5383.txt

(32 KB) Pobierz
EWA PO�PIECH

upadek anio�a

W�zek jest szeroki, roz�o�ysty, porusza si� na czterech k�kach z niezale�nym 
zawieszeniem i nap�dem, jak pojazdy lunarne. Ma fotel lotniczy, akumulatory, 
przek�adnie, nasuwany kask, klawiatur� z podgl�dem, przewody... Bardzo stabilny. 
Trudno taki w�zek przewr�ci�.
Zw�aszcza, je�li si� jest sparali�owanym, nie ma si� w�adzy w nogach. I dopiero 
niedawno na tyle si� odzyska�o czucie w r�kach, �e mo�na nimi wykonywa� 
najprostsze czynno�ci.
Dobrze, �e w og�le przetrwa�. Jego luksusowe awioskrzyd�o, zwane potocznie angel 
wing, zagarn�� front burzowy. Wynios�o go, a potem wessa�o. Skrzyd�o wpad�o w 
korkoci�g i kapotowa�o na wzg�rzu zaro�ni�tym m�odymi brz�zkami, kt�re przej�y 
uderzenie.
Niemniej Dawida wyrwa�o z uprz�y. Jego cia�o przekozio�kowa�o w powietrzu 
kilkana�cie metr�w, zanim si� obsun�o po zboczu. Tylko to zbocze go uratowa�o. 
Nie roztrzaska� si�. Mia� wprawdzie po�amane prawie wszystkie ko�ci, wgniecion� 
czaszk�, powa�ne obra�enia wewn�trzne, poszarpane mi�nie, ale pozosta� w jednym 
kawa�ku, w jednym krwawi�cym worze mi�sa. Tylko d�ugie w�osy wraz ze sk�r� 
zdar�o mu z g�owy, jakby go oskalpowano. Ekipa helikoptera ratunkowego otoczy�a 
go energetycznym kokonem. Zd��y�a w ostatniej chwili.
Gdy po niezmierzonym czasie - nie chciano mu powiedzie�, jak d�ugo to trwa�o - 
ockn�� si�, nie czu� �adnego b�lu, raczej co� w rodzaju odr�twienia. Nie 
widzia�, nie s�ysza�. Wiedzia� jedynie, �e jest. Nie mia� cia�a. P�uca jednak 
jakby pracowa�y i dzia�a� uk�ad trawienny, bo odnosi� niejasne wra�enie, �e 
oddycha - wdychane powietrze d�awi�o go i piek�o, wyr�nia� wciekaj�ce w cia�o 
krople orze�wiaj�cego p�ynu. Serce bieg�o czysto i rytmicznie. Zacz�� odczuwa� 
zimno, twardy dotyk wbitych we� igie�, ucisk oblepiaj�cych go elektrod. Trzymano 
go w aparaturze.
Nagle Dawid zacz�� s�ysze�. Najpierw dudnienie pustki. Potem �wist rozdzieranego 
powietrza. Wreszcie co� zaszumia�o, ucich�o, zn�w zaszumia�o. Rozleg� si� 
turkot, kt�ry przeobrazi� si� w charakterystyczny warkot krztusz�cego si� 
lotniczego silnika... Nasta�a �ywa cisza.
Kto� co� chyba m�wi�. Dawid nie rozr�nia� s��w. Bezs�ownie wiedzia�, �e, 
zapewne, jak to w takich przypadkach bywa, kobiecy, ciep�y g�os zapewnia 
solennie o jego cholernym szcz�ciu. I �e kuracja przebiega nad wyraz pomy�lnie, 
�e wyjdzie z tego wszystkiego ju� nied�ugo, nie tylko ca�y i zdrowy, nawet 
sprawniejszy ni� by� przedtem, �e b�dzie poniek�d m�odszy. 
Sk�adaj� mnie zatem z syntetycznych lub organicznych cz�ci - u�wiadomi� sobie z 
przera�eniem, wci�� poza s�owami. Nie zamierza� sta� si� cyborgiem. Nawet bio-
cyborgiem. Czu� do tych twor�w niepohamowany, religijny wstr�t. Atrapy. Tyle to 
i on potrafi. Od dzieci�stwa brzydzi� si� protezami. Ca�ymi tygodniami hodowa� 
niegdy� u�amany z�b, a� w ko�cu musia� go skr�ci�. "Wola�bym by� �lepcem ni� 
mie� sztuczne oko" - powiada�. Co prawda, na wszelki wypadek, m�wi� o jednym 
oku.
- Cyborgiem? - zdziwi� si� lekarz, gdy p�niej Dawid zwierzy� si� ze swych obaw. 
- Nie te czasy. Co prawda, by�e� cyborgiem, kiedy le�a�e� w inkubatorze 
reanimacyjnym. Nie, to nie jest zwyk�e klonowanie. Chodzi nam o to, aby� 
regenerowa� si� biologicznie wewn�trz w�asnej aury. Tobie te� chyba zale�y na 
zachowaniu osobowo�ci? Dlatego wybudowali�my pawilon wok� miejsca twojego 
upadku. Tam, gdzie osobowa emanacja by�a najsilniejsza.
Technologicznie nie przekroczyli zatem pierwszej duszy - podpowiedzia�o co� 
Dawidowi. Dlatego nie uda�o si� nawi�za� kontaktu z tamtym przedhistorycznym 
cz�owiekiem, kt�rego wysuszone i zamarzni�te cia�o znaleziono kiedy� na lodowcu 
alpejskim.
- Gdyby reinkarnacja okaza�a si� prawd�, w co w�tpi� - doda� medyk, jakby 
odpowiadaj�c Dawidowi - m�g�by� pogubi� si� we wcieleniach. I wyobrazi� si� 
sobie, jako, na przyk�ad, jaki� fanatyczny mnich z wiek�w ciemnych. Albo co� 
zupe�nie innego. To by�aby heca. 
Wkraczamy w drug� dusz�? - zastanowi�o si�co� w Dawidzie.
- Chyba nie �a�ujesz, �e b�dziesz znowu sob�? - perorowa� lekarz, jakby pr�bowa� 
zagada� w�tpliwo�ci. - By�e�, podobno, ca�kiem do rzeczy. Tak - przytakn��, na 
nieme pytanie Dawida. - Tak. Niegdy� uwa�ano, �e terapia, jakiej ci� poddali�my, 
otwiera si� na metafizyk�. Poniek�d sam siebie materializujesz... 
Dawid zobaczy� najpierw dalekie przedmioty. �cian�, wisz�ce na niej szare, a po 
chwili ju� barwne litografie, okno, draperie... Wraca� mu wzrok, jakby 
rozja�nia� si� ekran telewizyjny. Znajdowa� si� nie na sali szpitalnej, czego 
si� spodziewa�, lecz w gustownie urz�dzonym saloniku. Potem jego �renice 
akomodowa�y si�. Widzia� otaczaj�ce go sprz�ty. Stylowe krzes�a, st� z 
pi�cioramiennym �wiecznikiem, co� w rodzaju sztalug z p�kolistym ekranem 
stereomonitora. Ale wci�� nie mia� cia�a. Tylko powieki. Przez kilka godzin 
zaciska� je i unosi�. �wiat wtedy wyskakiwa� z cienia i z m�enia jak kr�lik z 
kapelusza. Potem si� chowa�. Dawida to intrygowa�o.
Nie m�g� poruszy� g�ow�, tylko nad ga�kami ocznymi ju� panowa�, wodzi� oczyma po 
pomieszczeniu. Realno�� nie ustali�a si� jeszcze, pulsowa�a. Kontury rzeczy to 
zaciera�y si�, to nabiera�y ostro�ci. Najtrudniej przychodzi�o mu z lud�mi. Ich 
sylwetki wyodr�bnia�y si� z b��kitniej�cych smug mg�y dopiero po kilkunastu 
minutach . Pocz�tkowo jego zmys�y dzia�a�y osobno. Albo widzia�, albo s�ysza�. 
Na przemian. Nie potrafi� si� skoncentrowa�. W ko�cu jednak fonia i wizja 
zsynchronizowa�y si�. Rzeczywisto�� scali�a. Poczu� te� sk�r� na twarzy, grub�, 
uciskaj�c� jak gumowa maska. Dotar�a do� wo� amoniaku, wyczuwa� jego ostry 
kwa�no-gorzki smak. Z minuty na minut� wy�ania� si� z ciep�ego, czarnego, 
asensorycznego p�ynu. Odbiera� ze �wiata bod�ce. Wci�� by� jednak niematerialnym 
receptorem. Zacz�� si� ba�. To by�a jednak samotno��, pustka w�r�dgwiezdna; by� 
pewien, �e si� poci z panicznego strachu.
Podano mu chyba �rodki uspokajaj�ce, bo nieoczekiwanie si� odpr�y�. Spokojnie 
obserwowa�, co si� z nim i wok� niego dzieje. By�. By� bezw�adny. Znajdowa� si� 
w jakim� saloniku, po kt�rym, jak przypuszcza�, krz�ta� si� cicho personel 
medyczny...
Kobieta w zwiewnej, letniej sukience (a zatem wiosna min�a?). Dawid patrza� i 
s�ucha�, co ona robi. Aha, m�wi�a. Przez chwil� delektowa� si� jej d�wi�cznym 
g�osem jak wokaliz�. Potem s�owa zacz�y si� odnajdywa� w odpowiednich 
neuronach, bo Dawid zacz�� je rozr�nia� i rozumie�. A wi�c rzeczywi�cie mia� 
wypadek. I cholerne szcz�cie. I kuracja przebiega nad wyraz pomy�lnie. 
Wszystkie organy wewn�trzne i cia�o ju� si� regenerowa�y, goi�y. Teraz powoli 
w��cza si� system nerwowy. Geny wi���ce poprzez synapsy pracuj� powoli. Troch� 
to jeszcze potrwa. Nie trzeba si� niecierpliwi�. Po�piech pi�kno�ci szkodzi... 
OK?
Sam m�g� tak� tyrad� wyg�osi�. Mrugn�� porozumiewawczo powiek�. Lew�. Zauwa�y�a.
- To �wietnie, Dawidzie - powiedzia�a. - By�am pewna. Od jutra zaczniemy �wiczy� 
rozmow�. Nie b�dziesz musia� mruga� na "tak" lub na "nie" albo nadawa� Morsem. 
To jest psychowid - wskaza�a r�k� na sztalugi z wypuk�� soczew�. - Czyta�e� o 
tym.
Dawid dla odmiany przymkn�� praw� powiek�. Roze�mia�a si�. Pomacha�a do niego 
d�oni� i odesz�a. Dawid ze zdziwieniem stwierdzi�, �e te� woli by� sam.
Wodzi� wzrokiem po pomieszczeniu, przymyka� i otwiera� oczy. W�a�ciwie o niczym 
konkretnym nie my�la�. My�la�o si�! I zauwa�y� dziwne zjawisko, jego pole 
widzenia nie wype�nia�o ca�ej przestrzeni. By�o zaokr�glone po brzegach. 
U�wiadomi� sobie, �e dzieje si� tak tylko dlatego, �e nie mo�e obraca� g�ow�.
Ostro�nie zacisn�� powieki. Gdy znowu otworzy� oczy, okno zosta�o zas�oni�te 
zielon� kotar� w pawiowe, fluoryzuj�ce wzory, a w pokoju pali�o si� przy�mione 
�wiat�o. Noc, pomy�la�. I zacz�� wpatrywa� si� w �cian�. Jakby przegl�da� si� w 
�cianie.
Pojawi�a si� przed nim jaskrawa purpurowa plama. A potem co� jakby jej cie�, 
matowy, ale te� barwny, poci�gaj�cy. Kleksy, faluj�c wypustkami, przesuwa�y si� 
po �cianie i znika�y na skraju jego prawego oka. Potem pojawi�y si� dalsze 
plamy, o r�nej wielko�ci, te� monochromatyczne, we wszystkich odcieniach t�czy. 
Dawid obserwowa� je z rosn�cym zainteresowaniem. To nie by�y zwyk�e refleksy 
�wietlne. Wolno ko�ysz�c si�, sun�y przez pole widzenia, odbija�y od jego 
granic, wreszcie przepada�y. Niekt�re p�ka�y wcze�niej, rozpadaj�c si� na 
pe�zaj�ce krople, przypomina-j�ce plemniki. Wtedy Dawida ogarnia� niepok�j i 
zaczyna�a go bole� g�owa.
Powidoki - doszed� do wniosku. M�j o�rodek widzenia w m�zgu programuje si�, st�d 
zapewne to wra�enie, �e wy�wietlam oczyma na �cianie barwne plamy. 
R�nobarwne kleksy wci�� kr��y�y mu przed oczyma. Gdy zachodzi�y na siebie, 
powstawa� bia�y, lekko pr��kowany kr�g. Wtedy Dawid czu� ulg�.
Min�y dwie godziny. Dawid nauczy� si� rozpoznawa� wskaz�wki na tarczy stoj�cego 
na stole zabytkowego zegara podtrzymywa�a j� figurka kobiety. Przygl�daj�c si� 
uwa�nie kleksom, odkry�, �e niekiedy przypominaj� mu kszta�ty kwiat�w, zwierz�t, 
gestykuluj�cych ludzi... Jak w starym te�cie Roschacha. Bia�e ko�a te� zaczyna�y 
si� wype�nia�. Dawid ze zdumieniem stwierdzi�, �e wewn�trz tych k� tworz� si� 
mandale. Gdy taka koncentryczna mandala migota�a mu przed oczyma, czu� si� 
niemal szcz�liwy.
To s� ju� sny - uprzytomni� sobie. Sny, a cho�by korzenie sn�w. Wracam do 
zdrowia.
�ni�, ale nie spa�. Do�wiadcza� dw�ch rodzaj�w bezsenno�ci. Jedna z nich by�a 
�agodna, swojska; po prostu nie chcia�o mu si� spa�, marzy� na jawie. Druga 
przypomina�a atak serca. Nawet sny z niej pierzcha�y. Mia� wtedy wra�enie, �e 
spada w otch�a�.
Jak zwykle przysz�a psycholog. Uczyli si�. Po jakim� czasie umia� wywo�ywa� 
my�lami na psychowidzie proste zdania. Wymaga�o to, co prawda, koncentracji i 
wysi�ku - gdy odwraca� uwag�, wyrazy zamazywa�y si�, jakby bazgra�o dziecko. A 
nawet, zapewne dzi�ki wolnym skojarzeniom, na ekranie pojawia�y si� 
nieprzewidziane s�owa i zdan...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin