Steel Danielle - Skrzydla.pdf

(918 KB) Pobierz
85815161 UNPDF
Danielle Steel
Skrzydła
Rozdział pierwszy
Na lotnisko O Malleya prowadził długi, pylisty, wąski trakt, który lekko zbaczał wpierw w lewo,
potem w prawo, wijąc się 3 leniwie pośród zbożowych pól. Samo lotnisko było niewielkim
spłachetkiem wysuszonej ziemi w pobliżu Good Hope, w hrabstwie McDonough. Gdy Pat O
Malley po raz pierwszy jesienią tysiąc dziewięćset osiemnastego roku ujrzał owe siedemdziesiąt
pięć jałowych akrów, wydało mu się, że stanął u wrót raju. Żaden zdrowy na umyśle farmer nie
chciałby tej ziemi. Żaden też się o nią nie ubiegał, więc teren można było kupić za grosze. Mimo to
zapłata pochłonęła niemal całe oszczędności Pata. Reszta pieniędzy poszła na kupno Curtis Jenny,
czyli używanej dwuosobowej awionetki o dwóch sterach. Na tym samolociku z rzadka uczył
pilotażu nielicznych turystów, których było stać na jedną albo dwie lekcje, czasami odbywał loty
pasażerskie do Chicago i z powrotem albo przewoził towary do przeróżnych miejsc przeznaczenia.
Zakup Curtis Jenny postawił go na krawędzi bankructwa i tylko Oona, jego śliczna rudowłosa żona,
z którą byli od dziesięciu lat po ślubie, nie uważała go za kompletnego szaleńca. Wiedziała, że od
czasu gdy na wystawie przy niewielkim lotnisku w New Jersey po raz pierwszy zobaczył samolot,
owładnęła nim przemożna potrzeba latania. Pracował po godzinach, by zarobić na lekcje pilotażu, a
w tysiąc dziewięćset piętnastym rokif zabrał Oonę w uciążliwą podróż przez pół kraju do San
Francisco, na wystawę linii lotniczych Panama-Pacific, bo chciał się tam spotkać z Lincolnem
Beachleyem. Beachley zabrał go na krótki przelot swoim samolotem. W niespełna dwa miesiące
później już nie żył. Wiadomość o jego śmierci bardzo Pata przygnębiła. Doświadczalny samolot
lotnika runął na ziemię, wykonując trzecią zawrotną pętlę w powietrzu.
Na wystawie Pat poznał również słynnego pilota Arta Smitha i legion innych, podobnych sobie
fanatyków lotnictwa. Całe to bractwo straceńców, zakochanych w podniebnych lotach, zdawało się
żyć tylko dla
pilotażu. Znali w najdrobniejszych szczegółach budowę wszystkich samolotów świata i ich
zachowanie w locie. Opowiadali przedziwne historie, wymieniali się wiadomościami, zbierali
ciekawostki o najnowszych modelach i anegdotki o najstarszych i interesowali się najdrobniejszymi
nawet szczegółami technicznymi. Nic dziwnego, że większość z nich nie miała innych upodobań
poza lotnictwem ci, których praca nie była związana z samolotami, prędzej czy później
rezygnowali z posady. Pat był duszą towarzystwa opowiadał o niewiarygodnych wyczynach, które
widział na własne oczy, albo o jakimś fantastycznym nowym modelu samolotu, który cudownym
sposobem osiągał jeszcze lepsze wyniki niż poprzedni. Zarzekał się, że kiedyś będzie miał własny
samolot, a może nawet kilka maszyn. Przyjaciele śmiali się z niego, a krewni twierdzili, że ma źle
w głowie. Wierzyła w niego jedynie słodka, kochająca Oona. Akceptowała wszystkie jego słowa i
czyny z pełną lojalnością i łagodnym podziwem. Gdy urodziły się im córeczki, Pat starał się nie
okazywać rozczarowania, że nie byli to chłopcy. Nie chciał ranić jej uczuć.
Miło całej miłości .do żony Pat O Malley nie był typem mężczyzny, który marnowałby czas,
przesiadując w domu z córkami. Miał talent i poczucie odpowiedzialności. Pieniądze, które wydał
na lekcje pilotażu, szybko mu się zwróciły. Instynktownie wiedział, jak latać niemal na każdym
typie samolotu, i nikt się nie zdziwił, kiedy jako jeden z pierwszych amerykańskich ochotników
zgłosił się do wojska, zanim jeszcze Stany Zjednoczone przystąpiły do pierwszej wojny światowej.
Walczył z eskadrą Lafayette, a kiedy sformowano Dziewięćdziesiąty Czwarty Szwadron
Powietrzny, przeszedł tam pod komendę Eddie ego Ricken-backera.
Były to niesłychanie ekscytujące czasy. Jako trzydziestolatek, był starszy od większości żołnierzy, z
wyjątkiem Rickenbackera, z którym oprócz wieku połączyła go także pasja lotnicza i pewność
siebie. Pat O Malley był twardym, przystojnym, rozważnym mężczyzną. Kochał ryzyko, a żołnierze
twierdzili, że w całym szwadronie nikt mu nie dorównuje odwagą uwielbiali z nim latać,
Rickenbacker zaś twierdził, że Pat jest jednym z najlepszych pilotów świata. Po wojnie namawiał
swego podkomendnego, by wykorzystywał tę reputację wiele krain pozostało jeszcze nie
zbadanych, dla odważnych otwierały się wciąż nowe, kuszące perspektywy.
Pat wiedział jednak, że chociaż był doskonałym pilotem, dla niego skończyła już się lotnicza
przygoda i lata świetności. Teraz trzeba było zaopiekować się Ooną i córkami. Gdy w roku tysiąc
dziewięćset osiemnastym zakończyła się wojna, miał trzydzieści dwa lata. Nadszedł czas, by
pomyśleć o przyszłości. Zmarł jego ojciec, zostawiając mu w spadku skromne oszczędności. Oonie
też udało się coś niecoś odłożyć. Zabrał te pieniądze i wybrał się na rekonesans na wieś, w okolice
Chicago. Jeden ze znajomych lotników powiedział mu, że jest tam dużo terenów do kupienia
10
za grosze, szczególnie gdy nie nadają się na grunta rolne. Tak właśnie wszystko się zaczęło.
Kupił tanio siedemdziesiąt dziewięć akrów marnego pola i ręcznie wymalował na desce napis
Lotnisko O Malleya , który przetrwał osiemnaście lat, z tym tylko że kilka liter zupełnie wyblakło.
Reszta pieniędzy poszła na kupno Curtis Jenny.
Przed świętami Bożego Narodzenia przyjechała Oona z dziewczynkami i zamieszkali w niewielkiej
chatce na skraju pola, nad strumieniem, w cieniu starych drzew. Pat woził swoim samolotem
wszystkich, którzy mogli zapłacić za czarter często przewoził też pocztę. Stara, lecz solidnie
zbudowana Jenny nie wymagała wielu napraw, a jej pilot oszczędzał każdy grosz. Na wiosnę mógł
już kupić de Havillanda D.H.4A do przewozu poczty i towarów.
Rządowe kontrakty pocztowe były intratne, ale sprawiły, że Pat stał się gościem w domu. Czasami
Oona musiała kierować lotniskiem w zastępstwie męża i jednocześnie opiekować się dziećmi.
Nauczyła się tankować samoloty i prowadzić rozmowy dotyczące cargo i czarterów. Bardzo często
zdarzało się, że wychodziła na pas startowy z chorągiewką sygnałową, gdy Pat pracował,
przewożąc ludzi, towary albo pocztę.
Piloci zwykle byli zaskoczeni, gdy okazywało się, że do lądowania sprowadzała ich śliczna, młoda
rudowłosa kobieta. Szczególne zainteresowanie budziła wiosną, w pierwszym roku jej pracy,
ponieważ była w zaawansowanej ciąży. Tym razem miała bardzo duży brzuch z początku myślała,
że to bliźniaki, ale Pat był przekonany, że się myli. Wreszcie miało się spełnić marzenie jego
życia... urodzi się syn, który będzie z nim latać i pomoże poprowadzić lotnisko. Dziesięć lat czekał
na tego chłopca.
Pat sam przyjął dziecko, w tej małej chatce, którą powoli zaczynał rozbudowywać. Mieli już własną
sypialnię, a trójka dziewcząt dzieliła sąsiedni pokój. Oprócz tego była kuchnia, ciepła i przytulna, i
przestronny pokój dzienny. Ich poprzedni dom nie wyróżniał się niczym szczególnym nie zabrali
stamtąd zbyt wielu rzeczy. Cały dobytek i wszystkie pieniądze zainwestowali w lotnisko.
Czwarte dzieckov przyszło łatwo na świat, w ciepłą wiosenną noc. Poród trwał niewiele dłużej niż
godzinę, kiedy wrócili z dłuższego spokojnego spaceru wśród łanów zbóż. Pat marzył o kupnie,
następnego samolotu, a Oona opowiadała, że dziewczynki nie mogą już się doczekać dzidziusia.
Córeczki liczyły wtedy pięć, sześć i osiem lat wydawało im się, że dostaną żywą lalkę, nie zaś
prawdziwego braciszka czy siostrzyczkę. Oonie też się tak czasem wydawało. Minęło już pięć lat
od chwili, gdy po raz ostatni miała niemowlę w ramionach i zaczynała tęsknić za tym uczuciem. I
doczekała się dziecko przybyło z głośnym, natarczywym wrzaskiem, tuż przed północą. Oona też
krzyknęła, gdy mu się przyjrzała po raz pierwszy, a potem rozpłakała się, wiedząc, jaki zawód
sprawi
11
mężowi. To nie był wyczekiwany przez niego syn, tylko kolejna dziewczynka. Duża, pulchna,
śliczna, czteroipólkilogramowa panienka o niebieskich oczach, kremowej cerze i miedzianych
wioskach. Matka jednak nie cieszyła się z urody dziecka wiedziała, jak bardzo Pat pragnął syna i
jak głębokie przeżyje rozczarowanie.
- Nie przejmuj się, mała - powiedział, widząc, że odwraca się od niego i od dziecka, które przewijał.
Dziewczynka była śliczna, pewnie najładniejsza ze wszystkich, ale co z tego, kiedy on wszystkie
swoje plany wiązał z chłopakiem. Pogładził żonę po policzku, a potem wziął ją pod brodę i zmusił,
by spojrzała mu w oczy.
- Oona, to bez znaczenia. Mamy zdrową córeczkę. Będzie słońcem twoich dni.
- A twoich - spytała żona ze smutkiem. - Nie możesz w nieskończoność prowadzić sam tego
lotniska.
Roześmiał się na te słowa, patrząc, jak łzy spływają jej po policzkach. Była dobrą żoną i kochał ją,
a jeśli nie było im pisane mieć synów, to trudno. Ale w sercu, tam gdzie tkwił ten maleńki
chłopczyk, ciągle ćmił jakiś ból. Nawet nie śmiał marzyć o następnym dziecku. Mieli już czwórkę
teraz naprawdę będzie ciężko związać koniec z końcem. Lotnisko nie przynosiło przecież
nadmiernych zysków.
- Po prostu dalej będziesz musiała mi pomagać przy pompie paliwowej, kochanie. Widać tak musi
być - zażartował, pocałował ją i wyszedł z pokoju, aby napić się irlandzkiej whisky. Zasłużył sobie
na to. Kiedy żona i córka zasnęły, stanął wpatrzony w księżyc i zastanawiał się nad
nieprzychylnością losu, który zesłał mu cztery córki i ani jednego syna. Wydawało mu się to
niezbyt uczciwe, ale nie należał do tych, którzy tracą czas na próżne rozważania. Miał swoje
lotnisko i rodzinę na głowie. Przez następne sześć tygodni tak ciężko pracował, że prawie się z nimi
nie widywał, a smutek z powodu synka, który okazał się śliczną, silną córeczką, całkiem wywietrzał
mu z głowy.
Kiedy znów zobaczył małą, wydawało mu się, że jest dwa razy taka jak po urodzeniu. Oona szybko
odzyskała swą dziewczęcą figurę. Podziwiał kobiecą wytrzymałość. Sześć tygodni temu była słaba i
bezbronna, pełna nadziei i taka ogromna. Teraz wypiękniała i odmlodniala, a z małej zrobiło się już
płomiennowlose diablątko. Jeśli matka i siostry nie zaspokajały jej potrzeb natychmiast, słychać ją
było w całym stanie Illinois i w sąsiedniej Iowie.
- Ta jest chyba najgłośniejsza ze wszystkich, prawda, kochanie -spytał Pat pewnej nocy,
zmordowany po długiej podróży do Indiany i z powrotem. - Ma potężne płuca - uśmiechnął się do
żony znad szklanki pełnej whisky.
- Dziś było gorąco, więc męczą ją potówki.
12
Oona zawsze miała na podorędziu dobre wytłumaczenie dla dzieci. Pat podziwiał jej niewyczerpaną
cierpliwość okazywaną nie tylko córkom, ale także jemu. Była jedną z tych spokojnych osób, które
mało mówią, wszystko widzą i bardzo rzadko bywają nieuprzejme. Przez prawie jedenaście lat
małżeństwa prawie się nie kłócili. Poślubił ją, gdy skończyła siedemnaście lat i od tego czasu była
dlań idealną partnerką. W spokoju znosiła jego dziwactwa, oryginalne pomysły i fascynację
lotnictwem.
W kilka dni później nadeszły czerwcowe upały, gdy gorące powietrze stoi niemal nieruchomo.
Dziecko marudziło prawie całą noc, a Pat musiał wstać o bladym świcie, bo czekał go krótki przelot
do Chicago. Po południu wrócił do domu tylko po to, by dowiedzieć się, że za dwie godziny ma lot
z pocztą, poza rozkładem. Czasy były ciężkie, nie mógł więc rezygnować z żadnej pracy. Tego dnia
gorąco marzył, by wreszcie pojawił się ktoś do pomocy, ale swoich cennych samolotów nie mógł
powierzyć byle komu - w każdym razie nie tym ludziom, których ostatnio spotykał, a już na pewno
nie tym, którzy zgłaszali się do niego w poszukiwaniu pracy na lotnisku.
Siedział przy stole, przeglądając książkę lotów i dokumentację, gdy usłyszał zadane gardłowym
głosem pytanie
- Ma pan samoloty do wynajęcia
Już zamierzał odpowiedzieć to co zwykle, że nie czarteruje samolotów bez pilota, ale gdy podniósł
wzrok na klienta, uśmiechnął się tylko, z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Ty skunksie jeden -powitał chłopaka o młodzieńczej twarzy i szerokim uśmiechu.
Błękitne oczy przybysza przesłaniały kosmyki ciemnych włosów. Dobrze znal tę twarz, a jej
właściciela zaczął darzyć szczerą przyjaźnią, gdy razem walczyli w Dziewięćdziesiątym Czwartym
Szwadronie Powietrznym.
- Co jest, mały, nie stać cię na fryzjera
Nick Galvin był niesłychanie przystojnym mężczyzną -jednym z tych błękitnookich, czarnowłosych
Irlandczyków. W czasie wojny Pat traktował go jak syna. Chłopak wstąpił do wojska mając
siedemnaście lat, a teraz skończył osiemnaście, ale natychmiast dołączył do grona wybitnych
pilotów. Pat ufał mu jak sobie samemu. Nicka dwa razy zestrzelili Niemcy i za każdym razem jakoś
im się wywinął lądował na wariata z przestrzelonym silnikiem, cudem ratując własne życie i
maszynę. Po drugim takim wyczynie żołnierze nadali mu przydomek Cudak , ale Pat zawsze
zwracał się do niego synu . Teraz zastanawiał się, czy los przypadkiem nie zesłał mu tego
wymarzonego syna w momencie, gdy jego własne czwarte dziecko okazało się córeczką.
- Co cię tu sprowadza - spytał i wygodnie rozsiadł się w krześle, uśmiechając się do chłopca, który
równie skutecznie wymigiwał się śmierci jak on sam.
13
- Odwiedzam starych przyjaciół. Chciałem sprawdzić, czy już się roztyłeś i rozleniwiłeś. To twój de
Havilland
- Mój. Kupiłem w zeszłym roku, zamiast dać dzieciom na buty.
- Żonie pewnie strasznie się to spodobało - skomentował kwaśno Nick.
Pat przypomniał sobie te wszystkie dziewczęta we Francji, które uganiały się za chłopakiem jak
szalone. Nick Gałvin naprawdę wyglądał nfczego sobie i miał odpowiednie podejście do kobiet.
Dobrze sobie radził w Europie. Wszystkim mówił, że ma dwadzieścia pięć albo dwadzieścia sześć
lat i one mu wierzyły bez zastrzeżeń.
Oona widziała go raz, po wojnie, w Nowym Jorku i uważała, że jest uroczy. Nawet zarumieniła się,
mówiąc, że jest niezwykle przystojny. Niewątpliwie zaćmiewał wyglądem jej męża, ale Pat, mimo
że brakowało mu hollywoodzkiego szarmu, miał w sobie coś niezwykle pociągającego i
opiekuńczego. Urody dodawały mu brązowawe włosy, serdeczne spojrzenie brązowych oczu i
irlandzki uśmiech, którym podbił serce swej żony. Ale Nick spoglądał tak, że dziewczęce serduszka
topniały jak wosk.
- I co, Oona zmądrzała i zostawiła cię wreszcie Myślałem, że ucieknie zaraz, jak tylko wywiozłeś
ją na to pustkowie - powiedział od niechcenia Nick.
Usiadł naprzeciw przyjaciela, zapalił papierosa i patrzył, jak starszy mężczyzna ze śmiechem
potrząsa głową w odpowiedzi.
- Też się tego spodziewałem, prawdę mówiąc. Ale została, tylko nie pytaj mnie o powody. Kiedy
przyjechała, mieszkaliśmy w lepiance, która przypominała obórkę w zagrodzie u dziadków, i nie
stać byłoby mnie na kupienie jej gazety, gdyby nagle chciała coś poczytać. Na szczęście, nie
chciała. Bogu dzięki. To zdumiewająca kobieta.
Zawsze tak o niej mówił w czasie wojny, a Nick pomyślał to samo, jak tylko ją zobaczył. Jego
rodzice nie żyli i nie miał na świecie nikogo. Gdy wojna się skończyła, pracował dorywczo tu i
ówdzie, na małych lotniskach. Nie miał dokąd iść, nie miał gdzie mieszkać i nie miał do kogo
wracać. Był jedynakiem, a rodzice odumarli go, gdy miał czternaście lat. Do czasu wstąpienia do
wojska wychowywał się w państwowym domu dziecka. Ku jego ogromnej radości, wojna
odmieniła mu życie. Ale teraz nie miał się gdzie podziać.
- Jak tam dzieciaki - spytał.
Gdy się wtedy spotkali, Nick był bardzo miły dla dziewczynek. Uwielbiał dzieci, a w domu dziecka
było ich mnóstwo. Zawsze opiekował się maluchami, wieczorami czytał im bajki i opowiada
zwariowane historie, a kiedy budziły się w nocy z tęsknoty za matką, tulił je i układał do snu.
- Świetnie się mają. - Pat zawahał się, ale tylko przez chwilę. -W zeszłym miesiącu urodziło nam
się następne. Jeszcze jedna dziewczynka. Tym razem strasznie duża. Myślałem, że będzie chłopak,
ale nic
14
f
z tego - starał się ukryć rozczarowanie, ale Nick usłyszał tę nutę w jego głosie i rozumiał ją
doskonale.
- No i co, za parę lat będziesz uczył dziewczyny latania, mistrzu -zażartował.
Pat wzniósł oczy ku niebu z wyraźną odrazą. Nawet najlepsze kobiety pilotki nie zrobiły na nim jak
dotąd wrażenia.
- W żadnym razie, synu. A co z tobą Co tam woziłeś ostatnio
- Jajka w skrzynkach. Graty z wojny. Co tam mi wpadło w ręce. Wszędzie pełno jest sprzętu z
demobilu i facetów, którzy chcą zarobić i na tym latać. Tak się kręciłem po lotniskach. Masz tu
kogoś do pomocy -spytał z niepokojem, w nadziei, że usłyszy zaprzeczenie.
Pat potrząsnął głową. Obserwował młodego człowieka, zastanawiając się, czy to znak, zbieg
okoliczności czy tylko przypadkowa wizyta. Nick był przecież taki młody, W czasie wojny latał jak
szaleniec. Uwielbiał ryzyko i sytuacje, gdy mijał się ze śmiercią o włos. Maszyny traktował
bezlitośnie, ale dla siebie był jeszcze gorszy. Nie miał nic do stracenia, nie miał po co żyć. Dla Pata
te samoloty stanowiły cały majątek nie mógł ich utracić, chociaż strasznie lubił tego chłopaka i
naprawdę chciał mu pomóc.
- Dalej latasz po wariacku, jak kiedyś
Pewnego dnia Pat o mało co go nie zatłukł, gdy zobaczył, jak chłopak leci nad samą ziemią,
wychodząc z frontu burzowego. Wytrząsłby z niego wtedy życie, ale gdy zobaczył, że temu
cholernemu Nickowi nic się nie stało, poczuł taką ulgę, że tylko na niego nakrzyczał. Ten chłopak
ryzykował, jakby nie znał strachu, ale dlatego właśnie był świetny. W czasie wojny. Tylko kogo
stać na takie popisy w czasie pokoju Samoloty są zbyt kosztowne na taką zabawę.
- Ryzykuję tylko wtedy, kiedy muszę, Mistrzu.
Nick uwielbiał Pata. Uważał, że jego przyjaciel jest najbardziej godny podziwu ze wszystkich ludzi,
którzy chodzą po ziemi i latają w powietrzu.
- A jak nie musisz, Cudaku Lubisz sobie poszaleć, co
Obaj mężczyźni spotkali się wzrokiem. Nick wiedział, o co chodzi. Nie chciał kłamać w dalszym
ciągu lubił latać ostro. Kochał grę i ryzyko, ale jednocześnie darzył Pata wielkim szacunkiem i
nigdy nie skrzywdziłby swego przyjaciela. Poza tym teraz gdy latał na prywatnych samolotach,
nauczył się ostrożności. Niebezpieczeństwo w dalszym ciągu go podniecało, ale nie do tego stopnia,
by poświecić dla niego przyszłość Pata. Nick wydał ostatniego dolara na długą podróż z Nowego
Jorku w nadziei, że stary przyjaciel znajdzie dla niego jakieś zajęcie.
- Jeśli muszę, potrafię się grzecznie zachowywać - powiedział utkwiwszy spojrzenie lodowatych
błękitnych oczu w łagodnych, brązowych tęczówkach Pata. W dalszym ciągu miał wiele
chłopięcego uroku, choć stał się już mężczyzną. Kiedyś kochali się niemal jak bracia i żaden z nich
15
nie wypierał się tamtych czasów. Łączyła ich niezmienna więź i obaj o tym dobrze wiedzieli.
- Jeśli będziesz niegrzeczny, wywiozę cię w mojej Jenny na trzy kilometry w górę i wypchnę na
spacer, smarkaczu. Wiesz o tym dobrze, co - powiedział poważnie Pat. - Nie pozwolę, żeby ktoś
zniszczył to, czego próbuję tu dokonać.
Westchnął.
- Szczerze mówiąc, ta praca jest nie na siły jednego człowieka. A jeśli poczta będzie dalej zlecać
nam tyle przewozów, nawet we dwójkę będzie ciężko. Latam prawie bez przerwy. Ledwo daję radę.
Mógłbym wynająć pilota, ale to długie trasy i bardzo męczące. Często jest parszywa pogoda,
szczególnie zimą. Nikogo to nie obchodzi. Nikt nie chce słuchać o tym, że jest ciężko. Poczta musi
być na czas. A przecież to nie wszystko jest jeszcze cargo, pasażerowie, krótkie przeloty,
wycieczkowicze, którzy chcą wiedzieć, jak to jest w samolocie, no i od czasu do czasu lekcje
pilotażu.
- Z tego, co mówisz, robota pali ci się w rękach — uśmiechnął się Nick.
Strasznie mu się podobało to, co usłyszał. Właśnie czegoś takiego szukał. Tego i wspomnień o
swoim Mistrzu. Rozpaczliwie potrzebował pracy. A Pat przyjął go z radością.
- Słuchaj, to nie zabawa. To poważna praca. Chcę, żeby w przyszłości nazwa mojego lotniska
pojawiła się na mapach - wyjaśniał Pat. -Ale nic z tego nie będzie, jeśli porozbijasz mi samoloty,
Nick, choćby tylko jeden z nich. Wszystkie nasze pieniądze utopiłem w tych dwóch maszynach i w
kawałku marnej ziemi z tabliczką, którą widziałeś po drodze.
Nick kiwnął głową. Rozumiał każde słowo i kochał swego przyjaciela jeszcze bardziej niż kiedyś.
Lotników zawsze łączyła specyficzna więź, niezrozumiała dla nikogo spoza ich kręgu.
- Chcesz, żebym przejął niektóre długie loty Będziesz miał więcej czasu dla Oońy i dzieci.
Mógłbym wziąć jeszcze noce. Może zacząłbym od nich na próbę, żebyś wiedział, czego się po mnie
teraz spodziewać -zaproponował Nick z niepokojem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin