16759.txt

(406 KB) Pobierz
Elisabeth T. Meade
W wiecie dziewczšt

Okładka i strona tytułowa: Krzysztof Siwiec
Na podstawie edycji z 1928 r. (E. Wende i S-ka, Tow. lgnie) przygotowałado druku 
Katarzyna B°hdanowicz
A'Ť
Copyright by Wydawnictwo ETHOS Sp. z o.o. Warszawa 2000
Skład: ETHOS
Łamanie: Krzysztof Siwiec


Druk i oprawa:
Rzeszowskie Zakłady Graficzne S.A.
ISBN 83 85268-87-1
ftKC ? 4 ?/????
Wyjazd z domu rodzinnego
- Musi do Hesi - stanowczym tonem owiadczyło dziecko.
- Nie, nie, ptaszyno, dzisiaj nie można.
-Musi do Hesi - niecierpliwie już zabrzmiał głos dziecka. I harda, pyzata 
twarzyczka zwróciła się ku piastunce, by z oczu jej wyczytać wrażenie ostatnich 
słów.
Spokojna twarz starej niani nie wyrażała widocznie pożšdanej odpowiedzi, gdyż 
purpurowe usteczka zacięły się z wyrazem uporu, w ciemnych błyszczšcych oczkach 
zamigotały figlarne błyski, i w tejże chwili drobna figurka rzuciła się w stronę 
uchylonych drzwi i co tchu zaczęła zbiegać ze schodów, ku pokojowi Hesi. I tu na 
szczęcie drzwi stały otworem. Dziewczynka wsunęła się szybko, i ujrzała łóżko z 
rozrzuconš pocielš, na wpół zniszczony pantofelek na rodku pokoju, umywalnię w 
najwyższym nieładzie - lecz nigdzie ani ladu Hesi.
5
-Musi do Hesi, musi! - zawołała żałosnym już głosikiem, po czym małe nóżęta z 
nieprawdopodobnš szybkociš rozpoczęły wędrówkę po dalszych pokojach. Oczka co 
chwilę rzucały trwożne spojrzenie, czy nie zjawi się pocig w postaci starej 
niani, a każdorazowe stwierdzenie bezpieczeństwa wywoływało dwa rozkoszne 
dołeczki na kršgłej twarzyczce.
Jeszcze nie słychać kroków piastunki, a te szkaradne schody kończš się nareszcie. 
Serduszko bije radosnš nadziejš spotkania gdzie Hesi w dolnych rejonach, a 
piskliwy głosik rozlega się raz po raz:
- Musi do Hesi! Musi do Hesi!
- Pućcie jš tu! - odpowiada nagle głos siostry, i dziewczynka mogšca liczyć lat 
dwanacie, w ciężkiej żałobie, staje na progu pokoju i chwyta w ramiona 
zadyszane już maleństwo.
- Znalazła mnie nareszcie, ptaszyno droga! Moja liczna, kochana Misiuniu! 
Uciekła od niani do mnie - prawda? Chod, pieszczotko, Hesia da co dobrego.
- Bikopcika! poważnie owiadczyła dziewczynka, kršgłymi ranionkami oplatajšc 
szyję Hesi, gdy żywe oczka chciwie już biegały po stole, poszukujšc łakoci.
-  Masz, złotko, dwa biszkopciki - mówiła Hesia, wsuwajšc do każdej ršczki po 
jednym. - A teraz, usišd mi na kolanach, ot tak, i powiedz: czy bardzo lubisz 
Hesię?
- Bajdzo, a bajdzo - zapewniało dziecko.
-A widzisz, ptaszyno, Hesia teraz odjedzie, na
6
długo, bardzo długo. Ale Hesia będzie myleć o swojej malutkiej pieszczotce, 
rano i w południe i wieczorem, bo na całym wiecie nikogo tak nie kocha jak 
Misiunię. A ty, złotko, będziesz myleć o Hesi ?
- Będzie - brzmiała szybka odpowied. - Ale Misia jecie chcie bikopcika.
- Dostanie biszkopcika i jeszcze kawałek cukru, ale musi mnie naprzód uciskać 
mocno, z całych sił. Jeszcze raz, a dostanie dużo, dużo dobrych rzeczy.
Cała serwetka była już obsypana okruchami biszkoptów, a lepkie od cukru paluszki 
raz po raz miętosiły czarnš koronkę koło szyi Hesi, płacšc goršcymi uciskami za 
słodycze.
- Jecie, jecie - domagało się dziecko - bajdzo mocno pociałuje...
W tejże chwili niespodzianie ukazała się niania.
- więty Panie! Gdzie to już zawędrowała ta mała fryga! Panno Hesiu, jak też 
panienka mogła jej dać tyle cukru... Dziecko się znów rozchoruje! A te ršczki, 
pfe! Jakie to brudne, lepkie... I cała sukienka panienki polepiona i wymięta.
-Co mnie to obchodzi? wzruszajšc ramionami odparła Hesia. - Chciałam, żeby mnie 
mocno uciskała na pożegnanie, a dzieci nie robiš tego za darmo. No, a teraz, 
ptaszyno, id do niani. Proszę jš zabrać. .. Serce mi pęknie z żałoci, jeli 
dłużej będę na niš patrzeć.
Niania wzięła dziecko na ręce.
- Do widzenia, panno Hesiu. A niech panienka
7
dobrze się sprawuje w szkole. Przekona się paniusia, że diabeł nie taki straszny, 
jak malujš.
_ Bšd zdrowa, nianiu - szybko rzekła Hesia. -Czy ty mnie wołasz, ojcze? Już idę.
Chwyciła mufkę i rękawiczki i wybiegła z jadalni, gdzie udawała, że je niadanie. 
W przedpokoju czekał już ojciec, wysoki mężczyzna, o twarzy poważnej  niemal 
surowej. Wsiedli do powozu i po chwili para ršczych koni uniosła ich w kierunku 
najbliższej stacji kolejowej. Różowa, pyzata twarzyczka Misi iuż dawno zniknęła 
im z oczu. Z każdš chwilš stawał się też mniej  widzialnym szary, olbrzymi dom, 
mieszczšcy małš siostrzyczkę. Zniknęła także szeroka droga, wiodšca do parku... 
Hesia przymknęła ciemne, błyszczšce oczy, czujšc, że wypchnięta została w wiat 
obcy, zimny i nie będzie już w miłym gniazdku rodzinnym ze swojš pieszczotkš. 
Serce jej ciskał ból dotkliwy; w cišgu drogi ani razu nie spojrzała na ojca, 
zatopionego w gazecie porannej. Wreszcie stanęli na stacji, a w parę minut 
póniej baron Thornton umieszczał córkę w damskim przedziale pierwszej klasy i 
wręczajšc jej bilet, oraz ostatni numer pisma ilustrowanego, mówił:
- Konduktor będzie się tobš opiekował w cišgu drogi. Poleciłem mu, by na każdej 
stacji przyniósł ci herbatę i wszystko, co zechcesz. Pocišgiem tym.dojedziesz 
wprost do Sefton, a tam będzie cię oczekiwać pani WilHs, lub kto przez niš 
wysłany. A teraz bšd zdrowa, kochanie. Staraj się dobrze uczyć,
i
a przede wszystkiem wyzbyć się swej dzikoci. Spodziewam się, że na wakacje 
wrócisz do domu, jako dobrze ułożona dziewczynka. No, do widzenia! Pocałuj mnie 
- jeden raz! Doć już, doć! Wiesz, że nie lubię takich scen wobec obcych.
Baron Thornton w ten sposób zapobiegł dalszym czułociom, gdyż Hesia zarzuciwszy 
mu ręce na szyję, zaczęła goršcymi pocałunkami okrywać jego bladš, surowš twarz. 
Mimo to, goršca łza pozostała mu na policzku, lecz otarł jš energicznym i 
szybkim ruchem.

II
Towarzyszki podróży
Pocišg mknšł szybko naprzód, a dziewczynka, wtulona w kšt przedziału, cicho 
płakała, przesłoniwszy twarz żałobnš krepš. Łzy ptynęły bez przerwy z jej 
zbolałego i wrzšcego oburzeniem serca, gdyż już z góry nienawidziła życia 
szkolnego, przeróżnych nakazów, zakazów i ograniczeń, a może także i kar za 
nieposłuszeństwo i inne wykroczenia. Wyobrażała sobie, że z życia na swobodzie 
dostaje się wprost do więzienia, do którego odnosiła się też z całš nienawiciš. 
Jeszcze przed trzema miesišcami Hesia Thornton była jednš z najszczęliwszych, 
najweselszych dziewczynek w całym okręgu; lecz matka, która była jej aniołem 
stróżem, i niezwykle żywš dziewczynkę utrzymywała na wodzy magicznš siłš miłoci, 
nigdy nie uciekajšc się do kar - zmarła nagle, osierocajšc Hesię i Misiunię.
Ojciec był człowiekim surowym, nie umiejšcym
obchodzić się z dziećmi. Kochał je głęboko, lecz nie wiedział jak dać sobie radę 
z nieokiełznanym temperamentem Hesi, która jak chłopiec wspinała się na drzewa i 
na oklep dosiadała najdzikszych koni. Kilkakrotne kary nie odniosły wcale 
pożšdanego skutku, przeciwnie, rozbudziły w niej krnšbrnoć i głuchy żal do 
otoczenia. Wobec tego, ojciec postanowił nieodwołalnie oddać jš do wzorowego 
zakładu wychowawczego i oto Hesia jechała włanie do pani Willis, z sercem 
przepełnionym rozpaczš. Chłodne pożegnanie ojca dopełniło miary nieszczęcia; 
utwierdzała się też w duchu, że nie będzie dobra, nie będzie się uczyć, nie 
wróci na wakacje jako dziewczynka dobrze ułożona. Przeciwnie, zostanie tš samš 
dzikš, nieposkromionš Hesiš jakš była dotychczas; a wtedy ojciec się przekona, 
że szkoła na nic się nie zda i zabierze jš do domu. Tam przynajmniej ma Misiunię 
i pamištki po drogiej, ukochanej mateczce.
Hesia była dzieckiem o duszy głęboko wrażliwej i zamkniętej w sobie. Od mierci 
matki, nie wspomniała jej imienia. Ilekroć ojciec wspomniał nieboszczkę żonę, 
ona wybiegała z pokoju, a jeli kto ze służby poważył się w jej obecnoci mówić 
o zmarłej pani, dziewczynka raptownie bladła i tupišc nóżkš, nakazywała 
milczenie.
- Nie jestecie warci mówić o mojej matce! - wy-buchnęła pewnego dnia. - Moja 
mateczka jest teraz aniołem, a wy... wam nie wolno wymawiać jej imienia!
Z jednš tylko istotš Hesia chętnie mówiła o mat-
11
??, a istotš tš była mała Misia. Dziecku temu niestrudzenie opowiadała o matce, 
a rano i wieczorem odmawiała z siostrzyczkš specjalnie przez siebie skomponowanš 
modlitwę, zakończonš słowami: Dziękuję ci Panie Boże, że mateczkę zrobił 
licznym aniołem". A gdy pewnego dnia Misia włożywszy paluszek do buzi, spytała 
poważnie, jakim sposobem mateczka mogła zamienić się w aniołka, Hesia 
opowiedziała jej cudownš historię o skrzydlatych aniołkach i ich szczęliwym 
życiu w niebie. Misia była tak zachwycona tym opowiadaniem, że nie czekajšc 
końca, zaczęła klaskać w ršczki i wołać:
- Sienie być aniołkiem; Misia ty chcie być aniołkiem i mieć białe ksidełka.
Jednakowoż rozmowy te, przynoszšce Hesi pewnš ulgę, rychło się urwały, gdyż 
Misia miała dopiero dwa i pół roku i po upływie kilku tygodni Hesia musiała 
sobie uwiadomić smutny fakt, że dziecko najzupełniej zapomniało o matce.
Jadšc teraz do pensjonatu, Hesia po raz niewiadomo który rozpamiętywała swe 
sieroctwo. Łzy, obficie spływajšce pod żałobnš krepš, zastygły nareszcie i 
dziewczynka szybkim spojrzeniem obrzuciła współtowarzyszki podróży. Były to dwie 
starsze damy, otulone mnóstwem ????, ? zajęte ustawianiem przeróżnych koszyczków 
i pudełek.
Z zaciekawieniem i współczuciem przyglšdały się dziewczynce w żałobie, a jedna z 
nich zaoferowała jej kanapkę. Hesia była zbyt dumna czy niemiała, by
przyjšć co od obcej osoby, lecz widok posiłku przypomniał jej, że z domu 
wyjechała na czczo i że głód dokucza jej coraz dotkliwiej.
- A możeby panieneczka zjadła raczej co słodkiego? spytała druga pani 
podsuwajšc jej terebkę, napełnionš ciastkami. - To moja siostra upiekła ten 
p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin