Gaskin Catherine - Dziedzictwo Tilsitów.pdf

(2145 KB) Pobierz
261369489 UNPDF
Gaskin Catherine
Dziedzictwo Tilsitów
KSIĘGA
PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Słońce docierało tylko do odległego zakątka ogrodu; w tym miejscu Ginna zeszla z kruzganka, idac w
strone lawki, na ktorej siedziala Matka Angela. Promienie musnęły jej bladozłote włosy, po czym znów
objął ją cień. Szła powoli — wysoka szczupła dziewczyna, prosta jak struna, o wdzięcznych, pełnych gracji
ruchach. Komuś obeznanemu z końmi mogło to przypominać taneczne stąpanie młodej klaczy. Jak dotąd,
pomyślała Matka Angela, zachowuje się nienagannie.
— Wielebna Matka chciała mnie widzieć?
Wykonała zwyczajowe, pełne szacunku dygnięcie, jakim uczennice powinny witać nauczycieli. Nie
wyglądała na dziewczynę, która ledwo wczoraj dostała świadectwo ukończenia szkoły. Matka Angela
popatrzyła na nią, usiłując zwalczyć ogarniające ją rozbawienie. Jakże często obserwowała tę zmianę u
swoich uczennic. U większości z nich następowała ona stopniowo; Ginny odmieniła się w jednej chwili.
— Widzę, że jesteś przygotowana do jutrzejszego wyjazdu, Ginny?
— Tak, Matko. — Przebrała się już z przepisowej bluzki i spódnicy w bawełnianą sukienkę w paski,
uwydatniającą jej wysokie, jędrne piersi. Jasne włosy z zakrywającą czoło grzywką upięte były w węzeł nad
karkiem. Zapewne niebawem się rozsypią, pomyślała Matka Angela, chociaż jak dotąd Ginny bywała
porządnie uczesana. Jutro, w taksówce wiozącej ją na lotnisko, sięgnie po pomadkę i umaluje sobie usta.
One wszystkie tak robią, myśląc, że zakonnice o niczym nie wiedzą. Po każdych wakacjach dziewczęta
wracały uczesane jak modne w tym akurat sezonie gwiazdy filmowe. Kiedyś Matka Angela musiała nawet
wydać ścisłe polecenia w tej kwestii — z powodu popularności uczesania niejakiej Brigitte Bardot.
Dziewczęta naśladowały wszystko bezkrytycznie i z entuzjazmem właściwym ich wiekowi.
Większość mieszkanek Puerto Rico wychodziła za mąż tuż po ukończeniu szkoły; dojrzewały na oczach
zakonnic. Ginny miała zupełnie inny temperament.
stronę ławki, na której siedziała
2
— Siadaj, Ginny. Muszę porozmawiać z tobą o Isobeł Tilsit. Szkoda że mnie tu nie było, kiedy przyjechała,
ale musiałam po południu odwiedzić szkołę w Barraquitas. A ona rano wyjechała z San Juan do Londynu,
jak mi powiedziała Matka Lucia...
Ginny skinęła tylko głową. Jaka ona piękna, pomyślała Matka Angela. Jasna blondynka, jak jej matka, ale
brwi jak jaskółcze skrzydła, rzęsy i szare oczy ma po Tilsitach. Ma taki harmonijny układ kostny twarzy —
na pewno ładnie się zestarzeje. Na razie jednak była młodziutka i po raz pierwszy w życiu zbuntowana.
Spoglądała powściągliwie, ale czujnie.
— Opowiedz mi o swojej ciotce. Ginny pokręciła głową.
— Wcale nie uważam jej za ciotkę. Zwracałam się do niej „panno Tilsit". Byłam chyba bardzo nieuprzejma.
— Opowiedz.
Dziewczyna odwróciła wzrok. Patrzyła na wierzchołki drzew, poruszane łagodnym podmuchem.
Zakonnica cierpliwie czekała; czuła, że za chwilę słowa popłyną. Spokój i intymność tego miejsca
wyzwalały w dziewczętach naturalną ufność. Ogród pomagał przełamywać bariery między uczennicami a
nauczycielkami. Była pewna, że i Ginny, chociaż zagniewana i zbuntowana po niedawnych przeżyciach,
potrafi się przed nią otworzyć. Matka Angela czekała spokojnie, gotowa ją wysłuchać.
2
Koniec szkolnych rygorów miał być początkiem poznawania prawdziwego życia. Kiedy Ginny wspominała
ostami dzień w klasztorze w San Juan, myślała o tych dwóch sprawach jednocześnie. Co do pierwszej nie
miała wątpliwości — powiedziano jej, że od tej pory będzie przestrzegać swojej własnej dyscypliny. Na
poznawanie życia czekała natomiast z upragnieniem, chociaż zakonnice w klasztorze Santa Maria tego
tematu prawie nie poruszały! Ginny zdawała sobie sprawę, że wyrosła z klasztornego mundurka; świat
zewnętrzny wabił ją coraz bardziej natarczywie. Ostatni dzień w szkole miał być dla niej pamiętny również
z innego powodu — tego dnia uświadomiła sobie, co dla niej znaczy nosić nazwisko Tilsit. To też był
początek poznawania życia.
Wszystko inne kończyło się tego właśnie popołudnia. Poprzedniego dnia wręczono im dyplomy, a młodsze
klasy rozpuszczono do domów. Ostatnie poranne nabożeństwo dla abiturientek miało szczególnie
uroczysty charakter. Ginny nie była wprawdzie katoliczką, ale klęcząc w głębi kaplicy bardzo pragnęła w
nim uczestniczyć; oczekiwała jakiegoś doznania, które pozwoliłoby rozładować ciążące jej napięcie. Szaty
liturgiczne miały tego ranka barwę zieloną — kolor nadziei, kolor domu. Kazanie Ojca Garcii było pełne
uczucia, ale brzmiał w nim niepokój. Teraz ani on, ani zakonnice nie bardzo
4
wiedzieli, jak traktować dziewczęta. A co z dyscypliną? Po mszy podano śniadanie. Było odświętnie i
wesoło, jak na przyjęciu, chociaż zakonnice wydawały się nieco przygaszone. Oto na zawsze żegnały się z
dziewczętami. Następnego dnia przybędą po nie rodzice, a później szkoła całkiem opustoszeje.
Kiedy Ginny spakowała już swoje rzeczy, wzięła książkę i poszła do ogrodu. Nie otworzyła jej jednak, tylko
położyła obok na ławce. Wieczorem odda książkę do biblioteki, cóż z tego, że nie przeczytaną? Żegnaj,
szkolna dyscyplino! Jutro rano przyjedzie ojciec; odbędą ostatnią rozmowę z Wielebną Matką — dłuższą
niż inni rodzice, gdyż John Tilsit znał Wielebną Matkę z czasów ich młodości w Anglii. I już będzie po
wszystkim. Z klasy na górze dobiegło ją głuche trzaśnięcie pokrywy ławki opróżnianej z książek i wybuch
nerwowego śmiechu. Bardzo młodzieńczego śmiechu. Usłyszała, jak ktoś biegnie po balkonie na drugim
piętrze. Zazwyczaj było to surowo zabronione. Oparła się o rozgrzaną słońcem ścianę, przymykając
leniwie oczy i wdychając zapachy kwitnącego ogrodu. Jego kolory przechowywała pod powiekami, jakby
nigdy nie miały wyblaknąć. Całe Puerto Rico tonie w barwach kwiatów, w bujności zieleni. Tutaj, na
dziedzińcu, w samym środku starego San Juan, rosła wysoka poincjana, obsypany białymi kwiatami
uroczyn, a po murze pięła się płomieniem szkarłatna bugenwilia. Kilka lat temu, kiedy Ginny tu przybyła,
nie mogła objąć grubej łodygi bugenwilii dziecinną rączką; teraz ręce jej urosły, a łodyga nie pogrubiała.
Pnącze było starsze niż Siostra Aloysius, najstarsza zakonnica w klasztorze; ale oczywiście nie tak
wiekowe jak mur, po którym się pięło. Nikt dokładnie nie wiedział ile lat liczy sobie klasztor Santa Maria.
Niektóre jego fragmenty pochodziły jeszcze sprzed huraganu, jaki prawie dwieście lat temu zniszczył
wszystkie dokumenty dotytyczące budowy.
Czas Ginny upływał mierzony różnymi drobnymi sprawami, właściwie bez znaczenia. Na przykład
awansowanie do seniorek — uzyskała w ten sposób prawo do korzystania z górnego ogrodu, gdzie zawsze
dął wiatr od portu. Widać było stamtąd La Fortaleza — rezydencję gubernatora, a dalej wejście do portu i
Isla de Cabras Catano, na przeciwległym brzegu zaś niewyraźne zarysy gór na horyzoncie. Można też było
sobie pooglądać coś zupełnie innego. Na plaży w dole często kręcili się szczupli, zgrabni portorykańscy
chłopcy, którzy kiwali do niej rękami, a nawet gwizdali na jej widok. Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy,
stało się również jakąś miarą czasu. Ginny, ze swymi jasnymi, prostymi włosami, wyróżniała się zdecydo-
wanie w szeregu ciemnowłosych dziewcząt o oliwkowej karnacji, które razem z nią oblegały murek ogrodu
i od czasu do czasu zdobywały się na to, by też pomachać chłopcom. El Yanqui , zawołał kiedyś w jej
kierunku jeden z nich. Nie była Amerykanką, ale on o tym nie wiedział. W takich wypadkach prawie
zawsze pojawiała się któraś z zakonnic i nakazywała uczennicom natychmiast odejść od muru; za karę
przez tydzień nie wolno im było korzystać z górnego ogrodu. Ale jutro, myślała Ginny, wszystko to stanie
się dla mnie przeszłością.
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin