15492.txt

(827 KB) Pobierz
Matthew Gregory Lewis
MNICH
Romans grozy
Przełożyła i opatrzyła Posłowiem Zofia Sinko
2 1 GRH. W
Małopolska Oficyna Wydawnicza Kraków
ŚŚŚŚŚŚ
 ur
Tytuł oryginału The Monk, a Romance
Redakcja Henryk Szydłowski
Opracowanie graficzne Zbigniew Kasprzak
MUUSKA BlBliem* TŁBITCINA w Zabrzu	
i\	N   KLAS. 820-3
	NR INW. . m -

MAŁOPOLSKA OFICYNA WYDAWNICZA ZEMPOL", KRAKÓW 1991
Wydanie III
Druk: Rzeszowskie Zakłady Graficzne z gotowych diapozytywów dostarczonych przez "'" Rzeszów, ul. -pik. Lisa-Kuli 19 Zam. 714/91
ROZDZIAŁ I

Dzwon opactwa bił ledwie od kilku minut, a już kociół Kapucynów wypełniła ciżba słuchaczy. Nie przypuszczajcie, iż tłum zebrał się tu powodowany pobożnociš lub głodem wiedzy. Owe dwie przyczyny skłoniły do przybycia tutaj tylko bardzo nielicznych; w miecie, gdzie zabobon dzierży tak despotycznš władzę jak włanie w Madrycie, szukanie rzetelnej pobożnoci byłoby, zaiste, bezowocnym usiłowaniem. Słuchacze zgromadzeni obecnie w kociele Kapucynów zebrali się w wištyni z różnorakich przyczyn, lecz wszystkie z nich obce były pobudkom okazywanej rzekomo nabożnoci. Niewiasty przybyły, aby się pokazać, mężczyni za, aby ujrzeć niewiasty. Niektórych przycišgnęła ciekawoć usłyszenia tak wsławionego mówcy, niektórzy przyszli, bo nie mieli lepszego sposobu spędzenia czasu przed rozpoczęciem teatru, a poniektórzy znów dlatego, że ich zapewniono, iż nie sposób będzie znaleć w kociele dogodne miejsce. Tak więc połowa Madrytu cišgnęła tutaj przewidujšc, iż spotka się z drugš połowš. Jedynymi osobami, którym rzetelnie zależało na wysłuchaniu kaznodziei, było kilka podstarzałych dewotek i z pół tuzina zawistnych oratorów; ci postanowili surowo osšdzić i wyszydzić kazanie. Jeli za idzie o resztę słuchaczy, to kazanie mogłoby się zgoła nie odbyć, i to z pewnociš bez rozczarowania z ich strony, a bardzo możliwe: i bez postrzeżenia. przez nich, iż się nie odbyło.
Jedno przynajmniej było pewne i to niezależnie od tego, co skłoniło ludzi do przybycia: nigdy kociół Kapucynów nie oglšdał bardziej tłumnego zebrania. Każdy kšt był pełny, każde krzesło zajęte. Nawet posšgi, które przyozdabiały długie nawy, zostały wcišgnięte w służbę wiernych. Chłopcy uwiesili się na skrzydłach cherubinów; zarówno w. Franciszek, jak w. Marek trzymał na ramieniu po jed nym spekl.i -torze, a sw. Agata została zniewolona do dwigania podwójnego
5
ciężaru. Skutkiem tego, mimo całego popiechu i obrotnoci, nasze dwie nowo przybyłe damy próżno rozglšdały się za miejscem po wejciu do kocioła. Jednakowoż stara dama wcišż uparcie posuwała się naprzód. Na nic zdały się okrzyki nieukontentowania, które padały ku niej ze wszystkich stron; na próżno zwracano się do niej ze słowami: - "Zapewniam was, signora, że nie ma tu ani jednego miejsca". - "Proszę, signora, nie pchajże się na mnie tak niemiłosiernie!". "Signora, żadnš miarš tędy nie przejdziesz". "Mocny Boże, jacy to ludzie bywajš natrętni". Stara dama była uparta i wcišż posuwała się naprzód. Dzięki wytrwałoci i przy pomocy dwóch krzepkich ramion uczyniła sobie wród ciżby przejcie i udało się jej wepchnšć w sam rodek kocioła, w niewielkiej tylko odległoci od ambony. Towarzyszka damy postępowała za niš niemiało i w milczeniu, korzystajšc z wysiłków swej przewodniczki.
- więta Dziewico! - wykrzyknęła stara niewiasta pełnym zwštpienia głosem, rzucajšc wokół siebie badawcze spojrzenie. - więta Dziewico.! co za upał! co za tłumy! Ciekawa jestem, co to wszystko ma znaczyć. Przyjdzie nam chyba zawrócić; w żaden sposób nie znajdziemy tu czego na kształt krzesła, a nikt nie wydaje się doć uprzejmy, aby nam posłużyć swoim.
Owa wyrana przymówka przycišgnęła uwagę dwóch kawalerów, którzy zajmowali stołki po prawej stronie i opierali się plecami o siódmy filar, liczšc od strony ambony. Obaj byli młodzi i bogato przyodziani. Posłyszawszy ten apel do ich grzecznoci wypowiedziany niewiecim głosem, przerwali pogawędkę, aby spojrzeć na mówišcš. Dama pragnšc baczniej rozejrzeć się po katedrze, odrzuciła z twarzy zasłonę. Włosy miała rude i zezowała. Kawalerowie odwrócili się i dalej wiedli swojš rozmowę.
- Na wszystko cię proszę - rzekła towarzyszka leciwej niewiasty -na wszystko cię proszę, Leonello, wracajmy natychmiast do domu; stra-szliwie tu goršco i przeraża mnie ta cała ciżba.
Słowa te wypowiedziane zostały tonem niezwyczajnej słodyczy. Kawalerowie znowu przerwali rozmowę, lecz tym razem nie zadowolili się spojrzeniem wzwyż; obaj bezwiednie podnieli się z krzeseł i zwrócili w stronę mówišcej.
Głos pochodził od kobiety, której delikatna i wykwintna postać wzbudziła w młodzieńcach najżywszš ciekawoć i chętkę ujrzenia liczka należšcego do takiej osóbki. Los odmówił im wszakże tej satysfakcji. Rysy damy skrywała gęsta zasłona, lecz przedzieranie się przez tłum wprawiło jš na tyle w nieład, że odsłoniła się szyjka, której piękno i proporcje mogłyby współzawodniczyć z szyjš Wenery Medy-ceuszów. Były to szyjka i karczek najbardziej olniewajšcej białoci, a wdzięku przydawały im długie białe loki, które w piercieniach opadały do pasa dziewczyny. Wzrostu była mniej niż redniego, a postać miała drobnš i zwiewnš niby jakiej hamadriady. Pier dziewic}' była starannie zasłonięta. Miała na sobie białš sukienkę przepasanš błękitnš szarfš; spód szatek wyglšdała maleńka nóżka o najbardziej subtelnych proporcjach. Różaniec o grubych ziarnach zwisał z jej ręki. twarz za przysłaniał welon z gęstej czarnej gazy. Tej włanie dziewczynie młodszy z kawalerów już podsuwał krzesło, gdy drugi młodzieniec uznał za właciwe zdobyć się na ten sam gest uprzejmoci wobec jej towarzyszki. Stara dama wiele zapewniajšc o swej wdzięcznoci, bez zbytnich ceregieli przyjęła ofiarowane jej miejsce i zaraz na nim usiadła. Młódka poszła w jej lady, lecz podziękowała za grzecznoć tylko skromnym i wdzięcznym ukłonem. Don Lorenzo (bo tak się zwał kawaler, którego miejsce przyjęła) stanšł koło dzieweczki, ale najpierw szepnšł przyjacielowi do ucha kilka słów, a ten natychmiast pojšł, o co chodzi i usilnie starał się odcišgnšć uwagę staruchy od jej nadobnej wychowanki.
- Pewien jestem, że pani niedawno przybyła do Madrytu - rzekł Lorenzo do swej powabnej sšsiadki. - Nie sposób bowiem przypucić, by takich ponęt przez tak długi czas nie zauważono i gdyby nie było
^M
to, pani, twe pierwsze pojawienie się w wiecie, zawić kobiet i admiracja mężczyzn uczyniłaby cię dostatecznie znanš.
Przerwał w oczekiwaniu odpowiedzi. Ponieważ jednak słowa jego nie wymagały natychmiastowej repliki - dama milczała. Po chwili kawaler podjšł rozmowę.
-  Nie mylę się chyba przypuszczajšc, iż jeste pani gociem w Madrycie?
Dama zawahała się i w końcu głosem tak cichym, że ledwo dosfy-szalnym i z pewnym ocišganiem odrzekła:
- Nie, signor.
- Czy zamierzasz przez czas niejaki zabawić tutaj?
- Tak, signor.
- Miałbym się za wybrańca losu, gdyby leżało w mojej mocy przyczynić się, pani, do umilenia ci pobytu. Jestem dobrze znany w Madrycie, a rodzina moja ma pewne wpływy na dworze. Gdybym ci się mógł w czym przysłużyć, to nie mogłaby pani niczym tak mnie zaszczycić i zobowišzać - jak dozwalajšc mi, bym ci był pomocny. Z pewnociš -rzekł sobie w duchu - nie może odpowiedzieć na to tylko bšknięciem; teraz musi się już do mnie odezwać.
Nadzieje Lorenza zawiodły, albowiem dama odpowiedziała tylko skinieniem głowy.
Lorenzo odkrył już, iż jego sšsiadka nie była zbyt rozmowna, lecz jeszcze nie potrafił orzec, czy przyczynš jej milczenia była duma, roztropnoć, niemiałoć czy też głupota.
Po paru minutach dodał: - Z pewnociš dlatego, że pani obca w naszym miecie - rzecze - i jak dotšd nie obznajomiona z naszymi obyczajami, nosisz jeszcze ten welon. Dozwól, bym go usunšł. Jednoczenie wysunšł rękę w stronę woalu, dama za uniosła w górę dłoń, by mu w tym przeszkodzić.
- Nigdy nie zdejmuję welonu w miejscu publicznym, signor.
- A cóż w tym złego, jeli łaska? - przerwała słowa dziewczyny jej towarzyszka, i to nieco szorstko. - Czy nie widzisz, że inne damy, wszystkie co do jednej, odłożyły na bokwelony, a to bez wštpienia dla uczczenia więtego miejsca, w jakim się znajdujemy. Ju/cm zrzuciła swój i nie wštpię, że jeli ja wystawiam oblicze na widok publiczny, ty, moje dziecko, nie masz powodu wpadać w tak dziwaczny popłoch! Matko Boska! tyło hałasu i zamieszania z racji liczka jednej smarkatej! No, no, moje dziecko! Odsłońże twarz. Ręczę, że nikt ci jej nie porwie.
- Droga ciotko, w Murcji nie ma takiego obyczaju.
- A to dobre! w Murcji! więta Barbaro! š cóż to ma za znaczenie? Ustawicznie przywodzisz mi na myl tę obrzydłš prowincję. Jeli taki jest obyczaj w Madrycie, to winnymy mieć na uwadze tylko tutejszš modę i dlatego rozkazuję ci, aby natychmiast zrzuciła welon. Posłuchaj mnie, Antonio, nie zwlekaj, bo wiesz, że nie mogę cierpieć sprzeciwu. Siostrzenica damy milczała, lecz nie stawiała już oporu usiłowaniom Lorenza, który, majšc przyzwolenie ciotki, spiesznie usunšł welon. Cóz /a główka serafina ukazała się jego pełnym podziwu oczom! A przecież była to główka raczej pełna uroku nili piękna; powab jej zasadzał się nie tyle na regularnoci rysów, co na słodyczy i wrażliwoci malujšcej się na fizjonomii dziewczyny. Przypatrujšc się rysom i liczku Antonii można było dostrzec, iż niektórym z nich daleko było do nadobnoci, ale gdy się przyjrzał całej twarzyczce -była zachwycajšca. Płeć dziewczyny, choć bardzo jasna, nie pozbawiona była piegów, oczy miała nie nazbyt duże, a rzęsy nie odznaczały się szczególnš długociš. Lecz za to usta dzieweczki pełne były różanej wieżoci, za jasne i kędzierzawe włosy, przytrzymane zwyczajnš wstšżkš, spływały jej poniżej pasa bogactwem piercieni. Szyjkę miała pełnš i pięknš nad wyraz, ršczki i nóżki uformowane z najdoskonalszym wyczuciem proporcji; łagodne błękitne oczy dziewczyny wydawały się być niebe...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin