Jan Twardowski
Rachunek dla dorosłego
Wybór wierszy
"Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza",
Warszawa 1982
Od autora
Wiersze to jeszcze jeden
sposób mówienia do drugiego
człowieka - i do samego siebie.
Są tacy, co uważają, że
człowiek, który je tworzy, szuka
własnych przeżyć. Czy o to tylko
chodzi? Wydaje się, że powinien
odnajdywać tę prawdę, która go
przerasta, tę, która stale się
mu wymyka. Prawda ta jest tak
obszerna, że chociaż było tylu
wspaniałych poetów, wciąż
pojawiają się nowi i podejmują
jeszcze raz ten sam trud.
Pochłania mnie wiara, ale
wiara, która nie jest statyką,
zatrzymaniem się, lecz ciągłym
odkrywaniem na nowo tajemnicy.
Pochłania mnie pragnienie
zgłębienia treści wspólnych nam
wszystkim, szukającym odpowiedzi
na nasze ludzkie lęki,
wynikające między innymi z
poczucia samotności czy trwogi
wobec spraw ostatecznych.
Świat można zaakceptować,
jeśli się dostrzeże wartość czy
nawet więcej - urok dramatu,
jaki jest składnikiem życia.
Choć to takie zadziwiające.
Można przyjąć także wiele innych
spraw, jak na przykład
różnorodność typów ludzkich,
którym wspólna jest jednak
potrzeba rozwiązywania tajemnicy
życia.
Jest poznanie naukowe,
intelektualne, oparte na
łańcuchu logicznie biegnących
myśli, ale poezja posługuje się,
według mnie, poznaniem
intuicyjnym i dlatego może być
na pozór nielogiczna i
zdumiewająco trafna zarazem. Bo
rodzi się z wyobraźni i
podświadomości, tajemniczej
głębi człowieka. Potrafi od razu
wskoczyć w środek sprawy, objąć
całość.
Wspaniała i urzekająca jest
miłość człowieka. Dlaczego
jednak próbuję mówić o niej w
paradoksach? - na przykład: "Są
tacy co się na zawsze kochają i
dopiero wtedy nie mogą być
razem" albo "miłość to
samotność co łączy
najbliższych". Myślę, że stale
kochamy to, co jest większe od
nas. Znowu zawsze ta wymykająca
się prawda.
Zachwyca mnie otaczający nas
świat, jego kolor, dźwięk,
zapach, różnorodność. Wracam do
starego Linneusza, który nazywał
po imieniu zwierzęta, ptaki,
rośliny. Długo i cierpliwie
uczyłem się przyrody, czytam
książki przyrodnicze. Zbieram
zielniki. Kiedy się mówi tyle o
człowieku, o różnie pojmowanym
humanizmie - widzę urok szpaka,
wilgi, dzikiego królika,
szorstkowłosego wyżła. Juliusz
Słowacki w znanej strofie z
"Beniowskiego" pisze, że Bóg
jest Bogiem rozhukanych koni, a
nie pełzających stworzeń, sądzę,
że jest także Bogiem chrząszczy,
mrówek, biedronek i szczypawek.
Czy takie widzenie przyrody
nie uczy nas pokory?
Przecież to samo światło pada
i na ludzi, i na koniki polne, i
na świerszcze.
Świat dany nam jest w sposób
rzeczywisty, a nie tylko
wyobraźniowy. Nie istnieje jako
pomyślenie czy poetycka rzecz.
Jest zbiorem rzeczy
egzystujących. I dlatego lubię
nazywać po imieniu drzewa,
kwiaty, kamienie. Daleki jestem
od operowania, tak powszechnego
dziś, znakami: ptak, zwierzę,
ryba, liść, kwiat. Widzę bowiem
dzięcioła, kosa, bociana,
słonia, pstrąga, ślaz, borsuka,
wrotycz, makolągwę - konkretny,
nie anonimowy świat. Wiem, że
liść wiązu drapie, że gryka
rośnie na czerwonej łodydze, że
gile mają nosy grube, a dudki
krzywe, że pstrągi są
szaroniebieskie, a wilcza jagoda
brunatnofioletowa.
Zdumiewam się i zachwycam
urodą i dziwnością widzialnego i
niewidzialnego świata. To, co
widzialne, dotykalne, pozwala
określić granice niewiadomego i
niepoznawalnego. Bez tej jedynej
bliskiej miary świata nie dałoby
się też dostrzec i pojąć jego
nieuchwytnych tajemnic.
Interesuje mnie więc wszystko:
ptaki, kwiaty, owady, kamienie.
I zamiast o katedrach i gotykach
wolę pisać o drzewach, które
mają w sobie coś ze wspomnienia
raju. Świat jest naprawdę
cudowny...
Artysta nie fotografuje
rzeczywistości. Myślę, że jeśli
patrzy na przyrodę, nie musi jej
analizować, dostrzega jej pewne
elementy w zależności od swoich
przeżyć. Chłopiec, który wręcza
ukochanej różę, nie myśli o tym,
że owad zranił się o jej kolec.
Liczymy siedem, pięć albo dwie
kropki na biedronce - nie
wiedząc, że jest drapieżnikiem.
Czy jednak jest to tylko
okrucieństwo? Można dostrzec w
przyrodzie nawet humor.
Pasikonik ma oczy na przednich
nogach, koliber leci tyłem,
kowalik chodzi do góry ogonem. A
ja lubię humor dyskretnego
uśmiechu, który rodzi się na
przykład z zestawienia rzeczy
nieoczekiwanych.
Obce są mi retoryka, dydaktyka
i patos. Próbuję pisać wiersze,
które nie byłyby manifestami.
Lepiej niech nie nawołują i nie
nawracają. Niech niosą swoje
treści w łagodnym zawieszeniu, w
zaufaniu, w żarliwej otwartości
na życie i jego powszednie
sprawy. Niech podejmują dialog
ze wszystkimi postawami. Myślę,
że kto, jak kto, ale poeta
powinien być towarzyszem
wierzących i niewierzących.
Szukać tego, co łączy, a nie
dzieli.
Tylko szczerość przeżycia
zbliża ludzi i może przekonywać.
Nie znoszę ironicznego grymasu.
Czy nie podważa on czasem samego
faktu ludzkiej egzystencji? Jak
już wspomniałem, lubię humor.
Dostrzegam w nim świadectwo
pokory, wewnętrzne ciepło,
próbuję dystansu. Nieraz
wydobywa go staroświecki rym.
Dla mnie największym dramatem
jest dramat wolnej woli
człowieka, dramat wyboru
pomiędzy dobrem a złem. Dramat
moralności. Jakie to
przerażające, że to właśnie
człowiek może mordować,
krzywdzić, wywołać wojnę. Ale
przecież i w świecie upadającego
człowieka można dostrzec tyle
poświęcenia, miłości, dobroci,
żalu. Nie tylko Ojca Kolbe, ale
i Janusza Korczaka. Nawet na
dramat patrzę oczyma
starożytnych, którzy w dramacie
nie widzieli tragedii rozpaczy,
ale niezrozumiałe działanie.
Wydarzenia miały głębię
perspektywiczną, były symbolem
nieskończoności i ukazywały
tajemnicę. Dramat mógł być
oczyszczeniem, trudną drogą do
dobra.
Tyle się dzisiaj mówi o
pokoleniach artystów, o
pokoleniu młodych, średnich i
starych. Pamiętamy, że w okresie
pozytywizmu przeciwstawiano
starym pokolenie młodych. Jednak
wtedy były to tak zwane
pokolenia "ludzkie" w dokładnym
tego słowa znaczeniu. Dzisiaj
pokolenia niezwykle prędko się
zmieniają. Nadpływają jak fale.
Trwają nieraz tylko pięć lat.
Mówi się: nowa albo stara fala.
Ci, którzy uważają się za
lepszych od innych tylko
dlatego, że są młodzi - kują
przeciwko sobie broń, bo
przecież tak szybko nazwą ich
starymi. Nie patrzę więc na wiek
autora, znajduję nieraz
młodzieńcze wiersze pisane przez
starych i starcze młodych. Nie
boję się form tradycyjnych. Nie
śledzę kierunków, nurtów i
tendencji przejawiających się w
poezji. Piszę tak, jak mi
dyktuje myśl. Razi mnie
błyszczące nowatorstwo po to
tylko, aby zadziwić. Myślę, że
autor, który umie szczerze
zdumiewać się otaczającym go
światem - może odkrywać jego
stałe tajemnice, niezależnie od
garbu lat, które dźwiga.
Wiersze
* * *
(Boże spraw...)
Boże spraw żebym nie zasłaniał
sobą Ciebie@ nie zawracał Ci
głowy kiedy ustawiasz pasjanse
gwiazd@ nie tłumaczył stale
cierpienia - niech zostanie jak
skała ciszy@ nie spacerował po
Biblii jak paw@ nie liczył
grzechów lżejszych od śniegu@
nie załamywał rąk nad Okiem
Opatrzności@ żeby serce moje
nie toczyło się jak krzywe
koło@ żebym nie tupał na tych
co stanęli w połowie drogi
między niewiarą a ciepłem@
a zawsze wiedział że nawet
największego świętego@ niesie jak
lichą słomkę - mrówka wiary@
Jak daleko odszedłeś@ od
prostego kubka z jednym uchem@
od starego stołu ze zwykłą
ceratą@ od wzruszenia nie na
niby@ od sensu@ od podziwu nad
światem@ od tego co nagie a nie
rozebrane@ od tego co wielkie
nie tylko z daleka ale i z
bliska@ od tajemnicy nie
wykładanej na talerz@ od matki
która patrzała w oczy żebyś nie
kłamał@ od Polski z raną@
ty stary koniu@
Nie mogę trafić
Wszystko się pozmieniało nie ma
małych dworów@ pachnących
owocami i pastą do podłóg@ z
zazdrostkami w oknach z lawendą
w szufladzie@ kościół też nieco
inny. Spokojny choć przecież@
bez cichej i dyskretnej prababci
łaciny@ stara się by Boga było
lepiej widać@ lecz Bóg kocha
naprawdę więc jest niewidzialny@
dworce przebudowano już nie mogę
trafić@ na peron gdzie kogoś
żegnałem na zawsze@ długopis
karierowicz nieboszczyk
atrament@
niebo morze i góry zostały te
same@
Co zginęło
Szukam co było zginęło@
gwiazdy nie ruszyły się z
miejsca@ nie zmieniły adresu@
księżyc staroświecki został po
dawnemu@ choć już podeptany@
tak jak przedtem@ półtora
miliona gatunków chrząszczy@ w
dalszym ciągu kaczka ma
dwanaście tysięcy piór@ wiatr
kręci się w kółko tak stale
potrzebny że bezradny@ zgodnie
z planem wędruje w marcu łosoś w
górę rzeki@ niebieski i szary@
gryfon wystawia ptaki wodne
unosząc przednią łapę@ gęś tylko
pod skrzydło chowa głowę@ jeśli
mrówki się zgubią to się same
odnajdą@ bo mrowisko zawsze
przy drzewie od południowej
strony@ podobno małp przybywa -
nie ubywa@
tylko człowiek stale się
gubi@ urodzony dezerter@
Wszystko co dawne
Dlaczego dom rodzinny widać
choć go nie ma@ i lampę co
zgaszono trzydzieści lat temu@
i psa co szczekał groźnie a
chciał nas powitać@ wciąż
rzeczywiste to co niemożliwe@
czemu to co nie jest chlebem
ważniejsze od chleba@ czemu ci
co odeszli są bardziej obecni@
i nawet dawna miłość co
straszyła grzechem@ stroi miny
zabawne bo stała się duchem@
miłość to samotność co łączy
najbliższych@ stąd czyste nawet
co jest zbyt gorące@ fotografie
...
sylon1