Micha� Kleczy�ski Widmo Rozdzia� 1 Czarna otch�a� rozpo�cieraj�ca si� tu� za p� okr�g�� szyb� znajduj�c� si� przed moim fotelem zdawa�a si� by� wyrazem niezwyk�ego spokoju i harmonii. Lubi�em siedzie� i wpatrywa� si� w przestrze�. Zawsze wtedy szuka�em gwiazd, kt�re uk�ada�y si� we wzory znane tylko mi. Czasami a� trudno by�o sobie wyobrazi� i� �rodowisko maj�ce tyle uroku w sobie co kosmos, by�o zarazem najbardziej surowym i zab�jczym �rodowiskiem w jakim cz�owiekowi przysz�o �y�. Co z tego �e umieli�my budowa� gigantyczne bazy kosmiczne, b�d�ce istnymi metropoliami. Podr�owa� mi�dzy galaktykami. A nasze okr�ty bojowe budzi�y respekt nawet u bardziej rozwini�tych ras. Wszystko to jednak nie umia�o zast�pi� najwa�niejszego. Pokoju. Urodzi�em si� jak miliony innych ludzi w kosmosie. Mo�na powiedzie� �e mia�em pecha. Od pocz�tku wiedzia�em �e nigdy nie postawi� nogi na Ziemi. Tacy jak ja, maj� tylko jedno zadanie. Za wszelk� cen� chroni� mieszka�c�w planet przed atakami Floty nieprzyjaciela. Samo s�owo "nieprzyjaciel" wzbudza u mnie agresj�. Od m�odych lat szkolono nas aby zabija� na rozkaz i bez wahania. Zd��y�em si� ju� do tego przyzwyczai�. Przyzwyczai�em si� nawet do �ycia na pok�adzie okr�tu wojennego Ziemskiej Floty. W sumie nie zna�em �ycia poza nim. Mieli�my tu wszystko co by�o potrzebne. By�em pierwszym pilotem. Nasz okr�t mia� za zadanie patrolowa� dosy� d�ug� granic�. By�y to kresy przestrzeni zajmowanej przez ludzko�� i rasy sprzymierzone. Dalej rozpo�ciera�y si� sektory zajmowane przez naje�d�c�w. M�wili�my o nich bestie. Ich technologia zbli�ona by�a do naszej, jednak spos�b dzia�ania r�ni� si� od naszego diametralnie. Dysponowali oni broni� mog�c� unicestwia� ca�e planety. Wiele �wiat�w przesta�o istnie� podczas ich pierwszej inwazji na pocz�tku wojny. Potem nauczyli�my si� wykrywa� ich statki podczas podr�y i je niszczy� zanim dolecia�y do celu. Takie w�a�nie zadanie spoczywa�o na za�odze mojego statku. Byli�my zwiadowcami na pierwszej linii frontu. Nasz statek by� zas�u�onym w bojach starym pancernikiem. Pami�ta� on wiele potyczek i bitew z kt�rych nie zawsze wychodzi� zwyci�sko. By�a to jednak solidna konstrukcja, kt�rej zniszczenie wymaga�o od wroga nie lada si�y ognia. Na pok�adzie mieszka�o i pracowa�o lekko ponad sto os�b. Za�oga potrzebna do pilotowania tego okr�tu liczy�a zaledwie dwadzie�cia os�b. Reszt� g��wnie wype�niali zawodowi �o�nierz, gotowi do walki wr�cz na pok�adach wrogich jednostek. By�o r�wnie� kilku lekarzy, naukowc�w oraz ekipy remontowo-konserwuj�ce. Statek nazywa� si� "Armagedon". Jak ju� m�wi�em by�em pierwszym pilotem tej kupy z�omu. Wszyscy m�wili na mnie Jey. A je�eli kto� chcia� nieco bardziej oficjalnie wystarczy�o "poruczniku". Siedzia�em sam w centrum sterowania. Kabina by�a przestronna zaj�ta g��wnie przez przer�ne urz�dzenia i komputery. Potocznie m�wili�my na ni� "mostkiem". By�o tu kilkana�cie stanowisk. Pocz�wszy od dw�ch dla pilot�w, przez stanowiska dla technika lub nawigatora sko�czywszy na stanowisku g�wno dowodz�cym dla kapitana. Miejsce dla pierwszego pilot po�o�one by�o na lekkim podwy�szeniu ni�eli reszta pok�adu. Tu� obok niego znajdowa�o si� identyczne stanowisko dla drugiego pilota. Oba fotele umiejscowione by�y przed ogromn� p�kolist� szyb� zza kt�r� rozpo�ciera� si� widok przed statkiem. Dos�ownie wsz�dzie wko�o otoczeni byli�my przer�nymi konsolami, monitorami i klawiaturami, kt�re wydawa�y z siebie ciche odg�osy i mruga�y przer�nymi kolorami. Panowa� tu p�mrok. �r�d�ami �wiat�a by�y kontrolki na konsolach i niekt�re monitory na kt�rych akurat si� co� pokazywa�o. Nie wiem czemu tu siedzia�em. Lotem sterowa� komputer pok�adowy. Robi� on dos�ownie wszystko. W razie wykrycia wrogich jednostek natychmiast wszczyna� alarm a do tej pory pozwala� �y� za�odze w spokoju na pok�adzie "Armagedonu". Opu�cili�my najbli�sz� stacj� kosmiczn� oko�o dw�ch miesi�cy temu. Od tamtej pory nie wykryli�my nawet jednego okr�tu wroga. Zacz��em si� nawet przyzwyczaja� do braku bestii. Do tej pory nie by�o tygodnia aby nie prze�y� jakiej� potyczki a tu bogu dzi�ki up�ywa ju� drugi miesi�c i nic. Kapitan naszego statku nawet zacz�� podejrzewa� �e lecimy za blisko naszych teren�w, dlatego zmienili�my kurs na taki kt�ry wcina� si� g��biej w terytorium wroga. Ta zmiana by�a chyba z dwa tygodnie temu. R�wnie� nie przynios�a skutku. Pozosta� nam jedynie monotonny lot przed siebie. Nie us�ysza�em gdy podszed� mnie zza plec�w wysoki chudy m�czyzna. Ubrany by� w jednocz�ciowy czarny kombinezon - wszyscy z za�ogi "Armagedonu" takie nosili. Na jego twarzy go�ci� szeroki u�miech. By� to drugi pilot. Nazywa� si� Trey. Zna�em go od dawna. Poznali�my si� gdy razem wst�powali�my do Floty. Od tamtej pory tworzyli�my zgrany zesp�, kt�ry nie jedno przeszed�. - Co tu robisz? - m�czyzna usiad� w fotelu drugiego pilota. Nie wiedzia�em co mu odpowiedzie�. - Tylko tutaj nikt mi nie przeszkadza - u�miechn��em si� do niego - A raczej nie przeszkadza� do dzi�... - Powiedzie� ci co s�ysza�em? - nawet jakbym si� nie zgodzi� to i tak by mi powiedzia�. Przytkn��em wi�c - Podobno nasz kapitan chce ustawi� nowy kurs. To akurat mnie zaciekawi�o. Spojrza�em na niego zaciekawionym wzrokiem. Wszystkie zmiany kurs�w by�y ciekawe. Oznacza�y albo powr�t do domu, albo wyruszenie jeszcze dalej w przestrze� wroga. W duszy modli�em si� o to drugie. - Sk�d to wiesz? - postanowi�em najpierw wybada� wiarygodno�� danych. Trey mia� sk�onno�ci do plotkarstwa. - Kapitan sam mi to powiedzia� - jego g�os nape�ni� si� dum� - Wczoraj kaza� mi przygotowa� trajektorie lotu. Poczu�em si� lekko zdegradowany. W ko�cu to ja by�em pierwszym pilotem na tym okr�cie. Wiedzia�em jednak �e okazywanie zazdro�ci Treyowi jedynie go rozbawi. Przybra�em oboj�tn� min�. - To gdzie nasz kapitan chce lecie�? - Tego dok�adnie nie wiem - m�czyzna spu�ci� wzrok - Ale na pewno nie wracamy do domu. Kaza� mi przygotowa� mapy odleg�ych sektor�w g��boko po stronie bestii. Chyba dostali�my przekaz z dow�dztwa. - My�lisz �e dostali�my jakie� zadanie? - trzeba by�o przyzna� �e Trey pobudzi� moj� ciekawo��. - Nie wiem. Dowiemy si� wszystkiego na odprawie oficer�w za godzin�. My�l�... - wyczeka� chwil� - ...�e szykuje si� co� du�ego. Wzdrygn��em ramionami na znak oboj�tno�ci. W rzeczywisto�ci w g�owie k��bi�y mi si� my�li dotycz�ce tego co w�a�nie us�ysza�em. Przenika�a mnie niezno�na ciekawo�� co do dalszych los�w "Armagedonu". Zsun��em si� z fotela i kiwn��em w kierunku Treya. - Chod�. Postawi� ci pe�n� tack� naszej specjalnej "papki"... "Papk�" nazywali�my jedzenie jakie serwowali w mesie. Przypomina�o ono ni� pod ka�dym pozorem. Ze wzgl�du na konsystencje, wygl�d i og�lne skojarzenia jakie budzi�o. Oboje opu�cili�my mostek. Mesa znajdowa�a si� na ni�szym pok�adzie. ��cznie "Armagedon" posiada� cztery g��wne pok�ady i trzy podpok�ady, b�d�ce g��wnie tunelami serwisowymi s�u��cymi do przemieszczania si� po okr�cie ekip naprawczych. "Mostek" znajdowa� si� na pok�adzie steruj�cym. By� to g��wny pok�ad s�u��cy do kontrolowania tej ca�ej �ajby. Pod nim znajdowa� si� kolejny pok�ad mieszkalno-rozrywkowy. Chyba najbardziej lubiany i maj�cy najwi�ksz� frekwencje odwiedzin. Ni�ej rozpo�ciera� si� pok�ad zajmowany przez �o�nierzy. Mie�ci�y si� tu sale treningowe oraz wielka sala, b�d�ca istn� zbrojowni�. Znajdowa�o si� tam wszystko. Od no�y bojowych po g�owice z broni� masowego ra�enia. Ostatnim pok�adem by� pok�ad techniczny. Przebywali tam g��wnie technicy. Pot�ne silniki oraz dwa nieprzerwanie pracuj�ce reaktory wymaga�y bezustannej kontroli. By�em tam mo�e z dwa razy i to te� przez chwil�. Mesa by�� du�� kabin�. Wsz�dzie znajdowa�y si� stoliki przy kt�rych siedzieli �o�nierze. W niekt�rych miejscach tu� pod sufitem umieszczone by�y niewielkie monitory na kt�rych wy�wietlane by�y filmy i programy rozrywkowe. Ich repertuar ograniczony by� do kilkunastu tytu��w, tak �e po tygodniu znali�my je na pami��. By�a to jednak jedna z lepszych rozrywek na pok�adzie. Wraz z Treyem usiedli�my przy kontuarze. Szybko mechaniczny kucharz poda� nam dwie porcje obiadowe. Na plastikowej tacce bezw�adnie le�a�a fioletowa galareta. Mia�em spos�b na to jedzenie. Zawsze polewa�em je du�� ilo�ci� sosu - kt�rego w przeciwie�stwie do dobrego jedzenia zawsze by�o pod dostatkiem. Taka potrawa by�a ju� mo�liwa do prze�kni�cia. - Nie mog� si� ju� doczeka� powrotu do domu - Trey zawsze gada� przy jedzeniu. - Czemu? - wzi��em pe�n� �y�k� papki do buzi. - Wed�ug regulaminu Floty moja s�u�ba dobieg�a ko�ca - na jego twarzy pojawi� si� szeroki u�miech - Mam ju� dosy� �ycia na okr�cie. - Wolisz �ycie na stacji?? - Przynajmniej b�d� mia� mo�liwo�� kogo� pozna�... - Ja chyba zostan� - spojrza�em na niego powa�nie. Jeszcze nigdy nie m�wi�em mu �e chcia�bym zosta� zawodowym �o�nierzem - Mo�e przydziel� mi jaki� okr�t pod dow�dztwo. - Chyba zwariowa�e�. Ods�u�yli�my swoje lata dla Floty. Zabrali nam dziesi�� lat �ycia. To chyba wystarczaj�co d�ugo... Po cz�ci zgadza�em si� z nim. - Tylko w wojsku mo�na dosta� planetarn� klasyfikacj� - odsun��em pust� tack�. Planetarna klasyfikacja by�a marzeniem ka�dego cz�owieka pocz�tego w kosmosie. Tylko dzi�ki niej mo�na by�o osi��� na dowolnej planecie i za�o�y� tam rodzin�. W skr�cie m�wili�my na nie "PK". Bez "PK" nie mieli�my prawa postawi� nogi na �adnej powierzchni planety. Ironi� by�o �e bronili�my i gin�li�my za mieszka�c�w planet, kt�rzy nas si� bali i nie pozwalali si� do siebie zbli�y�. Powodem by�y r�nice jakie nas dzieli�y. Tu w kosmosie �yli�my w niewielkiej grawitacji. Nasze mi�nie nie by�y rozwini�te tak jak u mieszka�c�w planet. Nasze sk�ry przypomina�y prze�roczyste materia�y. By� to efekt sztucznego o�wietlenia, kt�re towarzyszy�o nam od narodzin. Byli�my r�wnie� odporni na c...
GAMER-X-2015