5379.txt

(17 KB) Pobierz
Emma Popik

Zezwolenie

Jechali w �nie�nej kurzawie pokonuj�c op�r wiatru. Ch�odne 
podmuchy wciska�y si� pod brunatne opo�cze, wzdymaj�c je, 
wi�c wygl�dali jak drapie�ne ptaki. Gna� ich nakaz. Czerwone 
niebo wisia�o nisko nad g�owami, mi�kka ziemia, nie stworzona 
do ko�ca, ugina�a si� pod kopytami zwierz�t.
- Musimy zabi� jednego z nas - powiedzia� Djuk-of. - Mamy 
ma�o �ywno�ci.
- A trzeba dojecha� do Ziemi Obiecanej - zgodzi� si� 
Princ.
- Zr�bmy to od razu - ponagli� Knajt.
Zawr�cili i przejechali szybko wzd�u� szereg�w. Ludzie 
pochylali g�owy, nasuwaj�c kaptury na twarze, bo wiedzieli, 
co ich czeka. Mord na najs�abszym powtarza� si� regularnie, 
�ywno�ci wci�� by�o ma�o. Mimo to ka�dy wierzy�, �e 
dojedzie.
Ptaki wyczu�y krwawe my�li i cicho, aksamitnym ruchem 
pocz�y ko�owa� ponad g�owami. Skrzyd�a pokryte mi�kk� sk�r� 
nie robi�y �adnego szmeru w g�stym powietrzu.
Trzej je�d�cy dojechali do ostatniego szeregu i nie 
patrz�c zabili pierwszego z brzegu. I tak by� na samym 
ko�cu. Upad� w �nieg, jego zwierz� pochyli�o si� nad ofiar� 
zdezorientowane. Olbrzymia chmara ptak�w opad�a na t� dw�jk� 
przykrywaj�c j� szerokimi skrzyd�ami. I zanim zwierz� 
zdo�a�o zerwa� si� do ucieczki, ciep�e, go�e cia�a ptak�w 
zadusi�y go, a szklane dzioby rozerwa�y na kawa�ki.
Tr�jka powr�ci�a na czo�o kawalkady. Djuk-of, Princ i 
Knajt pocz�li na nowo powtarza� s�owa wyliczanki, 
prowadz�cej ich od pocz�tku.
- I przeprowadzisz nas przez morze p�on�ce.
- I bezpiecznie wywiedziesz spod gradu �elaznego.
- A kiedy pokonamy potwora, do Ziemi Obiecanej 
przywiedziesz.
Poch�d podchwyci� s�owa i powtarza� je monotonnie. G�os z 
wielu piersi grzmia� i ni�s� si� daleko.
W pobliskim lesie pe�nym poskr�canych pni oddziela�a si� od 
kory drzewna istota. Wywija�a si� z pnia, wyci�gn�a jedno 
rami� i d�oni� odsuwa�a z drugiego �upki kory. Wkr�tce 
wyj�a drugie rami� i poruszy�a g�ow�.
- O, podoba mi si� ten �wiat - zawo�a�a �piewnie do 
siostry, kt�ra by�a ostatnia. Ale ta, znacznie m�odsza i 
niedojrza�a, spa�a wewn�trz pnia. Jej twarz pokrywa�a 
warstwa kory, ledwo si� rysowa�y do�ki oczu z cieniutkimi 
brwiami. Spa�a g��boko niczego nie wiedz�c o �wiecie. We 
�nie zwiedza�a krainy ro�lin, jej umys� nie zna� swego 
istnienia. Cia�o, delikatny nosek i drobne usta, by�y 
jeszcze nie uformowane i dziewcz�ce. Dopiero przeczuwa�o, do 
czego stwarza je natura.
Starsza siostra otrz�sn�a z kory brzuszek, otrzepa�a si� 
z drobinek drwa i zadziork�w, chwyci�a mocno r�kami za brzeg 
kory i zacz�a wyci�ga� nogi. Wyskoczy�a wreszcie i od razu 
zacz�a �piewa�, z rado�ci� przebiegaj�c zagajnik. Wszystkie 
drzewa mia�y puste dziuple. Starsze siostry wy�uska�y si� 
dawno i rozesz�y po �wiecie, ona jednak postanowi�a poczeka� 
na ostatni�. Uwi�a wi�c gniazdo w ga��ziach drzew, po�o�y�a 
si� w nim i zajadaj�c owoce uk�ada�a piosenki. By�o ciep�o 
pod m�odym r�owym niebem, a mi�dzy drzewami ziemia 
wysycha�a i kruszy�a si�, bo w�a�nie powstawa� piasek. 
Kopu�a ciep�a nakrywa�a las, a tam gdzie jej brzeg dotyka� 
ziemi, topnia� �nieg.
Kolumna wojownik�w by�a jeszcze daleko; do lasu nie dobiega� 
nawet ich �piew. Nagle ze �rodka nieba wprost na je�d�c�w 
zacz�y spada� roz�arzone kamienie. �piew zamilk�, wielu si� 
rozbieg�o na boki, inni kryli g�owy w ramionach, lecz Djuk-
of uni�s� si� w siodle. 
- I rzek� Pan, Nie umkniesz przed moim gniewem, bo 
wsz�dzie dosi�gnie ci� moje rami� - powiedzia�.
Opo�cze p�on�y na plecach, wi�c przyk�adali �nieg, ale 
wtedy zlatywa�y z wysoko�ci sk�rzaste, bia�e ptaki i 
dobija�y rannych. Trzej dow�dcy patrzyli na pogrom. Nie 
my�leli, �e cios mo�e spa�� i na nich, pewni, �e Pan ich 
zachowa, oni musz� doj��. Obserwowali ofiary le��ce w 
zaspach i chmary piszcz�cych ptak�w trzepocz�cych nad 
cia�ami. Czuli, �e to okrucie�stwo jest przecie� 
mi�osierdziem. Poparzeni nie wyli z b�lu, wiedz�c, �e i tak 
nikt si� nad nimi nie zlituje, a ci, kt�rzy padli w �nieg, 
nie b�d� kona� i zamarza� bez ko�ca. Ptaki si� uwija�y, 
�nieg zrobi� si� czerwony i parowa�, by� teraz koloru nieba.
- Czy to jest owo morze czerwone, o kt�rym m�wi� nasze 
pie�ni, bracie? - zapyta� Djuk-of.
- Przepowiednia spe�nia si� co do joty - odpowiedzia� 
Princ.
- Pi�kny widok, r�ka Pana czuwa nad nami - uzupe�ni� 
Knajt i uderzy� toporem w tarcz� krzesz�c iskry.
Djuk-of zawr�ci� zwierz� i to samo uczynili jego 
towarzysze. Ze �niegu powstali ci, kt�rzy prze�yli i zn�w 
jechali przed siebie z pochylonymi g�owami nie patrz�c w 
niebo, by go nie dra�ni�. 
Tymczasem grad �elazny usta� zupe�nie. Przelatuj�ca ponad 
nimi planeta zakr�ci�a nieco na eliptycznym torze. By�a 
jeszcze m�oda i p�ynna, dopiero si� formowa�a, wyg�adzaj�c 
powierzchni�. Jej boki robi�y si� wkl�s�e, to znowu puch�y, 
planeta sp�aszcza�a si� na biegunach i odrzuca�a od siebie 
odpadki materii. Skapywa�y kroplami metalowego ciasta, kt�re 
lec�c z g�ry p�on�o i spada�o byle gdzie.
Kiedy ujechali kawa�ek drogi, z szereg�w wysun�� si� 
m�ody, jasnow�osy pacho�ek, kt�ry mia� nie wi�cej ni� 
szesna�cie lat. Na jego brodzie r�s� delikatny puch, chcia� 
go utrzyma� do czasu wej�cia do Ziemi Obiecanej, by tam si� 
po raz pierwszy ogoli�. Ale teraz pomy�la�, �e lepiej ocali� 
zarost i �ycie.
- Panie! - zawo�a� i zatrzyma� swoje zwierz� przed 
Djukiem-of. - Ja nie chc� �adnej z przyobiecanych ziem. 
Nigdzie nigdy nie dojedziemy. Pozw�l, zawr�c� i osiedl� si� 
na innym skrawku �wiata. 
- S�yszycie, s�yszycie?! - zakrzycza� Djuk-of, a w�sate draby 
podjecha�y ko�em na niecierpliwie parskaj�cych zwierz�tach. 
Szron oddechu osiada� na ich policzkach, oczy patrzy�y w 
ziemi�. Byli do�wiadczeni i znali r�ne rzeczywisto�ci, lecz 
ch�opak urodzi� si� podczas ostatniej wojny, kt�ra wci�� 
trwa�a, nie widzia� niczego opr�cz walk i �wiat pojmowa� 
zbyt prosto. Inni bili si� o swoje racje, uwi�ziwszy Pana, 
lecz on ich wybra�, w�a�nie im przyobieca� ziemi�. Byli 
pewni, �e ziemia czeka na nich, niew�tpliwie na tym �wiecie, 
tote� formowali rzeczywisto�� zgodnie ze swym przekonaniem. 
Pan rzek� im r�wnie�, �e nie odejdzie, p�ki nie osi�gn� 
celu. Jasne wi�c, �e istnienie �wiata jest od nich zale�ne. 
Polegaj�c na s�owie rozumieli, �e od ich wiary wszystko si� 
zaczyna, nie mogli inaczej post�pi�.
- Na kolana, pacho�ku - wrzasn�� Princ, a Knajt chwyci� 
ch�opaka za opo�cz� na karku i �ci�gn�� z siod�a. Ziemia si� 
pod nim ugi�a. Ch�opak pad� na kolana niczego nie 
rozumiej�c.
- Oto zbrodniarz - rzek� Djuk-of. - Wierzymy, �e ziemia 
istnieje, zosta�a nam bowiem przyobiecana. Ty zw�tpi�e�, to 
tak, jakby� po�ama� nogi naszym zwierz�tom, by�my nie mogli 
doj��. Przecie� nie mamy niczego opr�cz wiary.
- Zniszczy�e� co� najwa�niejszego - doda� Princ.
A Knajt tylko uderzy� toporem o tarcz�.
- B�dziemy ci� s�dzi� - orzek� Djuk-of.
- Winien �mierci - zadecydowa� Princ.
- Wykona� - szarpa� si� Knajt.
- Wpierw odejmiemy ci k�amliwy j�zyk, by� nie w�tpi� w 
s�owo. 
- I p�jdziesz na powrozie.
- Wszystko, co czynimy, to dla zbawienia Pana - wyja�ni� 
Knajt.
- To, co zrobimy tobie, nie stanie si� Panu - uzupe�ni� 
Djuk-of.
- B�d� nam wdzi�czny umieraj�c, zachowasz Pana w�r�d 
�ywych.
- Zginiesz dla niego - wyja�ni� Princ.
Knajt ju� przygotowywa� top�r i n�.
- Dlatego za�piewaj po raz ostatni pie�� dzi�kczynn�. 
Podzi�kuj za wszystkie dobrodziejstwa, jakich dozna�e� od 
Pana, g��wnie za �ask� �mierci dla niego.
I ch�opiec kl�cz�c w �niegu �piewa� dr��cymi wargami sw� 
ostatni� pie��, kt�ra nios�a si� nisko i nie dociera�a do 
nieba, bo niebo si� dopiero stawa�o. Czerwony blask pada� 
na pierwszy zarost na policzkach ch�opca, ju� teraz znacz�c 
je krwi�.
W niedalekim gaju starsza siostra wo�a�a z g�ry do m�odszej, 
wci�� �pi�cej: - Och, pospiesz si�, pospiesz. - A tamta 
sta�a z zamkni�tymi oczami czuj�c, jak kr��y w niej �ycie. 
Ch�opiec tymczasem stara� si� �piewa� jak najd�u�ej, lecz 
wargi mu cierp�y i zapomina� s��w. Knajt rzuci� si� na niego 
i szybko obci�� mu j�zyk. Djuk-of tymczasem zarzuci� ch�opcu 
powr�z na szyj� i szybko pomkn�li, a skazaniec krwawi�c z 
ust rozlu�nia� r�kami sznur na szyi obracaj�c si� woko�o za 
p�dz�cym zwierz�ciem.
Kora na drzewie stawa�a si� coraz cie�sza i zacz�a p�ka� 
w wielu miejscach. W szczelinach mo�na by�o dostrzec r�owe, 
delikatne cia�o. Kiedy oddzia� doje�d�a� do gaju, z piersi 
drzewnej dziewczyny odpad� kawa�ek kory, zadrga�y powieki. 
Obudzi�a si�.
- Pospiesz si�, siostro - wo�a�a starsza z g�ry. - �wiat 
jest tak pi�kny. Cudownie jest �y�. Czuj�, �e zbli�a si� 
ch�opiec, kt�rego pokochasz, a i moja mi�o�� zostanie 
zaspokojona. Po to zosta�y�my stworzone.
Zatrzymali si� na skraju drzew. Ich przemarzni�te opo�cze 
gwa�townie parowa�y w cieple, a go�e ptaki zawr�ci�y na 
�niegi.
- Och, ilu m�czyzn - pomy�la�a starsza. Nagle odkry�a 
ch�opca wiruj�cego na sznurze wok� w�asnej osi i cofn�a 
si� g��biej pomi�dzy ga��zie.
Podnie�li ch�opca, stan�� na nogach i odchyli� g�ow�, by 
z�apa� oddech. Starsza siostra zmartwi�a si� widz�c jego 
m�odo��. Mia� twarz zaklejon� �niegiem, a w�osy zmierzwione. 
Le�a�y mu na plecach niby struga, topnia� na nich �nieg. 
Lecz ona widzia�a, jak by�y jasne i l�ni�ce i zapragn�a 
rozczesywa� je i zawija� na swych palcach w pier�cionki. 
Widzia�a krew na ustach ch�opca, zamarzni�t� na twarzy i 
szerokiej szyi.
Ch�opiec zachowywa� si� dumnie, cho� nie chcia� umiera�. 
Pozostali szybko i sprawnie przywi�zali go do drzewa. Jego 
twarz znalaz�a si� tu� obok twarzy dziewczyny i jego 
policzek odsun�� kor� z jej policzka.
- Och - szepn�a m�odsza, czuj�c blisko�� cia�a przez 
cieniutk� warstw� kory. - Jaki twardy i zmarzni�ty. - �uski 
kory opad�y z jej ust i dotkn�a wargami ust ch�opca, nie 
widz�c go jeszcze.
- Jakie cudowne s� moje doznania - pomy�la�a. - C� to za 
s�odycz. Do tego jestem stworzona, wiem.
Ch�opiec poczu� ciep�e i mi�kkie usta i otworzy� oc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin