1492.txt

(317 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Krew Amberu - Rozdzial 01 

Rozdzial pierwszy



Wykapany, przystrzyzony, z obcietymi paznokciami i w nowym, swiezo wyczarowanym ubraniu, sprawdzilem w informacji numer i zadzwonilem do jedynych mieszkajacych w tej okolicy Devlin�w. W sluchawce odezwal sie kobiecy glos. Nie mial wlasciwego timbre'u, ale rozpoznalem go. 
- Meg? Meg Devlin? - upewnilem sie. 
- Tak - uslyszalem odpowiedz. - Kto m�wi? 
- Merle Corey. 
- Kto? 
- Merle Corey. Jakis czas temu spedzilismy razem bardzo interesujaca noc... 
- Przykro mi - stwierdzila. - To chyba jakas pomylka. 
- Jesli nie mozesz rozmawiac, zadzwonie kiedy indziej. Albo ty zadzwon. 
- Nie znam pana - oswiadczyla i rozlaczyla sie. 
Wpatrywalem sie w sluchawke. Owszem, musiala udawac, jesli stal przy niej maz. Ale mogla przynajmniej zasugerowac, ze mnie zna i ze kiedy indziej bedzie mogla rozmawiac. 
Nie kontaktowalem sie z Randomem, bo mialem przeczucie, ze natychmiast wezwie mnie do Amberu. A chcialem przedtem porozmawiac z Meg. Niestety, nie mialem czasu, by ja odwiedzic. Nie rozumialem jej reakcji, ale na razie musialem sie z nia pogodzic. Spr�bowalem wiec jedynej rzeczy, jaka mi przyszla do glowy. Zadzwonilem do informacji i spytalem o numer Hansen�w, sasiad�w Billa. 
Po trzecim sygnale ktos podni�sl sluchawke; poznalem glos pani Hansen. Spotkalem ja kilka razy, choc nie widzialem podczas mojej ostatniej tam bytnosci. 
- Dzien dobry, pani Hansen - zaczalem. - M�wi Merle Corey. 
- Ach, Merle... Podobno byles niedawno w naszej okolicy. 
- Tak, ale nie moglem zostac dlugo. Poznalem jednak George'a. Duzo rozmawialismy. Wlasciwie to chcialbym zamienic z nim kilka sl�w, jesli jest gdzies niedaleko. 
Cisza trwala o kilka uderzen pulsu za dlugo. 
- George... Wiesz, Merle, George jest teraz w szpitalu. Czy cos mu przekazac? 
- Nie, to nic pilnego. A co mu sie stalo? 
- To... to nic groznego. Jest w domu, ale dzisiaj poszedl na kontrole. Ma dostac jakies lekarstwa. W zeszlym miesiacu mial... cos w rodzaju zalamania. Kilkudniowa amnezje. Nie maja pojecia, z jakiego powodu. 
- Bardzo mi przykro. 
- W kazdym razie rentgen nie wykazal zadnych uszkodzen. To znaczy, nie uderzyl sie w glowe ani nic. Teraz jest calkiem normalny. M�wia, ze chyba nic mu nie bedzie. Ale chcieli obserwowac go jeszcze paez jakis czas. To wszystko. - Nagle, jak w natchnieniu, zapytala: - Jakie wrazenie na tobie zrobil, kiedy rozmawialiscie? 
Przewidywalem to, wiec odpowiedzialem bez wahania. 
- Kiedy go widzialem, wydawal sie zupelnie normalny. Ale nie znalem go wczesniej, wiec trudno mi stwierdzic, czy zachowywal sie inaczej niz zwykle. 
- Rozumiem - westchnela. - Czy ma do ciebie dzwonic, kiedy wr�ci? 
- Nie. Musze wyjechac i nie jestem pewien, na jak dlugo. Zreszta to nic waznego. Za pare dni zatelefonuje znowu. 
- Jak chcesz. Powiem mu tylko, ze dzwoniles. 
- Dziekuje. Do widzenia. 
Moglem sie tego spodziewac. Po Meg. Pod koniec George zachowywal sie calkiem dziwacznie. Najbardziej mnie martwilo, ze najwyrazniej wiedzial, kim jestem naprawde. I wiedzial o Amberze. A nawet chcial mnie scigac przez Atut. Wygladalo na to, ze on i Meg stali sie ofiarami jakiejs niezwyklej manipulacji. 
Natychmiast przyszla mi do glowy Jasra. Ale ona byla chyba sprzymierzencem Luke'a, a przed Lukiem ostrzegla mnie Meg. Czemu mialaby to robic, gdyby to Jasra nia kierowala? To bez sensu. Kt�ra jeszcze ze znanych mi os�b bylaby zdolna do wywolania takich efekt�w? 
Na przyklad Fiona. Ale ona towarzyszyla mi, gdy wr�cilem z Amberu do tego cienia, a nawet podwiozla mnie po wieczorze z Meg. I sprawiala wrazenie me mniej ode mnie zdziwionej rozwojem wydarzen. Cholera. Zycie pelne jest drzwi, kt�re nie otwieraja sie, kiedy czlowiek puka. I takich, kt�re sie otwieraja, kiedy tego nie chce. 
Wr�cilem i zapukalem do drzwi sypialni. Flora zawolala, ze moge wejsc. Siedziala przez lustrem i nakladala makijaz. 
- Jak poszlo? - zapytala. 
- Nie za dobrze. Wlasciwie calkiem zle - podsumowalem wyniki rozm�w. 
- I co teraz zrobisz? 
- Skontaktuje sie z Randomem i opowiem mu o ostatnich wypadkach. Mam przeczucie, ze kaze mi wracac. Przyszedlem sie pozegnac i podziekowac za pomoc. Przepraszam, ze zerwalem ci romans. 
Wzruszyla ramionami. Siedziala tylem do mnie i studiowala swoje odbicie w lustrze. 
- Nie martw sie... 
Flora wciaz m�wila, ale nie slyszalem dalszego ciagu. Moja uwage przyciagnelo cos, co przypominalo kontakt przez Atut. Otworzylem umysl i czekalem. Wrazenie nabieralo mocy, ale tozsamosc wzywajacego wciaz pozostawala ukryta. Odwr�cilem sie od Flory. 
- Merle, co sie dzieje? - uslyszalem jej pytanie. 
Podnioslem reke. Odczucie bylo coraz bardziej intensywne. Mialem wrazenie, ze patrze w glab dlugiego czarnego tunelu, a na drugim koncu nie ma nic. 
- Nie wiem - odpowiedzialem, przywolujac Logrus i przejmujac kontrole nad jedna z galezi. - Ghost? Czy to ty? Chcesz porozmawiac? - spytalem. 
Nikt nie odpowiadal. Czulem chl�d, gdy czekalem otwierajac umysl. Nigdy jeszcze nie spotkalem czegos takiego. Zdawalo mi sie, ze wystarczy jeden krok do przodu, a zostane gdzies przeniesiony. Czy to wyzwanie? Pulapka? Wszystko jedno; tylko glupiec przyjalby takie zaproszenie od nieznajomego. Przeciez moglem trafic z powrotem do krysztalowej jaskini. 
- Jesli chcesz czegos - rzucilem - musisz sie przedstawic i poprosic. Randki w ciemno juz mnie nie bawia. 
Przez tunel przesaczylo sie wrazenie obecnosci, ale zadnych wskaz�wek co do tozsamosci. 
- Dobrze. Ja nie p�jde, a ty nie masz nic do przekazania. Jedyne, co mi jeszcze przychodzi do glowy, to ze chcesz mnie odwiedzic. W takim razie prosze. 
Wyciagnalem obie, pozornie puste, rece. M�j niewidzialny sznur dusiciela przesunal sie do pozycji na lewej dloni, w prawej czekal niewidoczny, smiercionosny grom Logrusu. Byla to jedna z tych okazji, kiedy uprzejmosc wymaga profesjonalizmu. 
Cichy smiech zdawal sie odbijac echem w czarnym tunelu. Byl projekcja czysto psychiczna, chlodna i bezplciowa. 
Twoja propozycja jest, oczywiscie, pulapka, uslyszalem. Nie jestes przeciez glupcem. Mimo to nie mozna ci odm�wic odwagi, skoro zwracasz sie w ten spos�b do nieznanego. Nie wiesz, co cie spotka, ale oczekujesz tego. Nawet zapraszasz. 
- Propozycja jest nadal aktualna - oswiadczylem. 
- Nigdy nie wydawales mi sie niebezpieczny. 
- Czego chcesz? 
- Przyjrzerc ci sie. 
- Po co? 
- Nadejdzie moze czas, gdy spotkamy sie w innych warunkach. 
- Jakich warunkach? 
- Przeczuwam, ze nasze cele moga byc sprzeczne. 
- Kim jestes? 
Znowu smiech. 
- Nie. Nie teraz. Jeszcze nie. Chce tylko popatrzec na ciebie i zbadac twoje reakcje. 
- I co? Napatrzyles sie? 
- Prawie. 
- Jesli nasze cele sa sprzeczne, niech starcie nastapi teraz - powiedzialem. - Wole to miec za soba, zebym m�gl sie zajac wazniejszymi sprawami. 
- Podoba mi sie twoja bezczelnosc. Gdy jednak nadejdzie czas, nie do ciebie bedzie nalezal wyh�r. 
- Chetnie zaczekam - oswiadczylem, ostroznie wsuwajac w mroczny korytarz logrusowe ramie. 
Nic. Moja sonda niczego nie znalazla... 
- Podziwiam tw�j wystep. Masz! 
Cos runelo w moja strone. Moja magiczna konczyna poinformowala, ze to cos miekkiego... zbyt miekkiego i luznego, zeby wyrzadzic mi powazna krzywde... wielka, chlodna masa w jaskrawych kolorach... 
Nie cofnalem sie. Siegnalem poprzez nia, w glab, daleko, jeszcze dalej... Szukalem zr�dla. Trafilem na cos materialnego, namacalnego i ustepliwego... moze cialo, moze nie. Zbyt... zbyt duze, by przeciagnac je jednym szarpnieciem. 
Kilka malych obiekt�w, twardych, o dostatecznie malej masie, znalazlo sie w zasiegu moich goraczkowych poszukiwan. Chwycilem jeden, wyrwalem z tego, do czego byl przymocowany, i przyzwalem do siebie. Niemy impuls zaskoczenia dotarl do mnie w tej samej chwili co pedzaca masa i powracajace logrusowe ramie. 
Rozprysnely sie wok�l jak fajerwerki: kwiaty, kwiaty, kwiaty. Fiolki, zawilce, zonkile, r�ze... Flora jeknela tylko, gdy cale ich setki wpadly do pokoju. Kontakt natychmiast ulegl przerwaniu. Zdalem sobie sprawe, ze trzymam w reku cos malego i twardego, a upajajace aromaty kwietnej wystawy atakuja mi nozdrza. 
- Co sie stalo? - zapytala Flora. - Do diabla. 
- Nie jestem pewien - odparlem, strzepujac z koszuli platki. - Lubisz kwiaty? Mozesz je sobie zatrzymac. 
- Owszem, ale wole lepiej dobrane bukiety. - Przygladala sie barwnej stercie u moich st�p. - Kto je przyslal? 
- Bezimienna osoba na koncu ciemnego tunelu. 
- Dlaczego? 
- Moze jako zaliczke na wieniec pogrzebowy. Nie jestem pewien. Cala ta rozmowa sugerowala grozbe. 
- Bede wdzieczna, jesli przed wyjsciem pomozesz mi je sprzatnac. 
- Jasne - zgodzilem sie. 
- W kuchni i w lazience sa wazony. Chodzmy. Poszedlem za nia i wr�cilem z kilkoma. Po drodze zbadalem przedmiot, jaki sprowadzilem z drugiego konca polaczenia. Byl to niebieski guzik w zlotej oprawie, w kt�rej utkwilo jeszcze kilka granatowych nitek. Na oszlifowanym kamieniu wyryto jakis symbol o czterech zakrzywionych ramionach. Pokazalem guzik Florze, ale pokrecila glowa. 
- Z niczym mi sie nie kojarzy - stwierdzila. 
Siegnalem do kieszeni i wyjalem kilka odprysk�w kamienia z krysztalowej groty. Pasowaly. Frakir zadrzala lekko, kiedy przesunalem guzik obok niej. Potem znieruchomiala, jakby miala juz dosc ostrzegania mnie przed niebieskimi kamieniami, gdy ja najwyrazniej nie mialem zamiaru nic w tej sprawie robic. 
- Dziwne - mruknalem. 
- Postaw kilka r�z na nocnej szafce - poprosila Flora. - I pare mieszanych bukiet�w na toaletce. Wiesz, mnie nikt jeszcze nie przyslal kwiat�w w taki spos�b. Intrygujaca metoda zawierania znajomosci. Jestes pewien, ze byly dla ciebie? 
Burknalem cos na temat anatomii czy teologii i zebralem r�zane paczki. 
P�zniej, kiedy siedzialem w kuchni, pilem kawe i myslalem, Flora zauwazyla: 
- Wiesz, to troche przerazajace. 
- Owszem. 
- Moze kiedy porozmawiasz juz z Randomem, powinienes opowiedziec o wszystkim Fi. 
- Moze. 
- A skoro juz o tym mowa, czy nie powinienes skontaktowac...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin