Ludzie Czarnego Kr�gu Robert E. Howard Ludzie Czarnego Kr�gu 1. �mier� kr�la Kr�l Vendii umiera�. W�r�d parnej, gor�cej nocy nios�o si� dudnienie �wi�tynnych gong�w i ryk konch. S�abe echo tego ha�asu dochodzi�o do komnaty o z�otym sklepieniu, w kt�rej Bunda Czand miota� si� na wy�cie�anym aksamitem pos�aniu. Ciemna sk�ra kr�la l�ni�a od potu, a palce szarpa�y przetykan� z�otem po�ciel. By� jeszcze m�ody; nie zraniono go w��czni�, nie wsypano trucizny do wina. A jednak na skroniach nabrzmia�y mu sine w�z�y �y�, a oczy zasnu� cie� zbli�aj�cej si� �mierci. U podn�a podium kl�cza�y dr��ce niewolnice, a u wezg�owia sta�a siostra kr�la, Devi Jasmina, spogl�daj�c na� z g��bok� trosk�. By� z ni� wazam, s�dziwy szlachcic od dawna nale��cy do kr�lewskiego dworu. Gdy daleki �omot b�bn�w dotar� do jej uszu, Jasmina gwa�townym ruchem podnios�a g�ow�. - Ach, ci kap�ani i ca�a ta wrzawa! - wykrzykn�a z gniewem i rozpacz�. - S� tak samo bezradni jak medycy! On umiera i nikt nie wie dlaczego. Umiera - a ja stoj� tu bezradna, ja, kt�ra pu�ci�abym z dymem ca�e miasto i przela�a krew tysi�cy, aby go ocali�! - Nie znalaz�aby� w Ajodii cz�owieka, kt�ry nie chcia�by umrze� zamiast niego, gdyby to by�o mo�liwe, Devi -odpar� wazam. - Ta trucizna... - M�wi� ci, �e to nie trucizna! - krzykn�a. - Od dziecka by� strze�ony tak dobrze, �e najzr�czniejsi truciciele Wschodu nie zdo�ali go dosi�gn��. Pi�� czaszek bielej�cych na Wie�y Latawc�w dowodzi, �e pr�bowano - daremnie. Dobrze wiesz, �e mamy dziesi�ciu m�czyzn i dziesi�� kobiet, kt�rych jedynym obowi�zkiem jest kosztowanie jego wina i potraw, a jego komnaty strze�e pi��dziesi�ciu stra�nik�w - tak jak w tej chwili. Nie, to nie trucizna -to czary. Okropna kl�twa... Umilk�a, bo kr�l przem�wi�; jego posinia�e wargi nie poruszy�y si�, a w szklistych oczach nie pojawi� si� nawet przeb�ysk �wiadomo�ci, lecz jego g�os wzni�s� si� w upiornym wo�aniu, niewyra�nym i cichym, jakby wzywa� j� z niezg��bionych, smaganych wiatrem otch�ani. - Jasmino! Jasmino! Siostro moja, gdzie jeste�? Nie mog� ci� znale��. Wsz�dzie ciemno�� i wycie wichr�w! - Bracie! - zawo�a�a Jasmina, konwulsyjnym ruchem chwytaj�c bezw�adn� d�o�. - Jestem tu! Czy mnie nie poznajesz? Urwa�a widz�c zupe�n� oboj�tno�� maluj�c� si� na twarzy kr�la. Z jego ust wydoby� si� s�aby, nieartyku�owany j�k. Niewolnice u st�p podium zaskomli�y ze strachu, a Jasmina rozdziera�a szaty w udr�ce. W innej cz�ci miasta pewien cz�owiek spogl�da� zza a�urowej kraty balkonu na d�ug� ulic� o�wietlon� ponurym blaskiem dymi�cych pochodni, ukazuj�cym zwr�cone ku niebu ciemne twarze o l�ni�cych bia�kach oczu. Z tysi�cy ust dobywa�o si� przeci�g�e zawodzenie. M�czyzna wzruszy� szerokimi ramionami i wr�ci� do komnaty o pokrytych arabeskami �cianach. By� wysoki, dobrze zbudowany i odziany w kosztowny str�j. - Kr�l jeszcze nie umar�, ale ju� s�ycha� �a�obne pienia - rzek� do innego m�czyzny, kt�ry ze skrzy�owanymi nogami siedzia� na macie w k�cie pokoju. Ten drugi mia� na sobie br�zow� tog� z wielb��dziej we�ny, sanda�y i zielony turban. Popatrzy� oboj�tnie na m�wi�cego: - Ludzie wiedz�, �e nie doczeka �witu - odpar�. Pierwszy obrzuci� go przeci�g�ym, badawczym spojrzeniem. - Nie mog� poj�� -powiedzia� - dlaczego musia�em tak d�ugo czeka�, by twoi panowie uderzyli. Skoro mogli zabi� kr�la teraz, dlaczego nie mogli tego zrobi� kilka miesi�cy wcze�niej? - Nawet sztuk�, kt�r� ty zwiesz magi�, rz�dz� kosmiczne prawa - odpar� cz�owiek w zielonym turbanie. - Gwiazdy kieruj� takimi dzia�aniami tak samo jak innymi sprawami. Nawet moi panowie nie s� w stanie tego zmieni�. Dop�ki gwiazdy nie znalaz�y si� we w�a�ciwym po�o�eniu, nie mogli rzuci� czaru. D�ugim, poplamiomym paznokciem kre�li� konstelacje na marmurowych p�ytach pod�ogi. - Pozycja Ksi�yca wr�y nieszcz�cie kr�lowi Vendii; zamieszanie w�r�d gwiazd, �mija w Domu S�onia. Przy takim po�o�eniu niewidoczni stra�nicy opuszczaj� dusz� Bundy Czanda. W niewidzialnych kr�lestwach droga staje otworem i kiedy uda�o si� znale�� punkt kontaktu, pos�ano ni� pot�ne si�y. - Punkt kontaktu? - docieka� drugi m�czyzna. - Masz na my�li ten kosmyk w�os�w Bundy Czanda? - Tak. Wszystkie cz�ci ludzkiego cia�a pozostaj� ze sob� w styczno�ci, z��czone nierozerwalnymi wi�zami. Kap�ani Asura od dawna to podejrzewali, tak wi�c obci�te paznokcie, w�osy i inne resztki pochodz�ce od cz�onk�w kr�lewskiej rodziny s� przezornie spopielane, a popi� ukrywany starannie. Jednak na usilne b�agania ksi�niczki Kosali, kt�ra nieszcz�liwie si� w nim zakocha�a, Bunda Czand podarowa� jej kosmyk swych d�ugich, czarnych w�os�w na pami�tk�. Kiedy moi panowie zadecydowali o losie kr�la, ten kosmyk zosta� skradziony ze z�otego, wysadzanego klejnotami pude�ka, kt�re ksi�niczka trzyma w nocy pod poduszk�, a na jego miejsce pod�o�ono inny, tak podobny, �e nie zauwa�y�a r�nicy. P�niej prawdziwy kosmyk przeby� wraz z karawan� wielb��d�w d�ug�, d�ug� drog� do Peszkauri i przez prze��cz Zaibar, a� dotar� do r�k tych, do kt�rych mia� dotrze�. - Zwyk�y kosmyk w�os�w - mrukn�� szlachcic. - Dzi�ki kt�remu mo�na dusz� wydoby� z cia�a i poci�gn�� w bezkresn� otch�a� mroku - rzek� cz�owiek siedz�cy na macie. Szlachcic przygl�da� mu si� z ciekawo�ci�. - Nie wiem, czy jeste� cz�owiekiem czy demonem, Khemsa - powiedzia� w ko�cu. - Ma�o kto z nas jest tym, na kogo wygl�da. Mnie Kszatrijasi znaj� jako Ke�m Szacha, ksi�cia z Iranistanu, a jestem takim samym przebierancem jak inni. Tak czy inaczej, wszyscy ludzie s� zdrajcami, a po�owa z nich nie wie nawet, komu s�u�y. Ja przynajmniej nie mam takich w�tpliwo�ci, bo s�u�� kr�lowi Turanu, Jezdigerdowi. - A ja Czarnym Wr�bitom z Imszy - rzek� Khemsa - i moi panowie s� pot�niejsi od twego kr�la, swoj� sztuk� bowiem dokonali tego, czego on ze swymi tysi�cami zbrojnych nie zdo�a� dokaza�. �a�osne j�ki Vendian wznosi�y si� pod rozgwie�d�one niebo i o�li ryk konch przeszywa� parne ciemno�ci nocy. W pa�acowych ogrodach �wiat�a pochodni odbija�y si� w polerowanych he�mach, wygi�tych mieczach i wysadzanych z�otem napier�nikach. Wszyscy szlachetnie urodzeni wojownicy Ajodii zebrali si� w wielkim pa�acu lub wok� niego, a przy ka�dej z niskich, �ukowatych bram i przy ka�dych drzwiach sta�o na stra�y pi��dziesi�ciu �ucznik�w ze strza�ami na ci�ciwach. Lecz �mier� kroczy�a przez kr�lewski pa�ac i nikt nie m�g� powstrzyma� jej cichego pochodu. W komnacie o z�otym sklepieniu kr�l krzykn�� ponownie, dr�czony paroksyzmami okropnego b�lu. Jego g�os by� zn�w s�aby i daleki. Devi pochyli�a si� nad nim, dr��c z l�ku spowodowanego czym� gorszym ni� groza �mierci. - Jasmino! - rozleg� si� znowu ten st�umiony, pe�en cierpienia okrzyk z niezg��bionych otch�ani. - Pom� mi! Jestem tak daleko od domu! Czarnoksi�nicy zaci�gn�li moj� dusz� w smagane wichrem ciemno�ci. Usi�uj� przerwa� srebrn� ni�, kt�ra wi��e mnie z umieraj�cym cia�em. K��bi� si� wok�. Ich r�ce s� niczym szpony, a ich oczy s� czerwone jak ognie jarz�ce si� w mroku. Och, ocal mnie, siostro! Ich dotyk pali mnie jak ogie�! Zniszcz� moje cia�o i zgubi� moj� dusz�! C� to przywiedli przede mnie? Och! S�ysz�c bezgraniczne przera�enie w jego g�osie Jasmina krzykn�a przera�liwie i przypad�a mu do piersi w bezmiernej udr�ce. Cia�em kr�la wstrz�sn�y straszliwe skurcze; z wykrzywionych warg pop�yn�a piana, a zaciskaj�ce si� spazmatycznie palce zostawi�y sine �lady na ramionach dziewczyny. Jednak jego oczy straci�y szklisty wyraz, jakby wiatr rozwia� na chwil� zasnuwaj�c� je mg��, i kr�l spojrza� przytomnie na siostr�. - Bracie! - za�ka�a. - Bracie... - Spiesz si�! - j�kn��, a jego s�abn�cy g�os brzmia� ca�kiem rozumnie. - Znam ju� przyczyn� mojej zguby. Odby�em dalek� podr� i zrozumia�em wszystko. To czarnoksi�nicy z Himelii rzucili na mnie czar. Wydobyli moj� dusz� z cia�a i zabrali j� daleko, do kamiennej komnaty. Tam pr�buj� zerwa� srebrn� ni� �ycia i uwi�zi� moj� dusz� w ciele ohydnego potwora, kt�rego ich zakl�cia przywiod�y z piekie�. Ach! Czuj� ich si��! Tw�j p�acz i u�cisk twych palc�w sprowadzi�y mnie z powrotem, ale tylko na chwil�. Moja dusza wci�� trzyma si� cia�a, lecz ta wi� s�abnie. Szybko - zabij mnie, zanim na zawsze uwi꿹 mnie w tej otch�ani! - Nie mog�! - szlocha�a bij�c si� w piersi. - Szybko, nakazuj� ci! - w s�abn�cym szepcie pojawi� si� dawny w�adczy ton. - Zawsze by�a� mi pos�uszna - us�uchaj ostatniego rozkazu! Wy�lij m� czyst� dusz� na �ono Asura! Spiesz si�, bo inaczej ska�esz mnie na wieczny pobyt w ciele obrzydliwej poczwary! Zabij mnie, nakazuj� ci! Zabij! Z rozpaczliwym krzykiem Jasmina wyrwa�a zza pasa nabijany drogimi kamieniami sztylet i zatopi�a go po r�koje�� w piersi brata. Kr�l wypr�y� si�, jego cia�o zwiotcza�o; ponury u�miech wykrzywi� martwe wargi. Jasmina rzuci�a si� na us�an� sitowiem posadzk�, t�uk�c w ni� zaci�ni�tymi pi�ciami. Na zewn�trz rycza�y konchy i grzmia�y gongi, a kap�ani ranili swe cia�a miedzianymi no�ami. 2. Barbarzy�ca z g�r Czunder Szan, gubernator Peszkauri, od�o�y� z�ote pi�ro i uwa�nie odczyta� list, kt�ry w�a�nie napisa� na pergaminie opatrzonym piecz�ci� swego urz�du. Rz�dzi� w Peszkauri od tak dawna jedynie dzi�ki temu, �e wa�y� ka�de s�owo, zanim je wypowiedzia� czy napisa�. Niebezpiecze�stwo rodzi rozwag�, a tylko ludzie ostro�ni �yli d�ugo w tym dzikim kraju, gdzie rozpalone r�wniny Vendii styka�y si� z poszarpanymi turniami Himelii. Godzina jazdy na zach�d lub p�noc wystarcza�a, by przekroczy� granic� i znale�� si� w g�rach, gdzie rz�dzi�o prawo pi�ci i no�a. Gubernator by� w komnacie sam. Siedz�c za bogato rze�bionym, inkrustowanym sto�em z mahoniu widzia� przez szerokie, otwarte dla och�ody okno kwadrat granatowego nieba, usianego wielkimi, bia�ymi gwiazdami. Blanki przylegaj�ce do okna muru rysowa�y si� ledwie widoczn� czarn� lini�, a dalsze strzelnice i ambrazury gin�y na tle rozgwie�d�onego nieba. Forteca gubernatora sta�a poza murami miasta, strzeg�c wiod�cej do niego drogi. Wiet...
marc144