15173.txt

(589 KB) Pobierz
Gerald Durrell
Menażeria
przełożyła
Monika Strupińska
i-Vos2ytAski  i S-ka Warszawa 1997
Tytuł oryginału angielskiego: „FilletsofPlaice"
Copyright© Gerald Durrell, 1953
Projekt okładki Jerzy Matuszewski
Koncepcja okładki: Maria Komorowska
Zdjęcie na okładce: Agencja Bulls Press
Redaktor prowadzący serię                                 -™—^--   — .
i opracowanie merytoryczne:                          J9 /ту/   jTT
Ewa Rojewska-Olejarczuk                           ^) ~*s              '
Opracowanie techniczne: Barbara Wójcik
Łamanie: Ewa Wójcik
Korekta: Teresa Pajdzińska
ISBN 83-7180-756-2
Biblioteczka Konesera
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa:
Zakłady Graficzne w Opolu
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8/12
Akc____t»_
Dedykuję tę książkę mojemu bratu Lany'emu,
który zawsze zachęcał mnie do pisania
i bardziej niż ktokolwiek inny radował się z każdego
mojego sukcesu.
„Ten dzieciak oszalał! Nosić ślimaki w kieszeni!" Lawrence Durrell, 1931
„Ten dzieciak oszalał! Trzymać skorpiony w pudełku od zapałek!" Lawrence Durrell, 1935
„Ten dzieciak oszalał! Pracować w sklepie zoologicznym!" Lawrence Durrell, 1938
„Ten chłopak oszalał! Chce być dozorcą w zoo!" Lawrence Durrell, 1945
„Ten człowiek oszalał! Włóczyć się po opanowanej przez węże dżungli!"
Lawrence Durrell, 1952
„Ten człowiek oszalał! Chce założyć własne zoo!" Lawrence Durrell, 1958
„Ten człowiek oszalał! Zaproś go do domu, a wsadzi ci orła do piwnicy!"
Lawrence Durrell, 1967
„Ten człowiek oszalał!" Lawrence Durrell, 1972
І Powstanie tytułu
Był to jeden z tych jasnych, błękitnych i bezwietrznych dni, które, spośród wszystkich krajów świata, można spotkać tylko w Grecji. Cykady grały na cytrach, morze przybrało barwę ciemnoniebieską, stając się jakby drgającym odbiciem nieba. Skończyliśmy właśnie obfity i długi lunch w cieniu drzew oliwkowych o grubych poskręcanych gałęziach, rosnących prawie nad samym brzegiem morza, na jednej z najpiękniejszych plaż Korfu. Panie poszły popływać, a ja zostałem z Larrym. Rozłożyliśmy się leniwie, stawiając między sobą ogromną butelkę w wiklinowym koszyku z retsiną o smaku terpentyny. Popijaliśmy w ciszy, głęboko zadumani. Ten, kto sądzi, że spotkanie dwóch pisarzy polega na wymianie dowcipnych i kąśliwych uwag, grubo się myli.
- Całkiem niezła retsina - odezwał się wreszcie Larry, w zamyśleniu napełniając swoją szklaneczkę. - Gdzie ją dostałeś?
- U tego niskiego faceta, który ma sklep na jednej z uliczek prowadzących z St Spiridion Sąuare. Dobra, prawda?
- Owszem - przytaknął Larry, podnosząc szklaneczkę do światła. Zajarzyła się ciemnozłotym blaskiem. - Poprzednia butelka, którą nabyłem w mieście, zawierała coś, co przypominało siki muła. I prawdopodobnie tak było.
- Jutro będę tędy przejeżdżał. Mogę przynieść ci flaszkę, jeśli chcesz.
- Mhm... - mruknął. - Najlepiej kilka.
Wyczerpani intelektualną dysputą, napełniliśmy ponownie szklaneczki i pogrążyliśmy się w milczeniu. Mrówki buszowały wśród resztek naszego jedzenia. Te małe czarne, wiecznie zajęte i te duże czerwone, na długich nogach, z odwłokami sterczącymi ku górze niczym lufy dział przeciwlotniczych. Po korze drzewa oliwkowego, o które się opierałem, przechadzały się stada dziwnych larw. Drob-
9
ne, pokryte meszkiem żyjątka przypominały miniaturowe misie polarne o niezbyt czystym futerku.
- Nad czym teraz pracujesz? - odezwał się wreszcie Larry. Spojrzałem na niego zaskoczony. Obowiązywała nas nie pisana
umowa, że nigdy nie rozmawiamy ze sobą na temat, określany przez nas jako „nasza sztuka", gdyż prowadzi to tylko do sprzeczek i wzajemnych uszczypliwości.
- W tej chwili nic nie piszę, ale pewne myśli chodzą mi po głowie. Prawdę mówiąc natchnął mnie twój „Duch miejsca".
Larry skrzywił się. Książka ta była zbiorem jego listów do przyjaciół, solidnie przygotowanym i wydanym przez naszego starego przyjaciela Alana Thomasa.
- Nie rozumiem, w jaki sposób mogło cię to natchnąć - zdziwił się Larry.
- No cóż, myślałem o czymś w rodzaju kompilacji. Mam mnóstwo materiałów, których do tej pory nie mogłem wykorzystać. Chcę zebrać to w jedną całość.
- Dobry pomysł - rzekł Larry, dolewając sobie wina. - Nigdy nie marnuj dobrego materiału.
Podniósł szklaneczkę do światła podziwiając jej kolor, po czym spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- Wiesz co - uśmiechnął się. - W takim razie daj jej tytuł „Menażeria".
I tak właśnie uczyniłem.
II
Przyjęcie urodzinowe
Lato było wyjątkowo długie i gorące, nawet jak na klimat Korfu. Przez kilka miesięcy nie spadła nawet kropla deszczu. Od wschodu do zachodu słońca z jasnego nieba lał się żar. Wszystko wyschło doszczętnie, upał prażył. Był to dla nas bardzo wyczerpujący okres. Larry z typową dla siebie hojnością zaprosił sporą gromadkę swoich znajomych. Pojawili się takim stadem, że matka musiała zatrudnić dwie dodatkowe pomoce i większość czasu spędziła w wielkiej, ponurej kuchni, biegając od jednego pieca do drugiego, aby cała ta armia pisarzy, poetów, artystów czuła się syta i szczęśliwa. Pozbywszy się ostatniego gościa, nasza rodzinka rozsiadła się wygodnie na werandzie i popijała herbatę z lodem, wpatrując się w nieruchome, błękitne morze.
- Dzięki Bogu, że to już koniec - odetchnęła matka i poprawiła okulary na nosie. - Larry, kochanie, naprawdę nie powinieneś ich tu wszystkich zapraszać. Czuję się zupełnie wyczerpana.
- Nie byłoby problemu, gdybyś wszystko lepiej zorganizowała -zauważył Larry. - Poza tym sami chcieli pomóc.
Matka rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
- Czy możesz sobie wyobrazić ten tłum starający się mi pomóc? -spytała. - Miałam ich dosyć w czasie posiłków, a jeszcze gdyby zaczęli mi się pętać pod nogami w kuchni? Nie, do końca lata pragnę tylko spokoju. Nie chcę już nic robić. Jestem wykończona.
- Nikt ci przecież nie każe.
- Na pewno nikogo więcej nie zaprosiłeś? - upewniała się matka.
- Nic o tym nie wiem.
- W każdym razie, jeśli się pojawią, równie dobrze mogą zatrzymać się w hotelu. Ja mam dosyć.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś tak wojowniczo nastawiona -powiedział Larry z urazą. - To są przemili ludzie.
- Nie ty musiałeś dla nich gotować - wytknęła mu matka. - Po
11
prostu nie chcę już oglądać kuchni w tym stanie. Mam ochotę gdzieś pojechać i oderwać się od tego wszystkiego.
- Doskonały pomysł!
- Co? - spytała zaskoczona matka.
- Żeby się oderwać i gdzieś pojechać.
- Ale dokąd? - spytała podejrzliwie.
- Możemy się wybrać łódką na ląd.
- Na Jowisza! Świetna myśl - odezwał się Leslie.
- Doskonała! - ucieszyła się Margo. - Och, zróbmy to, mamo! O, już wiem! W ten sposób uczcimy twoje urodziny!
- No cóż - rzekła matka niepewnie. - Sama nie wiem... ale dokąd konkretnie pojedziemy?
- Wynajmiemy benzina - powiedział lekko Larry - i popłyniemy wzdłuż brzegu zatrzymując się, gdzie będziemy chcieli. Zabierzemy jedzenia na dwa, trzy dni, poleniuchujemy, pobawimy się, odpoczniemy.
- Brzmi cudownie. Myślę, że Spiro zorganizowałby łódkę.
- O tak! - potwierdził Leslie. - Spiro na pewno się tym zajmie.
- Muszę powiedzieć, że to byłaby pewna odmiana, prawda?
- Nie ma nic lepszego na znużenie niż morskie powietrze - oznajmił Larry. - Uspokaja i dodaje sił. Może weźmiemy ze sobą jeszcze kilka osób, tak dla zabawy, żebyśmy się nie nudzili.
- O nie, tylko nie kilka! - sprzeciwiła się matka.
- To znaczy myślałem o jednej osobie. Na przykład Teodor.
- On z nami nie pojedzie. Przecież wiesz, że cierpi na chorobę
morską.
- Nie wiadomo. Jest jeszcze Donald i Max. Matka zawahała się. Bardzo ich lubiła.
- Hm... Chyba mogliby pojechać.
- Do tego czasu wróciłby już Sven - dodał Larry. - On też by się wybrał, jestem pewien.
- Właściwie nie mam nic przeciwko temu. Lubię go.
- A ja mógłbym zaprosić Mactavisha - wtrącił Leslie.
- O Boże, tylko nie tego okropnego człowieka - prychnął Larry.
- Nie rozumiem, dlaczego tak o nim mówisz - zaperzył się Leslie. - My musimy wytrzymywać z twoimi koszmarnymi przyjaciółmi, więc dlaczego ty nie możesz z naszymi?
- No, no kochani - uspokajała matka - nie kłóćcie się. Myślę, że możesz zaprosić Mactavisha, jeśli bardzo chcesz, ale naprawdę nie rozumiem, co ty w nim widzisz, Leslie.
12
- Jest bombowy - powiedział Leslie krótko, jakby to było wystarczające wyjaśnienie.
- A ja mogłabym zaprosić Leonorę - oznajmiła radośnie Margo.
- Dość tego! Natychmiast przestańcie! - zawołała matka. - Nie zdążycie jeszcze wszystkich usadzić, a łódka już zacznie tonąć z przeciążenia. Wydawało mi się, że mieliśmy się dokądś wybrać i oderwać od ludzi.
- Ale to nie są zwykli ludzie - zauważył chłodno Larry - tylko przyjaciele. A to wielka różnica.
- W takim razie zostańmy przy tej liczbie. Będę miała dość pracy przy przygotowywaniu jedzenia na trzy dni.
- Dowiem się, czy Spiro może zorganizować łódkę - zaproponował Leslie.
- A co z przenośną lodówką? - spytał Larry.
Matka ponownie założyła okulary i spojrzała na niego.
- Lodówką? Nie mówisz poważnie.
- Jak najbardziej. Będziemy potrzebować lodu do drinków, masła i tym podobnych rzeczy.
- Ależ, kochanie. Nie bądź śmieszny. Chyba pamiętasz, ile wysiłku kosztowało nas wstawienie jej do domu. Nie możemy jej teraz ruszać.
- Nie rozumiem, dlaczego. Trzeba się tylko dobrze zorganizować.
- Co oznacza - wtrącił Leslie - że ty wydajesz polecenia, a reszta je wykonuje.
- Bzdura - odparł Larry. - To bardzo proste. Poza tym, jeśli udało się nam ją wnieść, tak samo można ją wynieść.
Wspomniana lodówka była chlubą i radością mamy. W tamtych czasach na Korfu żaden z okolicznych domów nie mógł się pochwalić elektrycznością i jeśli nawet wynaleziono coś takiego jak lodówka na naftę, z pewnością nie dotarła na wyspę. Mama, uznawszy, że życie bez lodówki jest niehigieniczne, powzięła dość niepewny plan skonstruowania lodówki podobnej do tej, której używała w Indiach jako mała dziewczynka. Pokazała rysunek Spirowi i spytała, czy nie dałoby się zrobić czegoś podobnego.
Spiro przyjrzał się mu z chmurną miną.
- Zostawi to mnie, pani Durrell - rzek...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin