SYN GONDORU Częć pierwsza Parth Galen Rozdział I Parth Galen - Frodo!!! - Frodooo!!! Merry pędził tuż za Pippinem, nawołujšc rozpaczliwie. Gdzie w głębi umysłu ostrzegawczy głos wzywał do opamiętania, przykazywał czekać na Obieżywiata, wołał, że w ten sposób cišgajš na siebie i innych niebezpieczeństwo, ale Merry nie potrafił opanować tej przedziwnej paniki, jaka nim owładnęła. Frodo zaginšł. Trzeba go znaleć. Natychmiast. Wszystko od tego zależy. - Frod!... Pippinowi zaczynało brakować tchu. Obydwaj hobbici dyszeli ciężko, ale wcišż biegli dalej, coraz głębiej w las, nie zważajšc na zdradzieckie korzenie i gałęzie czepiajšce się ich płaszczy. I głos ostrzegawczy się nie mylił. Niebezpieczeństwo już na nich czyhało. Zza drzewa wyłonił się ork, blokujšc drogę. Pojawił się tak niespodziewanie, że przez mgnienie oka wydawać by się mogło, że to przywidzenie. Przecież przed chwilš nikogo w tym miejscu nie było. Były tylko zmurszałe pnie drzew i zrudziałe paprocie. Ale to nie było przywidzenie. Pippin krzyknšł i spróbował wyhamować, lecz siła rozpędu poniosła go dalej, prosto w szponiaste łapska. Ork machnšł rękami, próbujšc zagarnšć obu hobbitów, ale zdołał jedynie uchwycić Pippina. Merry, mimo zaskoczenia, nie stracił przytomnoci umysłu. Zwinnie zanurkował pod ramieniem stwora i dobył miecza. Uderzył na odlew, mierzšc w co popadnie i zupełnie przypadkowo trafił w orkowe udo. Potwór zasyczał i odruchowo pucił swš ofiarę, zwracajšc się ku napastnikowi. Cios nie wyrzšdził mu zbytniej szkody, jedynie go rozwcieczył. - Merry, uważaj, za tobš! wrzasnšł Pippin w popłochu. Meriadok odwrócił się i w tym samym cios pięci mierzšcy w tył jego głowy trafił go prosto w twarz. Hobbit runšł między licie, wypuszczajšc z dłoni miecz. Przetoczył się ciężko po ziemi i dwignšł chwiejnie, potrzšsajšc głowš. Ciemny kształt przysłonił wiatło, Merry poczuł szarpnięcie - ork poderwał go w górę za kaptur od płaszcza. Ohydny oddech owionšł mu twarz i Merry, odwracajšc w obrzydzeniu głowę, kopnšł na olep z całej siły. Dotkliwy ból stopy był znakiem, iż trafił na zbroję. Półprzytomnie potoczył wzrokiem dookoła i ze zgrozš zorientował się, że nie wpadli na dwóch samotnych orków. To była cała banda. Las, do tej pory tak milczšcy i upiony, ożył nagle - ochrypłe wrzaski rozdarły ciszę. Zewszšd, z pomiędzy drzew, wysypywały się pokraczne sylwetki, wymachujšce zakrzywionymi ostrzami. - Za Shire! - rozległ się przenikliwy okrzyk. lepia orka rozszerzyły się w zdumieniu, uchwyt na płaszczu Merryego zelżał i zaskoczony hobbit poleciał w dół. Zdołał podnieć się i odskoczyć w ostatniej chwili. Ork runšł ciężko na ziemię i legł nieruchomo. Z pleców sterczała mu rękojeć hobbickiego mieczyka. Pippin gapił się na niš szeroko otwartymi oczami. - Brać ich! - rozległ się ryk. Merry oprzytomniał. Przemógł się i, stawiajšc stopę na ciele orka, jednym ruchem wyrwał miecz. Odskoczył i złapał Pippina za ramię. Rozejrzał się w panice. Byli otoczeni. - Z..zabiłem go? wymamrotał Pippin podnoszšc na niego zszokowane oczy. Merry nie zdšżył odpowiedzieć. Ze wszystkich