9609.txt

(257 KB) Pobierz
  James Blish 
  
  Bêd¹ im œwieciæ gwiazdy 
   
   (Shall Have Stars)
    
   Prze³o¿y³ Witold Nowakowski
   

 And death shall have no dominion
   Dead men naked they shall be one
   With the man in the wind and the west moon;
   When their bones are picked clean and the clean bones gone, 
   They shall have stars at elbow andfoot...
   
   A œmieræ utraci swoj¹ w³adzê.
   Nadzy umarli bêd¹ jednym
   Z cz³owiekiem pod zachodnim ksiê¿ycem i w wietrze;
   Gdy spróchniej¹ ich koœci do czysta obrane
   Bêd¹ im œwieciæ gwiazdy u ³okcia i stopy... 
   
   DYLAN THOMAS
   
   

 „...W czasie gdy cywilizacja Wegi znajdowa³a siê u szczytu potêgi politycznej i militarnej, 
a jej przywódcy nie dopuszczali myœli o jakimkolwiek os³abieniu swej uprzywilejowanej pozycji, 
w zak¹tku Wszechœwiata tli³a siê iskra nowego ¿ycia. Czytelnik powinien pamiêtaæ, i¿ w owym 
czasie nikt nawet nie s³ysza³ o Ziemi ani o jej S³oñcu, które dla astronomów by³o po prostu jedn¹ 
z wielu nie nazwanych gwiazd typu Go, rozmieszczonych w konstelacji Smoka. Istnieje 
mo¿liwoœæ – choæ ma³o prawdopodobna – ¿e mieszkañcy Wegi wiedzieli o czynionych przez 
Ziemian próbach lotów kosmicznych ju¿ przed wypadkami opisanymi w niniejszej pracy, lecz 
nie przywi¹zywali do tego najmniejszej wagi. Chodzi³o wy³¹cznie o lokalne podró¿e 
miêdzyplanetarne; Ziemia nie bra³a wówczas czynnego udzia³u w dziejach Galaktyki. Nikt nie 
przypuszcza³, i¿ Ziemianie w krótkim czasie dokonaj¹ dwóch wiekopomnych odkryæ, które 
wynios¹ ich statki w g³¹b przestrzeni. Gdyby rz¹d Wegi przypuszcza³, ¿e Ziemia zostanie 
sukcesorem stworzonej przez niego potêgi, bez w¹tpienia podj¹³by odpowiednie kroki 
zapobiegawcze. Sta³o siê inaczej, a to zdecydowanie potwierdza przypuszczenia, ¿e nikt nie mia³ 
pojêcia, co zasz³o na Ziemi...”
   ACREFF-MONALES „Droga Mleczna: Piêæ portretów kulturowych”
   
   
   

KSIÊGA PIERWSZA
   PRELUDIUM: Waszyngton
   
   Nie wierzymy, aby istnia³a grupa ludzi zdolnych do formu³owania wniosków bez podjêcia 
szczegó³owych badañ i nie posiadaj¹cych choæby odrobiny krytycyzmu. Mamy ca³kowit¹ 
pewnoœæ, ¿e jedyn¹ metod¹ eliminacji b³êdów jest ich rozpoznanie, a jedyn¹ metod¹ rozpoznania 
b³êdu jest niczym nie skrêpowana dociekliwoœæ.
   J. ROBERT OPPENHEIMER
   
   Kiedy patrzy³ w tamt¹ stronê, tañcz¹ce na œcianach cienie migota³y niczym postacie ludzkie, 
pospiesznie znikaj¹ce w niewidocznych drzwiach. Nic wiêc dziwnego, ¿e mimo przyt³aczaj¹cego 
zmêczenia by³ coraz bardziej zdenerwowany. Chcia³ za¿¹daæ, by doktor Corsi wygasi³ ogieñ, lecz 
po chwili zrezygnowa³ z tego zamiaru, tylko nieruchomym wzrokiem wpatrywa³ siê 
w pomarañczowe p³omienie. Zmru¿y³ oczy, bo ¿ar bij¹cy z paleniska lekko przypieka³ mu 
policzki i rozgrzanym powiewem wdziera³ siê w g³¹b piersi.
   Siedz¹cy obok Corsi poruszy³ siê niespokojnie. Senator Wagoner mia³ wra¿enie, ¿e jego 
w³asne cia³o przybiera na wadze i coraz g³êbiej zapada siê w miêkkie poduszki sofy. Czu³ siê 
krañcowo wyczerpany, senny, ciê¿ki niczym g³az i stary, chocia¿ ukoñczy³ dopiero czterdziesty 
ósmy rok ¿ycia. Minionego dnia nie móg³ zaliczyæ do udanych; w Waszyngtonie kr¹¿y³o 
powiedzenie, ¿e „dobry dzieñ to ten, który uda ci siê przespaæ”.
   Corsi by³ niegdyœ dyrektorem G³ównego Biura Normalizacyjnego i cz³onkiem zarz¹du 
Œwiatowej Organizacji Zdrowia, a obecnie piastowa³ funkcjê prezesa Amerykañskiego 
Towarzystwa Rozwoju Nauk (okreœlanego w Waszyngtonie jako „lewoskrzyd³owe ATRN”). 
Choæ dwadzieœcia lat starszy od Wagonera, nadal tryska³ energi¹ i ¿ywotnoœci¹.
   – Zdajesz sobie sprawê, ¿e nasze spotkanie jest czymœ wyj¹tkowym – powiedzia³ cichym, 
szeleszcz¹cym g³osem. – Nie przyjecha³bym do Waszyngtonu, gdybym nie zdawa³ sobie sprawy, 
¿e interes ATRN tego wymaga. Nie po tym, jak zosta³em potraktowany przez MacHinery’ego. 
Nie jestem politykiem, a jednak wci¹¿ odnoszê wra¿enie, ¿e przysz³o mi egzystowaæ 
w ogromnym akwarium z napisem „piranie”. Zreszt¹... i tak wiesz, o co mi chodzi.
   – Wiem. – Senator skin¹³ g³ow¹. Cienie skoczy³y w przód i zniknê³y. – Przez ca³y czas 
jestem œledzony. Tajniacy MacHinery’ego wci¹¿ usi³uj¹ znaleŸæ na mnie jakiœ haczyk. Mimo to 
musia³em z tob¹ porozmawiaæ, Seppi. Odk¹d zosta³em powo³any na stanowisko 
przewodnicz¹cego komisji, dok³ada³em wszelkich starañ, by w pe³ni zrozumieæ treœæ 
przedstawianych mi dokumentów. Niestety, nie jestem naukowcem i mam ograniczony zasób 
wiedzy. Nie chcê zadawaæ pytañ swoim wspó³pracownikom, bo to najlepszy sposób powstawania 
przecieków, które docieraj¹ wprost do MacHinery’ego.
   – Najtrafniejsza definicja eksperta rz¹dowego, jak¹ ostatnio s³ysza³em – skonstatowa³ 
cierpko Corsi. „Cz³owiek, któremu nie wolno zadawaæ istotnych pytañ”.
   – Lub taki, który uzale¿nia treœæ odpowiedzi od oczekiwañ swego rozmówcy – z ciê¿kim 
westchnieniem doda³ Wagoner. – Zauwa¿y³em. Nie myœl, ¿e ¿ycie senatora to bu³ka z mas³em. 
Ju¿ nieraz marzy³em, aby wyjechaæ na Alaskê. Na wyspie Kodiak mam cha³upkê, gdzie mogê 
cieszyæ oczy blaskiem ognia i nie zastanawiaæ siê, czy pobliski cieñ nie kryje ponurego faceta 
z notatnikiem... Lecz doœæ pró¿nych ¿ali. Mam zamiar kierowaæ komisj¹ tak dobrze, jak tylko 
potrafiê...
   – ...co w zupe³noœci powinno wystarczyæ – nieoczekiwanie wtr¹ci³ Corsi. Wyj¹³ z d³oni 
Wagoner a kieliszek z po³yskuj¹c¹ resztk¹ bursztynowego p³ynu i siêgn¹³ po butelkê. 
W powietrzu rozszed³ siê ciê¿ki, aromatyczny zapach alkoholu. – Wierz mi, Bliss, gdy po raz 
pierwszy us³ysza³em, ¿e kierownictwo Komisji Po³¹czonych Izb Kongresu do Spraw Badañ 
Przestrzeni Kosmicznej powierzono nowo mianowanemu senatorowi, który do czasu wyborów 
by³ jedynie dziennikarzem...
   – Seppi, proszê – jêkn¹³ Wagoner, robi¹c przesadnie zbola³¹ minê. – Konsultantem do spraw 
stosunków miêdzyludzkich.
   – Jak wolisz. Tak czy owak, zacz¹³em podejrzewaæ, ¿e coœ tu œmierdzi. ¯aden „zas³u¿ony” 
polityk nie popar³by nowicjusza, gdyby sam mia³ ochotê na stanowisko szefa komisji. Fakt, ¿e 
sta³o siê inaczej, wystawia nie najlepsz¹ ocenê obecnemu Kongresowi. I mo¿esz mi wierzyæ, ¿e 
ka¿de s³owo, które kiedyœ wypowiedzia³em, bêdzie prêdzej czy póŸniej wykorzystane przeciwko 
tobie. Ja, dziêki Bogu, mam to ju¿ za sob¹. Dziœ mogê przyznaæ, ¿e ocenia³em ciê zbyt 
pochopnie. Wykona³eœ kawa³ niez³ej roboty i sporo siê nauczy³eœ. Bez w¹tpienia zdajesz sobie 
sprawê, ¿e przychodz¹c do mnie po radê, podcinasz ga³¹Ÿ, na której siedzisz. Na Boga, w takiej 
sytuacji nie potrafiê ci odmówiæ pomocy.
   Gwa³townym ruchem wyci¹gn¹³ nape³niony kieliszek w stronê senatora.
   – Wszystko, co przed chwil¹ powiedzia³em, dotyczy wy³¹cznie ciebie – doda³. – Za ¿adne 
skarby nie zgodzê siê na rozmowê z innym przedstawicielem rz¹du... chyba ¿e na proœbê ATRN.
   – Wiem, Seppi. Niestety, to tak¿e czêœæ naszych k³opotów. W ka¿dym razie, dziêkujê. – 
Wagoner delikatnie zamiesza³ koniak. – ZdradŸ mi, co twoim zdaniem wstrzymuje rozwój 
komunikacji miêdzyplanetarnej?
   – Armia – burkn¹³ Corsi.
   – Zgoda, lecz musi byæ coœ jeszcze. Coœ o wiele powa¿niejszego. Oddzia³y S³u¿by 
Kosmicznej s¹ podporz¹dkowane zazdrosnym, zidiocia³ym i sk³óconym dowódcom, lecz dawniej 
bywa³o gorzej. Co najmniej pó³ tuzina rz¹dowych agencji pracowa³o nad przygotowaniami do 
pierwszych lotów. Biuro meteo, marynarka wojenna, twoje stowarzyszenie, sztab si³ 
powietrznych i tak dalej... Przejrza³em stos dokumentów z tamtych czasów. Program 
przewiduj¹cy umieszczenie satelity na orbicie oko³oziemskiej zosta³ og³oszony przez Stuarta 
Symingtona ju¿ w tysi¹c dziewiêæset czterdziestym czwartym roku, a pierwszy pojazd kosmiczny 
pilotowany przez cz³owieka zosta³ wystrzelony dopiero w tysi¹c dziewiêæset szeœædziesi¹tym 
drugim, kiedy ca³oœæ prac znalaz³a siê pod jurysdykcj¹ wojskow¹. Ka¿dy projekt by³ zawieszony 
ju¿ w fazie wstêpnej, poniewa¿ oficerowie co chwila zmieniali szczegó³y, maj¹c na wzglêdzie 
wy³¹cznie korzyœci osobiste. Teraz przynajmniej podró¿uje m y w kosmosie.
   Niestety, od d³u¿szego czasu obserwujemy radykalne pogorszenie sytuacji. Gdyby rozwój 
lotów przebiega³ prawid³owo, monopol wojska ju¿ dawno by znikn¹³. Brakuje statków 
handlowych; nikt nie wpad³ na pomys³, aby utworzyæ niewielk¹, lecz ekskluzywn¹ liniê 
pasa¿ersk¹, przeznaczon¹ dla ludzi, którzy chêtnie zap³ac¹ ciê¿kie pieni¹dze za mo¿liwoœæ 
zwiedzenia kilku ponurych miejsc i spêdzenia kilku tygodni w niezbyt du¿ej kabinie. – Parskn¹³ 
krótkim, nieweso³ym œmiechem. Przypomnia³ mi siê opis polowañ na lisy, popularnych w Anglii 
jakieœ sto lat temu. To chyba Oscar Wilde powiedzia³: „poœcig niemoty za niejadalnym”.
   – Nie uwa¿asz, ¿e jest zbyt wczeœnie na takie pomys³y? – spyta³ Corsi.
   – Wczeœnie? Nic podobnego. Mamy rok dwa tysi¹ce trzynasty. Pozwól, ¿e wspomnê jeszcze 
o paru sprawach. Dlaczego od piêtnastu lat nie podjêto ¿adnej powa¿nej ekspedycji naukowej? 
By³em przekonany, ¿e z chwil¹ odkrycia dziesi¹tej planety naszego uk³adu, Prozerpiny, jakiœ 
uniwersytet czy fundacja zechce podj¹æ odpowiednie badania jej powierzchni. W pobli¿u 
znajduje siê spory ksiê¿yc, na którym mo¿na urz¹dziæ ca³kiem przyzwoit¹ bazê i nie ma co 
mówiæ o z³ych warunkach pogodowych, bo s³oñce jest tak daleko, ¿e na zdjêciach przypomina 
zwyk³¹ gwiazdê... i tak dalej. Prawdziwy raj dla naukowców. ZnajdŸ milionera poch³oniêtego 
pasj¹ odkrywcy... najlepiej takiego, jak stary Hale... tudzie¿ dobrego organizatora 
przypominaj¹cego Byrda, a nie bêdziesz musia³ zbyt d³ugo czekaæ na to, ¿eby powsta³a 
„Proserpine II”. Tymczasem eksploracja kosmosu zosta³a przerwana tu¿ po zakoñczeniu budowy 
stacji „Titan”. Dlaczego? – Przez chwilê wpatrywa³ siê w p³omienie. Powstaje pytanie 
o przysz³oœæ nauki, Seppi – doda³. Brakuje inwencji. Nic siê nie dzieje.
   – Pamiêtam raport przes³any niedawno przez c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin