Konrad Fia�kowski Adam, jeden z nas Data wydania 1986 Od Autora Ksi��ka ta, uko�czona w kwietniu 1980 r., wydana zosta�a wcze�niej w Niemczech i Francji i tam te� by�a recenzowana i dyskutowana. Ludzie, kt�rych szanuj�, odebrali j� jako przypowie�� o atomowej zag�adzie, a nawet o jej nieuchronno�ci. Nie autorowi s�dzi� w�asne, napisane ju� s�owa. Chc� jednak powiedzie�, �e korzenie tej ksi��ki to na pewno nie Apokalipsa, lecz ta cz�� Przekazu, kt�ra m�wi o nadziei i po�wi�ceniu. Prawd� jest chyba tak�e to, �e tylko nieegoistyczne decyzje podejmowane z my�l� o tych wszystkich, kt�rzy �yj� na naszej planecie, mog� powstrzyma� realizacje wizji Armagedonu. A �e jest on mo�liwy, a nawet prawdopodobny, to tak�e prawda. Na pewno Jednak nie jest nieuchronny, a godzenie si� z tak� nieuchronno�ci� jest niegodne cz�owieka. Konrad Fia�kowski Wiede�, grudzie� 1984. Juliuszowi Owidzkiemu i wszystkim uczestnikom �Sto�u� Autor I Gdy wyszed� na taras, s�o�ce by�o ju� czerwone i niemal dotyka�o wierzcho�k�w wzg�rz. Upa� dnia min��, ale wieczorny wiatr nie nadszed� i w powietrzu czu�o si� zapach dymu z palenisk domowych miasta, gdzie szykowano teraz wieczerz�. Miasto schodzi�o tarasami ku strumieniowi i z wysoka, stamt�d gdzie sta�, widzia� w�skie uliczki, dachy i bia�e �ciany wzniesione z kamienia z okolicznych wzg�rz. Spojrza� na wzg�rza, gdzie ko�czy�y si� domy przechodz�c w ziele� drzew oliwnych przygaszon� szaro�ci� nadchodz�cego zmierzchu. Pomy�la�, �e jeszcze jeden dzie� pobytu tutaj, w tym mie�cie i na tej planecie, min��, i �e dni tych zosta�o ju� niewiele. Us�ysza� za sob� kroki, stukot drewnianych sanda��w o kamienn� powierzchni� tarasu, i wiedzia�, �e nadchodzi cz�owiek, na kt�rego czeka�. Odwr�ci� si� i patrzy� na znajom� sylwetk� w d�ugim szarym p�aszczu, twarz z ciemnymi oczyma, czarne w�osy i brod� z bia�ymi pasmami siwizny, widocznymi dopiero z bliska. Za nim p� kroku szed� �o�nierz ze stra�y towarzysz�cy mu od bram pa�acu, bo taki by� regulamin, jaki kiedy� sam ustanowi�. �o�nierz zatrzyma� si� w odleg�o�ci kilku krok�w, a m�czyzna podszed� do niego. - Witaj, proktorze - powiedzia� i pochyli� g�ow�. - Witaj, Kario - odpowiedzia� i skin�� r�k� �o�nierzowi, kt�ry wykona� zwrot i odszed�. - Patrzysz na ogrody? - zapyta� Kario. - Na miasto. Z tej wysoko�ci wydaje si� ono zawsze spokojne. - Gdyby tak by�o, panie, siedzia�bym w swym kantorze i nie mia� szcz�cia rozmawia� z tob�. - A wi�c co nowego? - Admis, kt�rego raczysz otacza� opiek�, przebywa w p�nocnych prowincjach... - M�wi� o nim w mie�cie? - Nie i prawd� m�wi�c nie rozumiem tego. Powinni wszyscy go zna� i s�ucha� tego, co g�osi. Jest to tak niezwyk�e i tak pi�kne, �e dni naszego �ycia, kt�rym tutaj �yjemy, wydaj� si� bezsensowne i przetr�cane. Proktor u�miechn�� si� i spojrza� na m�czyzn� w p�aszczu. - Czy�by� mu uwierzy�, Kario? - zapyta�. - Wype�niam twoje polecenia, panie, i wype�niam je skrupulatnie. On nie wie, nawet nie podejrzewa, �e istnieje �r�d�o, z kt�rego dostaje pieni�dze, on i ci, co mu towarzysz�. Nawet nie my�li o tym i to te� jest w nim urzekaj�ce. - Nie odpowiedzia�e� na moje pytanie, Kario. - To jest trudna odpowied�, panie. Trudno uwierzy� w co�, co jest zaprzeczeniem wszystkiego, z czym si� zros�o i z�y�o. Ale dobrze jest o tym pos�ucha�. Proktor milcza�. Pomy�la�, �e mo�e w tym, co przed chwil� us�ysza� od tego cz�owieka, tkwi wyja�nienie dotychczasowego braku powodzenia ca�ego przedsi�wzi�cia. Mo�e rozziew mi�dzy nowym modelem a modelem stosowanym jest zbyt du�y? Wiedzia�, �e nie potrafi tego rozstrzygn�� i pomy�la�, �e im d�u�ej �yje na tej planecie, tym mniej rozumie jej mieszka�c�w. Ruszy� wolnym krokiem wzd�u� balustrady tarasu ku ogrodom. Widzia� korony rosn�cych tam palm daktylowych na tle ciemniej�cego ju� nieba. Kario szed� za nim p� kroku w tyle, wyra�aj�c tym szacunek dla namiestnika Imperatora, a r�wnocze�nie podkre�laj�c za�y�o�� z tak znakomit� osob�. - A jego zwolennicy? Czy ma nowych zwolennik�w? - zapyta� przez rami�. - Ci�gle ci sami, panie. Reszta to przygodna gawied�. - Nikogo nowego? - Nikogo. - Czy twoje informacje, Kario, s� na pewna �cis�e? - Nie istniej� inne informacje, panie, i stare narody wiedz� o tym. Tylko... - Kario zaj�kn�� si� - ...inni nie zawsze o tym pami�taj�. �Chcia� powiedzie�, barbarzy�cy� - pomy�la� proktor - �i wtedy przypomnia� sobie, �e przecie� mo�e mnie urazi�, skracaj�c tym samym siebie o g�ow�. Biedny Kario, nawet nie potrafi sobie wyobrazi�, jakim barbarzy�c� jest on i wszyscy inni mieszka�cy tej planety. A jednak s� przy tym unikalni jak protuberancje gwiazd i r�wnie jak one przemijaj�cy i nietrwali�. Doszli do ogrod�w i poczu� zapach egzotycznych kwiat�w, kt�rych kielichy rozchyla�y si� po zmierzchu. S�o�ce znik�o ju� za wzg�rzami i tylko niewielka p�aska chmura w kszta�cie dysku p�on�a jeszcze czerwonym blaskiem. - Widzia�e� niedawno Admisa, Kario. Jak on sobie radzi tutaj... - chcia� powiedzie� �na tej planecie�, ale nie doko�czy�, bo Kario przecie� nic nie wiedzia� i niczego by nie zrozumia�. - Gdy cz�owiek ma tylko jedno pragnienie, kt�re jest zawsze z nim, jest szcz�liwy. - Tak, cz�owiek... - O czym m�wisz, panie? - Niewa�ne. Pobierz z mego konta w waszym domu handlowym pieni�dze i s�u� mu, jak mo�esz. Nie zapomnij o zwyk�ym procencie dla siebie - a gdy tamten milcza�, doda�: - Nic nie m�wisz. Czy�by moje �rodki by�y na wyczerpaniu? - Panie, twoje �rodki s� tak nieprzebrane, �e gdybym �mia�, por�wna�bym je ze �rodkami samego Imperatora. Nie o to idzie. Nie musisz mi wi�cej p�aci� procentu, proktorze. S�u��c Admisowi za pieni�dze czuj� si�... nieczysty. - Nie poznaj� ci�, Kario. Twoja rodzina nie by�aby dumna z ciebie. - Ja wiem, panie, �e tak si� nie prowadzi interes�w, ale przecie� nadejdzie nowy �ad, kt�ry g�osi Admis, i wtedy b�dzie mi to policzone. To nie b�dzie dobry czas dla bogaczy. - R�b, jak uwa�asz - proktor wzruszy� ramionami. Pomy�la� r�wnocze�nie, �e przedsi�wzi�cie jest dobrze zaplanowane i mo�e przynios�oby rezultaty, lecz wymaga czasu i pracy nad pokoleniami, a wi�c tym bardziej czasu, a ponadto ludzi, kt�rzy po�wi�c� wszystko dla jego realizacji. - Wybacz, panie, moj� �mia�o��, - g�os Karia by� teraz cichszy. - Czy Admis to... tw�j syn? - Cz�owieku, ta ciekawo�� mo�e kosztowa� ci� �ycie. Id� swoj� �cie�k� i nie zadawaj takich pyta�. A teraz zostaw mnie samego i przyb�d� z raportem jak zwykle - klasn�� w d�onie i us�ysza� tupot sanda��w �o�nierza biegn�cego po kamiennej p�ycie tarasu. Kario sk�oni� si� nisko i odszed�. Proktor pomy�la�, �e w tym �wiecie najbli�sze wyobra�alne pokrewie�stwo jest pokrewie�stwem syna z ojcem i u�miechn�� si� do siebie. Potem spojrza� jeszcze raz na ogr�d, gdzie w zmierzchu ro�liny zatraci�y ju� swoje kszta�ty i tworzy�y szary spl�tany g�szcz. Na niebie nad ogrodem zap�on�y pierwsze gwiazdy. Odwr�ci� si� od nich i wolnym krokiem poszed� do pa�acu, kt�rego bia�a bry�a widoczna by�a jeszcze w mroku. U wej�cia p�on�y ju� lampy oliwne. Stoj�cy na kru�ganku stra�nicy oddali mu honory i wszed� do wy�o�onej bia�ym marmurem komnaty, jedn� �cian� otwartej na ogr�d, po�rodku kt�rej fontanna wyrzuca�a w powietrze krople wody. W niszach, za kolumnami z onyksu, p�on�y lampki oliwne i w ich �wietle zobaczy� Vis� i dostrzeg� pytaj�ce spojrzenie jej wielkich jasnych oczu. Pokr�ci� przecz�co g�ow�, bowiem przed wieczerz� postanowi� jeszcze nawi�za� kontakt, i wolno poszed� do swojej komnaty. By�a ona niewielka, z jednym oknem wychodz�cym w przepa�� �ciany pa�acu, urz�dzona tak jak komnata �o�nierza-wodza, kt�rym tutaj by�. Wszed�szy, dotkn�� niewielkiej wypuk�o�ci �ciany, miejsca, kt�re zna�, i automat rozpoznawszy uk�ad linii papilarnych jego palca zawar� za nim drzwi, tak �e tworzy�y one teraz ze �cian� jedn� bry�� spojon� mocniej ni� jednolite �ciany pasowane i ��czone spoiwami tej cywilizacji. Potem rozejrza� si� po komnacie, by upewni� si�, �e jest sam, i dotkn�� przeciwleg�ej �ciany, kt�ra rozwia�a si� przed nim. By�o to pole si�owe ukszta�towane w postaci kamiennego muru i tak doskonale imituj�ce kamie�, �e przy jej kuciu odpryski wyparowywa�y dopiero po wielu godzinach. Teraz komnata by�a dwa razy obszerniejsza i ta druga jej cz�� zape�niona by�a aparatur� przeznaczon� do kontaktu i transferu. Z boku pod �cianami wbudowano pulpity do bezpo�redniego sterowania jednostkami floty. Usiad� w pot�nym fotelu, na skroniach zacisn�� uchwyty he�mu, a potem sprawdzi� dop�yw energii do aparatu. Pomy�la�, �e wszystkie te urz�dzenia s� tylko po to, by on, wbudowany w prymitywn� struktur� cz�owieka, m�g� przenikn�� do stanu trwania, gdzie czas nie istnieje ani jako poj�cie, ani jako w�a�ciwo�� fizyczna materii, gdzie materia i energia s� nierozr�nialn� jedno�ci� i no�nikiem informacji, kt�ra jest nim samym. By� on bowiem w kategoriach czasu cywilizacj� wieczn� i samym Kosmosem. W tej postaci, w kt�rej tutaj by�, nie m�g� uzyska� pe�nego stanu trwania, bo kana�y informacyjne wynikaj�ce z przyj�tej struktury by�y zbyt w�skie i m�g� si� jedynie konwergowa� z sob� samym, ze swoim wzorcem r�wnie� ograniczonym, bo zrealizowanym w drgaj�cym polami krysztale materii zawartym w pancerzach ochronnych, okr��aj�cym t� planet� po ko�owej orbicie gdzie� w p� odleg�o�ci jej Ksi�yca. Dopiero dalej by�o trwanie tej najstarszej cywilizacji, kt�re jest jedno�ci� i mo�e wydziela� swe cz�ci r�wnowa�ne z ni� sam�, a wi�c od niej nierozr�nialne. Wiedzia� o tym b�d�c tutaj, lecz zaczyna� to czu�, gdy nak�ada� he�m, czas przestawa� by� i tylko symulowa� go sekwencyjny j�zyk, kt�rym z tej struktury musia� si� pos�ugiwa�. - Jeste�, Adamie - us�ysza�. - Jestem, Admusie - pomy�la�. - Trudno mi si� z tob� konwergowa�, bo jeste� ci�gle inny. - Jaki? - Inny... - Informacyjnie w�szy? - Tak, ale i szerszy zarazem, szerszy o inform...
GAMER-X-2015