i do brezentu budy przypi�ty by� obrazek Matki Boskiej, zbyt ufnie po tej szosie jecha� nie nale�a�o. Opony zapiszcza�y bezsilnie na podw�jnym zakr�cie i Loader ca�ym cia�em odczu� gwa�town� dwu- krotn� zmian� kierunku. Min�o prawie p� minuty, zanim zn�w pad�o pytanie, tym razem bez ogl�dania si� w ty�. � Quepos ju� za nast�pnym wzniesieniem, se�or. To dok�d pan chce? � A dok�d pan by radzi�? � Pan nie do kt�rej� z tych will? � Do hotelu. � Wi�c do Las Gaviotas. � Kierowca sm�tnie u�miech- n�� si� w lusterko. � No, ja w�a�ciwie nie radz�. Ale nic innego nie ma... w tym Quepos. � Wystarczy dla mnie � powiedzia� Loader. Na razie interesowa�a go tylko perspektywa k�pieli i snu. A zatem Las Gaviotas � niech b�dzie. Przynaj- mniej jedna z licznych decyzji do podj�cia ju� odpad�a. Rozstrzygn�� wszystkie, jakie m�g�, problemy, je�li chodzi o najbli�sz� przysz�o��, i to podkopa�o jego si�y. Nawet konieczno�� dokonywania z dnia na dzie� wyboru w spra- wach jak najbardziej b�ahych zacz�a mu si� wydawa� ci�arem. Zm�czony by� ju� w chwili, gdy schodzi� ze statku, i oboj�tnie ogl�da� obcy, surowy krajobraz wyspy Ga- lilea. Barranca pozosta�a mu w pami�ci jako miasto bru- natne, inkrustowane w ��tych ska�ach, przeci�te bruna- tnoszar� rzek� p�yn�c� w�wozem w�r�d plam zieleni. Na �rodkowej r�wninie wyspy widzia� ziemi� uprawn�, czer- won� jak pieprz turecki i szos� bia��, sypk� jak m�ka. Prawie wbrew jego woli te kolory go uderza�y. Teraz szo- sa kr�to pi�a si� pod g�r� w�r�d rozrzuconych tamarysz- k�w i pojedynczych sosen, kt�re przypomina�y czarne pa- 8 rasole. Od czasu do czasu przeb�yskiwa�o zza drzew coraz bli�sze morze, kobaltowy spok�j a� po cieniutk� lini� ho- ryzontu. A gdzie� za wyprasowan� r�wnin� ukazywa�y si� przelotnie na ostrzejszych zakr�tach aksamitne fa�dy wzg�rz. � Pan tu na d�ugo? � Nie wiem. � Te s�owa nawet w obcym j�zyku wzbudzi�y w Loaderze nieuniknion� trwog�. � Na jaki� czas. � Las Gaviotas to pensjonat � rzek� kierowca zna- cz�co. � Drugiej klasy. � Zaryzykowa� nad kierownic� machni�cie r�k� z rozstawionymi palcami. � Nie naj- lepszy, nie najgorszy. Pan rozumie? Loader skin�� g�ow�. Gaviotas. Mewy... Musimy troch� si� zastanowi�, �eby sobie to przet�umaczy�, ale i tak ty- dzie� na hiszpa�skim l�dzie star� wi�kszo�� rdzy z jego hiszpa�szczyzny, kt�ra wcale nie by�a taka z�a, jak przy- puszcza�, wiele mu u�atwia�a i z ka�dym dniem ulega�a poprawie. � Czysty jednak � rozwodzi� si� kierowca. �- W�a�ci- ciel to niejaki se�or Berris. Szosa, przez chwil� r�wna, zacz�a spiral� �agodnie opa- da�. Poni�ej � tam gdzie marszczy�o si� i pieni�o morze � przy poszarpanym skalistym brzegu tworzy� si� szereg miniaturowych zatok. P�koli�cie nad najwi�ksz� z nich rozsiad�a si� du�a wie� z piaskowca, r�owawa i rozedrga- na w s�o�cu po�udniowej godziny. � Quepos, se�or. Loader pochyli� si� do przodu. Niski, szeroki ko�ci� z kopu�� jak meczet. Zastyg�e w powietrzu zielone eksplo- zje palm i mi�dzy nimi �ebrowane szczyty dach�w. Ulicz- ki i zau�ki w ich cieniu jak krzy�uj�ce si� w�skie okopy i falochron w kszta�cie litery L, kilka �odzi rybackich bez maszt�w. Wi�c to tu? To ma nast�pi� tutaj? � Las Gaviotas jest niedaleko przystani � rzek� kie- rowca, ale zanim Loader zd��y� spojrze� we wskazanym kierunku, wie� znikn�a za murem rozro�ni�tych opuncji. Taks�wka zgrzyta�a na wybojach. Min�li par� na skra- ju wsi stoj�cych dom�w, kt�rych ochrow� szaro�� o�y- wia�y plamy powojnika i euforbii. Ciemnosk�re dzieci grzeba�y w piachu przed otwartymi wrotami podw�rka. Kury, czarne i bia�e �winie. Jaki� staruszek jecha� na oklep na ko�cistym mule. Loader przymkn�� oczy. By�o parno i ogarnia�o go co- raz wi�ksze zm�czenie. Wybra� Quepos ogl�daj�c map� jeszcze na statku przed wyl�dowaniem w Barranca, ale ciekawo�� szybko w nim os�ab�a. �adnych uczu� ostatnio nie potrafi� w sobie podsyca� opr�cz nieustannej grozy. Us�ysza� g�os kierowcy: � Wille przewa�nie s� za wsi�... nad mniejszymi zato- kami. By�em w dw�ch co najmniej. Pi�knie w nich. Wspa- niale. � Cmokn�� pulchnymi wargami. � Mo�e pan si� wprowadzi do kt�rej�, se�or. � Mo�e � jak echo powt�rzy� Loader. � Niekt�re s� do wynaj�cia, niekt�re na sprzeda�. Teraz nie sezon, nie powinien pan mie� trudno�ci. Wszyscy wychodzili z tego samego za�o�enia � �e on jest bogaty. Niewa�ne, �e ubranie mia� pomi�te i tylko dwie dosy� zniszczone walizki. Kogo sta� na paszport zagraniczny, podr�e statkiem, wynajmowanie taks�wek, zatrzymywanie si� w hotelach czy cho�by drugorz�dnych pensjonatach, ten si�� rzeczy reprezentuje kapita�. � No, ale � doda� kierowca bez entuzjazmu � w Las Gaviotas �le nie jest. Bardzo czysto. I bardzo tanio, na- turalnie. Se�or Berris to m�j znajomy. Kiedy Loader otworzy� oczy, taks�wka jecha�a ju� przez wie�, g��wn� zapewne ulic�. Jedna kawiarnia i druga, kil- ka bazarowych sklepik�w, na jednym ko�cu ko�ci�, na 10 drugim niedu�y plac. Ostro zarysowane sp�achetki grana- towego cienia i o�lepiaj�ca gra s�onecznych blask�w. Ja- ki� aromat korzenny. Nieliczni ludzie snuli si� bez celu. Zobaczy� jeszcze jeden miejscowy samoch�d, w takim sta- nie mniej wi�cej jak jego taks�wka i � mo�e po to, by sobie przypomnie�, �e Afryka jest blisko � sp�tanego wielb��da. Ale stwierdzi�, �e ju� nie potrafi odczuwa� zdu- mienia. � Urodzi�em si� tutaj � m�wi� kierowca. � Quepos to moja wie�. W Barranca jednak lepiej. � Zn�w u�miech za po�rednictwem lusterka. � Wi�cej �ycia. Wi�cej dziew- czyn. W�skie uliczki w lewo i w prawo. Taks�wka wcisn�a si� w jedn� z nich i z rykiem klaksonu przejecha�a pod obwis�ymi sznurami z praniem udrapowanym mi�dzy prze- ciwleg�ymi balkonami. Kierowca za�artowa�: � Wiedz� o pana przyje�dzie, se�or. Widzi pan, flagi wywiesili. Przez ca�� godzin� prawie si� nie odzywa�, teraz korzy- sta� z ka�dej sposobno�ci. Uliczka prowadzi�a na nabrze�e. Loader musia� przy- mru�y� oczy, gdy wynurzyli si� znowu w blask s�o�ca. Wi�ksza cz�� nabrze�a by�a us�ana sieciami, suszono je, naprawiano. Tworzy�y si� jednak mi�dzy nimi nier�wne alejki, wi�c kierowca spr�bowa� pojecha� w stron� mola na prze�aj. Od razu rozleg�y si� okrzyki protestu. Jaki� cz�owiek wymachuj�c r�kami stan�� nagle przed tak- s�wk�. � Nie! Nie! Kierowca skl�� go dono�nie klaksonem. Kto� inny przy- skoczy�, kobiety przykucni�te przy sieciach odwr�ci�y g�o- wy. Wrzawa si� wzmaga�a. Ten przed taks�wk� nie ust�- powa�. Na lito�� bosk� � pomy�la� Loader. Zapyta�: � Chyba jest tu gdzie� objazd? 11 � Im si� wydaje, �e ca�y brzeg nale�y do nich � warkn�� kierowca. Pomaga� sobie klaksonem, jakby to by�a bro�, przekli- na�. Drugi z protestuj�cych, ca�ym swoim ci�arem oparty o b�otnik, zacz�� spycha� taks�wk�. Loader poci� si�, wzbu- rzony i zak�opotany. � Niech pan zawr�ci! � zawo�a�. � Niech pan us�u- cha! Kierowca go zignorowa�. Coraz wi�cej ludzi t�oczy�o si� przy taks�wce, ko�ysz�c ni�, wal�c pi�ciami w karoseri�, jazgoc�c. Nieomal �wiat przys�oni�y smag�e twarze, dra- pie�ne r�ce i srogie oczy. Kto� splun�� paskudnie na przedni� szyb�. Loader z desperacj� szturchn�� kierowc� w rami�. � Czy pan nie s�ysza�? � krzykn��, jak m�g� najg�o�- niej. � Niech pan jedzie inn� drog�. Inn� drog�! To w ko�cu poskutkowa�o. Kierowca kln�c uzna� sw� pora�k� i ze zgrzytaniem taks�wka zacz�a si� wycofywa�. Jedna z kobiet uczepiona ch�odnicy potkn�a si� przy tym i upad�a. Ju� nie wrzaski, tylko szyderstwa zag�usza�y warkot silnika. Grube �y�y ukaza�y si� na skroniach kie- rowcy. Wykr�ci� g�ow� i ponuro �ypn�� gdzie� w ty� za Loadera. � Dzikusy! � wybuchn��. � �winie! Nacisn�� nog� hamulec, wrzuci� pierwszy bieg. Mi�nie przedramion mia� jak powrozy, gdy zmagaj�c si� z kie- rownic� zatacza� taks�wk� szeroki �uk ju� z dala od sieci. Na bruku z kocich �b�w bli�ej morza zwi�kszy� szybko��. Ale drwiny jeszcze go dogania�y. Wychyli� si� i odpowie- dzia� ur�gliwym gestem. � ...
GAMER-X-2015