Phillipson Sandra - Pojedź ze mną do Kalifornii.pdf

(512 KB) Pobierz
380739263 UNPDF
Sandra Phillipson
POJEDŹ ZE MNĄ
DO KALIFORNII
1
Zachód słońca był wprost bajeczny. Promienie
słoneczne barwiły horyzont na złoto, a niebo lśniło
fioletowym blaskiem. I akurat wtedy coś okropnie
zabrzęczało w silniku, przerywając tę niosącą uko­
jenie chwilę.
- Do diabła! - zawołała gniewnie Leslie
Carlson.
Już po raz drugi, pełna obaw, zlustrowała tablicę
rozdzielczą i zerknęła na niebezpiecznie migającą
czerwoną lampkę, która zdradzała zazwyczaj
miejsce awarii. Nie odkryła jednak nic podejrza­
nego i westchnęła z rezygnacją, dochodząc do
wniosku, że ten dziwny dźwięk pod maską naj­
prawdopodobniej jest czymś zupełnie normalnym
w każdym wynajętym wozie, a więc nie ma
potrzeby się denerwować.
Z radia płynęły dźwięki gorącej muzyki ro­
ckowej, toteż bezwiednie palce Leslie rytmicznie
zaczęły wybijać takt na kierownicy. Jej myśli
powędrowały jednak w zupełnie innym kierunku -
do elektrowni atomowej, w której przez cały
tydzień robiła wywiady. Dla gazety, gdzie praco­
wała jako reporterka, przeprowadzała rozmowy z
dyrekcją i całą załogą. Czasu na przygotowanie
było niewiele, czym się jednak zupełnie nie mart­
wiła. Koncepcję już miała w głowie. Na razie z
radością myślała o powrocie do Nowego Jorku i
możliwości przelania tej historii na papier.
Niesamowity metaliczny odgłos wyrwał dzie­
wczynę z rozmyślań. Tym razem to coś brzmiało o
wiele groźniej, a po chwili silnik zaczął zacinać się i
prychać. Leslie spoglądała bezradnie na tablicę
rozdzielczą i zastanawiała się, jak to się skończy.
Jeśli samochód zastrajkuje, będzie potrzebowała
pomocy. A kto jej pomoże na tym odludziu? W
zasięgu wzroku nie było innych samochodów i Les­
lie przypomniało się, że odkąd opuściła elektrow­
nię, żaden jej nie mijał. No, ale na razie jeszcze
jechała. Leslie objęła kierownicę, błagając usilnie
wóz, aby jej nie zawiódł.
Krajobraz za oknem zmieniał się, linia hory­
zontu traciła wyrazistość. Za godzinę ściemni się
już zupełnie. Ale wówczas, wmawiała sobie Leslie,
będzie bezpieczna na lotnisku w Chicago. Robienie
reportażu o elektrowni było co prawda interesujące
i sprawiło jej wiele satysfakcji, ale teraz cieszyła się
bardziej z możliwości powrotu do Nowego Jorku.
Nagle coś zatrzeszczało w trybach. Serce Leslie
podskoczyło do góry. Nacisnęła hamulce i skiero­
wała wóz na prawą stronę szosy. Zaparkowała bez
problemu, aczkolwiek obawiała się, że może silnik
na tyle się usamodzielnił, iż wyleci za nią na drogę.
Bardzo ostrożnie otworzyła drzwiczki i wysiadła.
Z przerażeniem w oczach obserwowała kłęby pary
unoszące się spod maski. Czyżby ta piekielna
maszyna miała ochotę eksplodować? Leslie prze-
zornie odeszła na bok, żeby tutaj zastanowić się
nad swoim przykrym położeniem. Nie miała wątp­
liwości - uszkodzenie było poważne. Ten samo­
chód nie dowiezie jej do Chicago.
Z wściekłością kopnęła w tylną oponę, zabrała
swoją jedwabną chusteczkę z tylnego siedzenia. Nie
było sensu stać dłużej koło tego wraka. Będzie
zmuszona dojechać na lotnisko autostopem.
Łagodny wietrzyk owiewał błyszczące, kaszta­
nowe włosy, przytrzymywane turkusową chustką,
podkreślającą kolor jej oczu.
Leslie zarzuciła dziarsko torbę na ramię i poma­
szerowała. Przecież jakiś wóz musi tędy kiedyś
przejechać. W żadnym wypadku nie może spóźnić
się na samolot. Jeśli nie zdąży na czas przygotować
artykułu, czekają ją nieprzyjemności.
Pierwszy samochód, który po pewnym czasie ją
minął, nawet nie zwolnił. Leslie wzruszyła ramio­
nami. Zauważyła, że za kierownicą siedziała
kobieta, i nawet nie miała tej nieznajomej za złe, że
się nie zatrzymała. To były konieczne środki ostro­
żności. Sama najprawdopodobniej też by tak
postąpiła.
W dzisiejszych czasach niebezpiecznie było
zabierać autostopowiczów. A i dla nich taka jazda
też nie była pozbawiona ryzyka. Leslie wiedziała,
że powinna uważać, żeby bezpiecznie dotrzeć do
domu. Może poszczęści się jej i całe to wydarzenie
skończy się dobrze.
Zbliżał się drugi pojazd. Leslie usłyszała go,
zanim zdążyła zauważyć. Ryzykownie pędził w jej
stronę, aż przejechał obok i zniknął gdzieś w dali.
Wywnioskowała, że kierowca po prostu nie zauwa­
żył postaci w ciemnym płaszczu. Zdążyło się pra­
wie zupełnie ściemnić. A tak w ogóle to chyba nikt
się w tej okolicy nie spodziewał autostopowiczki.
Zaraz potem usłyszała za sobą warkot jakiejś
ciężkiej maszyny. Ogromne, czarne monstrum
toczyło się po szosie, dwa wielkie i jasne reflektory
rozświetlały noc. Leslie zamachała, mając nadzieję,
że kierowca tego wehikułu przystanie. I rzeczywiś­
cie, wielgachny pojazd zwolnił i przyhamował z
przeraźliwym piskiem opon parę metrów dalej.
Leslie odetchnęła z ulgą i podbiegła do szoferki.
- Dziękuję! - zawołała otwierając drzwi. -
Dziękuję, że pan się zatrzymał. - Mrok skrywał jej
smukłą postać, ale ostre światło oślepiło ją. Leslie
zamrugała, po czym spróbowała rozejrzeć się po
szoferce. Wolała wiedzieć, zanim wsiądzie, jak
wygląda mężczyzna, który się nad nią zlitował.
Wierzyła w swój dar oceniania ludzi. Przecież nie
będzie się pakowała w niebezpieczną przygodę!
Czapka rzucała cień na oczy szofera, tak że Les­
lie niestety nie mogła rozpoznać twarzy. Zauważyła
jednak, że mężczyzna za kierownicą był dobrze
zbudowany. Zdradzał to sposób, w jaki się nad nią
pochylał. Podczas usilnej próby ocenienia go, czuła
że taksuje ją wzrokiem.
- No, niech pani wsiada! - polecił oschle.
Leslie zawahała się. Ton jego głosu nie przypadł
jej do gustu.
- No, hop! - powtórzył zniecierpliwiony. -
Przecież pani nie ugryzę.
- Wcale na to nie liczę - odparowała i wdrapała
Zgłoś jeśli naruszono regulamin