Libba Bray, Cassandra Clare, Claudia Gray, Maureen Johnson, Sarah Mlynowski
Tłumaczenie: Marta Czub, Maja Kittel
Sarah Mlynkowski - Łowy 3
Cassandra Clare - Dom luster 25
Claudia Gray - Nie lubię twojej dziewczyny 49
Dekret Mauren Johnson - o podejrzanych 74
Libba Bray - Nigdzie nie jest bezpiecznie 108
Sarah Mlynowski
Krem do opalania? - pyta mnie Liz. - Jest.
- Coś na głowę?
- Jest.
- Okulary przeciwsłoneczne? Wskazuję na parę, którą mam na głowie.
- Jestem gotowa. Możemy iść?
- Bikini?
- Yy...
- Kristin, włożyłaś nowe niebieskie bikini, które kupiłyśmy w zeszłym tygodniu, prawda?
- Wiesz...
Liz sięga na drugą stronę podwójnego łóżka, podwija mi koszulę i ciężko wzdycha.
- O nie, tylko nie to jednoczęściowe brązowe paskudztwo. Nie wolno ci nosić niczego, co kupiłaś, zanim mnie poznałaś, zgoda? - Liz już się wystroiła w maleńkie białe bikini; o ile dwa sznurki podtrzymujące trzy trójkąciki można nazwać kostiumem.
- Ale spalę się na słońcu... - jęczę.
- Nie spalisz się. Dlatego kupiłyśmy krem z filtrem SPF 100 czy ileś tam. Nie bądź dzieckiem. Wkładaj nowy kostium i idźmy wreszcie na pokład.
Czuję się niepewnie, i nie dlatego, że tkwię w klaustrofobicznej kajucie na statku rejsowym.
Chociaż to na pewno nie pomaga.
Bardzo się cieszę, że tu jestem - oczywiście, że tak - ale też trochę się denerwuję. Nigdy nie wypływałam w rejs. A jeśli dostanę choroby morskiej? Statek jeszcze nawet nie opuścił portu, a już się kołysze jak pijane krzesło na biegunach. A jeśli się ostro przechyli i wpadnę do morza? A jeśli uderzymy w górę lodową i wylądujemy na dnie oceanu?
Nazwa rejsu - Droga Donikąd - brzmi upiornie. Taką wymyślili pewnie dlatego, że nie płyniemy do żadnego określonego celu; będziemy się włóczyć po międzynarodowych wodach i po trzech dniach i trzech nocach śmigniemy z powrotem do Nowego Jorku. Tak czy inaczej, brzmi ponuro. Gdybym ja zajmowała się marketingiem, nazwałabym ten rejs Morski Wędrowiec, Oceaniczna Przygoda albo jakoś tak, żeby nie krzyczała: Ślepy Zaułek.
Ale ja już taka jestem.
Dobra. Nie stresuję się, że fiknę za burtę.
Naprawdę boję się, bo... W porządku, powiem. Nie wybrałam się na tę wycieczkę - na ten rejs donikąd - bez celu. Zamierzam to zrobić.
Tak. To będzie mój pierwszy raz.
Kurczę, nie wierzę, że naprawdę wreszcie to zrobię.
- Jesteś pewna z tym bikini? - pytam nieśmiało. Nie przeszkadza mi mój widok w lustrze. Średni biust, brązowe włosy do ramion, nie za gruba, nie za chuda. Nazwijcie mnie Panna Nijaka. Przeciętna do bólu. Tylko oczy mam super. Takie zielono - brązowo - - niebieskie. Zwariowane.
- Kristin, w tym ohydnym jednoczęściowym kostiumie twoje szanse, żeby kogokolwiek poderwać, wynoszą zero. Mniej niż zero. Minus jeden.
I tu jest kolejny problem. Właściwie nie mam konkretnego kandydata, z którym chcę dokonać tego wielkiego czynu. A zatem pierwszy krok: znaleźć faceta. Drugi: omotać go. Trzeci: zabrać się do rzeczy.
Nie, skąd, żadnej presji. Biorę głęboki oddech.
Tylko kto w ogóle na mnie spojrzy, jeśli Liz będzie leżała nad basenem tuż obok? W białym sznurkowym bikini, z rudymi lokami do pasa i nogami, które są dłuższe niż ja cała? Żywa Mała Syrenka. Założę się, że przeżyłaby nawet, gdybyśmy powędrowali w ślady „Titanica”: rozpuściłaby włosy i dwunastu facetów porzuciłoby swoje miejsce w szalupie, żeby ją ratować.
Rozpinam torbę.
- W porządku, przebiorę się.
- Tylko szybko. Chcę być na pokładzie, kiedy statek...
Zanim Liz kończy zdanie, podłoga zaczyna się przemieszczać. Wyglądam za okno i widzę oddalające się nabrzeże.
Kolana mi drżą. Czy to początki choroby morskiej? A może po prostu boję się tego, co nastąpi...
Jak wynika z mapy, którą znalazłyśmy w pokoju, statek ma dwanaście pięter. Dwanaście pięter! Totalne szaleństwo! Może statki nie są aż tak złe, jak myślałam. A może w ogóle wprowadzę się na stałe. Są tu spa, fryzjer, siłownia, biblioteka, miliard pokoi, kilkanaście restauracji. Cztery baseny. Czego jeszcze trzeba?
W windzie spotykamy dziewczynę mniej więcej w naszym wieku. Drobną blondynkę z tak zarumienioną skórą, jak gdyby właśnie mocno ją wyszorowała.
- Hej! - mówi Liz z szerokim uśmiechem. - Wybierasz się na basen na dwunastym piętrze? Liz zagaduje każdego. W ogóle się nie boi. Ja z kolei, kiedy mam się odezwać do obcej osoby, czuję się, jak sparaliżowana.
- Mhm - przytakuje dziewczyna. - Podobno ten na dwunastym piętrze jest najlepszy. Odkryty. A ja muszę natychmiast zacząć się opalać.
- Też jestem zbyt blada - stwierdza Liz. - I co sądzisz o statku?
- Świetny. To mój pierwszy rejs.
- Mój też - ośmielam się wtrącić.
- Płyniesz z rodziną? - pyta Liz. Dziewczyna bawi się końcówką blond kucyka.
- Owszem. Zabrała mnie moja szurnięta matka. Zdążyła wziąć już chyba butelkę vicodinu*[1] i straciła przytomność. Pewnie prześpi całe cztery dni. Miała płynąć z nowym facetem, ale ją rzucił w zeszłym tygodniu. Wcale mu się nie dziwię.
No cóż, sporo informacji. Wymieniam spojrzenia z Liz, ale natychmiast znów skupiamy uwagę na dziewczynie.
- Przynajmniej załapałaś się na wycieczkę - zauważam.
- Szczęściara ze mnie - prycha ona. - Fatalna pora na rejs. Czytałyście w tym tygodniu „National Eagle”? Liz pogardliwie kręci głową.
- Nie zaglądam do tabloidów. Ja też nie. No, może czasem.
- A co tam piszą?
- Jesteście strachliwe? - pyta.
- Owszem.
- W takim razie chyba nie powinnam wam mówić.
Drzwi windy się otwierają. Aua. Ale jasno. Dobrze, że mam okulary z wypasionymi szklarni - nie przepuszczają blasku jakiegokolwiek światła. Muszę chronić swój największy skarb. Zsuwam okulary z czubka głowy na nos i poprawiam uroczy słomiany kapelusz.
Badamy otoczenie. Przed nami ogromny, kwadratowy, migoczący basen, dwa kiczowate bary kryte daszkami z gontów i restauracja na tarasie. Wszędzie pełno ludzi.
- Może tam, na samym końcu? - Wskazuję kilka pustych biało - niebieskich leżaków.
- Chodź, usiądź z nami - proponuje Liz nowej dziewczynie.
- Dzięki - odpowiada tamta z uśmiechem. - Jeśli nie będę przeszkadzać. Nazywam się Hailey. Przedstawiamy się, a Liz zgarnia trzy jasnobrzoskwiniowe ręczniki plażowe z kosza i zajmuje puste miejsca.
Ciskam torbę między leżaki, otwieram parasol i rozkładam ręcznik.
- A wy tu z rodzicami? - pyta Hailey, grzebiąc w torbie. Po chwili wyciąga parę ogromniastych okularów przeciwsłonecznych i egzemplarz „National Eagle”. Ciągłe się zastanawiam, o czym jest ten artykuł. Czy naprawdę chcę wiedzieć?
- Nie, tylko we dwie. - Liz wyciąga się na leżaku.
- Super. Jesteście siostrami? - pyta Hailey.
- Coś w tym rodzaju - mówi Liz.
- Duchowymi - dodaję, śmiejąc się.
- To wasz prezent z okazji ukończenia szkoły?
- Owszem - przyznaje Liz.
- No to macie szczęście.
Ja jeszcze nic mam, ale planuję to zmienić. Tylko co to za straszna opowieść, którą Hailey trzyma w tajemnicy?
- No to zdradź nam, co takiego piszą o statkach rejsowych.
- Powiem, ale jeśli nie będziecie mogły dziś zasnąć, to nie moja wina. Artykuł nosi tytuł Wampiry atakują statki. Idiotyczne, no nie?
- Pewnie. - Statek kołysze się, przyprawiając mnie o skurcz żołądka.
- No właśnie. Liz prycha.
- Ej, przecież to „Eagle”. Gorszy szmatławiec niż „Enquirer”. Wszystko zmyślają.
- Może nie tym razem - protestuje Hailey. Siadam na leżaku.
- Czekaj, co tam właściwie piszą?
- Że giną pasażerowie rejsów. Od pół roku. Przez wampiry.
- Uhm, a czy wiedzą, że wampiry nie istnieją? - pytam.
- Najwidoczniej nie słyszeli. Kręcę głową.
- Ten cały „Eagle” chyba ma poważne problemy ze sprzedażą.
- Nie wiadomo - wtrąca się Liz. - Może wampiry naprawdę zabijają ludzi w czasie rejsów. Trudno powiedzieć, co jest prawdą, a co nie.
Kopię ją lekko w łydkę.
- Albo jakiś psychopata obrabia dziewczyny, które wlały w siebie za dużo wódki z tonikiem, a potem wyrzuca je za burtę, zanim ktokolwiek się zorientuje, że zaginęły? - pytam.
- Brzmi prawdopodobnie - Hailey na to, kartkując gazetę.
- Nie wódki, tylko raczej Krwawej Mary - żartuje Liz.
- Słyszałam, że to się zdarza o wiele częściej, niż podają w gazecie - wyjaśnia Hailey. - Są jakieś specjalne prawa dotyczące wód międzynarodowych. Trudniej ścigać przestępców.
- I szukać ciał - dodaje Liz.
- Straszne - mówię, drżąc. Owijam ręcznikiem ramiona. Hailey robi wielkie oczy.
- No, ja nie zamierzam się nigdzie włóczyć po nocy, to na pewno.
- Będziemy trzymać się z dala od tych złych facetów - obiecuje Liz, po czym przewraca się na brzuch.
Przymykam oczy. Czas na odpoczynek.
Ooooooch. We włosach czuję powiew znad oceanu, wokół chlupocze woda i lśni słońce. Cudownie. Doskonale.
Już przysypiam, kiedy nagle tuż przede mną pojawia się cień.
Otwieram powoli jedno oko, by sprawdzić, co się dzieje, i druga powieka sama błyskawicznie wędruje w górę. Cześć.
To facet. Ciacho, w moim wieku, może siedemnastolatek. Stoi między moimi świeżo wypedikiurowanymi stopami a basenem. Ma na sobie kąpielówki w czarno - szarą szachownicę. Krótkie blond włosy, seksownie wyrzeźbione ramiona. Czyżby to ten jedyny?
Gładko daje nura do wody i nawet mnie nie opryskuje, choć przydałaby mi się ochłoda. Dokąd on się wybiera? Wracaj, Szachisto, wracaj!
- Wskakuj - zachęca Liz, podpierając się na łokciach.
- Co? - pytam odrobinę przestraszona.
...
bogg