McIntyre_Vonda_-_góry zachodzącego słońca, góry świtu.TXT

(32 KB) Pobierz
Autor: VONDA N. MCINTYRE
Tytul: g�ry zachodz�cego s�o�ca, g�ry �witu

(The Mountains of Sunset, the Mountains of Dawn)

Z "NF" 3/99


	Wo� wype�niaj�ca �adowni� ze zwierz�tami, pocz�tkowo tylko dokuczliwa, w ko�cu zabi�a wszystkie inne zapachy.  Przed laty smr�d tak wielu zwierz�t st�oczonych w klatkach na niewielkiej powierzchni przyprawia� star� o md�o�ci, obecnie za� wywo�ywa� ju� tylko leniwy g��d. Kiedy by�a m�oda, g��d domaga� si� natychmiastowego zaspokojenia, teraz jednak, kiedy zestarza�y si� nawet reakcje organizmu, tylko bola�.
	Na wkl�s�ej posadzce �adowni pi�trzy�y si� klatki ze spasionymi, ot�pia�ymi zwierz�tami. Wi�kszo�� spokojnie spa�a. Chwyci�a jedno za sk�r� na karku i podnios�a, a ono zawis�o bezw�adnie, mrugaj�c ze zdziwieniem. Nie zareagowa�o nawet wtedy, kiedy wbi�a mu w cia�o srebrzyste szpony. Jego przodkowie z krzykiem przera�enia rozpierzchali si� po pustyni, kiedy pada� na nich jej cie�, w tych zwierz�tach jednak nie pozostawiono ani strachu, ani umiej�tno�ci ucieczki, ani nawet mo�liwo�ci odczuwania przera�enia. Ich mi�so by�o pozbawione smaku.
	- Dzie� dobry.
	Stara odwr�ci�a si� gwa�townie. Irytowa�o j� takie bezszelestne podkradanie si� od ty�u, poniewa� zaskoczona w ten spos�b, nabiera�a podejrze�, �e jej s�uch jest r�wnie kiepski jak wzrok. Mimo to �ywi�a do�� przyjazne uczucia wobec tego dziecka, nie a� tak s�abego jak pozosta�e. M�ode by�o pi�kne: roz�o�yste skrzyd�a i delikatne uszy, ogromne oczy i tr�jk�tna twarz, cia�o poro�ni�te mi�kk�, najkr�tsz� z mo�liwych sier�ci�, l�ni�co czarn� w p�owe wzory. Ta anomalia - sier�� powinna by� jednolicie czarna - pojawi�a si� ju� w pierwszym pokoleniu, kt�re przysz�o na �wiat na statku. Gdyby co� takiego wydarzy�o si� na ich ojczystej planecie, odmie�c�w z pewno�ci� pozostawiono by w�asnemu losowi, co oznacza�o pewn� �mier�; jednak tutaj, na pok�adzie �aglowca, rzadko praktykowano dzieciob�jstwo. Starej ani troch� si� to nie podoba�o, obawia�a si� bowiem trwa�ej degeneracji, w ko�cu jednak przywyk�a do rozmaitych wzor�w na futrze.
	- I ja ci� witam - odpar�a. - Jestem g�odna. Oddal si�, zanim chwyc� ci� md�o�ci.
	- To ju� nie robi na mnie wra�enia - powiedzia�o m�ode.
	Stara wzruszy�a ramionami, schyli�a si� i ostrymi z�bami rozszarpa�a gard�o zwierz�cia. Ciep�a krew trysn�a jej na wargi. Prze�ykaj�c j� my�la�a o tym, jak wspaniale by�oby szybowa� w powietrzu, bra� ciep�y jeszcze pokarm z palc�w partnera, karmi� go w rewan�u. Tak w�a�nie, kiedy jeszcze by�a m�oda i kiedy nikt nie m�wi� o niej "ona", zaleca�a si� do starszego partnera; tak w�a�nie jej m�odszy partner nie mia� okazji zaleca� si� do niej. To prze�ycie by�o zupe�nie obce ju� dla dw�ch pokole�, ona jednak bola�a nad strat� znacznie bardziej od nich. Wypatroszy�a zwierz�, po czym zacz�a mia�d�y� z�bami ko�ci i wysysa� szpik.
	Podnios�a wzrok. M�ode obserwowa�o j� z fascynacj�, ale i odraz�. Podsun�a mu kawa�ek mi�sa.
	- Nie, dzi�kuj�.
	- Spo�yj wi�c je zimne, jak reszta.
	- Spr�buj�... kiedy�.
	- Tak, oczywi�cie - wymamrota�a stara. - A wszyscy nasi zamieszkaj� na najni�szym poziomie, b�d� codziennie lata� i nabiera� si�.
	- Ja latam. Prawie codziennie.
	Stara u�miechn�a si� troch� cynicznie a troch� ze wsp�czuciem.
	- Pokaza�abym ci, co to znaczy lata�. Nad pustyniami tak gor�cymi, �e �ar zdaje si� chwyta� ci� w szpony, nad g�rami tak wysokimi, �e si�gaj� ponad chmury, tam gdzie promieniowanie eksploduje ci w oczach, m�ci zmys� orientacji i ciska ci� na zatracenie w obj�cia ziemi, je�li nie znajdziesz w sobie do�� si�, by je pokona�.
	- My�l�, �e to by mi si� podoba�o.
	- Za p�no. - Stara otar�a z r�k i ust zasychaj�c� krew. - Du�o za p�no.
	Odwr�ci�a si�, �eby odej��.
	- To m�j wyb�r - powiedzia�o m�ode za jej plecami tak cicho, �e z trudem to us�ysza�a. - Nie odmawiaj mi prawa do niego.
	Drzwi zamkn�y si� mi�dzy nimi.

	W korytarzu mija�a przypominaj�cych paj�ki m�odych i doros�ych, kt�rzy mieszkali na wewn�trznych pok�adach statku, w ni�szej grawitacji. Wielu pozdrawia�o j� z szacunkiem, ona jednak by�a pewna, �e s�yszy w ich g�osach pogard�. Ignorowa�a ich. Mia�a ku temu prawo: by�a z nich wszystkich najstarsza, tylko ona pami�ta�a ojczyst� planet�.
	Jeszcze nie zd��y�a nabra� si� po posi�ku, wi�c wydawa�o jej si�, �e lekko zakrzywiona pod�oga naprawd� wznosi si� przed ni� jak do�� strome zbocze. Pogarda, kt�r� wyczuwa�a u innych, wezbra�a w niej samej. Ju� dawno min�� czas, kiedy powinna by�a umrze�.
	Pok�ady po��czono drabinami umieszczonymi w pionowych szybach niewielkiej �rednicy, w kt�rych nie da�o si� lata�. Stara z trudno�ci� przedosta�a si� ni�ej, na poziom mieszkalny. Pomimo dolegliwo�ci od razu poczu�a si� lepiej w zwi�kszonym ci��eniu.
	Pocz�tkowo, kiedy jeszcze by�a m�oda, podr� wydawa�a jej si� niezmiernie ekscytuj�ca. Nie mia�a nic przeciwko zamianie teren�w �owieckich na ciasne kajuty, poniewa� czeka� na ni� wszech�wiat. Wesz�a na statek m�oda i pe�na zapa�u, ju� po godach ze starszym partnerem, �wie�o przeistoczona z dziecka w doros�ego osobnika, kochana i kochaj�ca, dziel�ca pi�kne marzenia ze wszystkimi, kt�rzy opu�cili niewielk�, nudn� planetk�.
	Jej kajuta znajdowa�a si� na najni�szym pok�adzie, tam, gdzie grawitacja by�a najsilniejsza. Powoli, pokonuj�c b�l, usiad�a ze skrzy�owanymi nogami przy oknie, zsun�a b�ony lotne z zesztywnia�ych palc�w i otuli�a si� nimi. Na zewn�trz �miga�y gwiazdy; w coraz s�abszych oczach starej wygl�da�y jak wielobarwny zamglony ob�ok, niczym ziarenka miki w piasku.
	W polu widzenia poma�u pojawi�y si� �agle. Gigantyczne p�aszczyzny ugina�y si� pod naporem �r�dgwiezdnego wiatru, z ka�d� chwil� zmniejszaj�c pr�dko�� statku, kt�ry zbli�a� si� do pierwszej planety, jak� wyprawa napotka�a na swojej drodze.

	�ni�a o m�odo�ci, o lataniu na wysoko�ciach, z kt�rych mo�na by�o si� naocznie przekona� o kulisto�ci planety, o szybowaniu razem z wiatrami wiej�cymi w g�rnych warstwach atmosfery, gdzie w ka�dej chwili m�g� si� pojawi� zdradliwy pr�d i pogruchota� jej puste w �rodku ko�ci. Wiele m�odych gin�o podczas tych rozrywek, op�akiwali ich jednak nieliczni. Taki by� porz�dek rzeczy.
	�ni�a o nie�yj�cym starszym partnerze i wyci�gn�a ku niemu r�ce, lecz jego niematerialna posta� przes�czy�a si� jej mi�dzy palcami. Obudzi�o j� skrobanie szponami do drzwi.
	- Wej��.
	Drzwi otworzy�y si�. Poniewa� w korytarzu by�o znacznie ja�niej ni� w kajucie, ujrza�a tylko czarn� sylwetk� stoj�c� w progu. Dopiero po d�u�szym czasie, kiedy jej oczy przyzwyczai�y si� do nowych warunk�w, rozpozna�a m�ode z sier�ci� w esy-floresy. Zdawa�a sobie spraw�, �e powinna je natychmiast odprawi�, jednak przed oczami wci�� mia�a posta� starszego partnera i s�owa nie chcia�y przecisn�� si� jej przez gard�o.
	- Czego chcesz?
	- M�wi� z tob�. S�ucha� ci�.
	- I to wszystko?
	- Oczywi�cie, �e nie, ale je�li tylko na tyle mi pozwolisz, przyjm� to z wdzi�czno�ci�.
	Stara rozwin�a b�ony lotne i usiad�a.
	- Prze�y�am swego m�odszego partnera. Czy�by� chcia�o, bym ponownie zasia�a zgorszenie w�r�d naszych?
	- Ich nic to nie obchodzi. Wszystko si� zmieni�o. My si� zmienili�my.
	- Wiem, wiem... Moje dzieci zarzuci�y dawne obyczaje, ja za� nie mam prawa mie� im tego za z�e. Zreszt�, czemu mia�yby s�ucha� niedo��nej staruchy, kt�ra nie chce umrze�?
	M�ode przykucn�o przy niej i do�� d�ugo nad czym� rozmy�la�o.
	- Cz�sto marz� o... - zacz�o wreszcie, ale stara uciszy�a je rozkazuj�cym gestem r�ki uzbrojonej w ostre szpony.
	- Nie powinni�my byli opuszcza� naszego domu. Ja ju� od dawna bym nie �y�a, a ty by� mnie nigdy nie spotka�o.
	M�ode chwyci�o jej r�k� i �cisn�o mocno.
	- Gdyby� umar�a...
	Cofn�a si� i rozpostar�a d�ugie palce, zas�aniaj�c si� skrzyd�ami.
	- Umr�, i to wkr�tce, ale najpierw chc� jeszcze raz wzbi� si�  w powietrze. Po tym, jak zobacz� now� planet�, nie pozostanie ju� nic, co chcia�abym ujrze�.
	- Nie m�w o �mierci.
	- Dlaczego? Czemu zacz�li�my tak bardzo si� jej ba�?
	M�ode wsta�o i wzruszy�o ramionami. Ko�ce pasiastych skrzyde� dotkn�y pod�ogi, szcz�tkowe pazury stukn�y w metal.
	- Mo�e po prostu odzwyczaili�my si� od niej.
	Stara doceni�a niezamierzon� g��bi� tej wypowiedzi. Najpierw si� u�miechn�a, chwil� potem roze�mia�a si� g�o�no. M�ode patrzy�o na ni� z tak� min�, jakby podejrzewa�o, �e postrada�a rozum, ale ona, nawet gdyby chcia�a, nie potrafi�aby wyja�ni�, co j� tak rozbawi�o: �e w gro�nej pustce, gdzie szala�y kosmiczne wiatry, czyha�y na nich jedynie nuda i oczekiwanie.
	- Co si� sta�o? Dobrze si� czujesz? O co chodzi?
	- O nic - odpar�a. - I tak nic by� z tego nie poj�o. - Ju� nie by�o jej weso�o. Czu�a si� wyczerpana i chora. - Teraz b�d� spa�a - o�wiadczy�a wynio�le, po czym odwr�ci�a wzrok od pi�knej m�odej istoty.

	Tu� przed obudzeniem wydawa�o jej si�, �e jej cia�o jest sk�pane w przyjemnym cieple, jakby zasn�a w promieniach s�o�ca na skalnej iglicy, sk�d rozci�ga� si� widok a� po sam horyzont. Jednak chwil� p�niej poczu�a pod policzkiem ch�odny metal i zanim otworzy�a oczy, wiedzia�a ju� dobrze, gdzie jest.
	M�ode le�a�o obok, z rozpostartym cz�ciowo skrzyd�em, kt�re przykrywa�o ich oboje. Nabra�a powietrza w p�uca, �eby co� powiedzie�, ale nie zrobi�a tego. Wiedzia�a, �e powinna by� rozgniewana, lecz tak bliski kontakt by� zbyt przyjemny. Ogarn�o j� poczucie winy, �e pozwoli�a temu dziecku pragn�� mi�o�ci kogo�, kto wkr�tce umrze, ale mimo to si� nie poruszy�a. Le�a�a pod pieszczotliwym przykryciem, usi�uj�c odszuka� zagubione sny. Pierwsze poruszy�o si� m�ode; stara stwierdzi�a z zaskoczeniem, �e patrzy prosto w ciemne, nakrapiane z�otem, zdziwione oczy.
	M�ode cofn�o si� gwa�townie.
	- Wybacz. Przysz�o mi do g�owy, �e mo�e ci by� zimno, wi�c...
	- To by�o nawet przyjemne. Zbyt d�ugo le�a�am na zimnym metalu. Dzi�kuj�.
	Kiedy wreszcie znaczenie jej s��w w pe�ni dotar�o do m�odego, po�o�y�o si� z powrotem i ponownie obj�o j� delikatnie.
	- Jeste� g�upie. Czeka ci� tylko b�l.
	G�owa spocz�a na jej piersi.
	- Zawsze b�d� m�wi�a o tobie "ono".
	- N...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin