Ludlum Robert - Zemsta Łazarza.txt

(603 KB) Pobierz
ROBERT LUDLUM
otwiera tajne archiwa
ZEMSTA �AZARZA
ROBERT LUDLUM & PATRICK LARKIN

Przek�ad JAN KRASKO

ANBER
 
Tytu� orygina�u The Lazarus Vendetta
Redaktorzy serii Ma�gorzata Foniok, Zbigniew Foniok
Redakcja stylistyczna Edyta Doma�ska
Redakcja techniczna Andrzej Witkowski
Korekta Katarzyna Kucharczyk, Katarzyna Nowakowska
Ilustracja na ok�adce Larry Rostant/Artist Partners Ltd.
Opracowanie graficzne ok�adki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Sk�ad Wydawnictwo Amber
Druk Finidr, s.r.o., �esky Tesin
Copyright 2004 by Myn Pyn Ll.C. All rights reserved.
For the Polish edition Copyright � 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2483-7
Warszawa 2006. Wydanie I
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o o. 00-060 Warszawa, ul. Kr�lewska 27 tel. 620 40 13,620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl


 
Prolog
Sobota, 25 wrze�nia, Dolina rzeki Tuli, Zimbabwe

Zgas�y ostatnie promienie s�o�ca i wysoko na ciemnym niebie zamigota�y tysi�ce bladych gwiazd. Krajobraz by� surowy, niemal martwy, a ziemia ja�owa, nawet wed�ug skromnych standard�w obowi�zuj�cych w tym targanym konfliktami kraju. Elektryczne �wiat�o nale�a�o tu do rzadko�ci, a zapad�e wsie po�udniowego Matabele ��czy�o ze �wiatem zaledwie kilka bitych dr�g.
W mroku rozb�ys�y nagle dwa reflektory, omiataj�c �wiat�em artretyczne ga��zie kar�owatych drzew, k�py kolczastych zaro�li i nieliczne po�acie w�t�ej trawy. Zgrzytaj�c biegami, kr�t�, zryt� koleinami drog� jecha�a zdezelowana toyota. O jej brudn�, zakurzon� przedni� szyb� rozbija�y si� chmary zwabionych migotliwym �wiat�em owad�w.
-	Merde! - zakl�� pod nosem Gilles Ferrand, zmagaj�c si� z kierownic�.
Ze zmarszczonym czo�em pochyli� si� do przodu, pr�buj�c zobaczy� co� w sk��bionej chmurze py�u i owad�w. Grube okulary zsun�y mu si� na czubek nosa. Oderwa� r�k� od kierownicy, �eby je poprawi�, i znowu zakl��, bo samoch�d omal nie wypad� z drogi.
-	Trzeba by�o wcze�niej wyjecha� - mrukn��, zerkaj�c na siedz�c� obok szczup��, siwow�os� kobiet�. - Na tych wertepach mo�na si� zabi� nawet za dnia, a noc� to prawdziwy koszmar. - Potar� g�st� brod�. - Wszystko przez ten cholerny samolot. Gdyby si� nie sp�ni�...
 Susan Kendall wzruszy�a ramionami.
-	Gilles, gdyby�my mieli mniej szcz�cia, ju� dawno zatruliby�my si� rt�ci�. Musieli�my odebra� ziarno i nowe narz�dzia, to wszystko. Nie zapominaj, �e s�u�ysz Matce, a s�u��c Matce, trzeba pogodzi� si� z niewygodami.
Ferrand a� si� skrzywi�, po raz tysi�czny przeklinaj�c t� sztywn�, nad�t� bab�, kt�ra ci�gle go poucza�a. Oboje byli starymi weteranami, do�wiadczonymi dzia�aczami og�lno�wiatowego Ruchu �azarza, kt�ry postawi� sobie za cel uratowanie Ziemi przed ob��kan� zach�anno�ci� nieokie�znanego kapitalizmu, i Susan nie musia�a traktowa� go jak uczniaka.
Z ciemno�ci wychyn�� znajomy skalny wyst�p przy drodze i Francuz g�o�no westchn��. Co za ulga. Cel ich podr�y, male�ka wioska, kt�r� zaadaptowali do swoich potrzeb przed trzema miesi�cami, by� ju� niedaleko. Nie pami�ta� nawet, jak si� tak naprawd� nazywa�a, bo od razu przechrzcili j�na Kusasa, co w dialekcie ndebele oznacza�o �Jutrzenka". Nazwa by�a bardzo adekwatna, tak przynajmniej uwa�ali. Mieszka�cy wioski wyrazili na ni� zgod�, zgodzili si� r�wnie� powr�ci� do naturalnych, ekologicznych metod uprawy roli i przyj�li ich pomoc. Zar�wno on, jak i Susan g��boko wierzyli, �e ich praca przyczyni si� do odrodzenia organicznego rolnictwa w ca�ej Afryce, rolnictwa wolnego od toksycznych pestycyd�w, nawoz�w sztucznych i genetycznie zmodyfikowanych upraw, tak popularnych na Zachodzie. Susan by�a przekonana, �e zaufanie tutejszej starszyzny zdoby�a swymi �arliwymi przemowami i apelami. Natomiast cyniczny Ferrand podejrzewa�, �e znacznie bardziej przyczyni�y si� do tego hojne dotacje w got�wce. C�, cel u�wi�ca �rodki - nie tylko on tak uwa�a�.
Skr�ci�, zjechali z g��wnej drogi i ruszyli powoli w kierunku ma�ego skupiska kolorowych chat, krytych blach� szop, rozpadaj�cych si� zagr�d i chlewik�w. Otoczona p�achetkami p�l Kusasa le�a�a w cienistej dolinie u podn�a us�anych g�azami wzg�rz, na skraju wysokiego buszu. Ferrand zatrzyma� samoch�d i kr�tko zatr�bi� klaksonem.
Nikt nie wyszed� im na spotkanie.
Francuz wy��czy� silnik. Chcia� zgasi� i reflektory, ale nie zrobi� tego. Znieruchomia� za kierownic� i wyt�y� s�uch. Psy. Wy�y wiejskie psy. Poczu�, �e je�� mu si� w�osy na karku.
Susan zmarszczy�a czo�o.
-	Gdzie oni s�?
-	Nie wiem. - Ferrand ostro�nie wysiad�. Ju� dawno powinien otoczy� ich t�um podekscytowanych kobiet, m�czyzn i dzieci u�miechaj�cych si� rado�nie na widok p�katych work�w z ziarnem, nowiute�kich szpadli, grabi i motyk na pace samochodu. Tymczasem mi�dzy ciemnymi chatami panowa� ca�kowity bezruch. - Halo!? - zawo�a�. - Jest tam kto? - Przeszed� na ndebele, chocia� zna� w tym dialekcie ledwie kilka s��w. - Litshone Njani. Dobry wiecz�r.
Psy zawy�y jeszcze g�o�niej. Zawy�y i zacz�y ujada�.
Ferrand zadr�a�. Nachyli� si� i wetkn�� g�ow� do szoferki.
-	Co� jest nie tak - powiedzia�. - Dzwo� do naszych. Tak na wszelki wypadek. Szybko.
Susan drgn�a. Popatrzy�a na niego szeroko otwartymi oczami, kiwn�a g�ow�, wysiad�a i w��czy�a telefon satelitarny, kt�ry zawsze zabierali ze sob� w teren. Dzi�ki niemu mogli utrzymywa� ��czno�� z kwater� w Pary�u, chocia� najcz�ciej u�ywali go do przekazywania zdj�� i aktualnych doniesie�, kt�re nast�pnie zamieszczano na stronie internetowej Ruchu �azarza.
Ferrand obserwowa� j� w milczeniu. Susan cz�sto doprowadza�a go do pasji, ale musia� przyzna�, �e by�a odwa�na, mo�e nawet odwa�niejsza od niego. Westchn��, si�gn�� pod fotel po latark�, a po chwili namys�u wzi�� te� cyfrowy aparat fotograficzny.
-	Co ty robisz? - spyta�a Susan, wystukuj�c kierunkowy do Pary�a.
-	P�jd� si� rozejrze� - odpar� sztywno i niepewnie.
-	Dobrze, ale zaczekaj najpierw, a� si� po��cz�. - Przytkn�a telefon do ucha, zmarszczy�a brwi i zacisn�a cienkie usta. - Nic z tego, ju� wyszli. Nikt nie odbiera.
Ferrand zerkn�� na zegarek. R�nica czasu by�a niewielka, zaledwie godzinna, ale zacz�� si� weekend. Musieli sobie radzi� sami.
-	Spr�buj przez Internet - rzuci�.
Susan bez s�owa kiwn�a g�ow�.
Ferrand nogi mia� jak z o�owiu i z trudem zrobi� pierwszy krok. Wyprostowa� si�, w��czy� latark� i ruszy� w kierunku chat. Szed� powoli, zataczaj�c r�k� szeroki �uk, by przebi� si� przez ciemno��. Pi�� krok�w, sze��... Przed nogami przemkn�a mu jaszczurka. Gilles struchla�, cicho zakl�� i poszed� dalej.
Zlany potem mimo nocnego ch�odu, dotar� wreszcie do niewielkiego placyku po�rodku wsi. By�a tu studnia, gdzie o zmierzchu lubili przychodzi� i m�odzi, i starzy, �eby posta�, posiedzie�, poplotkowa� czy si� pobawi�. Powi�d� latark� po twardej, spalonej s�o�cem ziemi i... zamar�.
Mieszka�cy Kusasa nie uciesz� si� ju� z ziarna i narz�dzi, kt�re im przywie�li. Nie stan� na czele ruchu odrodzenia afryka�skiego rolnictwa. Mieszka�cy Kusasa nie �yli. Umarli. Wszyscy.
Przera�ony Ferrand nie m�g� zrobi� ani kroku. Nie wierzy� w�asnym oczom. Gdziekolwiek spojrza�, wsz�dzie widzia� trupy, sterty trup�w m�czyzn, kobiet i dzieci. Cia�a by�y w wi�kszo�ci nienaruszone, chocia� nienaturalnie skurczone i zdeformowane, jakby ci ludzie umierali w potwornych m�czarniach. Niekt�re zw�oki by�y upiornie zapadni�te, jakby co� wyjad�o je od �rodka. Z kilku pozosta�y jedynie pokryte krwawymi och�apami ko�ci w ka�u�y o�lizg�ej, krzepn�cej ju� brei. Nad placykiem unosi�y si� chmary wielkich, czarnych much, leniwie ucztuj�cych na ludzkich szcz�tkach. Stoj�cy przy studni pies tr�ca� pyskiem makabrycznie wykrzywione cia�o ma�ego ch�opca, na pr�no zach�caj�c go do zabawy.
Ferrand z trudem prze�kn�� �lin�, czuj�c, �e zaraz zwymiotuje. Trz�s�cymi si� r�kami po�o�y� latark� na ziemi, zdj�� z ramienia aparat i zacz�� robi� zdj�cia. Kto� musia� udokumentowa� t� potworn� zbrodni�. Kto� musia� opowiedzie� �wiatu o masakrze niewinnych ludzi - ludzi, kt�rych jedynym przest�pstwem by�o to, �e stan�li po stronie Ruchu �azarza.
Na us�anym g�azami wzg�rzu le�a�o czterech m�czyzn w pustynnych mundurach polowych i kuloodpornych kamizelkach. Dzi�ki lornetkom noktowizyjnym mieli stamt�d doskona�y widok na wiosk�, a dzi�ki czu�ym mikrofonom s�yszeli ka�de wypowiedziane na placyku s�owo.
Jeden z m�czyzn, olbrzym o kasztanowych w�osach i jasnozielonych oczach, wykrzywi� usta w lekkim u�miechu.
-	Dobra. - Nachyli� si� nad ekranem monitora, kt�ry pokazywa� makabryczne zdj�cia �aduj�ce si� powoli na stron� internetow� Ruchu �azarza, zdj�cia, kt�re zrobi� przed chwil� Gilles Ferrand. Przygl�da� si� im uwa�nie przez kilka sekund, wreszcie kiwn�� g�ow�. - Wystarczy. Przerwij ��czno��.
Palce technika zata�czy�y na klawiaturze laptopa, wysy�aj�c seri� zakodowanych polece� do wisz�cego nad nimi satelity. Cyfrowe obrazy z Kusasa zamar�y, zamigota�y i znikn�y.
Zielonooki olbrzym zerkn�� na le��cych obok niego m�czyzn. Obaj byli uzbrojeni w przystosowane do tajnych operacji karabiny snajperskie typu PSG-1 Heckler & Koch.
-	Zabijcie ich.
Podni�s� do oczu lornetk� i poprawi� ostro��. Brodaty Francuz i szczup�a Amerykanka gapili si� z niedowierzaniem na telefon satelitarny.
-	Cel namierzony - szepn�� jeden ze snajper�w i �agodnym ruchem palca poci�gn�� za spust. Pocisk kaliber 7.62 milimetra trafi� w sam �rodek czo�a.
Gilles Ferrand szarpni�ty do ty�u, uderzy� o drzwi toyoty i osun�� si� na ziemi�, pozostawiaj�c na nich wymieszan� z m�zgiem krew. - Cel zneutralizowany.
Drugi snajper wypali� chwil� p�niej. Jego kula trafi�a w kark Susan Kendall - kobieta upad�a bezw�adnie obok swojego kolegi.
Zielonooki olbrzym wsta�. Ze wzg�rza schodzili ju� jego ludzie w maskach i szczelnych kombinezonach, nios�c sprz�t i niezb�dne urz�dzenia badawcze. Zielonooki poprawi� mikrofon i zameldowa�:
- Tu Prima. Pierwsza faza operacji zako�czona. Przyst�pujemy do pobierania pr�bek, ich analizy i oceny. - Spojrza� na martwych dzia�aczy Ruchu �azarza. - Zgodnie z rozkazem, zainicjowali�my r�wnie� operacj� �Iskra".


Cz�� I



1 
Wtore...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin