George Adamski.pdf

(186 KB) Pobierz
66862823 UNPDF
George Adamski
George Adamski jakiego nie znamy
Ale cóż za faux pas: praca ufologiczna mająca ambicją uchodzić za poważną i... obietnice
Georg'a Adamskiego! Czyż nie wstyd powoływać się na tego typu powszechnie znanego
mistyfikatora i hochsztaplera, cytować go, bodaj tylko z imienia i nazwiska wymieniać?
A nie wstyd! Bo jeśli już nieraz wypadało mi – w imię prawdy – zeskrobać nieco pozłotki z
różnych faktów i ludzi zbyt pochopnie traktowanych w ufologii jako lity brąz, trzeba także czasem –
w imię sprawiedliwości – niektórym postaciom nieco szlachetnego kruszcu dodać. Szczególniej
jeśli sami – po śmierci – nie mogą się bronić. Bo kimże w końcu był ten – uznany za sztandarowego
wręcz błazna ufologii i najwygodniejszą tarczę strzelniczą wszystkich jej przeciwników – George
Adamski?
Był Polakiem. Urodził się 17 kwietnia 1891 r. i choć w momencie wyjazdu
rodziców z Polski miał zaledwie 2 lata, do końca życia swobodnie posługiwał
się językiem polskim w mowie (w piśmie – szczególniej z ortografią – było
gorzej) i wszędzie dokumentował swoje polskie pochodzenie. Po emigracji
rodzina Adamskich osiedliła się w Dunkirk w stanie Nowy Jork i tam George
po ukończeniu podstawowej (bardzo podstawowej: udzielonej mu przez
prywatnego nauczyciela!) nauki już jako kilkunastoletni chłopak, wobec coraz
to powiększającej się rodziny i – proporcjonalnie do tego – zmniejszających
się jej dochodów materialnych, musiał podjąć pracę zarobkową. Tak więc przy
ocenianiu w kich jego wystąpień musimy zawsze pamiętać, że był właściwie
samoukiem.
Po ukończeniu 21 lat, na początku r. 1913, zostaje powołany do służby
wojskowej i tam zastaje go pierwsza wojna światowa, w wyniku której pobyt
w wojsku wydłuża mu się aż do r. 1919. Już na dwa lata jednak przed
opuszczeniem wojska poślubia (również Polkę z pochodzenia) Mary
Shimbersky i po wyjściu z wojska przez wiele lat prowadzi – wzorem zresztą
wielu innych Amerykanów – koczowniczy niemal żywot, raz po raz przenosząc się z miasta do
miasta i z zawodu do zawodu.
Jednak od wczesnych lat trzydziestych Adamski – już jako ponad 40-letni mężczyzna – staje się
coraz mniej ruchliwy i osiedla się z początku w Laguna Beach w Kalifornii, a po dziesięciu latach w
Yalley Center w pobliżu Palomar Mountain, gdzie prowadzi – wraz z gronem przyjaciół – własną
fermę. Równocześnie – po zapewnieniu jakiego takiego bytu materialnego – pozwala sobie na
luksus zajęcia się nauką, która zawsze go najbardziej fascynowała; astronomią. Za zarobione
pieniądze montuje więc własne „amatorskie obserwatorium astronomiczne” dysponujące aparatem
fotograficznym, kamerą filmową oraz lunetą i teleskopem i cały wolny czas poświęca obserwacji i
fotograficznej rejestracji cudów gwiaździstego nieba.
W tym to właśnie okresie, po 6-letnim już pobycie w Yalley Center, podczas obserwacji deszczu
meteorów w r. 1946, Adamski po raz pierwszy dostrzega Nieznany Obiekt Latający.
„Nadawano wówczas przez radio apel, aby obserwować niebo i liczyć przelatujące meteory. Ja
sam i większość sąsiadów zastosowaliśmy się do tego wezwania – tak oto relacjonuje to zdarzenie
w swej pierwszej książce Flying Sourcers Have Landed („Latające spodki wylądowały”). Kiedy
minął największy deszcz meteorów, spostrzegłem nagle wysoko na niebie nieruchomą czarną
sylwetkę wielkiego sterowca. Nie dostrzegłem wprawdzie kabiny ani żadnych innych wystających
partii, ale ponieważ w czasie wojny powstało wiele nowych typów statków powietrznych, uznałem,
że jest to zapewne jakaś nowa konstrukcja. Byłem przekonany, że również i ten aparat prowadzi
obserwacje meteorów i przestałem się nim interesować. Trochę intrygowało mnie wprawdzie, że
cały statek jest zupełnie ciemny, ale w tej chwili stanął on niemal pionowo i odleciał w przestrzeń,
66862823.002.png
pozostawiając za sobą – widoczną jeszcze przez kilka minut – ognistą smugę.
Nie podejrzewając żadnej sensacji wróciłem do domu i włączyłem radio. l wtedy właśnie, przy
słuchaniu ostatnich wiadomości, ze zdziwieniem dowiedziałem się, że setki ludzi obserwujących
deszcz meteorów nad San Diego zauważyło nieznany statek powietrzny w kształcie cygara. Opis
jego odpowiadał dokładnie temu, co sam widziałem. Ponieważ jednak w owym czasie uważałem
wszelkie podróże międzyplanetarne za wykluczone – nie uwierzyłem, by miał to być statek spoza
Ziemi”.
Dokonane przez Adamskiego 1 maja 1952 r. zdjęcie, które – według niego – przedstawia statek-bazę
przybywających na Ziemię kosmitów.
Jakąż olbrzymią ewolucję psychiczną musiał przejść Adamski w ciągu następnych kilku lat,
skoro pierwsza jego (opublikowana w r. 1953) książka nosi już prowokacyjny wręcz tytuł „Latające
spodki wylądowały”?! Ale nie chodzi tu tylko o ewolucję psychiczną: w książce tej Adamski
publikuje dokonane przez siebie zdjęcia nieznanych statków powietrznych! Jedno z nich (dokonane
5 marca 1951 r. bądź też – według innych źródeł – 1 maja 1952 r. w Palomar Gardens za pomocą
starego niemieckiego aparatu firmy Ihageez pojedynczymi, ciętymi kliszami w osobnych kasetach,
demontowanego do ustawionego na statywie teleskopu lustrzanego o ogniskowej 120 cm)
przedstawia przypominający cygaro „statek-matkę, z którego w odległości 48 km od Ziemi
wyleciały latające spodki w kierunku jej powierzchni”. Szereg dalszych zdjęć (dokonanych 13
grudnia 1952 r. w tymże Palomar Gardens i przy pomocy tego samego aparatu, tyle że sprzężonego
tym razem z teleskopem dioptrycznym o ogniskowej 15 cm) przedstawia jeden z takich „latających
spodków” z dosyć wyraźnymi szczegółami jego zewnętrznej budowy (głównie „podwozia”).
Cóż to się wówczas zaczęło?! Głównie opierając się na tekście książki (którego zresztą również
nie mam zamiaru bronić!) z trudną do wytłumaczenia wręcz zajadłością zaatakowano autentyczność
fotografii.
Próba odtworzenia przez L.G. Crampa rzutu bocznego obiektu, którego zdjęcie (po lewej stronie)
wykonane zostało 13 grudnia 1952 r. w Palomar Gardens przez G. Adamskiego.
66862823.003.png 66862823.004.png
Zdjęcie wykonane 15 lutego 1954 r. w Coniston przez S. Darbshire'a. Ponowna próba odtworzenia przez
L.G. Crampa rzutu bocznego obiektu wykazuje jego uderzające podobieństwo do obiektu z Palomar
Gardens.
Już w kilka miesięcy po ukazaniu się książki Adamskiego został on bezwzględnie
zdemaskowany jako fałszerz zdjęć. Wszystkie fotografie przedstawiające z dołu rzekomy „latający
spodek” w istocie rzeczy są tylko wiernymi, wykonanymi z różnych pozycji zdjęciami ulicznej
lampy gazowej jednego z miasteczek Stanu Oregon w USA.
– Ale skąd lampa gazowa?! – rok później zaprzeczył inny odkrywca – Przecież przy zdjęciu
lampy gazowej Adamski musiałby wyretuszowywać znajdującą się w środku jej kolumnę. A
tymczasem postąpił on dużo prościej: zrobił zdjęcie aparatu dokarmienia kurcząt w inkubatorze,
poczym odwrócił je do góry nogami!
– Nie jest to żadne zdjęcie aparatu do karmienia kurcząt – zdementowali z kolei twierdzenia
swego poprzednika występujący w aureoli wysokiej wiedzy technicznej eksperci Sił Powietrznych
USA – tylko... pokrywki pojemnika zabezpieczającego tytoń przed wyschnięciem (tzw. tabacco
humidor), do którego fałszerz demontował dodatkowo trzy piłeczki pingpongowe i butelkowy
smoczek.
– Pokrywka – zgoda, ale nie od żadnego tabacco humidor, tylko od... starej lodówki na butelki –
wyjaśniły ostatecznie całą sprawę 19 września 1975 r. liczne europejskie agencje prasowe. – Kto nie
wierzy, niech sam sprawdzi: w jednej z londyńskich restauracji na Drury Lane do dziś znajduje się
taka właśnie lodówka z pokrywką, która we wszystkich szczegółach dokładnie odpowiada zdjęciu
Adamskiego!
Wersję tę potwierdził także (sobie zresztą przypisując zasługę odkrycia) parę dni później w
brytyjskiej telewizji znany angielski ufolog Ken Rogers. Niestety i ona niedługo się utrzymała. Bo
oto zaledwie kilka dni później do studia telewizyjnego zgłosił się konstruktor Frank Nicholson,
który – jak się okazało – był właśnie projektodawcą znajdującej się jeszcze w niektórych
restauracjach londyńskich lodówki i udowodnił, że pierwsze jej szkice (łącznie z pokrywką)
opracował dopiero w r. 1959 (a więc sześć lat po ukazaniu się książki Adamskiego).
W jakiż więc wreszcie sposób Adamski sfałszował swoje zdjęcia? A może – wobec kompletnego
już wyczerpania wszelkich nadających się do fałszerstwa modeli – spróbować uznać je za...
autentyczne?
Leonard G. Cramp, autor książki Space, Gravity and the Flying Saucer nie ma w tym względzie
żadnych wątpliwości. Tym bardziej że zarejestrowany fotograficznie przez Adamskiego „kształt
latającego spodka” nie jest wcale w ufologii unikalny. Wystarczy porównać go choćby ze zdjęciem
Stefana Darbishire'a z 15 lutego 1954 r. spod góry Coniston w Anglii, czy Cedrica Allinghama z 18
lutego 1954 r. dokonanym w pobliżu Lossiemouth w Szkocji, by stwierdzić, że wszystkie te
fotografie dotyczą niewątpliwie – ustawionego jeno w różnych pozycjach – jednego i tego samego
obiektu. Czyżby wszystkie one byty zdjęciami latarni gazowej, aparatu do karmienia kurcząt,
pojemnika na tytoń, pokrywki od lodówki, czy jeszcze tam czegoś – tylko nie zdjęciami
szokujących wszystkich tych ludzi identycznych w kształcie zjawisk na niebie?
Trzeba lojalnie stwierdzić, że nie tylko Cramp miał odwagę podejść do licznych wypowiedzi
Adamskiego poważnie. W ciągu kilkunastoletniej swej „misji” George Adamski odbył dziesiątki
66862823.005.png
podróży po Stanach Zjednoczonych, nie zawsze – jak to się u nas powszechnie podaje – wywołując
swymi wystąpieniami tylko śmiech i szyderstwo, ale budząc także bezstronne zainteresowanie
ufologią szerokich warstw społeczeństwa amerykańskiego. W jednej ze swych książek Adamski
publikuje nawet fotokopię listu wysokiego urzędnika amerykańskiego Departamentu Stanu, E. R.
Straitha, w którym pisze on dosłownie:
„Wypowiadam się wprawdzie tylko w imieniu pewnej części naszych ludzi (pracowników
Departamentu Stanu – przyp. L. Z.) w sprawie spornego zagadnienia UFO, lecz muszę
zaznaczyć, że grupa ta zajmuje się oceną naszej oficjalnej polityki (...). Nie jest tajemnicą, że
Departament posiada wiele dokumentów potwierdzających Pańskie obserwacje, które wymagają
jednak generalnej dyskusji. O ile oczywiście Departament nie może publicznie potwierdzić
Pańskich, osiągnięć – to należałoby poprzeć Pańskie prace i informacje, w które Pan
najwyraźniej wierzy, by dotarły one do naszego amerykańskiego społeczeństwa”.
W r. 1959 (a więc w wieku już 68 lat!) Adamski wybiera się jeszcze na tournee po zachodniej
Europie wygłaszając swoje odczyty m. in. w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii i Holandii. W tym
ostatnim kraju największym jego osiągnięciem okazało się przyjęcie go na 2-godzinnej prywatnej
audiencji w zamku Soestijk przez ówczesną królową Holandii, Julianę. Trzeba stwierdzić, że wobec
nieprawdopodobnych wersji, jakie na temat jego rozmowy z Juliana zamieściła prasa zachodnia,
zachował się nie tylko z podziwu godnym dystansem, ale wręcz z godnością!
„Chciałbym, by tak jak i ja, równie przyjaźnie ustosunkowały się także pewne odłamy prasy,
przede wszystkim ze względu na własną królową. Jestem tylko zwykłym człowiekiem, królowa
natomiast jest więcej niż symbolem, reprezentuje bowiem sympatyczny naród holenderski (...).
Gdyby więc kiedykolwiek miało zostać podane do publicznej wiadomości to, co w Jej obecności
było mówione, zaszczyt ogłoszenia tego musiałby przypaść Jej, a nie mnie” – zdeklarował się
wyraźnie w pisemnym oświadczeniu dla prasy.
Informacje na ten temat – jak wiadomo – nigdy nie zostały podane do publicznej wiadomości, ale
i bez tego „usłużna prasa” raz po raz bulwersowała publiczność przez całe niemal życie
Adamskiego różnego rodzaju wyssanymi z palca rzekomymi jego wypowiedziami.
„...Ku memu zdziwieniu wciąż krążą fantastyczne przepowiednie, pochodzące rzekomo ode
mnie, w celu zdyskredytowania mnie jako źródła informacji od Braci (...) – pisze np. w jednej ze
swych książek. – Dwa godne uwagi przykłady takich fałszywych przepowiedni warto
przytoczyć. Jest to proroctwo na temat zburzenia Chicago oraz drugie, o pojawieniu się nad Los
Angeles talerza mającego przekazać orędzie do ludzkości. W pierwszym wypadku wysłałem
telegramy do dwóch znanych mi komentatorów radiowych prośbą, by ogłosili, zew informacji tej
nie ma ani krzty prawdy. Treść telegramu została odczytana tylko przez jednego z nich. Także w
drugim wypadku wysłałem szereg prostujących telegramów, ale już żaden z nich nie został
opublikowany. Za to fiasko rzekomego proroctwa zostało ogłoszone całemu światu
przyczyniając się do ośmieszenia mnie i moich wypowiedzi na temat przybyszów z Kosmosu. To
samo dotyczy wszystkich ogłoszonych mistycznych kontaktów z gośćmi z Kosmosu. Oni nie
uznają takich sposobów łączności (...). Proszę nie zważać na liczne przepowiednie pochodzące
od George'a Adamskiego. Powtarzam: nigdy nie wygłaszałem żadnych takich proroctw!”
Czy apel taki rzeczywiście wygląda na głos mistyfikatora i hochsztaplera, pokazowego błazna i
sztandarowego oszusta ufologii?
Druga twarz George'a Adamskiego
Niestety – w imię rzetelności – muszę przyznać, że zamieszczony w poprzednim rozdziale opis
życia i działalności George'a Adamskiego – choć od początku do końca całkowicie prawdziwy –
daleko jednak nie obrazuje pełni tej jakże kontrowersyjnej postaci. Jest bowiem jeszcze druga, jakże
odmienna, jego twarz. Nie, nie osławionego aferzysty jednak. Raczej – powiedziałbym – człowieka
z poważnymi odchyleniami psychicznymi.
Oboje rodzice Adamskiego wyróżniali się niezwykłą religijnością. Wychowany w tym duchu
George przez całe życie miał głębokie inklinacje do mistycyzmu. A że była to osobowość – mimo
wszystko – niezwykła, w czasie jego dziesięcioletniego pobytu w Laguna Beach skupia się wokół
niego całe grono zwolenników i uczniów, którzy wspólnie postanawiają się zająć „badaniem praw
uniwersalnych”. Z biegiem lat grono to staje się coraz bardziej zwarte (i – niestety – coraz bardziej
ekscentryczne) i w chwili gdy Adamski, w r. 1940, przenosi się do Valley Center – jest już
„mistrzem” kilkudziesięciu całkowicie mu oddanych „uczniów”, którzy w nadziei na rychłe
przybycie na Ziemię i pomoc Kosmitów zakładają tam swego rodzaju sekciarską komunę.
Zamieszczone w jednej z książek Adamskiego zdjęcie, które autor opisał jako fotografię przybyłego do
niego Wenusjanina na tle jego kosmicznego pojazdu.
Tymczasem u Adamskiego – na idealnej wręcz pożywce wpojonego już od młodych lat
mistycyzmu – zaczyna się najwyraźniej rozwijać paranoja. Choroba tym bardziej podstępna, że nie
zmienia ona w zasadzie ani osobowości człowieka, ani nawet nie osłabia jego intelektu, skutkiem
czego stopniowe jej postępy prowadzące do narastających rozbieżności, a w końcu i do pełnej
izolacji od otoczenia, często w ogóle nie doczekują się diagnozy choroby umysłowej.
Prawdopodobnie pierwsze autentyczne zdarzenia poczęły się stopniowo rozrastać w fantastyczne
złudzenia, codzienną szarą rzeczywistość poczęły przebijać coraz bardziej barwne i fantastyczne
omamy, aż wreszcie doszły do głosu tak charakterystyczne dla postępów choroby urojenia.
Szczególnie trzy tłumaczące właściwie wszystkie niemal (nie tylko Adamskiego zresztą)
najbardziej skrajne przejawy ufologicznego mistycyzmu: urojenia interpretacji (gdy na podstawie
prawidłowych spostrzeżeń wyciąga się całkowicie fałszywe oceny), urojenia „ksobne” (gdy
wszystkie zjawiska otoczenia wiąże się w jakiś bezpośredni sposób z własną osobą) i urojenia
wynalazcze lub reformatorskie (gdy bez dostatecznych podstaw opracowuje się nowe rewelacyjne
wynalazki, odkrywa nieznane dotychczas reguły rządzące Wszechświatem, tworzy się nowe
podstawy praw, moralności, religii).
Wreszcie silnym stymulatorem wszystkich narastających stopniowo dewiacji Adamskiego stał
się zapewne jeszcze Desmond Leslie. Ten stryjeczny wnuk Winstona Churchilla i były angielski
lotnik drugiej wojny światowej, w okresie gdy się zetknął z Adamskim, reprezentował najbardziej
mistyczny odłam ufologii brytyjskiej. On to – wbrew całej paleontologii, w oparciu o nieznane
rzekomo nikomu dokumenty – stwierdził, że w rozwijającym się Wszechświecie już przed
osiemnastu i pół milionami lat istniały jakieś istoty przedludzkie, które wyginęły na skutek braku
odpowiednich walorów duchowych. Nic dziwnego, że po napisanej w tym duchu przedmowie,
również i dalszy ciąg pisanej już przez Adamskiego książki Flying Saucers Have Landed (Londyn
1953) zawiera szereg niczym nie umotywowanych stwierdzeń, przekształconych do niepoznania
faktów, a w końcu i wręcz wyssanych z palca (albo raczej z chorego mózgu) zdarzeń.
Zresztą nie szukajmy dla tego „drugiego” Adamskiego zbyt wielu usprawiedliwień: po pierwszej
książce mówiącej o lądowaniu latających spodków na Ziemi wydał on drugą Itnside the Space
Ships („We wnętrzu statku kosmicznego”) i trzecią Flying Saucers Farewell („Podróże latającym
spodkiem”). Trylogia ta która w założeniu Adamskiego miała zawrzeć wszystkie fakty o
odwiedzających Ziemię Kosmitach – w istocie zawarła chyba... wszystkie objawy narastającej
paranoi autora.
Już w pierwszej swej książce podaje on, iż otrzymał w bliżej nieokreślony sposób informację, że
66862823.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin