Wieści z Wietnamu - Danielle Steel.pdf

(700 KB) Pobierz
Steel Danielle
Wieści z Wietnamu.
STANY ZJEDNOCZONE
Listopad 1963— Czerwiec 1968
Rozdział I
Tego dnia w Sayannah było chłodno i szaro. Od oceanu wiał lodowaty wiatr. Suche liście
szeleściły pod nogami kilku par przechadzających się po Forsyth Park. Kobiety gawędziły, paląc
ostatniego papierosa przed powrotem do pracy. Na korytarzach szkoły średniej nie było żywego
ducha. O pierwszej dzwonek oznajmił koniec przerwy i uczniowie siedzieli w swoich klasach. Z
jednej z sal dobiegał śmiech, w innych panowała cisza przerywana tylko skrzypieniem kredy.
Drugoklasiści desperacko walcząc z nudą, starali się napisać nie zapowiedziany sprawdzian z
wychowania obywatelskiego. Ostatnia klasa słuchała informacji o zasadach przyjmowania do szkół
wyższych. Temat był bardzo aktualny, ponieważ papiery mieli składać w następnym tygodniu, tuż
przed świętem Dziękczynienia. W tym samym czasie, gdy odbywały się lekcje, w Dallas padły
strzały. Mężczyzna jadący limuzyną osunął się nagle w ramiona swojej żony, a tył jego głowy
dosłownie eksplodował. Nikt jeszcze w tym momencie nie rozumiał, co zaszło. Paxton Andrews w
Sayannah, przysłuchując się wykładowi o wymaganiach rad uczelnianych, walczyła z ogarniającą
sennością. Nagle poczuła,że nie wytrzyma już ani chwili dłużej i za chwilę zaśnie.
Na szczęście o pierwszej pięćdziesiąt zabrzmiał dzwonek. Wszystkie drzwi otworzyły się i fala
uczniów, uwolnionych nareszcie od sprawdzianów, wykładów, literatury francuskiej i egipskich
faraonów zalała korytarze. Dziewczyny i chłopcy przechodzili do innych sal, zatrzymując się od
czasu do czasu przy swoich szafkach,żeby zmienić książki, opowiedzieć dowcip i się pośmiać. I
wtedy nagle rozległ się krzyk. Długi, przejmujący lament, dźwięk, który przeszył powietrze jak
strzała. Rozległ się gwałtowny tupot kroków w stronę narożnego pokoju, zazwyczaj używanego
jedynie przez nauczycieli. Został włączony odbiornik telewizyjny i setki młodych ludzi o
zatroskanych twarzach wciskało się do małego pomieszczenia,żeby zobaczyć, co się stało.
Wszyscy wykrzykiwali, wołali i gorączkowo rozprawiali, także nikt nie słyszał, co mówiono w
telewizji. Niektórzy starali się ich uciszyć.
— Cicho tam! Nic nie słychać!
— Czy on jest ranny?... czy on... — Nikt nie miał odwagi wypowiedzieć tych słów. — Co się
dzieje?... Co się stało?... Prezydent Kennedy został postrzelony... prezydent... nie wiem... w
Dallas... Co się stało?... Prezydent Kennedy... Czy on nie... — Na początku nikt me wierzył.
Zebrani oczekiwali, łudzili się,że to może kiepski żart.
— Słyszałeś,że prezydent Kennedy został postrzelony?
— Taak... No i co dalej? Dokończ ten dowcip, kolego. — Ale nie było dalszego ciągu. Zamiast tego
słychać było tylko bezładną gadaninę, nie kończące się pytania i żadnych odpowiedzi.
Na ekranie telewizora po raz kolejny pojawił się obraz kawalkady samochodów rozsypującej się
nagle i odjeżdżającej z pośpiechem. Walter Cronkite, prezenter telewizyjny, był szary na twarzy.
— Prezydent został poważnie ranny.
Szmer przeszedł przez tłum zgromadzony w maleńkim pokoju w szkole średniej w Sayannah.
— Co on powiedział?... Co on powiedział? — dopytywał się ktoś z tyłu.
— Powiedział,że prezydent jest poważnie ranny. — Uczniowie znajdujący się bliżej telewizora
przekazywali informacje pozostałym. Trzy pierwszoklasistki zaczęły płakać. Paxton stała w rogu,
otoczona podekscytowanym tłumem i, przygnębiona, obserwowała je. Nagłe w pokoju zapanowała
niesamowita cisza. Nikt się nie ruszał, tak jakby bał się zakłócić i tak delikatną równowagę, jakby
nawet najmniejsze poruszenie mogło zmienić bieg wydarzeń... Pax- ton pomyślała o innym dniu,
sześć lat temu. Miała dopiero jedenaście lat... „Tato jest ranny, Pax.” Jej brat George przekazał tę
wiadomość. Mama była z tatą w szpitalu. Lubił latać samolotem na zebrania i tego dnia musiał
lądować awaryjnie z powodu nagłej burzy w pobliżu Atlanty.
— Czy on?... Czy wyjdzie z tego?...
— Ja... — Głos George”a załamał się, a jego oczy przekazywały tę straszną prawdę, przed którą
chciała uciec i której nie chciała przyjąć do wiadomości. Miała wtedy jedenaście lat, a George
dwadzieścia pięć. Między nimi było czternaście lat różnicy i przepaść nie do przebycia. Paxton
przyszła na świat przez przypadek, jak to jej matka szeptem wyjaśniała przyjaciółkom, przypadek,
za który Cariton Andrews nigdy nie przestał być wdzięczny losowi, a który ciągle wprawiał w
zdumienie jego żonę. Beatrice Andrews liczyła dwadzieścia siedem lat, kiedy urodził się George.
Chociaż przez pięć lat starała się zajść w ciążę, to okres, gdy nosiła w sobie dziecko, wspominała
później jako koszmar. Dzień w dzień przez dziewięć miesięcy miała mdłości, a poród okazał się
okropnym przeżyciem. Beatrice męczyła się przez czterdzieści dwie godziny, by w końcu wydać
na świat syna przez cesarskie cięcie. Mimo że był pięknym dorodnym bobasem, Beatrice Andrews
przyrzekła sobie,że już nigdy nie będzie rodzić dzieci. Za nic nie chciała tego ponownie
doświadczać. Cariton okazał żonie zrozumienie. Zupełnie zwariował na punkcie swego syna.
George był wesołym, nierozkapryszonym, rozsądnym i wysportowanym chłopcem poważnie
podchodzącym do nauki, co także cieszyło jego matkę. Wiedli spokojne, beztroskie życie. Cariton
prowadził dobrze prosperującą kancelarię adwokacką, Beatrice natomiast odgrywała ważną rolę w
Towarzystwie Historycznym, Lidze Młodzieżowej oraz w Stowarzyszeniu Cór Wojny Domowej.
Jej życie było wypełnione. W każdy wtorek grywała w brydża. To właśnie przy tej okazji po raz
pierwszy poczuła,że coś jest z nią nie w porządku. Złapały ją gwałtowne mdłości. Początkowo
przypuszczała,że zjadła coś nieświeżego na śniadanie wydane przez Ligę tego ranka. Poszła
więc do domu i natychmiast położyła się do łóżka. Trzy tygodnie później już wiedziała. Zaszła w
ciążę, mając czterdzieści jeden lat, czternastoletniego syna oraz męża, który wydawał się
zachwycony tym faktem. Tę ciążę przechodziła wprawdzie znacznie lżej, ale to nie poprawiło
zbytnio jej samopoczucia. Beatrice wydawała się sobie napiętnowana i była bardzo zażenowana
swym stanem. Jej rówieśnice myślały już o wnukach. Nie chciała jeszcze jednego dziecka, nigdy
nie chciała go mieć, i nic, co mówił jej mąż, nie mogło przynieść jej uspokojenia. Nawet maleńka,
z anielską buzią i blond włoskami dziewczynka, którą włożono jej w ramiona, gdy już obudziła się
po porodzie, nie wydawała się być dla niej żadnym pocieszeniem. Wszystko o czym mogła
opowiadać całymi miesiącami to, jak niezręcznie czuje się z niemowlęciem u boku. Stale zresztą
zostawiała dziecko pod opieką grubej, czarnoskórej kobiety, którą zaangażowała, będąc jeszcze w
ciąży. Nazywała się Elizabeth McQueen, a wszyscy wołali na nią Queenie. Właściwie nie była to
zawodowa opiekunka. Urodziła jedenaścioro własnych dzieci, z których tylko siedmioro żyło, i
była najrzadszym z rzadkich darów Południa — starą, ukochaną czarną nianią. Przepełniała ją
miłość do wszystkich, a szczególnie do dzieci i niemowląt. Kochała więc Paxton z czułością, jaką
nie obdarzyłaby jej nawet rodzona matka, a już z całą pewnością nie Beatrice Andrews, która nadal
źle się czuła w towarzystwie córeczki i z nie wyjaśnionych powodów trzymała się od niej z
daleka. Wydawało się jej,że mała ma zawsze lepkie rączki, którymi ciągle przestawia delikatne
buteleczki perfum na toaletce, niezmiennie je zresztą rozlewając. W jakiś sposób matka i dziecko
zdawały się nawzajem irytować. To Queenie uspokajała płaczącą Paxie, to w jej ramiona chroniła
się, gdy bała się czegoś lub gdy coś ją bolało. Niania nie opuszczała jej nawet na chwilę.
Queenie nie rozstawała się z rodziną Andrewsów. Tak naprawdę nie znała takich miejsc, które
chciałaby odwiedzić, a jej dzieci miały już własne życie. Zresztą nie mogła sobie wyobrazić, co
stałoby się z Paxie, gdyby jej akurat zabrakło. Wprawdzie ojciec był zawsze dobry dla dziewczynki
i bardzo ją kochał, ale z matką to już zupełnie odrębna historia. W miarę jak Paxton dorastała,
pogłębiała się obcość między nią a matką. Mając dziesięć lat, Paxton zdawała sobie sprawę z
tego,że prawie nic ich nie łączy. Trudno było nawet uwierzyć,że są choćby dalekimi krewnymi.
Treścią życia Beatrice stały się wydarzenia i nowinki towarzyskie, spotkania brydżowe i imprezy
dobroczynne na rzecz Stowarzyszenia Cór Wojny Domowej. Właściwie nie interesowało jej, kiedy
mąż wracał do domu. Słuchała jedynie uprzejmie tego, co mówił wieczorami przy stole, ale nawet
Paxton spostrzegła,że matka wydaje się nudzić w towarzystwie ojca. Cariton także to zauważył.
Chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, odczuwał, podobnie jak Paxton, chłód emanujący z
Beatrice.
Beatrice Andrews była obowiązkowa, lojalna, zorganizowana, dobrze ubrana, miła, uprzejma,
doskonale wychowana, ale obce jej były jakieś gwałtowniejsze uczucia. Po prostu taką miała
naturę. Wiedziała o tym także Queenie, chociaż wyraziła to inaczej, niż zrobiłby to Cariton. Już
dawno powiedziała swoim córkom,że serce matki malej Paxie jest zimniejsze i mniejsze niż pączki
brzoskwini w zimie.
Jedynie to, co Beatrice Andrews czuła do swego syna George”a, wydawało się najbardziej
zbliżone
do miłości. Między nimi istniał ten rodzaj bliskiego porozumienia, na które nigdy by nie pozwoliła
Paxton. Podziwiała i szanowała syna za jego chłodny, beznamiętny sposób patrzenia na świat,
dzięki któremu ostatecznie zainteresował się medycyną. Imponowało jej,że syn zostanie lekarzem.
W sekrecie opowiadała przyjaciółkom,że George jest inteligentniejszy od swego ojca i właściwie,
pod wieloma względami, przypomina swego dziadka, ojca Beatrice, który zasiadał w Sądzie
Najwyższym stanu Georgia. Była pewna,że George pewnego dnia dokona czegoś wielkiego. A co
mogłaby osiągnąć Paxton? Ukończy szkołę, wyjdzie za mąż i będzie rodzić dzieci. To nie
wydawało się Beatrice godne podziwu, choć ona sama tak właśnie postąpiła. Za namową ojca
poszła do Sweet Briar i dwa tygodnie po końcowych egzaminach poślubiła Caritona. Tak
naprawdę jednak, mimo że dobrze się czuła w towarzystwie kobiet i korzystała z każdej okazji, aby
z nimi przebywać, nie darzyła szacunkiem przedstawicielek własnej płci. To mężczyźni wzbudzali
w niej podziw, gdyż dokonywali wielkich czynów. Nie miała więc żadnych wątpliwości,że
przeznaczeniem tego ładnego dziecka o blond włoskach, wciskającego wszędzie lepkie rączki, nie
są wielkie czyny.
* * *
Z telewizora dobiegał monotonny głos Waltera Cronkite”a. Paxton wraz z innymi z zapartym tchem
wpatrywała się w szklany ekran. Ci nieliczni, którzy nadal wymieniali między sobą jakieś uwagi,
robili to szeptem. Co kilka minut Cronkite łączył się z reporterami przebywającymi w holu szpitala
Parkland Memorial w Dallas, dokąd przewieziono prezydenta.
Nie możemy jeszcze udzielić ostatecznych odpowiedzi na wasze pytania, poinformował jeden z
nich. Wiemy jedynie,że stan prezydenta jest krytyczny, ale w ciągu ostatnich kilku minut nie
napłynęły nowe informacje. Po tej wiadomości jeden z nauczycieli włączył inny program, gdzie
akurat Chet Huntley mówił prawie dokładnie to samo, co usłyszeli przed chwilą. Uczniowie z
przerażeniem na twarzach popatrzyli na siebie. Paxton znowu przypomniała sobie George”a, który
przyszedł po nią do szkoły,żeby powiadomić ją o wypadku ojca. Samolot lecący w dół... i twarz
George”a, gdy to mówił. Właśnie wtedy skończył studia i czekał na rozpoczęcie praktyki w
szpitalu Grady Memorial w Atlancie. Wykształcenie zdobył na Południu, chociaż jego ojciec był
absolwentem Harvardu i zachęcał go do pójścia w swoje ślady. Beatrice uważała jednak,że każdy
powinien trzymać się swych korzeni i popierać szkoły na Południu.
Była już druga. Paxton stała w rogu pokoju, starając się uwierzyć,że wszystko będzie dobrze.
Powstrzymywała łzy nie będąc pewna, czy płacze z powodu prezydenta, czy też swego ojca, który
zmarł w dzień po katastrofie samolotu. Jego obrażenia okazały się bardzo poważne. Beatrice i
George pojechali do szpitala, a Paxton czekała w domu z Queenie. Wszyscy uważali,że jest za
mała, by oglądać ojca w takim stanie. Nigdy go więcej nie zobaczyła. Odszedł, zabierając swą
czułość, miłość i rozległą wiedzę o świecie, fascynację ludźmi, historią i rzeczami nie
związanymi z Sayannah. Był typem dżentelmena starej daty, a mimo to nie pasował do klasy, z
której pochodził. I za to Paxton kochała go najbardziej. Uwielbiała go również za sposób, w jaki
przytulał ją mocno do siebie, za brzmienie jego głosu, gdy podczas długich spacerów dyskutowali o
interesujących ją tematach, takich jak wojna, Europa i jak to jest, gdy się studiuje na Harvardzie.
Kochała jego głos i świeży zapach wody po goleniu, który unosił się wokół niego, i
charakterystyczne zmrużenie oczu w uśmiechu, i jak mówił,że jest z niej dumny... Gdy grano
„Amazing Grace”, podczas pogrzebu, czuła, jakby to ona sama umarła. Queenie siedziała
w tylnym rzędzie i łkała tak głośno,że Paxton, zajmująca miejsce pomiędzy matką i bratem,
słyszała jej zawodzenia.
Życie Paxton po śmierci ojca nigdy nie było już takie samo. Tak jakby razem z nim odeszły na
zawsze chwile, które spędzili razem, podziwiając zapach polnych kwiatów, rozmawiając w biurze,
gdy musiał pracować w sobotnie ranki. Nie mieli przed sobą tajemnic. Paxie posiadała rodzaj
intuicji pozwalającej jej odgadywać stan ludzkich uczuć. Kiedyś powiedziała ojcu, iż jest
przekonana,że matka tak naprawdę wcale jej nie kocha. Już się tym nie przejmowała. Po prostu
tak
było. Ona miała Queenie i swojego tatę.
— Myślę... myślę,że ona potrzebuje kogoś takiego jak George. On jej nie denerwuje i rozmawa z
nią o rzeczach, które ją interesują. Jest w pewien sposób taki sam jak ona, prawda, tatusiu? —
Więcej spostrzegała, niż rozumiała. Cariton Andrews miał podobne odczucia, chociaż nigdy by
tego nie wyznał swojej jedynej córce.
— Ona nie wyraża swych uczuć tak jak ty lub ja — powiedział szczerze, siadając w starym
skórzanym fotelu, na którym Paxie lubiła się bujać, aż groziło to upadkiem. — Ale to nie znaczy,
że ich nie posiada. — Uznał,że musi bronić żony, chociaż zdawał sobie sprawę,że córka mówiła
prawdę. Beatrice była zimna jak lód. Obowiązkowa i lojalna, we własnym mniemaniu idealna żona,
prowadziła wzorowy dom. W stosunku do męża zachowywała się grzecznie i uprzejmie, nigdy by
go nie oszukała, nie obraziła i nie zdradziła. Wydawała się skończoną damą, nie sposób jej było
cokolwiek zarzucić, prócz tego,że nie potrafiła nikogo pokochać, z wyjątkiem George”a,
oczywiście. Choć i wobec niego nie obnosiła się z matczyną miłością.. Ich syn był po prostu tak
bardzo do niej podobny,że nie spodziewał się niczego ponad to, co otrzymywał. Lecz Carltonowi i
Paxie to nie wystarczało.
— Ona cię kocha, Paxie. — Kiedy ją o tym zapewniał, Paxton uważała,że kłamał z dobroci serca.
Zupełnie nie orientowała się, do czego jest lub nie jest zdolna matka. Ojciec wiedział to dużo lepiej.
— Kocham cię, tato. — Bez najmniejszego wahania rzuciła się w jego ramiona. Nigdy przed nim
niczego nie ukrywała. Ojciec roześmiał się, gdy o mało me spadł z fotela.
— Hej, ty... Zaraz będę leżał przez ciebie na podłodze. — Pragnął, by Paxton studiowała w Radcliffe.
Trzymając ją w objęciach, wyobrażał ją sobie jako dorosłą i piękną pannę, dumę i podporę jego
starości. Była wszystkim, o czym kiedykolwiek marzył — ciepła, kochająca, troskliwa i opiekuńcza.
Była dla niego wszystkim, chociaż on sam w pełni nie zdawał sobie z tego sprawy.
A potem odszedł, zostawiając ją samą z matką i bratem. Paxton dużo się uczyła i cały czas
czytała.
Pisała też do ojca, tak jakby on wcale nie umarł, ale wyjechał w podróż, a ona mogła wysyłać mu
listy. Oczywiście nie robiła tego. Czasami chowała je, a czasami po prostu darła, ale bardzo
pomagał jej fakt,że pisała. Był to jakby dalszy ciąg obcowania z ojcem, namiastka rozmowy.
Bardzo tego potrzebowała, ponieważ nie mogła rozmawiać z „nimi”. Miała wrażenie,że matkę
denerwowało wszystko, co mówiła. Beatrice nigdy nie przyznała Paxie racji, zawsze miała
odmienny pogląd, różną opinię na wiele spraw. Czasami Paxton czuła się, jakby przybyła z innej
planety. Nie mogła szukać pomocy u George”a, ponieważ był dokładnie taki sam jak matka.
Napominał Paxton,żeby się odpowiednio zachowywała i postarała zrozumieć matkę. Chciał,żeby
była rozsądna i pamiętała o tym, kim jest i skąd pochodzi, co tylko pogłębiało zamęt w jej głowie.
Kim tak naprawdę była? Córką ojca czy „ich”? Kto miał rację? W głębi serca nie żywiła wątpliwości.
Wiedziała doskonale,że to ojciec był dla niej wzorem do naśladowania.
Zaakceptowała i przyjęła za swoje jego umiłowanie świata. Gdy George zakończył staż w Grady
Memorial, a ona miała już szesnaście lat, uświadomiła sobie,że musi wyrwać się z Południa i
dostać do Radcliffe. Matka chciała,żeby Paxton studiowała u Agnes Scott lub Mary Baidwin, czy
też w Sweet Briar, gdzie sama swego czasu zdobywała wiedzę. Pomysł,żeby jej córka uczęszczała
do Radcliffe, uznała za niepoważny.
„Nie musisz jechać do szkoły na Północy. Tu, na miejscu, mamy wszystko, czego potrzebujesz.
Popatrz na swego brata. Mógł pojechać wszędzie, ale został tutaj, w Georgii” — zwykła mawiać.
Sama myśl o tym,że ona też tu zostanie na zawsze, przyprawiała Paxton o klaustrofobię. Za
wszelką cenę chciała uciec od przyjaciółek matki, ich ciasnych prowincjonalnych poglądów, od
tego
wszystkiego, co słyszała o „okropnościach” integracji. O prawach obywatelskich mogła dyskutować
tylko z przyjaciółmi lub z Queenie. Wprawdzie Queenie była konserwatystką i uważała,że czarni
powinni tkwić tam, gdzie ich przypisała historia, a nie zajmować miejsc białych. Możliwość
wymieszania się tych dwóch ras przerażała ją. Tylko jej dzieci i wnuki podzielały opinię Paxton,
która uważała,że istniejący stan rzeczy jest zły i nie bała się o tym mówić lub pisać w szkolnych
wypracowaniach. Wiedziała,że ojciec nie tylko poparłby ją, ale jeszcze podtrzymywałby jej zapał.
Był to jednak temat, o którym nauczyła się nie rozmawiać z matką ani z bratem. Tej jesieni złożyła
podania z prośbą o przyjęcie do sześciu uczelni na Północy i dwóch w Kalifornii. Były to: Vassar,
Weflesley, Radcliffe, Smith oraz, na Zachodzie, Stanford i Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley. Tak
naprawdę nie miała zamiaru wybierać żeńskiej szkoły,
Radcliffe było jedynym miejscem, w którym pragnęła się uczyć. Złożyła podania do dwóch
uczelni na Zachodzie, gdyż jej szkolny doradca uważał,że nie powinna niczego zaniedbać. W
końcu, zupełnie nie przekonana, czy mądrze postępuje, wysłała podanie do Sweet Briar tylko po
to,
żeby zrobić przyjemność matce. Przyjaciółki Beatrice powtarzały ciągle, jaka to będzie szczęśliwa
w tej szkole, jakby jej pójście do Sweet Briar było już sprawą przesądzoną.
Teraz nie mogła nawet o tym myśleć. Nie odrywała wzroku od zegara. Była dopiero druga.
Minęło pół godziny od chwili oddania strzałów do prezydenta i dziesięć minut, od momentu gdy
zaczęli oglądać telewizję, śledząc bieg wydarzeń. Cały naród modlił się w jego intencji, podczas
gdy rodzina Kennedych była świadoma bolesnej prawdy, tak jak Paxton sześć lat temu, gdy
zginął jej ojciec. Że to już koniec.
Minutę po drugiej Walter Cronkite przygnębionym wzrokiem spojrzał w kamerę i oznajmił
Amerykanom,że ich prezydent nie żyje. Spośród uczniów zgromadzonych przed telewizorem
rozległ się szmer, który po chwili zmienił się w ogólny szloch i nagle niewielką salę wypełniło
łkanie. Płakali wszyscy. Uczniowie i nauczyciele obejmowali się, zadając sobie retoryczne pytanie,
jak to mogło się stać. Walter Cronkite mówił dalej, przeprowadzano wywiady z dwoma lekarzami,
a Paxton poczuła się tak, jakby nagle znalazła się pod wodą. Odgłosy tego, co działo się wokół,
docierały do niej zniekształcone, z oddali. Paxton nawet nie zauważyła,że łzy spływają jej po
policzkach. Brakowało jej tchu, jakby ktoś wycisnął Z niej całe powietrze, a ona nie mogła go na
nowo zaczerpnąć. Odczuwała ból i ogromny smutek, prawie nie do zniesienia. Dobrze znała i
pamiętała te odczucia. Wydało się jej,że jeszcze raz traci ojca. W chwili śmierci miał pięćdziesiąt
siedem lat, a John Kennedy tylko czterdzieści sześć, ale obaj odeszli w pełni sił, przepełnieni
pasją, pomysłami i ekscytacją życiem. Obaj też zostawili rodziny, dzieci, które ich tak bardzo
kochały. Po Jacku Kennedym żałobę będzie nosił cały naród, po Caritonie Andrewsie tylko ci,
którzy go znali. Dla Paxton nie miało to znaczenia. Wiedziała, co muszą czuć dzieci prezydenta,
znała ten bezbrzeżny smutek, poczucie straty,żal i gniew. To było przerażające, złe. Jak ktoś mógł
coś takiego uczynić? Wybiegła na korytarz i bez słowa opuściła szkołę z oczami pełnymi łez. W
pędzie minęła domy dzielące ją od Habersham. Zapłakała i trzasnęła drzwiami. Wpadła do holu.
Bardziej niż kiedykolwiek przypominała swojego ojca, kiedy był chłopcem: lśniące jasne włosy i
wielkie zielone oczy, wiecznie ciekawe świata. Była przerażająco blada.
Rzuciła torbę z książkami i pospieszyła do kuchni,żeby odnaleźć Queenie.
Queenie, nucąc, krzątała się po swoim królestwie, które tak kochała. Miedziane rondle lśniły na
półkach, a w powietrzu unosił się zapach pieczonego ciasta. Niania odwróciła się zdumiona na
widok Paxton, która stała przed nią z przerażonymi oczami i policzkami mokrymi od łez.
— Co się stało, dziecinko? — Zdenerwowana Queenie z trudem podniosła swe ogromne ciało z
krzesła i ruszyła w stronę dziewczyny, którą wychowała i kochała jak nikogo na świecie.
— Ja... - Przez chwilę Paxton nie wiedziała, co powiedzieć. Zabrakło jej słów na wyrażenie swoich
uczuć. W końcu spytała: — Nie oglądałaś dzisiaj telewizji?
Queenie była zagorzałą miłośniczką seriali, ale teraz pokręciła przecząco głową.
— Nie. Twoja mama zabrała wczoraj telewizor z kuchni do naprawy. Był zepsuty. A ja nigdy nie
oglądam telewizji w salonie. Wydawała się urażona,że ktoś mógłby ją o to podejrzewać.
— Dlaczego pytasz? — Zastanawiała się, czy coś strasznego nie wydarzyło się w mieście. A może
coś złego stało się z doktorem George”em albo panią Andrews?... Może któreś z dzieci było w
coś zamieszane? Różne przypuszczenia przychodziły jej do głowy, ale z pewnością me była
przygotowana na to, co powiedziała Paxton.
— Prezydent Kennedy został zastrzelony.
— Och, mój Boże! — Queenie opadła ciężko na najbliższe krzesło i wyraz przerażenia pojawił się
w jej oczach. Spojrzała pytająco na Paxton.
— Nie żyje. — Paxton znów zaczęła płakać. Uklękła obok Queenie i objęła ją ramionami.
Powróciło to dojmujące poczucie straty i zdrady. Queenie przytuliła ją do siebie i obie płakały nad
śmiercią człowieka, którego nawet nie znały, a który zginął tak młodo. I za co? Dlaczego?
Dlaczego to zrobili? Jak ktoś mógł być tak zły? Jakiemu celowi miało to służyć? I dlaczego on?
Dlaczego człowiek mający dwoje małych dzieci i młodą żonę? Dlaczego w ogóle ktoś? I dlaczego
właśnie ktoś tak pełen życia, będący nadzieją i obietnicą zmian na lepsze dla tak wielu ludzi?
Paxie opłakiwała go w ramionach Queenie, a stara Murzynka tuliła ją do siebie i kołysała jak małe
dziecko.
— Cicho dziecinko... Nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego ktoś miałby zrobić coś takiego? Czy
oni wiedzą, kto to był?
— Chyba nie. — Kiedy chwilę później przeszły do salonu i włączyły telewizor, uzyskały odpowiedzi
na niektóre z tych pytań. Człowiek nazywający się Lee Haryey Oswald śmiertelnie postrzelił
policjanta, który wyśledził go w składnicy książek, skąd padły strzały o pierwszej trzydzieści.
Wszyscy byli przekonani,że jest on zabójcą prezydenta. Oswald został zatrzymany.
Policjant i prezydent, jak również jeden z agentów ochrony, nie żyli, a gubernator Teksasu, John
Connaily, był poważnie ranny, choć jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Ciało prezydenta
znajdowało na pokładzie samolotu Air Force One, w drodze do Waszyngtonu. Towarzyszyła mu
żona oraz wiceprezydent Johnson z małżonką. Z wcześniejszych doniesień wynikało,że został on
lekko ranny, lecz później zdementowano tę informację. Cały naród był w szoku. Paxton i Queenie
stały przed telewizorem oniemiałe, ciągle nie mogąc uwierzyć własnym uszom i oczom. Patrzyły w
Zgłoś jeśli naruszono regulamin