stron wycišgały się ku nim czarne łapska. Wrzasnšł i sieknšł mieczem, starajšc się trafić w jak najwięcej. Posypały się przekleństwa. Kštem oka złowił błysk metalu i zrozumiał, że nie będzie w stanie się obronić. Nie zdšży. Tyle tylko, że zasłoni sobš Pippina. Ostrze zawyło, prujšc powietrze, ale cios nie spadł na jego głowę. Rozległ się piewny jęk metalu trafiajšcego w metal, po czym ostrze wisnęło jeszcze raz, znaczšc licie i ubrania hobbitów bryzgami czarnej posoki. - Padnij! - krzyknšł Boromir wpadajšc między orków i bioršc kolejny zamach. Merry posłuchał natychmiast, pocišgajšc za sobš Pippina. Następny wrzask orka przeszył powietrze i Merry zaryzykował spojrzenie w górę. Jedynie dwie bestie poważyły się na atak, Boromir rozprawił się z nimi bez trudu. Widzšc to pozostali pierzchli między drzewa, zostawiajšc za sobš pięć trupów i otwierajšc drogę ucieczki. Nie czekajšc na komendę, Merry poderwał się na nogi i podniósł Pippina. Bezradnie rozejrzał się za drugim mieczem, pogrzebanym gdzie w liciach, ale ponagliło go szarpnięcie za ramię. - Biegiem! - ryknšł Boromir, popychajšc przed sobš obu hobbitów. Rzucili się do ucieczki, ale nie zdołali przebiec nawet dwudziestu kroków. Orkowie błyskawicznie odcięli im drogę. Byli wszędzie, jak okiem sięgnšć. Merry nie widział jeszcze tak licznej bandy, chyba że w Morii. Ale tam tłumy nieprzyjaciela skrywały ciemnoci. Tu w wietle dnia wydawali się przytłaczać i plugawić las samš swš obecnociš. Nigdy też nie wydawali się aż tak straszni. Chwilowy przypływ nadziei i ulgi na widok Boromira, zaczšł się rozwiewać równie szybko jak się pojawił. Nawet cała Drużyna, wspierana siłami krasnoluda, elfa i ludzi nie dałaby rady tej bandzie. A co dopiero ich trzech. Z tego dwóch praktycznie bezużytecznych. Boromir wyminšł hobbitów, ustawiajšc się między nimi a najbliższymi napastnikami. Merry zerknšł na niego. Wojownik, czujny i spięty, rozglšdał się bacznie, usiłujšc przewidzieć skšd nastšpi atak. Był zdyszany i zgrzany po długim biegu przez las. Mokre włosy kleiły mu się do twarzy. Merry poczuł bolesne ukłucie winy, to przez jego głupotę jego i Pippina - znaleli się w takich opałach. Nie doć, że sami za to zapłacš, to jeszcze wcišgnęli w to Boromira. Czarna fala orków zbliżała się ku nim. Zakrzywione szable i emblematy czerwonego oka rosły Pippinowi w oczach. Wtem ponad hałas i ochrypłe wrzaski wzbił się potężny i czysty dwięk rogu. Merry drgnšł zaskoczony. Jak dotšd dwukrotnie słyszał Róg Gondoru, w Rivendell i w Morii. Za pierwszym razem obwieszczał on poczštek wędrówki, za drugim rzucał wrogom wyzwanie. Dzi po raz pierwszy hobbici byli wiadkami wołania o pomoc. Orkowie zawahali się i zaczęli popatrywać między sobš. Boromir wykorzystał tę chwilę i zaatakował stojšcych po lewej. Trzech padło, reszta płochliwie rozstšpiła się przed nim. Echo rogu wcišż jeszcze niosło się po lesie. - Merry! Pippin! Hobbici, nie zwlekajšc, skoczyli za nim. Boromir przepucił ich i zamykajšc odwrót cišł kolejnego orka, który omielił się za nimi podšżyć. Pobiegli co tchu przez omszały las i wypadli na niewielkš polankę. Merry w biegu zerknšł za siebie i natychmiast zwolnił, łapišc za rękaw Pippina. Boromir zostawał z tyłu. Nic dziwnego, musiał co chwila zawracać, by stawiać czoła pocigowi. Szlak ich ucieczki poznaczony był ciałami wrogów, ale co z tego, skoro miejsce zabitych natychmiast zajmowali nowi wojownicy. Boromir obejrzał się przez ramię na hobbitów. -Uciekajcie!- rozkazał. Merry włanie otwierał usta, by odmówić, kiedy wyczuł za sobš ruch. Odwrócił się gwałtownie. Koło orków znów się zamykało. Jakim cudem przeladowcy zdołali ich wyprzedzić. Pippin bez namysłu skoczył schronić się przy Boromirze i wkrótce cała trójka, otoczona ze wszystkich stron cofała się, aż natrafiła na pień olbrzymiego dębu. Merry, naladujšc Boromira, stanšł w lekkim rozkroku i obronnie uniósł swój, a raczej pippinowy mieczyk. Serce waliło mu jak oszalałe. Wtem zamarł. Orkowie rozstępowali się dajšc przejcie nowym przybyszom. Merry nigdy jeszcze nie widział czego podobnego. Wzrostem dorównujšcy Dużym Ludziom, potworni i znakomicie uzbrojeni, emanowali pewnociš siebie typowš dla zawodowych żołnierzy. Co było tym bardziej przerażajšce. Zwykłych orków trudno było nazwać wojskiem. To były bandy bezmylnych, budzšcych litoć stworów, które w walce zdawały się wyłšcznie na swš liczebnoć, zjednoczone jedynie przez wspólnš nienawić do wiata. Ci byli inni. Ich ruchy były pewne, celowe. Byli miertelnie niebezpieczni. I wiedzieli o tym. Wszyscy mieli na tarczach i zbrojach znak Białej Dłoni. Ich dowódca nosił ten znak wymalowany na twarzy. Ich dowódca. Ponad ciałami poległych goblinów hobbit i ork spojrzeli sobie w oczy. Merry zadrżał. Jestecie zwierzynš, zabawkš mówiły te potworne lepia. Nie było w nich lęku ani litoci tylko dzika radoć na widok osaczonego wroga. - Boromirze.. - jęknšł Merry, wcišż nie mogšc oderwać oczu od tamtego. Usłyszał jak Boromir bierze głęboki wdech. Po raz kolejny poprzez las popłynšł głęboki dwięk rogu. Oczy potwora zwęziły się na moment, ale kiedy na wezwanie odpowiedziały jedynie echa, potwornš twarz przecišł z wolna jadowity, pełen uciechy umiech. Wódz wycelował w Boromira mieczem i chrapliwym głosem wydał jakš komendę. Orkowie runęli do ataku. Boromir skoczył im naprzeciw, robišc sobie miejsce do walki. Buchnęła dzika wrzawa, zakłębiło się. Merry nie za wiele z tego wszystkiego pamiętał. Starajšc się osłaniać Pippina, trwał u boku Boromira, ršbišc i tnšc w zapamiętaniu. Dopiero po chwili zorientował się, że orkowie się wycofujš. Gniewny głos dowódcy wzniósł się ponad tumult i posłuszni rozkazom orkowie ustšpili, ponownie ustawiajšc się w kole. Kilkanacie ciał leżało na ziemi. Merry szybkim ruchem otarł pot z czoła i zerknšł w bok. Pobladły Pippin wpierał się plecami w drzewo. Boromir dyszał ciężko i Merry z przerażeniem dostrzegł strumyczki krwi spływajšce po jego kaftanie. W poprzek piersi biegło wšskie, lecz długie rozcięcie, podobne widniały na jego obu przedramionach, ramieniu i udzie. - Jeste ranny wyjškał. - To nic - rzucił Boromir, odgarniajšc włosy z twarzy. Merry potrzšsnšł głowš. - Op...
GAMER-X-2015