Courths Mahler Jadwiga - I będę Ci wierna aż do śmierci.doc

(405 KB) Pobierz
Courths-Mahler Jadwiga

Courths-Mahler Jadwiga

I będę ci wierna aż do śmierci

 

Zerwała się ze snu przerażona. Przecież wyraźnie słyszała, jak ktoś wołał ją po imieniu: "Renato, Renato"! Wpatrywała się w świt poranku, jak gdyby czekała, że znów usłyszy swe imię, lecz na próżno. Dokoła panowała cisza. Skupiła myśli i z wolna wstała z łóżka. Ubierając się, wciąż nadsłuchiwała. Czyżby rzeczywiście wszystko wokoło niej zamarło? Zwykle słyszała o tej porze tupot biegających dzieci i wzajemne ich nawoływania się. Dziś jednak była przerażająca pustka i złowroga cisza. Od chwili gdy przekroczyła próg swego mieszkania, czuła się jak liść porwany wichrem i unoszony w dal nieznaną. Opanowało ją uczucie lęku. Otworzyła okno i zaczęła biegać po pokojach, w których meble stały w nieładzie, dywany leżały nie rozłożone, a w oknach brakowało firanek. Czuła się obca we własnym mieszkaniu i trwożliwie rozglądała się po nim. Znużona powróciła do sypialni. Obok jej łóżka stała kołyska, zaciągnięta daszkiem z frędzelkami i pełna różnokolorowych poduszeczek. Usiadła na fotelu, patrząc przed siebie błędnymi oczami i rozpamiętując ostatnie lata życia. Jakże surowo obszedł się z nią los! Przed czterema laty była jedyną spadkobierczynią bogatego przemysłowca Jana Werkenta i świat uśmiechał się do niej. Zaręczyła się i wyszła za mąż za ślicznego chłopca, eleganckiego oficera ułanów. A dziś była kobietą złamaną, opuszczoną przez męża, który ślubował jej wierność przed ołtarzem, a potem porzucił. Straciła dziecko, które przyszło na świat, gdy była u szczytu szczęścia, a potem zgasło, gdy umarł jej ojciec i gdy straciła majątek. Ojciec twój zbankrutował i skończył życie samobójstwem! - złorzeczył jej mąż, rotmistrz Hans von Trachwitz, gdy go widziała ostatnim razem. Potem sprzedał jej meble, srebra, ekwipaż, wszystko, co się dało spieniężyć, by tylko posiąść gotówkę. Zostawił jej tylko bieliznę, trochę mebli niezbędnych i resztki biżuterii. Opowiadał, że musi wyjechać do Berlina i szukać posady, by utrzymać siebie i swą matkę. Trochę mu ludzie współczuli, trochę go żałowali, a potem z wolna przestali o nim mówić. Renata nie sprzeciwiała mu się. Nieczuła na wszystko, spakowała swoje rzeczy i gotowała się do wyjazdu. Oddaliła służbę i widziała, jak handlarze uwijali się koło jej mebli, które zakupili za psi grosz. Gdy ostatniego wieczoru na próżno wyczekiwała męża z kolacją, którą sama przyrządziła, poszła do jego pokoju, by go zawołać. Znalazła tylko kartkę na biurku: "Muszę cię opuścić - pisał - gdyż nie mogę z tobą razem ugruntować sobie egzystencji. Zbyt jesteś zbałamucona, a za mało praktyczna, a przy tym nic nas nie łączy. Znajomi i przyjaciele twego ojca z pewnością dopomogą ci, na razie zaś możesz sprzedać swoje stroje wieczorowe, futra i biżuterię. Skieruję do ciebie odpowiedniego nabywcę. Wyjeżdżam nie do Berlina, lecz do Ameryki i jeśli mi się poszczęści, to do mnie przyjedziesz lub będę ci pomagać, a jeżeli nie, to zapomnij o mnie". To było wczoraj! Uśmiechnęła się gorzko, czytając list męża, a później, gdy przyszedł handlarz, sprzedała, co się dało i wyczerpana upadła na łóżko. Przeszła noc i nic już nie stało na przeszkodzie, by wyjechać. Z wolna odzyskała spokój i równowagę ducha. Odezwała się w niej krew przodków, dzielnych kupców i przemysłowców. Pójdzie w świat z wiarą, że nie zginie. Lepiej podjąć walkę, aniżeli poddawać się zwątpieniu, choćby nawet ta walka miała być ciężka. Ii Doktor Helman skończył przyjmowanie pacjentów. Wstał od biurka i zamierzał przejść do pokoju jadalnego, gdy mu służący oznajmił, że jeszcze jakaś pani prosi o konsultację. - Czy nie powiedział jej Benedykt, że godziny przyjęć skończyły się? - Owszem, powiedziałem, panie doktorze, ale ta dama jest przyjezdna i prosi, by pan doktor zrobił dla niej wyjątek. - No to niech Benedykt prędko ją wprowadzi i powie mej żonie, że spóźnię się parę minut na kolację. Do gabinetu lekarza weszła młoda kobieta w żałobie. Ze zdziwieniem patrzył na jej bladą twarz, z której wyglądały wielkie, ciemne oczy, pełne smutku. Poznał ją natychmiast. - Panno Renato! - rzekł. Przepraszam, pani von Trachwitz... Wszakże nie mylę się?... - Tak jest, panie doktorze... poznał mnie pan! - odrzekła. Podał jej fotel i poprosił, by spoczęła. Wyglądała bardzo mizernie, był więc przeświadczony, że przyszła po poradę. - Co pani dolega? - spytał troskliwie. Opadła na fotel i opuściła głowę. Potem spojrzała na jego czerstwą, męską twarz i na jego bystre oczy, które łagodnie spoglądały na nią. - Tak, panie doktorze! Tyle oto pozostało z Renaty Werkent. Ujął jej rękę i mówił ze współczuciem: - Widzę, że życie nie szczędziło pani zawodów. Nie można jednak, droga pani Renato, poddawać się cierpieniom, ani też tracić odwagi. Uśmiechnęła się boleśnie. - Czy słyszał pan doktor o moich nieszczęściach? - Wiem, że umarł przezacny ojciec pani i że wraz z nim straciła pani cały majątek. - To jeszcze nie wszystko, panie doktorze. W tym samym czasie umarła moja córeczka Magdusia i... mąż mnie porzucił. Wyjechał za ocean, by tam ugruntować sobie egzystencję, ale beze mnie. Doktor Helman cofnął się przerażony. - Czy podobna? Wprost wierzyć mi się nie chce, pani Renato! - A jednak tak jest - rzekła. - Odkąd straciłam majątek, nie stanowiłam dla niego żadnej przynęty. - To po prostu oburzające! - rzekł lekarz. - Oswoiłam się jednak z tym wszystkim i całkiem inna kwestia sprowadziła mnie tutaj. Przyszłam prosić pana doktora, by mi powiedział, co było przyczyną śmierci mego ojca... Pytanie to spędza mi sen z powiek... Niech mi pan powie szczerą prawdę. Zdziwienie odmalowało się na twarzy lekarza. - Czy nie otrzymała droga pani swego czasu mego listu? Wszak zawiadomiłem panią, że ojciec jej umarł na udar sercowy. - Ale czy to prawda? Proszę, niech mi pan doktor potwierdzi to własnymi ustami. - Zapewniam panią słowem uczciwego człowieka, pani Renato, że ojciec jej umarł na serce. Odetchnęła z ulgą. Widoczne było, że jej kamień spadł z piersi. - Czy pani miała jakieś wątpliwości? - spytał. - Mąż mój uporczywie zapewniał mnie, że ojciec mój popełnił samobójstwo! - Ależ to nikczemność! Spodziewam się, że pani nie dawała temu wiary. - Nie wierzyłam mu, ale bałam się go. Jako zaufany przyjaciel ojca, wie pan doktor dobrze, że ślub mój przyspieszył ruinę pieniężną firmy Werkent i S_ka. Toteż myśl, że ojciec targnął się na życie, nie dawała mi chwili spokoju. Robiłam sobie wyrzuty, że mój posag i wyprawa pozbawiły firmę środków obrotowych. Proszę, niech mi pan doktor powie, w jakich okolicznościach ojciec zakończył życie? Patrzył na nią zaniepokojony. - Istotnie, ślub pani był dla ojca źródłem ciągłej troski. Znał on dobrze rotmistrza Trachwitza i wyrzucał sobie nieraz, że zgodził się na ten związek, jakby przeczuwając, że nie da on pani szczęścia. Wyposażył panią szczodrą ręką i nie skąpił pieniędzy, sądząc, że tą drogą uzyska dla pani przywiązanie jej męża. Potem wdał się w spekulacje giełdowe... a co się później stało, wie pani... Wszystko to mówię, by panią przekonać, że w tej sprawie orientuję się trafnie i że słowa moje są wiernym odbiciem prawdy... - Od szeregu lat - mówił dalej lekarz - ojciec pani cierpiał na wadę serca i niejednokrotnie zalecałem mu spokój i powstrzymywanie się od wszelkich silniejszych wzruszeń... - Nie przetrzymał upadku swego przedsiębiorstwa i to było właściwym powodem jego śmierci! - A więc nie ja wbiłam gwóźdź do trumny ojca? - spytała Renata. - Nie powinna pani zaprzątać sobie głowy podobnymi zarzutami, które nie doprowadzą do żadnego celu. Choroba pani ojca była tego rodzaju, że każde silniejsze zdenerwowanie pociągnęłoby za sobą katastrofę. - Mój biedny ojciec! - westchnęła. - Niech spoczywa w spokoju. Nie życzyłbym mu, by widział panią w tym stanie, w jakim obecnie znajduje się pani... złamana, opuszczona i pozbawiona dziecka... Nie... lepiej może, że go Pan Bóg powołał do Siebie. - Gdybym go miała, byłabym szczęśliwa! - zawołała Renata głosem pełnym bólu. - Nie usiłujmy zmienić tego, co nie da się zmienić! - rzekł doktor Helman. - Czy wolno mi jednak zapytać, jak pani zamierza urządzić sobie życie? Nie kieruję się zwykłą ciekawością, lecz raczej troską o dobro pani, które nie może być dla mnie obojętne, zwłaszcza, że znam panią jeszcze z czasów, kiedy pani biegała w krótkich sukienkach. - Bardzo panu doktorowi dziękuję i powiem mu zaraz, co zamyślam robić... Otóż... chciałabym pracować, by zapomnieć o moich troskach i zarabiać na utrzymanie, nie będąc nikomu ciężarem. - Doskonale! - zawołał lekarz. - Bardzo mi się to podoba. Czy zamierza pani pozostać w Berlinie? - Na razie tak, sądzę bowiem, że tutaj najłatwiej znajdę zajęcie. Chciałabym otrzymać posadę damy do towarzystwa osoby starszej, lub zarząd domu, lub coś w tym rodzaju. Obawiam się natomiast roli wychowawczyni drobnych dzieci. - Ponieważ zabiegi pani o wyszukanie sobie zajęcia potrwać mogą kilka miesięcy, proszę zatem przyjąć do tego czasu gościnę w moim domu. - Pan doktor rzeczywiście bardzo jest dla mnie dobry - odparła - proszę mi jednak wybaczyć, że mu odmówię. Chciałabym od razu stanąć na własnych nogach, a poza tym bardzo byłabym skrępowana, wreszcie i państwu sprawiłabym subiekcję. Proszę więc nie brać mi za złe odmowy. - Naturalnie, pani Renato. Przykro mi tylko, że w tej chwili nie mogę nic dla pani zrobić... Tym żywiej to odczuwam, że doznałem od pani ojca aż nadto dużo dowodów uczynności. - ťatwo to pan doktor wyrówna. Mając obszerną praktykę i stykając się z ludźmi, znajdzie pan niewątpliwie okazję do zarekomendowania mych usług. Poza tym pozwoli pan, że w razie gdyby żądano ode mnie referencji, powołam się na opinię pana doktora. Nie mam żadnych świadectw ani rekomendacji, a przecież bez tego trudno marzyć o zdobyciu posady. - Zgadzam się jak najchętniej pani Renato i zawsze gotów jestem pomóc pani. A teraz niech pani powie dobry wieczór mojej żonie i zostanie u nas na kolacji. - Pierwszy warunek spełnię z miłą chęcią, ale co do drugiego, to znów muszę panu doktorowi odmówić, gdyż czekają na mnie w pensjonacie, w którym się zatrzymałam. - Znów dostałem kosza - żartował lekarz. - Niech mi pani jednak powie szczerze, czy pani dysponuje środkami, które jej umożliwią przetrzymanie czasu, zanim znajdzie pani posadę? - Doprawdy, jestem panu bardzo obowiązana za jego troskliwość. Sprzedałam resztki biżuterii oraz kilka sukien wieczorowych i przypuszczam, że przynajmniej pół roku wytrzymam i że przez ten czas coś znajdę. Opowiedziałam zatem panu doktorowi wszystko i pozwolę sobie teraz przywitać się z pańską żoną. Zostawiam panu mój adres na wszelki wypadek i raz jeszcze dziękuję najserdeczniej za okazaną mi życzliwość. Pani doktorowa Helmanowa z niecierpliwością oczekiwała męża i z trudem mogła uporać się z dziećmi, które co chwila pytały, kiedy przyjdzie tatuś i kiedy będzie kolacja. Toteż z radością powitała męża, patrząc zdziwiona na Renatę. Poznała ją, a gdy się dowiedziała, że straciła dziecko, serdecznie ją ucałowała. Renata z trudem powstrzymała łzy, widząc jak mała córeczka pani doktorowej tuliła się do matki, przerażona widokiem obcej osoby. Toteż szybko się pożegnała z doktorostwem i wybiegła na ulicę. Podczas kolacji opowiedział doktor Helman swej żonie o rozmowie z Renatą. Pani doktorowa była mocno wzruszona losem Renaty. - Wyobrażam sobie - mówiła - jak musiała cierpieć, wiedząc, że jest na ustach całego miasta i jak teraz musi się liczyć z każdym groszem. A jaka była szczęśliwa, wychodząc za mąż, zaślepiona w swym poruczniku, który, jak się okazuje, jest po prostu szubrawcem, okradł ją, a teraz porzucił. - Lepiej - odpowiedział doktor - że to się prędko wyklarowało, aniżeli gdyby miało się przeciągać całe lata. Renata wydaje mi się z natury dzielną kobietą, która da sobie w życiu radę. Iii Już trzy miesiące siedziała Renata w Berlinie, nie mogąc znaleźć żadnego zajęcia. Pilnie studiowała ogłoszenia w gazetach, ale jej oferty pozostawały bez odpowiedzi, a gdy się przedstawiała, doznawała odpowiedzi odmownych. A tymczasem jej zasoby pieniężne topniały i z dnia na dzień upadała na duchu. Te trochę robótek ręcznych, jakie udało jej się otrzymać, nie mogły zapewnić jej utrzymania. Właścicielka pensjonatu radziła Renacie, by przyjęła miejsce pielęgniarki chorych, a choć zajęcie to wydawało się jej niemiłe, to jednak z wolna oswajała się z myślą, że nie będzie miała innego wyboru, zwłaszcza że w danym wypadku będzie mogła liczyć na poparcie dr Helmana. Wybierała się już nawet w tej sprawie do doktora, gdy nagle otrzymała od niego list: "Droga pani Renato! Mam wrażenie, że znalazłem dla pani coś odpowiedniego. Proszę mnie odwiedzić jutro w południe i przyjąć zapewnienie mego szacunku i życzliwości". Była tak zdenerwowana, że męczyła się przez całą noc, nie mogąc zasnąć. Czyżby znów miała doznać rozczarowania? Traciła już zaufanie w swe siły i czuła, że jeżeli i tym razem się nie uda, straci chęć do życia. Punktualnie o dwunastej zadzwoniła do drzwi lekarza. Przyjął ją rozpromieniony. - Witam panią, pani Renato, niech pani spocznie. Mam dla pani dobrą wiadomość. Serce jej biło w niepewności i z trudem zdołała wymówić kilka słów podziękowania za pamięć. - Niech mnie pani posłucha! - mówił doktor. - W zeszłym roku operowałem niejaką panią Tornau, wdowę, zamożną obywatelkę ziemską, która potem przebyła u mnie w klinice kilka tygodni. Jest to osoba niezwykle sympatyczna i kulturalna. Choć całkowiecie odzyskała zdrowie, jednak nie czuje się na siłach, aby sama jedna mogła prowadzić zarząd dużego domu. Syn jej, kawaler, zajmuje się gospodarstwem rolnym. Otóż prosi mnie pani Tornau, bym jej zarekomendował zastępczynię. Jest tam również gospodyni, do której należy drób i nabiał, a pani von Tornau poszukuje osoby młodej, inteligentnej, która by dotrzymywała jej towarzystwa, zastępowała ją w ogólnym gospodarstwie kobiecym i uzupełniała jej potrzeby duchowe... Mam wrażenie, pani Renato, że posada ta jest wymarzona dla pani. - Boję się o tym myśleć, by nie spłoszyć szczęścia, panie doktorze! - rzekła Renata, naprawdę uszczęśliwiona. - Tym razem zależy tylko od pani, by nie wypuścić z rąk okazji, jaka się trafia. Zgadza się pani z niej skorzystać? - Czy się zgadzam? Ależ naturalnie, panie doktorze! - odpowiedziała skwapliwie. - Jest tam jednak pewien warunek... - rzekł lekarz. - Jaki mianowicie? - spytała zaniepokojona. - Otóż syn pani von Tornau życzy sobie, aby towarzyszka jego matki była osobą nie związaną żadnymi względami rodzinnymi, by całkowicie mogła się poświęcić jego matce i to nie na czas krótki, lecz na przeciąg kilku lat... Dlatego też uważam za wskazane, by pani zaakcentowała w swej ofercie, że pani jest wdową, bezdzietną i niczym nie związaną z rodziną. - Jeżeli warunek ten jest konieczny, to podam się za wdowę i wymienię nawet moje panieńskie nazwisko. Jako Renata Werkent czuć się będę swobodniejszą, a przecież nikogo to nie obchodzi, że mąż mnie opuścił i wyjechał na drugą półkulę. - I ja jestem tego zdania, pani Renato, i rad jestem, że pani bez długiego namyślania się powzięła to rozsądne postanowienie. Uśmiechnęła się z ironią. Czy mogła się wahać? Czy miała inny wybór? - Bylebym tylko odpowiadała wymaganiom! - rzekła. - NIe święci garnki lepią! - odparł żartobliwie lekarz. - Da pani sobie doskonale radę, jestem przekonany. - Jakże jestem panu wdzięczna, jak mam podziękować panu doktorowi! - Najlepszym podziękowaniem będzie dla mnie, jeżeli pani czuć się będzie zadowolona i jeżeli życie pani ułoży się pomyślnie. - Postaram się, aby życzenia pańskie spełniły się i proszę niech pan się nie gniewa, jeśli z początku będzie to może szło trochę kulawo. - Na pewno pójdzie gładko. Niechże więc pani będzie dobrej myśli i czeka cierpliwie na moją odpowiedź. Odbierze ją pani prawdopodobnie w końcu tego tygodnia. Iv Dwór w Tornau, zwany w okolicy zamkiem, był starą budowlą o grubych murach i głęboko osadzonych w nich oknach. Front jego zdobiły cztery kolumny, a obydwa narożniki frontowe dźwigały na sobie wieżyczki, co mu naprawdę nadawało charakter średniowiecznego zameczku, zwłaszcza z oddali. Należał on od setek lat do rodziny von Tornau i utrzymany był z całą starannością, stanowiąc prawdziwie pańską siedzibę, tak różną od nowoczesnych, cudacznych willi, mających pretensję do wiejskich dworów. Majątek ziemski przechodził z pokolenia na pokolenie i choć nie stanowił magnackich włości, to jednak był to pokaźny szmat roli i lasu, doskonale zagospodarowany i nie zadłużony. íe zaś Tornau'owie byli ludźmi rozumnymi i szli za postępem czasu, więc ziemia ich była w kulturze inwentarza w doskonałym stanie, a główny folwark takie miał budynki, że czynił wrażenie jakby małego miasteczka. Dzisiejszy właściciel, Ralf von Tornau, człowiek młody, gdyż zaledwie trzydziestopięcioletni, był wyłącznym posiadaczem majątku. Ojciec jego powrócił z wojny francuskiej jako inwalida i zmarł wkrótce z ran, które nie chciały się goić, pozostawiając nazwisko i majątek jedynemu synowi Ralfowi. Od tej chwili Ralf, który dotychczas prowadził niefrasobliwy żywot studenta w Bonn, wstąpił w ślady przodków i osiadł na roli, jako pracowity i dzielny agronom, pod troskliwą opieką kochającej go i powszechnie szanowanej matki. Jak to bywa na wsi, utrzymywali liczne stosunki sąsiedzkie, ale bez hucznych i wystawnych przyjęć. - I na to przyjdzie czas! - mawiała pani von Tornau. - Niech tylko Ralf wprowadzi pod nasz dach żonę. Była to jedyna jej troska. Tyle było w sąsiedztwie panienek ładnych i zamożnych, ale jakoś nic się nie kleiło. Ralf von Tornau był przystojnym, postawnym mężczyzną. Wysokie czoło znamionowało inteligencję, a duże, stalowe oczy patrzyły rozumnie, cokolwiek marzycielsko na świat. Blondyn z ładnym wąsem i zgrabnie skrojonymi ustami był miły i ujmujący w obejściu, może za poważny na swoje lata, zwłaszcza w oczach matki. Dawniej był wesoły, niefrasobliwy i płochy, nagle jednak zmienił się i spoważniał. Wiedziała, co było tego przyczyną, ale nie poruszała tego tematu, wiedząc, że to do niczego nie doprowadzi. * * * Przed sześciu laty zamierzał RAlf von Tornau ożenić się. Przedmiotem jego westchnień była urocza blondynka, Melania von Birkenfeld, córka podupadłego arystokraty. Ralf pokochał ją gorącym porywem serca, ona zaś podzielała jego uczucia, wcale się z tym nie kryjąc, gdy nagle dała się unieść zalotności i nieoczekiwanemu kaprysowi. Powodem tego był milioner, baron von Berkow, sąsiad Tornau'a, hodowca koni i pan całą gębą. BAron był bardzo czuły na wdzięki niewieście i Melania zdołała rozniecić w nim płomień pożądania i doprowadzić go do ołtarza. Tytuł, olbrzymi majątek i żądza zakosztowania wszelkich uciech życiowych były silniejsze niż jej uczucia względem Ralfa. Wolała być damą światową niż czcigodną matroną, potrząsającą kluczami w Tornau. Wprawdzie baron był mocno podtatusiałym i nieuczonym życiowo wdowcem i jako mąż_kochanek znacznie mniej pociągającym niż Ralf, ale i najpiękniejszy mężczyzna - rozumowała Melania - znudzi się, zwłaszcza w wiejskim zakątku... W rezultacie dała pierwszeństwo baronowi, a Ralf musiał się zadowolić dość mętną wymówką "ofiary dziecinnego wybryku miłości", jak uczucie swe obłudnie określiła. Ralf odczuł boleśnie doznany zawód. Gdy jednak usłyszał z ust ojca Melanii, że był on przeciwny niedobranemu małżeństwu córki, której w dodatku nie zawahał się nazwać wyrachowaną zalotnicą, usiłował zagłuszyć w sobie bunt serca. Odleciała go jednak chęć do małżeństwa i odtąd odnosił się wrogo do kobiet. Po operacji i po okresie rekonwalescencji, przebytym u doktora Helmana, pani von Tornau powróciła do majątku syna. Zdając sobie sprawę, że nie tak prędko doczeka się synowej i czując się osłabioną i osamotnioną, prosiła Ralfa, by jej wyszukał damę do towarzystwa, która by jej zarazem ulżyła w gospodarstwie domowym. To właśnie było przyczyną korespondencji Ralfa z doktorem Helmanem i zarekomendowania Renaty, która, zdaniem doktora, idealnie nadawała się do tej funkcji. W rezultacie odpowiedział RAlf doktorowi, że pani Renata Werkent mile będzie widziana przez jego matkę i przez niego samego. * * * Ralf von Tornau powrócił z pola. Zeskoczył z konia i rzucił cugle forysiowi *, który poprowadził wspaniałego wierzchowca do stajni i natychmiast starannie go wytarł, rozkulbaczył i przywiązał do żłobu. Foryś - pomocnik stangreta. Dziedzic był przy tym obecny, a potem przeszedł przez obszerny dziedziniec, i skierował się ku dworowi, pogwizdując wesoło i uderzając szpicrutą o cholewy długich butów do konnej jazdy. Wszedł po schodach na górę do swego pokoju i zmienił kamizelkę łosiową na lekką szamerowaną piżamę, po czym zszedł na dół do pokoju jadalnego, gdzie już oczekiwała go matka. - Jestem mamo! - zawołał. - A jeść mi się chce piekielnie! Uścisnął matkę i pogładził jej białe włosy. Spoglądała na niego z miłością swymi dobrymi oczami i uśmiechała się łagodnie. - Jak się masz, mój chłopcze! - rzekła. - Siadaj koło mnie i zanim ci podadzą śNiadanie, opowiedz, co słychać nowego. Wszystko dobrze, mamo. Ludzie pracują przy żniwach, jak się patrzy. Jeżeli pogoda dopisze, będziemy mieli plony, jak rzadko którego roku. Poślij żniwiarzom kawy, tylko dużo i zimnej. Niech gospodyni dopilnuje tego na czas, tak między trzecią a czwartą, gdy największy żar leci z nieba. - Sama dopilnuję, Ralfie. A jak się miewa Peterman? - Całkiem nieźle, mamo. Okazało się, że kosa przecięła mu but i zraniła go w nogę tylko powierzchownie. íona robi mu okłady z arniki * i narzeka, że nie może iść do żniwa. Ale trudno, skoro ma dziurę w nodze, niech siedzi w chałupie! - żartował Ralf. Arnika - zioło lecznicze. - Masz najlepszych ludzi w całej okolicy! - rzekła pani Tornau. - Sam sobie wychowałeś ich wyrozumiałością i sprawiedliwym traktowaniem. - Tak mamo, czynię to z czystego egoizmu, bo najlepiej sam na tym wychodzę. Ale czuję już zapaszek befsztyku! Nie ma nic lepszego nad befsztyk, zwłaszcza jeżeli się jest od czwartej z rana na nogach. Jadł jak wilk, a matka wciąż mu dokładała. Gdy skończył, odezwała się: - A pamiętasz, że dziś o czwartej ma przyjechać pani Werkentowa? Chciałabym pojechać po nią na stację. Czy nie mógłbyś pojechać razem ze mną? Miałaby od razu wrażenie, że jest w rodzinie. - Dobrze, mamo, pojadę razem z tobą. Sam jestem trochę ciekaw, kogo nam zarekomendował doktor Helman. Wiesz, Ralfie, obawiam się, czy taka obca osoba nada się do naszego cichego życia rodzinnego... - Nie obawiaj się, mamo. Doktor Helman wyraża się o niej bardzo pochlebnie, a to solidny człowiek i nasz przyjaciel. Pisze on, że pani Renata Werkent jest wdową po oficerze, osobą taktowną, wykształconą i zrównoważoną. Czego mama chce więcej? - To prawda, RAlfie, ale ty znasz moją słabość. Niepokoi mnie, czy ta pani na przykład dobrze się prezentuje. - Mamusiu droga! - zawołał wesoło. - Szkoda, że nie zażądałaś fotografii pani Werkentowej. - Bałam się, że będziesz ze mnie żartować. Ralf roześmiał się serdecznie. - To nie tylko twoja słabość, mamo. Ja też wolę ładne twarze niż brzydkie, aczkolwiek te ładne... - dodał poważniejąc - nie zawsze są dobre... W każdym razie chciałbym, mamo, aby pani Werkent przypadła ci do gustu, inaczej żal mi jej będzie biednej. Jeżeli jest młoda i zdrowa, nie przypuszczam, aby była odrażająca... Zobaczymy ją zresztą za kilka godzin. Punktualnie o wpół do piątej zajadę po mamę, a o piątej będziemy już wiedzieli, jak wygląda nasza nieznajoma... Pani von Tornau podała synowi filiżankę czarnej kawy, którą wypił duszkiem i zbierał się ku wyjściu. - Czy wyjedziesz jeszcze konno w pole? - zapytała. - Tak, mamo. Mam się spotkać pod lasem z panem Diesterkampfem i omówić z nim sprawę nowej lokomobili. Ale punktualnie o wpół do piątej będę przed gankiem. - Doskonale. Zdrzemnę się trochę, bo godzinka snu po obiedzie weszła już u mnie w nałóg. - To mamie dobrze robi! - rzekł Ralf. - A gdy przyjdzie pani Werkent, będzie mama miała wszelką swobodę. - Mam nadzieję, mój Ralfie. Pozdrów pana Diesterkampfa i poproś go, by powiedział żonie, że odwiedzę ją jutro po obiedzie. Tak już dawno jej nie widziałam. Odprowadził matkę do drzwi i pocałował ją w twarz i w rękę. - Niech mamusia odpocznie godzinkę i będzie gotowa na wpół do piątej. V RAlf usiadł obok matki w kabriolecie i ujął lejce, sam bowiem powoził. Milczeli jakiś czas oboje, a pani von Tornau wpatrywała się w opaloną twarz syna. Westchnęła, widząc, że jest nachmurzony i jakby nieswój. - Co ci jest mamo, że tak wzdychasz? Myślę o tym, czego nie bardzo lubisz słuchać, Ralfie. Czas już nawyższy, abyś się ożenił, a ty ciągle zwlekasz. Wkrótce zostaniesz starym kawalerem i kto wie, czy nasz majątek rodzinny nie przejdzie w obce ręce... Sposępniał, widocznie niekontent, że matka poruszyła niemiły dlań temat. - Na to, by się ożenić, jestem aż nadto młody i czekać mogę cierpliwie, aż znajdę odpowiednią dla siebie żonę... - Byle nie trwało to zanadto długo... Powiem ci szczerze, mój Ralfie, że wątpię w ogóle, czy znajdzie się dla ciebie "odpowiednia" żona. Zanadto wiele może wymagasz... Patrzył przed siebie w zamyśleniu. Czy nie był wówczas przeświadczony, że owa blondynka o kuszących oczach była dla niego odpowiednia? A przecież w tak brzydki sposób oszukała go! Czy nie lepiej by zrobił, gdyby się był ożenił z jedną z tych hożych, rumianych dziewcząt, które mu wskazywała matka? Ale on wolał się uganiać za wiatrem w polu, niż wprowadzić do gniazda rodzinnego stateczną, miłą panienkę, która by była rękojmią jego spokoju i szczęścia. Przecież i matka jego była kiedyś taką panienką. Gdzież teraz znajdzie tę "odpowiednią", która potrafi umilić mu życie, a przede wszystkim pozyskać jego serce? Spojrzał na matkę i odezwał się półgłosem: - Znajdzie się, znajdzie na pewno, tylko trochę cierpliwości. Mam tylko jedno wymaganie, aby była choć trochę podobna do mamusi. Uśmiechnęła się i pogłaskała go po twarzy. Chcąc nie chcąc, musiała na razie być zadowolona z tej jego odpowiedzi. Skręcił na szeroki gościniec wzdłuż lasu, gdy w oddali ukazał się elegancki ekwipaż, zaprzężony w parę rączych rumaków. Siedział w nim skulony starszy pan o twarzy wyblakłej i zniszczonej, a obok niego strojna młoda kobieta w eleganckiej, letniej toalecie. Na głowie miała kapelusz z szerokim rondem, przybrany strusimi piórami, a w ręku trzymała parasolkę, przybraną koronkami. Widząc zaprzęg Tornau'ów, zawołała na stangreta, by zatrzymał konie i zaczęła machać ręką, by i Ralf przystanął. - Witamy drogich państwa! Wybieraliśmy się właśnie do nich. Dostrzegł w jej oczach niemą prośbę i zatrzymał konie. Wraz z matką powitał panią baronową von Berkow i jej zniedołężniałego męża. - íałujemy niezmiernie, że nie możemy państwa przyjąć - rzekła pani von Tornau - ale najpóźniej za kwadrans musimy być na stacji. - Oczekują państwo gości? - zapytała Melania von Berkow, nie spuszczając oczu z Ralfa. - Przyjeżdża dziś do nas dama do towarzystwa mej matki! - odpowiedział. - Zapewne młoda, interesująca osóbka? - dorzuciła wesoło. - Nie umiem pani powiedzieć, gdyż nie widziałem jej nigdy. - Jaka szkoda! Ale jutro po południu przyjedziemy do państwa i obejrzymy ją! RAlf skłonił się, a pani von Tornau zapytała: - DAwno państwo powrócili do Berkow? - Wczoraj w południe! - rzekła Melania. - Baron nieszczególnie się czuje i zamierza spędzić w Berkow lato i całą jesień, a ja, jako jego wierna małżonka, będę go, naturalnie, pielęgnować. Prawda, Herbercie? Baron Berkow bąknął pod nosem kilka konwencjonalnych słów. Widać było, że wolałby, gdyby go zostawiono w spokoju. Ralf spojrzał na niego obojętnie, z lekkim jednak odcieniem pogardy, burzył się bowiem jeszcze wciąż na wspomnienie, że musiał temu człowiekowi ustąpić miejsca dlatego, że Berkow posiadał miliony. Pani Tornau nie mogła powstrzymać się, by nie powiedzieć: - Pan baron doprawdy wygląda na zmęczonego. Powinien pan jak najwięcej siedzieć w domu i zażywać spokoju. - Istotnie, droga pani... rad bym nie ruszać się z domu, ale Melania wciąż zachęca mnie do podtrzymywania stosunków towarzyskich i nie mogę być dzikusem... - Ależ nic podobnego! - zawołała Melania, wciąż uporczywie patrząc na Ralfa. - Mój mąż ma zbyt wiele interesów na głowie i niepotrzebnie się męczy. Czy państwo nie mogliby nam polecić jakiegoś hodowcy koni, któremu moglibyśmy powierzyć stadninę? - Na razie nie mam nikogo na myśli - rzekł Ralf - ale przepytam się przy okazji. Jest to stanowisko bardzo odpowiedzialne i nie tak łatwo jest znalźć dobrego fachowca. - Bardzo panu dziękuję - wtrącił baron Berkow, zwracając się do Ralfa - bo istotnie nie mogę podołać nadmiarowi pracy. - Herbercie! - przerwała mu Melania. - Nie zatrzymujmy dłużej państwa Tornau, gdyż mogą się spóźnić na pociąg. Pojedziemy do Diesterkampfów, a jutro będziemy u państwa. Do widzenia, kochanej pani i dostojnemu panu Ralfowi. Do jutra! Skinęła wdzięcznie rączką w eleganckiej paryskiej rękawiczce i rzuciła rozkaz stangretowi. Po kilku jeszcze słowach pożegnania, obydwa pojazdy ruszyły w przeciwne strony. Pani Tornau spojrzała z troskliwością na syna. Zaciskał usta, a bruzdy na jego czole jak gdyby pogłębiły się. - Berkow bardzo się posunął! - rzekła. - Myślę, że długo nie pociągnie. Wzruszył ramionami. - Będziemy wtedy mieli w okolicy jedną ładną wdówkę więcej. Blondynkom do twarzy w żałobie. - Nie bądź taki złośliwy, Ralfie! Roześmiał się. - Czasami trzeba być złośliwym, mamusiu, nawet bezwiednie. Mnie ta para napawa po prostu obrzydzeniem. Zmieńmy temat rozmowy, mamo. Zaczęła mówić o rzeczach obojętnych, ale nie mogła się pozbyć niepokoju. Wkrótce stanęli przed małą stacyjką, leżącą na gruntach ich majątku. Urzędnik kolejowy, spełniający w jednej osobie wszystkie obowiązki stacyjne, wybiegł na przywitanie dziedziców i pomógł wysiąść Ralfowi. - Za dwie minuty nadjedzie pociąg! - zawołał, całując w rękę panią von Tornau. - Doskonale, panie Brinkman! - rzekł Ralf częstując go cygarem. - Dziękuję panu dziedzicowi. Wypalę je po podwieczorku. - To niech pan weźmie i drugie na - po kolacji. Brinkman schował cygara do czapki służbowej, po czym uzbrojony w chorągiewkę, podążył na peron. Za chwilę z wagonu drugiej klasy wyskoczyła Renata, oglądając się, jak gdyby kogoś szukała. Ralf von Tornau podszedł ku niej szybko i uchylając kapelusza, zapytał: - Czy mam przyjemność mówić z panią Renatą Werkent? - Tak jest! A ja mam zaszczyt z panem von Tornau? - Podał jej rękę i przez chwilę badali się nawzajem oczami. Ralf uśmiechnął się, widocznie zadowolony. Ta - pomyślał - zaspokoi na pewno estetyczny gust mej matki. Wziął jej ręczną walizkę i rzekł: - Pozwoli pani, że ją przedstawię mojej matce, która czeka przed stacją w kabriolecie. Obeszli budynek stacyjny. Renata miała na sobie oliwkowy płaszczyk podróżny, lekko odchylony, spod którego widać było jej zgrabną postać, ubraną w letnią, czarną sukienkę. Spod czarnego, słomkowego kapelusza wyzierał kształtny profil jej twarzy, okolonej bujnym splotem włosów. Robiła wrażenie ujmujące; osoby dystyngowanej i przystojnej. Pani von Tornau uniosła się na siedzeniu i podała Renacie rękę, mile uśmiechając się do niej. Młoda kobieta instynktownie przycisnęła podaną sobie rękę do ust. Nić wzajemnej sympatii zawiązała się od pierwszego wejrzenia między obu paniami. - Miło mi poznać panią! - rzekła pani von Tornau. - Proszę, niech pani siada obok mnie. Syn mój usiądzie przed nami i będzie powozić: Renata zajęła miejsce w kabriolecie. Ralf spoglądał od czasu do czasu na przybyłą. Dostrzegł w jej smutnych oczach jakby tęsknotę i bezwiednie ogarnęło go współczucie dla tej przystojnej kobiety, zmuszonej szukać schronienia pod obcym dachem. - Czy pani życzy sobie - zapytał - by dziś jeszcze odebrać swój bagaż? Wszystko, co żyje, widzi pani zajęte jest teraz przy żniwach i mówiąc szczerze, wolałbym to załatwić dopiero jutro. - Ależ proszę bardzo, niech pan zarządzi, jak panu się lepiej układa. Moja ręczna walizka wystarczy mi na razie najzupełniej. Z przyjemnością słuchał jej dźwięcznego głosu i wydał Brinkmanowi polecenie co do bagażu. Potem skoczył na kozioł i ujął lejce. Po kilku minutach pojazd wjechał na gościniec, wiodący wprost do dworu w Tornau. Renata z ciekawością rozglądała się po uprawnych polach, ozłoconych dojrzałym zbożem, którego ciężkie kłosy czekały jakby żniwiarza. Niektóre łany były już skoszone i widać było snopy poustawiane w mendle, pod które podchodziły duże wozy drabiniaste, zaprzężone w czwórki koni dworskich. Zdawało jej się, że powinna wyskoczyć z pojazdu i pomagać przy żniwach... świeży powiew wiatru zarumienił jej lica i pełną piersią wciągała zapach pól. Pani von Tornau z przyjemnością spoglądała na swą towarzyszkę. - Czy pani jest bardzo zmęczona po podróży? - spytała, biorąc ją za rękę. - O nie! - rzekła Renata z uśmiechem. - MIałam podróż nader przyjemną i wcale nieuciążliwą. Przecież odległość od stolicy nie jest zbyt wielka. - Jak by to nie było, przeszło cztery godziny jazdy koleją, ale w pani wieku tych rzeczy nie odczuwa się zbytnio. Powozik toczył się teraz przez drogę leśną. - Jaki cudny las! - zawołała Renata. - Same dęby i buki, a jakie olbrzymie! Ralf odwrócił się i zapytał: - Lubi pani lasy? - A czy są na świecie ludzie, którzy by ich nie lubili? Czy ten las należy do majątku Tornau? - Tak. Ciągnie się aż do parku, a potem wzdłuż ogrodu warzywnego i sadu. Gdy je miniemy, dostrzeże pani nasz dom mieszkalny. - Prześliczny las. A jak starannie utrzymany! Kiwnął głową i odwrócił się do koni. Odpowiedziała za niego matka: - Las ten był zawsze oczkiem w głowie wszystkich Tornau'ów i przechodzi z pokolenia na pokolenie, zawsze troskliwie pielęgnowany. - Mało już jest majątków, które by przechodziły z ojca na syna! - rzekła Renata. - Słyszy się o nich, jak o jakichś unikatach. - Tak! - odparła pani von Tornau. - Człowiek przyzwyczaja się do swej ziemi i wrasta w nią jak korzeń. A ileż to ludzi potraciło majątki rodzinne nie chcąc ich wypuścić z rąk właśnie wskutek tego sentymentu do ziemi, odziedziczonej po przodkach. Mamy w naszej okolicy kilka takich przykładów. Po kilku minutach byli przed podjazdem zamkowym. Ralf zeskoczył z kozła i pomógł damom wyjść z kabrioletu, po czym wszedł z nimi do pałacu, oddawszy lejce stajennemu, który podbiegł tymczasem. Pani von Tornau ujęła Renatę za rękę i przekraczając próg, odezwała się: - Pragnę, aby kochana pani zaznała w naszym domu spokoju i szczęścia i aby nam dobrze było razem! Mocno wzruszona Renata ujęła rękę pani von Tornau i znów pocałowała ją kilkakrotnie. - I ja tego pragnę z całego serca i dziękuję pani za jej dobroć! Ralf też podał jej rękę, zapewniając, że dołącza się do życzeń matki. Do pokoju weszła czyściutka gospodyni, pani Birkner. - Dobrze, że pani przyszła! - odezwała się pani von Tornau. - Przedstawię pani moją towarzyszkę, panią Renatę Werkent. Przejmie ona wszystkie te czynności, jakie pani za mnie wykonywała. Renata podeszła i podała jej rękę. - Proszę panią o cierpliwość i o wyrozumiałość - rzekła - zanim nauczę się tego wszystkiego. Proszę również nie żałować mi pracy ani pouczeń. - Jakaś rozumna osoba - pomyślała pani Birkner - a w dodatku dobrze się prezentuje. Widocznie musi być z dobrego domu. - Pracy u nas nie brak! - rzekła. - Nawet w tej chwili smażę konfitury i galaretki i może mi pani pomóc napełniać słoiki. - Ależ panno Birkner - zawołała pani Tornau - przecież dopiero co wróciliśmy z kolei. Pani Werkent musi się trochę ogarnąć, a potem rozejrzeć się w swoim pokoju. Proszę ją tam zaprowadzić, a potem pomyśleć o jedzeniu. Ja i syn też będziemy na kolacji. - Słucham panią dziedziczkę i zaraz zaprowadzę panią Werkent do jej pokoju. Wzięła walizkę Renaty i podążyła za nią po schodach na górę, wskazując drogę. Renata dostała dwa schludne pokoje, z których okien roztaczał się ładny widok na las i sąsiednie pola. Panna Birkner postawiła jej walizkę i rozejrzała się po obu pokojach czy czego nie brak. - Ma pani wszystko w porządku, pani Werkent! - rzekła. - Podoba się pani to mieszkanie? - Nadzwyczaj ładne i miłe! - odparła Renata. - Bardzo pani dziękuję! - Nie ma za co. U nas we dworze wszystkim jest nie najgorzej, gdyż starsza pani i pan Ralf są ludźmi dobrymi i sprawiedliwymi. Jak tylko się pani ogarnie, proszę zejść na dół. Pierwsze drzwi przy schodach prowadzą do pokoju jadalnego. Za kwadrans wydam kolację. - Dziękuję pani. Za kwadrans będę na dole. Otworzyła walizkę i wyjęła neseser, pochodzący z czasów jej szczęścia i dobrobytu. - Jakie pani ma piękne rzeczy! - zawołała gospodyni, widząc okute w srebro przybory toaletowe i przypatrując się nocnej koszulce, którą Renata położyła na łóżku. - Nawet nasza pani dziedziczka nie ma takich śliczności. Renata pokraśniała. - To wszystko są prezenty mojego ojca, który mi je dawał w czasach, gdy był bogaty. Później zubożał i umarł. - Ach tak! - rzekła gospodyni. - Niech pani się nie gniewa na mnie za moją paplaninę. Była mocno skonfundowana (zmieszana) i prosiła Renatę, by się do niej zwracała z całym zaufaniem. Potem zeszła na dół, przypominając o kolacji. Renata umyła twarz i ręce, poprawiła włosy i włożyła białą opaskę na szyję, aby cokolwiek stłumić żałobny wygląd swej czarnej sukienki. Postawiła potem na biureczku fotografię ojca i swej córeczki i łzy zakręciły się w jej oczach. Podeszła do okna i na widok spokojnej przyrody i zachodzącego słońca doznała ukojenia. Co jej przyniesie nowy okres życia? Spokój i zadowolenie ze spełnianych obowiązków czy też nowy zawód i rozgoryczenie. Vi Gdy zeszła na dół, zastała już w jadalni panią von Tornau z synem. Na stole pełno było przekąsek i wiejskich ciasteczek, a obok kipiał czajnik z herbatą. Skłoniła się i nie pytając o nic napełniła szklanki i podała je, jakby to czyniła od dawna. Pani Tornau wyraźnie była zadowolona. Potem usiadła na wskazanym jej miejscu i obserwowała swoich pracodawców. Spostrzegła, że pani Tornau rzuciła do herbaty jeden tylko kawałek cukru i dolała śmietanki, a Ralf pił czystą herbatę, wrzuciwszy do szklanki dwa kawałki cukru. Serce jej silnie biło. Czy sprosta obowiązkom, jakie ją czekają? Czy znajdzie w tym wiejskim dworze spokojną przystań? Ralf patrzył ukradkiem na jej białe, delikatne dłonie, którymi zręcznie, choć trochę niespokojnie, manewrowała wśród przyborów do herbaty i zastawy. Ręce, które nie zaznały trudu i troski, wypielęgnowane, o długich wąskich palcach, zakończonych lśniącymi, podłużnymi paznokciami. - Jakże im ciężko będzie - myślał - nagiąć się do innej pracy! Z zamyślenia wyrwała go matka, zwracając się do Renaty: - Doktor Helman - mówiła - wspominał w swoich listach, że pani miała w ostatnich czasach bolesne przejścia, że pani w krótkich odstępach czasu straciła ojca, a potem dziecko. Pragnęłabym, aby Tornau było dla pani cichą przystanią, w której zagoją się jej rany. Młoda kobieta z trudem powstrzymywała wybuch łez. - Nie wiem - rzekła - jak pani dziękować za tyle dobroci i współczucia. Tak bardzo chciałabym pozyskać jej serce i zaufanie i nie wiem, czy mi się to uda. Proszę być pobłażliwą, jeżeli czasami, w początkach mej pracy, dobre chęci będą musiały starczyć za uczynek... - Niech pani będzie dobrej myśli! - odparła pani von Tornau. - Szukamy osoby, do której mielibyśmy całkowite zaufanie, a reszta sama się ułoży. Doktor Helman polecił nam panią bardzo gorąco i z pewnością zna panią od dawna. Renata uśmiechnęła się. - Doktor Helman był naszym domowym lekarzem i przyjacielem mego ojca, zna mnie więc od najmłodszych moich lat. - Musiał pewnie - dodała pani Tornau - głęboko odczuć stratę przyjaciela, nie mogąc uratować mu życia, zwłaszcza, że jest dzielnym lekarzem. - Nie mógł zapobiec katastrofie! - rzekła Renata. - Ojciec mój umarł nagle. Od chwili utraty majątku cierpiał na nieuleczalną wadę serca. - A wkrótce potem umarł pani mąż, prawda? Renata zbladła. Musiała minąć się z prawdą wobec tych ludzi, którzy byli dla niej tak życzliwie usposobieni. - Straciłam męża w parę miesięcy później! - odpowiedziała cicho. - Jakże pani współczuję! - rzekła pani Tornau. - Czy długo chorował? Przymknęła oczy, pogrążona w niemej rozpaczy zaciskała dłonie. - Tak mi ciężko o tych rzeczach mówić! - szepnęła drżądym głosem. Ralf patrzył na nią badawczo. - Jak bardzo musiała kochać męża! - pomyślał. Pani Tornau ujęła ręce Renaty. - Proszę mi wybaczyć niepotrzebną ciekawość. Nie poruszajmy więcej tych bolesnych rzeczy i mówmy o czymś innym. - Dziękuję pani z całego serca. Przyjdzie chwila, że zwierzę się pani ze wszystkiego! - Dobrze, moje dziecko! - rzekła pani Tornau dobrotliwie. - Proszę mi nalać jeszcze jedną filiżankę herbaty i samej coś zjeść koniecznie. Ralf też podał jej swoją filiżankę. Gdy ją napełniała, widział, jak jej ręce lekko drżały. íal mu się jej zrobiło i chcąc odwrócić bieg myśli, zaczął mówić o gospodarstwie wiejskim, o sąsiedztwie i tym podobnych rzeczach. - Zobaczy pani - rzekł - że i na wsi czas szybko schodzi i że życie wiejskie nie jest tak bardzo monotonne. Mówił to jakby z własnego doświadczenia. Widziała, że sposępniał i że zmarszczył czoło. Czyżby i on miał jakieś cierpkie wspomnienia, a może i ból w sercu? Wkrótce potem pożegnał panie, aby wyjechać w pole. Po jego wyjściu odezwała się Renata do pani Tornau. - Jeśli pani pozwoli, to pójdę teraz do gospodyni i trochę jej pomogę. - Ależ panna Birkner da dziś radę sama. Niech pani siądzie obok mnie na kanapie i dotrzyma mi towarzystwa. Pogawędzimy godzinkę, a jutro od samego rana mogę panią odstąpić pannie Birkner. Nauczy się pani od niej wielu sekretów gospodarstwa kobiecego. Niech tylko pani się nie przejmuje jej paplaniną, bo lubi opowiadać niestworzone rzeczy. Vii Gdy nazajutrz z rana obydwie panie przechodziły przez podwórzec folwarczny, po obejrzeniu obory i chlewni, nadjechał od strony ogrodu Ralf na koniu. Wracał z lasu, gdzie omawiał interesy z kupcami leśnymi. Dostrzegłszy panie, zeskoczył z siodła i trzymając konia za cugle, podszedł ku nim. Renata poklepała konia po szyi, co widząc Ralf cofnął jej rękę, trochę przelękniony, wiedział bowiem, że klacz jest złośliwa, byle czego się boi i gryzie. - Spójrz, mamo! - rzekł, zwracając się do matki. - Jaka Zampa jest spokojna. Nie wierzę własnym oczom, że dała się głaskać obcemu. Widocznie pani Werkent ją zaczarowała. - Czuje pewnie - rzekła Renata - że lubię konie i że mam do koni szczęśliwą rękę. - Jeździ pani konno? - Gdy wyszłam za mąż, towarzyszyłam często memu mężowi na spacerach. Mąż był oficerem ułanów, więc okazji było co niemiara. Objął ją wzrokiem. Postać jej smukła i zgrabna świadczyła aż nadto, że musiała prześlicznie wyglądać na koniu. - Nie gustowała pani w tym sporcie? - zapytał. - Mówiąc szczerze, nie. Choć bardzo lubię konie, to jednak jazda konna nigdy mnie zbytnio nie pociągała. Jeździłam więcej dla przyjemności mego męża, a po przyjściu na świat córeczki, zarzuciłam zupełnie jazdę konną. - Mnie również - wtrąciła pani von Tornau - koń, jako wierzchowiec, nigdy nie nęcił. Ale mamy tu w okolicy kilka amazonek, które pod względem brawury jeździeckiej prześcigają nawet mężczyzn. - Na wsi jest to poniekąd konieczne! - dodała Renata. - A przy tym pańska Zampa jest istotnie prześlicznym stworzeniem. Stanął obok niej i głaskał klacz po czole. - Koń pełnej krwi do osobistego użytku jest jedyną moją pasją! - rzekł. - Wszystkie inne konie w Tornau muszą chodzić w zaprzęgu. Oddał potem lejce stajennemu i skierował się z paniami w stronę dworu. - Sprzedałeś drzewo Millerowi? - zapytała go po drodze matka. - Tak, mamo! Przeszło trzydzieści najpiękniejszych drzew pójdzie pod topór. Ale na to nie ma rady, gdyż stoją za blisko mokradła i korzenie zaczynają gnić, trzeba więc jak najprędzej je ściąć. Prosiłem pana Diesterkampa, by je obejrzał i orzekł on, że nie można dłużej zwlekać, gdyż inaczej nie osiągnę nawet połowy dzisiejszej ceny. Trochę w tym miejscu las się przerzedzi, ale na to nie ma rady. - Bardzo lubię to miejsce nad wodą! - rzekła pani von Tornau. - Zaprowadzę tam panią w upalny dzień. Panuje tam nader przyjemny chłód. Jest tam też ławeczka, na której mile się wypoczywa. - Tak, niech się panie tam wybiorą choćby dziś po południu, bo dzień mamy gorący. Przy śniadaniu rozmowa toczyła się o rzeczach gospodarskich, a Renata przysłuchiwała się z ciekawością, rzucając od czasu do czasu jakieś pytanie. Viii Po południu siadł Ralf przy biurku, by załatwić kilka listów. Z gabinetu jego roztaczał się widok na ogród, a tuż pod oknami kwitły rabaty kwiatowe. Dalej widać było trawnik i altanę ogrodową. Zapach kwiatów, a głównie róż, napełniał powietrze skąpane w słońcu letniego popołudnia. Wtem rozległ się skrzyp kół na żwirze, którym wysypany był podjazd, a w chwilę później stanął przed pałacem wspaniały ekwipaż z Berkowa. Ralf skoczył do okna i spostrzegł elegancką panią Melanię oraz je zblazowanego męża, który przy pomocy lokaja z wolna wysiadał z powozu. Zbiegł na dół do pokoju bawialnego, w którym siedziała jego matka wraz z Renatą, zajęte znaczeniem chustek do nosa. - Mamo, masz gości! Baronostwo Berkow przyjechali. - Wiem już, mój chłopcze. Pani baronowa pragnie jak najprędzej zaspokoić swoją ciekawość. Podszedł do Renaty. Złoży nam wizytę - rzekł - najpiękniejsza kobieta na dzisięć mil wokoło i wiem, że ciekawa jest bardzo zobaczyć panią. Spojrzała na niego zdziwiona. - Pan żartuje! - rzekła poważnie. - Bynajmniej, mówię całkiem serio! Podszedł do wchodzącej Melanii i pocałował ją w koniuszki palców. - Jesteśmy! - zawołała baronowa, zwracając się do pani von Tornau. - Przyrzekłam pani wczoraj, że przyjedziemy i dotrzymałam słowa. Jakże tu mile chłodno. Na dworze upał nie do zniesienia. Renata stanęła obok kominka. Jej smukła postać rysowała się ostro na białym tle kafli. Promień słońca, które przedzierało się z boku, oświecał jej włosy. Patrzyła dużymi oczami na piękną baronową, która w sposób impertynencki przypatrywała się jej przez lorgnon. Dostrzegł to Ralf i natychmiast przedstawił Renatę. - Pani baronowa pozwoli - rzekł - że jej przedstawię panią Renatę Werkent, towarzyszkę mej matki. - Bardzo się cieszę... nowa towarzyszka mamy pańskiej... Czy pani i przed tym zajmowała podobną posadę? - zapytała Renatę. Ralf poczerwieniał z gniewu i spojrzał na Renatę, jakby ją chciał przeprosić za nietakt swego gościa. Renata jednak skłoniła się grzecznie i pojmując, że w jej pozycji nie należy być zbyt wrażliwą, rzekła: - Nie, pani baronowo, to moja pierwsza posada! Melania, jak gdyby ignorując Renatę, zwróciła się do pani von Tornau: - íe też pani miała odwagę przyjąć osobę do towarzystwa bez należytej praktyki. Ja z zasady angażuję tylko osoby, które posiadają chlubne świadectwa z przepracowanych lat. - Dobrze pani robi! - odpowiedziała pani Tornau, najwidoczniej poirytowana nietaktem baronowej. - Ale nie rozumiem, do czego tu potrzebna odwaga? Pani Werkent była nam polecona przez człowieka bardzo poważnego, a jako wdowa po oficerze, jest przecież osobą z towarzystwa. Czegoż mam więcej żądać? Renata chciała się oddalić, Ralf jednak zatrzymał ją. - Niech pani zostanie z nami! - rzekł uprzejmie, podając jej krzesło. Podziękowała mu oczami pełnymi wdzięczności i usiadła, gdy już wszyscy zajęli miejsca. Melania była wściekła. - To po prostu śmieszne, żeby robić takie ceregiele z osobą najemną! - myślała. Postanowiła pokazać, jak się powinno traktować ludzi tej klasy. - Niech mi pani, proszę, poda szklankę wody! - rzekła, zwracając się do Renaty. - Z kurzu i gorąca zaschło mi w gardle. Renata pokraśniała, podniosła się jednak, by spełnić życzenie baronowej. Uprzedził ją Ralf, zadzwoniwszy na lokaja, któremu polecił podać wodę. - Chętnie bym pani usłużyła... - rzekła półgłosem. - Do tego rodzaju posług mamy dość służby w domu! - zauważył Ralf z naciskiem. Renata spuściła oczy, onieśmielona stanowczym głosem Ralfa. Jakkolwiek czuła, że Melania chciała ją upokorzyć, to jednak nie znając powodu, uważała, że Ralf potraktował ją nie dość uprzejmie. Melania roześmiała się. - Niech mi pani wybaczy - zwróciła się do Renaty - że wymagałam od pani usługi, która nie leży w zakresie jej obowiązków. Renata wzięła od lokaja kryształowy dzban z wodą, napełniła szklankę i podała ją baronowej, uśmiechając się mile. Piękna pani von Berkow zaledwie umoczywszy usta, oddała szklankę z powrotem. Pani Tornau obserwowała to wszystko i zdała sobie sprawę, że zachowanie się baronowej przypisać należy nie tylko jej roztargnieniu. - Widzę - rzekła - że nasza woda nie smakuje pani. Zaraz każę podać coś bardziej orzeźwiającego. Czując na sobie surowy wzrok pani Tornau, Melania zmieszała się trochę. - Dziękuję łaskawej pani uprzejmie - odparła - ale jeden łyk wody wystarczy mi w zupełności. Chciałabym jeszcze pani zakomunikować, że w przyszłym tygodniu zamierzamy urządzić w Berkow festyn ogrodowy i liczymy na państwa bez zawodu. - Syn mój, odpowiedziała pani von Tornau - niezawodnie skorzysta z uprzejmego zaproszenia, co zaś do mnie, to zależeć to będzie od tego, jak się będę czuła. - Pani baronowa zgodzi się z tym, że chciałbym przyjechać z matką i jej towarzyszką i jeżeli mama nie będzie w stanie jechać, nie będę mógł zostawić jej samej w domu. - Tornau - myślała - po prostu zwariował, by mi narzucić obskurne towarzystwo tej pani. Bo przecież dał jej aż nadto wyraźnie do zrozumienia, że przyjdzie tylko wtedy, gdy zostanie zaproszona i Werkentowa. Zbyt jej jednak zależało na obecności Ralfa, wobec czego, chcąc nie chcąc, musiała połknąć gorzką pigułkę. Uśmiechnęła się mile i chcąc okazać, że przyjazd Renaty odpowiada jej życzeniom, rzekła: - Liczę na pewno, że państwo przyjedziecie do Berkow wszyscy razem. Projektujemy dla naszych gości mnóstwo niespodzianek, prawda Herbercie kochany? "Kochany Herbert" był myślami całkiem gdzie indziej. - Ależ naturalnie... mnóstwo nie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin