Dailey Janet - Tęcza po burzy.pdf

(487 KB) Pobierz
After the Storm
Janet Dailey
TĘCZA PO BURZY
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gęste listowie osłaniających ulicę drzew połyskiwało w słońcu soczystą zielenią. Równie pięknie
prezentowały się starannie przystrzyżone żywopłoty i trawniki przed domami, które zdradzały zamożność
właścicieli. Jednak nie wszyscy mieszkańcy eleganckiej dzielnicy Denver w stanie Kolorado mogli się
nie martwić stanem swego konta bankowego.
Lainie MacLeod wyglądała przez okno, nerwowo zaciskając dłonie na ramionach. Od razu zauważyła
ogromny żony mlecz na samym środku trawnika. Westchnęła. Przydałoby się, żeby choć dwa razy w
tygodniu przychodził ogrodnik. Wiedziała jednak, że nie ma na to szans, i że to kolejna z rzeczy, z
którymi musi się uporać sama.
Właściwie jaki miało sens udawanie, że żyje się na takim samym poziomie, jak inni? Sąsiedzi musieli
przecież wreszcie zauważyć, że właścicielki tego domu systematycznie pozbywają się co cenniejszych
rzeczy, choć Lainie starała się to robić możliwie dyskretnie. Duma nie pozwalała jej się przyznać, że
znalazła się w nie lada opałach.
Na podjeździe zatrzymał się mały sportowy kabriolet. Siedząca w środku szatynka poprawiła włosy,
zanim wysiadła i energicznie pomaszerowała do drzwi wejściowych. Lainie pospieszyła otworzyć, zanim
tamta zdąży zadzwonić. Z obawą spojrzała na prowadzące na piętro schody i na widoczne drzwi sypialni.
Mama przecież dopiero co zasnęła. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby się obudziła.
Lainie wiedziała, że musiałaby się w nieskończoność tłumaczyć z obecności Ann Driscoll. Pani
Simmons nie aprobowała tej przyjaźni, twierdząc, że Ann nie jest odpowiednim towarzystwem dla jej
córki. Nie przekonywał jej ani charakter dziewczyny, ani zamożność jej rodziny. Po prostu nikt nie był
wystarczająco dobry, żeby spoufalać się z jej córką.
Mimo wszelkich przeszkód, ta przyjaźń kwitła. Ann nie zawiodła nigdy, stanowiła niezawodne oparcie
podczas każdego kryzysu. Dlatego Lainie powitała ją w progu z niekłamaną radością. Jednakże jej
zaniepokojony wzrok co chwila powracał ku drzwiom pokoju matki. Nie uszło to uwagi Ann.
Przeszły do znajdującej się na tyłach domu kuchni. Nowo przybyła nie spuszczała uważnego wzroku z
przyjaciółki. Ostatnie miesiące coraz bardziej zaczynały dawać o sobie znać. Ciemne kręgi pod
orzechowymi oczami Lainie zdradzały prawdę o licznych źle przespanych nocach. Biała bluzeczka z
dekoltem pozwalała dostrzec niezwykłą kruchość ramion i wystające obojczyki. Kraciasta spódniczka
była ewidentnie za szeroka, co wskazywało na duży ubytek wagi. Nic dziwnego, że Lainie wyglądała na
wykończoną i kompletnie pozbawioną energii.
Jej ciemne włosy, niegdyś tak piękne i lśniące, straciły teraz swój blask. Widać było, że nie miała już
czasu i siły, by o nie dbać. Spinała je więc na karku ciężką klamrą, ale nie było jej w tym uczesaniu do
twarzy. Uwydatniało ono dodatkowo i tak już wyraźne kości policzkowe.
Ann patrzyła na to z ciężkim sercem, wiedziała jednak, że wszelkie jej uwagi na ten temat zostaną zbyte
machnięciem ręki. Od jakiegoś czasu Lainie lekceważyła swoje własne potrzeby.
- Dziękuję - powiedziała, biorąc od przyjaciółki szklaneczkę ponczu. - Jak się czuje mama? Czy był
rano lekarz?
Lainie spochmurniała, lecz starała się, by jej głos zabrzmiał lekko.
- Tak. Był zadowolony z jej stanu, ale to dodatkowo mamę zirytowało. - Z westchnieniem usiadła przy
stole. - Zaczęła mu wyliczać wszystkie dolegliwości. Biedny Henderson. Jest pewien, że mama
ukradkiem czyta medyczne książki taty i tam wynajduje nowe choroby, żeby dostarczyć mu zajęcia.
- Wspomniałaś mu o tym, że wychodzisz dziś wieczorem?
Nieco niepewnie popatrzyła w szczere oczy Ann.
- Tak. Powiedział, że skoro wynajęłam dyplomowaną pielęgniarkę, to on nie widzi żadnych
przeciwwskazań. - Nerwowo stukała długimi palcami o brzeg swojej szklanki. - Ale ja widzę, że mama
źle się czuje przy obcych. Myślę, że mogłybyśmy się umówić na jakiś inny dzień - zaproponowała.
- O, nie, kochana! Wszystko jest ustalone już od miesiąca. Teraz, kiedy Adam kupił bilety, nie możesz
się tak po prostu wycofać - przekonywała z werwą Ann.
Lainie wolała nie patrzeć przyjaciółce w oczy. Oparła łokieć na stole i machinalnie zaczęła pocierać
czoło dłonią.
- Owszem, nadal chcę iść na ten koncert, ale niepokoję się o mamę.
- A może dla odmiany zaczęłabyś się martwić o siebie? - spytała Ann. - Największy błąd, jaki zrobiłaś
w życiu, to był powrót do Denver. Skoro mama zachorowała, to trzeba było zapewnić jej profesjonalną
opiekę, a nie brać wszystko na swoje barki. Siedzisz tu już od siedmiu miesięcy. Ile razy wychodziłaś?
Nie mówię o wizytach w aptece i kupowaniu jedzenia.
- Och, nie wiem. Kilka razy - odparła niechętnie Lainie.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Trzy! Raz wyciągnęłam cię na obiad, raz na łażenie po sklepach i raz do
kina. Opamiętaj się, kobieto! - Ann pochyliła się nad stołem i spojrzała na przyjaciółkę proszącym
wzrokiem. - Jak tak dalej pójdzie, to się wykończysz.
- Przesadzasz.
- Wcale nie, popatrz lepiej w lustro. I zrozum, że nikt nie jest nie do zdarcia. Tak samo, jak nikt nie jest
niezastąpiony. Ktoś inny zaopiekuje się mamą równie dobrze jak ty.
Lainie zaczęła się wreszcie uśmiechać.
- Chciałabym myśleć równie trzeźwo i rozsądnie jak ty. Może wtedy przestałabym mieć ciągłe wyrzuty
sumienia.
- Czy ty nie widzisz, że twoja mama wywołuje je w tobie umyślnie? Znowu cię kontroluje, tak samo jak
kiedyś. Te trzy lata spędzone w Colorado Springs uświadomiły jej, że musi zmienić taktykę, jeśli znowu
chce cię do siebie przywiązać. Dlatego zaczęła stosować emocjonalny i moralny szantaż.
- Ależ, Ann, przecież wiesz, że to był tylko nieszczęśliwy splot okoliczności. Nie miałam wyjścia.
Wkrótce po śmierci taty mama została prawie bez środków do życia. Owszem, w dużym stopniu sama
jest sobie winna, powinna była zawczasu zadbać o ubezpieczenie. Ale to nie znaczy, że miałam ją
zostawić na pastwę losu! Kto miał się nią zająć, jak nie jedyna córka?
- A na jak długo wystarczą twoje pieniądze? - spytała cicho przyjaciółka.
Lainie nie potrafiła się przemóc i wyznać, że jej oszczędności skończyły się przed miesiącem. Miały co
jeść i gdzie mieszkać wyłącznie dzięki małej rencie po tacie i przychodzącym co miesiąc czekom,
wysyłanym przez adwokata Rada.
Ann postanowiła nie naciskać, choć jej niepokój nie zmniejszył się ani na jotę.
- Dobrze, to nie moja sprawa. - Znów pochyliła się ku Lainie, a na jej twarzy malowała się
determinacja. - Ale na dzisiejszy koncert pójdziesz, choćbym miała cię zaciągnąć siłą. Nie wiadomo,
kiedy znów będziesz miała szansę posłuchać Voighta na żywo!
Opór Lainie zaczął słabnąć. Curt Voight był wspaniałym pianistą, uwielbiała go. Rzeczywiście, byłoby
głupotą stracić taką okazję. W dodatku już od kilku lat nie uczestniczyła w takich wydarzeniach jak
koncerty, opery, wystawy. Od czasu, gdy Rad... Gwałtownie potrząsnęła głową, by odegnać nie chciane
wspomnienia.
- Pójdę - zdecydowała wreszcie, zaś Ann zadała sobie pytanie, skąd ten nagły ból w oczach przyjaciółki.
- Błagam, nie zostawiaj mnie. - Pani Simmons kurczowo zacisnęła palce na dłoni córki, gdy ta
przysiadła na brzegu łóżka.
Lainie doskonale wiedziała, że tak będzie. Dlatego wcześniej nic nie mówiła o tym, że wychodzi na
koncert. Musiała postawić matkę przed faktem dokonanym.
- Będziesz miała fachową opiekę - powiedziała uspokajająco Lainie i wskazała na stojącą obok
pielęgniarkę. - Pani Forsythe zadba o wszystko.
Twarz matki przybrała płaczliwy wyraz, zaś jej broda zaczęła drżeć.
- A jeśli coś mi się stanie? Jeśli umrę? Chcę, żebyś była wtedy przy mnie - upierała się.
- Nic się pani nie stanie - wtrąciła spokojnym głosem pani Forsythe. - A sądząc po wigorze, jaki pani
wykazuje, z pewnością pani nie umrze dzisiejszego wieczoru.
Pani Simmons natychmiast zmieniła taktykę i bezwładnie opadła na poduszki. Wyglądała jak osoba,
która lada moment wyda ostatnie tchnienie.
- Pani Forsythe wie, jak się ze mną skontaktować w razie potrzeby. Zresztą, nie zabawię długo. Po
koncercie od razu wrócę do domu.
- Nie będziesz się nigdzie włóczyć z tą okropną dziewczyną?
- Nie, mamo.
Chora powoli zamknęła oczy, jakby pokazując córce, na jak wielkie zdobywa się poświęcenie,
pozwalając jej iść się zabawić, podczas gdy ona będzie tu umierać w samotności. Lainie natychmiast
zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Naraz poczuła lekkie dotknięcie na ramieniu.
- Proszę ją teraz zostawić ze mną - usłyszała szept pielęgniarki.
Skinęła głową i cicho wymknęła się z pokoju, choć wiedziała, że mama tylko udaje sen. Chciała w ten
sposób zmusić córkę, by ta jeszcze przed samym wyjściem zajrzała na moment. Stworzyłoby to jeszcze
jedną okazję, by spróbować wymusić na niej zmianę decyzji.
Lainie czuła się winna wobec mamy, ale nie zamierzała zrezygnować z koncertu. Była to przecież
pierwsza rzecz, na jaką się cieszyła od pięciu lat. Jednak teraz zaczynała wątpić, czy będzie się w stanie
cieszyć tym wieczorem. Świadomość, że mama czuje się opuszczona, ba, wręcz zdradzona, pewnie
zatruje Lainie tych kilka godzin.
Z goryczą pokiwała głową. I do czego to doszło? Miała dwadzieścia sześć lat, a już zdążyła przegrać
swoje życie. Kiedyś była duszą towarzystwa, dosłownie ją rozchwytywano, w wielbicielach mogła
przebierać do woli, przyjaciół miała na kopy. A teraz? Teraz żyła jak pustelnik. Cały jej świat zamknął
się w tych czterech ścianach, które schwytały jak w pułapkę dwie skazane na siebie kobiety.
Ale to nie konieczność opiekowania się chorą matką wpędzała Lainie w czarną melancholię. To nie z
tego powodu miała wrażenie, że niebo nad jej głową jest zasnute ciemnymi, ciężkimi chmurami, że jest
jej duszno jak przed burzą. Właściwa przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej. Otóż Lainie wiedziała z
całą pewnością, że już nigdy w życiu nie zazna szczęścia, jakie daje miłość.
Kiedyś winiła za to matkę. Teraz jednak wiedziała, że sama się do tego przyczyniła. Po prostu była zbyt
młoda i niedoświadczona, dlatego nadal słuchała rad matki. I to był jej błąd.
Pogrążona w myślach weszła do sypialni i machinalnie zaczęła rozczesywać włosy. Zapatrzyła się w
swoje odbicie w lustrze. Przypomniał jej się ten dzień sprzed dziewięciu lat, kiedy to mama postanowiła
zająć się jej wyglądem.
Pani Simmons, wciąż nosząca ślady wielkiej urody, zmierzyła siedemnastoletnią córkę chłodnym,
szacującym spojrzeniem.
- Szkoda, że nie wyglądasz tak, jak ja za młodu - zauważyła. - Ale popracujemy nad tym. Pamiętaj, że
dzięki urodzie można wiele zyskać na tym świecie. Dlatego musisz nauczyć się ją wykorzystywać do
osiągania swoich celów.
I tak się zaczęło. Zgodnie z instrukcjami Lainie zapuściła włosy, umiejętnym makijażem podkreślała
migdałowy kształt oczu, pociągała błyszczącą szminką pełne, kuszące usta, nosiła eleganckie, lecz proste
ubrania, które nie odwracały uwagi od jej pięknej twarzy.
Nic więc dziwnego, że na widok jej nagle rozkwitłej urody wszyscy znajomi oszaleli. Znajome z całą
pewnością nie... Jedna Ann patrzyła na nią z pozbawionym zazdrości zachwytem, nie traktując jej jak
potencjalnej rywalki.
Z czułością dotknęła oprawionej w ramki fotografii, która stała na komódce. Kochana Ann. Była jedną z
dwóch osób, którym jej dobro leżało na sercu i które kochały ją taką, jaka była naprawdę. Drugą osobą,
kochającą ją bez zastrzeżeń, był ojciec. Wspaniały chirurg, który zginął przed dwoma laty w katastrofie
lotniczej. Lainie wciąż widziała jego uśmiechnięte oczy o szczerym spojrzeniu. Tak bardzo chciał, żeby
była zwyczajnie, po ludzku szczęśliwa. I tak bardzo bolał wraz z córką, gdy Rad, którego tak cenił... Nie,
dosyć tego!
Pragnęła uciec przed wspomnieniami, lecz one powracały uparcie. Wystarczyło choćby, żeby się
zastanowiła, co ma na siebie włożyć. Gdy otworzyła szafę, zdała sobie sprawę, że wszystko będzie
wisiało na niej jak na kołku. Tylko jedna rzecz mogła ją uratować w tej sytuacji. Drżącymi dłońmi
wyciągnęła wepchniętą w najciemniejszy kąt sukienkę z czarnej koronki. Rad tak bardzo ją lubił... Już
miała wcisnąć ją z powrotem, gdy zmitygowała się nagle. Dlaczego wiecznie pozwala przeszłości rządzić
teraźniejszością?
A jednak trudno było jej się pozbierać. Wystarczyło, by weszła z Ann i jej mężem do wielkiej sali
koncertowej, a natrętne wspomnienia znów zaczęły cisnąć jej się do głowy. Na szczęście wirtuozeria
Voighta wkrótce oderwała myśli Lainie od smutnych tematów.
Podczas przerwy Ann zauważyła z radością, iż jej przyjaciółka pod wpływem ukochanej muzyki
wyraźnie się zmieniła. Jej oczy znowu nabrały blasku, a na pełnych ustach rozkwitł dawno nie widziany
uśmiech. Dlatego też, gdy wyszły do holu i wmieszały się w tłum, Ann nie miała wyrzutów sumienia,
gdy przeprosiła Lainie i poszła zadzwonić do swojej czteroletniej córeczki.
- Kogo moje oczy widzą? - zawołał nagle z radosnym zdumieniem przystojny blondyn i chwycił Lainie
za rękę.
- Lee! - ucieszyła się. - Prawie zapomniałam, jak wyglądasz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin