Mary Higgins Clark
Zatańcz z Mordercą
Przełożyła Ewa Partyga
Warszawa 1999
Tytut oryginału:
LOYES MUSIC, LOYES TO DANCE
Copyright (O 1991 by Mary Higgins Clark Inc. Orginally published by Simon & Schustcr, Inc.
Ilustracja na okładce: Stock Image/Agencja Free
Redaktor prowadzący serię: Wiesława Karaczewska
Redakcja: Wiesława Karaczewska
Redakcja techniczna: Anna Troszczyńska
Korekta: Jadwiga Przeczek
Łamanie: Wojciech Paszkowski
ISBN 83-7255-416-1
Diament
Wydawca:
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa:
Opolskie Zakłady Graficzne S. A.
45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12
Kim jest przyjaciel?
To jedna dusza mieszkająca w dwóch ciałach.
Arystoteles
Synom mojego brata Johnny'ego,
Lukę'owi i Chrisowi Higgimom,
a także mojej wnuczce Laurze
poświęcam
Pragnę złożyć wyrazy głębokiej wdzięczności wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki, udzielając mi wsparcia i zachęty - mojemu wydawcy Michaelowi V. Kordzie, jego współpracownikowi, doświadczonemu redaktorowi Chuckowi Adamsowi, mojemu agentowi Eugene'owi H. Winickowi oraz Robertowi Ressle-rowi, jednemu z dyrektorów Forensic Behavioral Sendces. Szczególne podziękowania należą się mojej córce, Carol Higgins Clark, za jej pomoc w poszukiwaniu materiałów, uwagi i sugestie oraz stworzenie mi możliwości pracy na naprawdę pełnych obrotach. Oczywiście dziękuję także reszcie mojej rodziny i przyjaciołom, którzy, jak zwykle, rozpraszali cierpliwie moje wątpliwości, czy zdołam opowiedzieć tę historię.
PONIEDZIAŁEK
18 lutego
Siedział na krześle, obejmując rękami podciągnięte kolana. W pokoju pogrążonym w ciemnościach. Znów to samo. Charley nie chce być zamknięty w swej kryjówce. Charley chce myśleć o Erin. Jeszcze tylko dwie, szepnął Charley. Potem przestanę.
Wiedział, że nie warto protestować. Choć cała sprawa zdawała się coraz bardziej niebezpieczna. Charley stawał się nieobliczalny. Charley chciał, by świat o nim usłyszał. Odejdź ode mnie, Charley, zostaw mnie już, błagał. Szyderczy śmiech Charleya odbił się echem od ścian pokoju.
Gdybym tylko spodobał się wtedy Nań, pomyślał. Gdyby tylko zaprosiła go na swoje przyjęcie urodzinowe piętnaście lat temu... Tak bardzo ją kochał! Pojechał za nią do Darien z prezentem, który kupił na wyprzedaży. Wiózł jej parę wieczorowych pantofli. Kartonowe pudełko było niepozorne i tanie, ale przyozdobił je z wielką pieczołowitością, rysując pantofelek na wieczku.
Obchodziła urodziny dwunastego marca, podczas wiosennej przerwy semestralnej. Pojechał do Darien, żeby zrobić jej niespodziankę tym prezentem. A tymczasem ujrzał rzęsiście oświetlony dom. Wszędzie stały samochody. Przejechał tamtędy powoli, ze zdumieniem rozpoznając tłum studentów z Brown.
Wciąż czuł się zakłopotany na wspomnienie, że płakał jak dziecko, gdy zawracał, by odjechać. Potem jednak przypo-
mniał sobie o prezencie, który jej przywiózł, i zmienił plany. Nań mówiła mu, że codziennie rano, w pogodę i w niepogodę, biega dla zdrowia w lasku nieopodal domu. Następnego ranka czekał tam na nią.
Pamiętał, wciąż bardzo dokładnie, jej zdziwienie na jego widok. Zdziwienie, a nie radość. Zatrzymała się, oddychając nierówno. Czapka z daszkiem skrywała jej jedwabiste, jasne włosy. Na dres narzuciła szkolną bluzę. Na nogach miała adidasy.
Złożył jej życzenia urodzinowe, patrzył, jak otwiera pudełko, słuchał jej nieszczerych podziękowań. Wziął jaw objęcia.
- Nań, tak bardzo cię kocham. Pozwól mi zobaczyć, jak twoje piękne stopy wyglądają w tych pantoflach. Sam ci je włożę. Moglibyśmy tu zatańczyć.
- Zmiataj stąd! - Odepchnęła go, rzuciła w niego pudełkiem i znów zaczęła biec.
Dogonił ją Charley. Złapał i przewrócił na ziemię. Dłonie Charleya tak długo ściskały szyję dziewczyny, aż wreszcie przestała młócić rękami. Charley włożył jej pantofle i zatańczył z nią, a jej głowa spoczywała na jego ramieniu. Charley położył Nań na ziemi, pozostawiając wieczorowy pantofelek na prawej nodze dziewczyny. Na lewą wsunął z powrotem sportowy but.
Wiele lat upłynęło od tej chwili. Charley stał się tłumionym wspomnieniem, ciemną postacią, czającą się gdzieś w mrokach jego umysłu. To się zmieniło dwa lata temu. Charley zaczai mu przypominać o Nań, o jej pięknie sklepionej stopie, o wysokim podbiciu, o nogach tak szczupłych w kostce, o wdzięku, z jakim dziewczyna tańczyła...
Dziesięciu małych Murzynków... Matka śpiewała mu tę piosenkę w dzieciństwie, bawiąc się jego palcami.
- Zaśpiewaj mi o wszystkich dziesięciu Murzynkach! - prosił za każdym razem.
Matka tak bardzo go kochała! A potem się zmieniła. W jego uszach wciąż dźwięczały jej słowa: „Co te czasopisma robią w twoim pokoju?", „Dlaczego zabrałeś te buty z mojej szafy?", „Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy?!...", „Tak bardzo nas rozczarowałeś!".
Gdy Charley zjawił się ponownie dwa lata temu, kazał mu zacząć zamieszczać ogłoszenia towarzyskie. Mnóstwo ogłoszeń. Sam podyktował mu treść jednego z nich, bardzo szczególnego.
Do tej chwili już siedem dziewcząt znalazło miejsce ostatniego spoczynku tu, w okolicy tego domu. Każda z nich na prawej nodze miała wieczorowy pantofelek, na lewej zaś swój własny but...
Błagał Charleya, by pozwolił przerwać mu to choć na jakiś czas. Nie chciał tego robić. Tłumaczył mu, że ziemia jest wciąż zamarznięta, że nie zdoła ich pogrzebać, a przecież nie powinien tak długo trzymać ciał w zamrażarce...
Ale Charley krzyczał:
- Dwie ostatnie muszą zostać znalezione! I wszystko ma być dokładnie tak samo jak z Nań!
Charley wybrał dwie ostatnie kobiety tak samo jak wszystkie następczynie Nań. Tym razem były to Erin Kelley i Darcy Scott. Każda z nich zareagowała na jego dwa różne ogłoszenia. A co najważniejsze, obie odpowiedziały na to specjalne.
Spośród wszystkich odpowiedzi, które otrzymał, właśnie ich zdjęcia i listy spodobały się Charleyowi. Listy były zabawne, napisane lekko, przypominały styl Nań. Autoironia, inteligencja, dowcip. No i zdjęcia. Każde inne...
Erin Kelley wysłała zdjęcie, na którym siedzi na brzegu biurka. Pochyla się do przodu, chyba coś mówi. Jej oczy błyszczą, a szczupłe ciało wygląda tak, jakby dziewczyna czekała na zaproszenie do tańca.
Darcy Scott stoi na zdjęciu koło wyłożonego poduszkami siedziska obok okna, przytrzymując dłonią zasłonę, na wpół zwrócona w stronę obiektywu. Najwyraźniej fotografia została zrobiona z zaskoczenia. Z ramienia dziewczyny spływają zwoje tkaniny, na twarzy widać skupienie, ale i rozbawienie. Wysokie kości policzkowe, wiotka sylwetka i długie nogi, bardzo szczupłe w kostkach. Stopy w mokasynach od Gucciego.
O ileż piękniej będą wyglądały w wieczorowych pantofelkach na wysokim obcasie!
Wstał i przeciągnął się. Cienie, które kładły się na ścianach, przestały mu przeszkadzać. Charley zagościł już w nim
na dobre i był mile widziany. Żaden natrętny głos nie błagał go, by przestał.
Gdy Charley wycofał się bez oporu do ciemnej niszy, z której się wyłonił, on raz jeszcze przeczytał list Erin i musnął palcami jej fotografię.
Roześmiał się głośno, gdy przypomniał sobie intrygujące ogłoszenie, na które odpowiedziała Erin.
Zaczynało się od słów: „Kocha muzykę, kocha taniec".
WTOREK
19 lutego
Chłód. Plucha. Słota. Potworne korki. Ale to nie ma znaczenia. Cudownie znów być w Nowym Jorku. Darcy ochoczo zdjęła płaszcz, przeczesała włosy dłonią i zaczęła przeglądać korespondencję, ułożoną skrzętnie na jej biurku. Bev Rothhouse, szczupła, żywa, bystra słuchaczka kursów wieczorowych w Parson School of Design, a zarazem hołubiona przez Darcy sekretarka, posegregowała listy zgodnie z ich ważnością.
- Rachunki - powiedziała, wskazując plik leżący po prawej stronie. - Potwierdzenia zaliczek. Nie za wiele.
- Mam nadzieję, że za to pokaźne - wyraziła nadzieję Darcy.
- Owszem, owszem - przytaknęła Bev. - Tutaj natomiast masz różne propozycje. Poproszono cię o urządzenie dwóch następnych mieszkań na wynajem. Słowo daję, wiedziałaś, co robisz, otwierając ten interes.
Darcy się roześmiała.
- Sanford and Son. To właśnie ja.
„Przytulny Kącik. Nowe wnętrza za rozsądną cenę" - głosił napis na drzwiach biura. Biuro zaś znajdowało się w Flati-ron Building przy Dwudziestej Trzeciej Ulicy.
- Jak było w Kalifornii? - zapytała Bev.
Darcy usłyszała nutkę niepewności w jej głosie. Bev w gruncie rzeczy chciała zapytać: „Co słychać u twoich rodziców? Jak się człowiek czuje w ich towarzystwie? Czy naprawdę wyglądają tak wspaniale, jak na ekranach kin?".
11
Odpowiedź, pomyślała Darcy, powinna brzmieć tak: „Tak, są wspaniali. Tak, są cudowni. Tak, kocham ich i jestem z nich dumna. Tylko że zawsze kiepsko się czułam w ich świecie".
- Kiedy wyjeżdżają do Australii? - Bev starała się mówić obojętnym tonem.
- Już wyjechali. Złapałam samolot do Nowego Jorku, jak tylko się z nimi pożegnałam.
Darcy połączyła wizytę u rodziców z podróżą służbową do Lakę Tahoe. Zlecono jej tam urządzenie wzorcowego zimowego domku dla narciarzy, który miał być prezentowany klientom o umiarkowanie zasobnych portfelach. Chciała zobaczyć się z rodzicami przed ich wyjazdem na międzynarodowe tour-nee teatralne. Pożegnała ich na co najmniej sześć miesięcy.
Darcy zdjęła pokrywkę z kubka kawy, którą przyniosła z pobliskiego baru, i usiadła za biurkiem.
- Świetnie wyglądasz - zauważyła Bev. - Bardzo mi się podoba ten nowy strój.
Czerwona wełniana sukienka z dekoltem karo i dobrany do niej płaszcz były owocem wyprawy po zakupy na Rodeo Drive, do której zmusiła ją matka.
- Jak na osobę o nieprzeciętnej urodzie, stanowczo za mało uwagi poświęcasz swoim ubraniom, moja miła - narzekała wiecznie. - Powinnaś podkreślać swój subtelny wdzięk.
Ojciec wielokrotnie powtarzał, że Darcy mogłaby pozować do portretu założycielki rodu, po której odziedziczyła imię. Tamta Darcy opuściła Irlandię tuż po wojnie, by połączyć się ze swym francuskim narzeczonym, oficerem Lafayette'a. Obie miały takie same szeroko rozstawione oczy, bardziej zielone niż orzechowe, takie same miękkie, brązowe włosy, przetykane tu i ówdzie złotymi pasemkami, takie same proste nosy.
- Ludzkość podrosła nieco od tamtych czasów - mawiała wówczas Darcy. - Ja mam pięć stóp i osiem cali wzrostu. Darcy Pierwsza była kurdupelkiem. To pomaga, gdy chce się podkreślać subtelny wdzięk.
Darcy nigdy nie zapomniała słów pewnego reżysera, które usłyszała przypadkiem jako sześcioletnie dziecko: „Jakim cudem dwoje tak wspaniałych ludzi spłodziło taką szarą myszkę?".
12
Darcy dokładnie pamiętała, jak znieruchomiała wówczas, usiłując bezskutecznie otrząsnąć się z szoku. Parę minut później, gdy matka chciała przedstawić ją komuś na planie, mówiąc: „A to moja mała dziewczynka, Darcy", ona krzyknęła: „Nie!" i uciekła. Potem przepraszała za swoje zachowanie.
Tego ranka, gdy już wysiadła z samolotu i zawiozła bagaże do mieszkania, przyjechała stamtąd do biura, tak jak stała, nie przebrawszy się w swoje zwykłe ubranie, dżinsy i sweter. Bev czekała cierpliwie, aż Darcy wypije trochę kawy, po czym wzięła plik kartek ze zgłoszeniami i zapytała:
- Czy mam cię skontaktować z tymi ludźmi?
- Najpierw zadzwonię do Erin.
Erin natychmiast podniosła słuchawkę. Głos przyjaciółki zdradził Darcy, że ta siedzi już nad swoją robotą. Erin i Darcy mieszkały w jednym pokoju jako studentki college'u Mount Holyoke. Potem Erin zajęła się sztuką jubilerską. Niedawno zdobyła prestiżową nagrodę N.W. Ayera dla młodych projektantów biżuterii.
Darcy również znalazła sobie zajęcie. Po czterech latach pracy w agencji reklamowej zmieniła profesję i zajęła się projektowaniem wnętrz. Obie miały teraz po dwadzieścia osiem lat i wciąż przyjaźniły się tak samo, jak za studenckich czasów.
Darcy bez trudu mogła sobie wyobrazić Erin siedzącą przy stole w dżinsach i obszernym swetrze, z rudymi włosami upiętymi z tyłu lub ściągniętymi w koński ogon. Erin całkowicie pochłoniętą pracą, skupioną, niepozwalającą nikomu tego skupienia rozproszyć.
Nieobecne „Halo?" zamieniło się jednak w okrzyk radości na dźwięk głosu przyjaciółki.
- Jesteś zajęta - powiedziała Darcy. - Nie będę ci zawracała głowy. Chciałam tylko zameldować, że już jestem, i dowiedzieć się, co słychać u Billy'ego.
Billy był ojcem Erin. Inwalidą, który od trzech lat przebywał w domu opieki w Massachusetts.
- Bez zmian - poinformowała Erin.
13
-A jak ci idzie praca nad kolią? Kiedy rozmawiałyśmy w piątek, byłaś trochę zdenerwowana. - Tuż po wyjeździe Darcy Erin dostała zlecenie od salonu jubilerskiego Bertolinich. Miała zaprojektować kolię wysadzaną rodzinnymi klejnotami dla jednego z ich klientów. Renoma salonu Bertolinich dorównywała sławie Cartiera czy Tiffanny'ego.
- Bałam się, że mój projekt może się okazać bardzo trudny do zrealizowania. Był naprawdę okropnie skomplikowany. Ale wszystko poszło dobrze. Jutro rano oddaję kolię i uważam, że jest wspaniała. A co słychać w Bel-Air?
- Lepiej być nie może. - Obie się roześmiały. Potem Darcy zapytała: - Co się dzieje z programem Nony?
Nona Roberts, producentka telewizyjna, pracująca dla prywatnej sieci Hudson Cable Network, zaprzyjaźniła się z Erin i Darcy podczas treningów w klubie sportowym. Nona przygotowywała program dokumentalny na temat ogłoszeń towarzyskich ludzi, którzy je zamieszczają, oraz ich dobrych i złych doświadczeń. Poprosiła swe nowe przyjaciółki o pomoc: miały odpowiadać na ogłoszenia.
- Nie musicie się z nikim spotykać więcej niż raz - tłumaczyła. - Połowa niezwiązanych z nikim na stałe pracowników naszej telewizji odpowiada już na te ogłoszenia. Wszyscy się świetnie bawią. A poza tym, kto wie, może spotkacie kogoś naprawdę wspaniałego. Pomyślcie o tym.
Erin, która zazwyczaj była o wiele śmielsza od przyjaciółki, tym razem się opierała. Darcy przekonała ją jednak, że to może być niezła zabawa.
- Nie będziemy zamieszczać własnych ogłoszeń - mówiła. -I będziemy odpowiadać jedynie na najbardziej interesujące. Nie podamy naszych adresów, tylko numery telefonów. Będziemy się umawiać w barach albo restauracjach. Raz kozie śmierć.
Zaczęły odpowiadać na ogłoszenia sześć tygodni temu. Darcy zdołała odbyć zaledwie jedno spotkanie przed wyjazdem do Lakę Tahoe i Bel-Air. Ten mężczyzna napisał, że ma sześć stóp i jeden cal wzrostu. Darcy powiedziała później przyjaciółce, że musiał stać na drabinie, gdy się mierzył. Twierdził poza tym, że pracuje w reklamie. Ale kiedy Darcy
14
wymieniła nazwy kilku agencji i paru zamożniejszych klientów, zapomniał języka w gębie. Kłamca i oszust, tak go scharakteryzowała. Teraz z rozbawieniem w głosie wypytywała Erin o jej ostatnie spotkania.
- Opowiem ci o tym jutro, kiedy się zobaczymy z Noną -obiecała Erin. - Zapisuję wszystko w notesie, który mi podarowałaś na Gwiazdkę. Na razie zdradzę ci tylko, że od naszej ostatniej rozmowy miałam jeszcze dwa spotkania. Czyli osiem randek w ciągu ostatnich trzech tygodni. Przeważnie szkaradni faceci bez żadnych zalet charakteru. Jednego, jak się okazało, znałam już przedtem. Trafił się też jeden naprawdę atrakcyjny, ale nie zadzwonił drugi raz. Z kolejnym mam się spotkać dziś wieczorem. Zapowiada się nie najgorzej, ale poczekamy, zobaczymy.
Darcy się uśmiechnęła.
- Wygląda na to, że niewiele straciłam. Na ile ogłoszeń odpowiedziałaś w moim imieniu?
- Na jakieś dwanaście. Pomyślałam, że będzie zabawne, jeśli na kilka ogłoszeń odpowiemy obydwie. Będziemy mogły się wymienić wrażeniami.
- Świetny pomysł. Gdzie masz dzisiejsze spotkanie?
- W pubie niedaleko Washington Sąuare.
- A czym się zajmuje ten facet?
- To prawnik. Z Filadelfii. Właśnie się przeniósł. Przyjdziesz jutro wieczorem, prawda?
- Jasne. - Nazajutrz były umówione na kolację z Noną. Ton Erin się zmienił:
- Cieszę się, że już wróciłaś, Darcy. Tęskniłam za tobą.
- A ja za tobą - powiedziała Darcy serdecznie. - No to do zobaczenia. - Już miała odłożyć słuchawkę, ale jeszcze zapytała pod wpływem impulsu: - Jak się nazywa twój dzisiejszy rycerz?
- Charles North.
- Brzmi snobistycznie. Baw się dobrze. Erin-go-bragh. -Darcy odłożyła słuchawkę.
Bev wciąż czekała cierpliwie. Tym razem w jej głosie zadźwięczała nutka zazdrości:
- Słowo daję, kiedy się słyszy wasze rozmowy, można by
15
pomyśleć, że to paplanina dwóch podlotków. Jesteście sobie bliższe niż siostry. Kiedy pomyślę o mojej siostrze, tym bardziej tak myślę.
- I masz świętą rację - powiedziała cicho Darcy.
Aukcja w Sheridan Gallery na Siedemdziesiątej Ósmej Ulicy, nieopodal Madison Avenue, trwała w najlepsze. Meble i bibeloty pochodzące z ogromnej wiejskiej posiadłości potentata naftowego Masona Gatesa przyciągnęły tłumy handlarzy i kolekcjonerów.
Chris Sheridan przyglądał się aukcji, stojąc w głębi sali i z satysfakcją myśląc o zwycięstwie, które odniósł nad domami aukcyjnymi Sotheby's i Christie's, wywalczywszy sobie przywilej prowadzenia licytacji podczas sprzedaży tej kolekcji. Wspaniałe meble z czasów królowej Anny; szalenie rzadkie, choć niezbyt wyrafinowane pod względem techniki malarskiej płótna; srebra Revere'a, które z pewnością podniosą temperaturę aukcji.
Trzydziestotrzyletni Chris Sheridan wciąż bardziej przypominał bocznego obrońcę ze studenckiej drużyny piłkarskiej niż znakomitego znawcę antyków. Wyprostowana sylwetka uwydatniała jego wzrost. Barczyste ramiona kontrastowały z wąskimi biodrami. Płowe włosy okalały twarz o wyrazistych rysach. Niebieskie oczy spoglądały na świat ufnie i życzliwie. Konkurenci właściciela tych oczu wiedzieli jednak dobrze, że potrafią one w jednej chwili przybrać przenikliwy i skupiony wyraz.
Chris skrzyżował ramiona, przyglądając się końcówce licytacji pochodzącego z 1683 roku dzieła Domenica Cucciego: sekretarzyka z panelami pietra dura i wysadzaną szlachetnymi kamieniami płaskorzeźbą na frontowej ściance. Mebel był wprawdzie mniejszy i nie tak wyszukany jak ten, który Cuc-ci wykonał dla Ludwika XIV, ale mimo wszystko stanowił wspaniały, nieskazitelny okaz, który Metropolitan pragnęła mieć za wszelką cenę.
Sala ucichła, przyglądając się finałowej potyczce między dwoma najpoważniejszymi graczami, Metropolitan Museum i reprezentantem japońskiego banku. Chris odwrócił się ze
16
zmarszczonymi brwiami, gdy ktoś ujął go za ramię. Była to Sarah Johnson, jego najbardziej zaufana asystentka, prawdziwa znawczyni sztuki. Chris nakłonił Sarah do porzucenia pracy w prywatnym muzeum w Bostonie. Teraz wyglądała na zatroskaną.
- Chris, obawiam się, że coś się stało - powiedziała. -Dzwoni właśnie twoja matka. Chce z tobą natychmiast rozmawiać. Zdaje się, że jest bardzo zdenerwowana.
- To przez ten cholerny program! - Chris ruszył do drzwi, otworzył je gwałtownym ruchem i ominąwszy windę, wbiegł na schody.
Miesiąc temu w popularnym programie telewizyjnym „Wydarzyło się naprawdę" pojawił się odcinek na temat nierozwikłanej do tej pory sprawy zabójstwa bliźniaczej siostry Chrisa, Nań, która w wieku dziewiętnastu lat została uduszona podczas joggingu nieopodal rodzinnego domu w Darien, w Connecticut. Mimo usilnych starań, Chris nie zdołał powstrzymać kamerzystów przed sfilmowaniem swego domu i okolicy ani przed zainscenizowaniem śmierci Nań w pobliskim lesie, w którym znaleziono jej ciało.
Błagał matkę, by nie oglądała tego programu, ale ona koniecznie chciała zasiąść przed telewizorem razem z nim. Producentowi tego odcinka udało się wyszukać młodą aktorkę, niebywale podobną do Nań. Na ekranie pojawiła się biegnąca Nań Sheridan i postać przyglądająca się dziewczynie zza drzew. Zainscenizowano spotkanie napastnika i ofiary oraz jej próbę ucieczki. Potem morderca dogonił ofiarę, udusił ją, ściągnął but z jej prawej nogi i włożył na nią pantofelek na wysokim obcasie.
W dźwięcznym głosie lektora czytającego komentarz zabrzmiało udane przejęcie:
„Czy piękna i utalentowana Nań Sheridan zginęła z ręki kogoś obcego? Poprzedniego wieczoru ona i jej brat bliźniak obchodzili swe dziewiętnaste urodziny w rodzinnej posiadłości. Może zamordował ją ktoś, kto ją znał, kto pił za jej zdrowie podczas przyjgcia?-W--eiągUL,minionych piętnastu lat nikt nie natrafił nawet nsłia^difo Mniejszą informację, która pomogłaby rozwikłać tę tajemniczą sprawę. Czy Nań Sheridan
2. Zatańcz z mordercą
Nr
l
stała się przypadkową ofiarą obłąkanego potwora, czy też może jej śmierć była aktem osobistej zemsty?".
Potem na ekranie pojawiły się już tylko ostatnie ujęcia domu z różnych stron. I numer telefonu, pod który może zadzwonić „każdy, kto jest w stanie udzielić jakiejkolwiek informacji". Ostatni kadr przedstawiał policyjną fotografię ciała Nań ułożonego na ziemi, z rękami splecionymi na piersiach. Na lewej stopie miała wciąż sportowy but, na prawej zaś pantofelek ozdobiony cekinami.
Pod zdjęciem umieszczono podpis: „Gdzie jest drugi wieczorowy pantofel od pary? Czy wciąż znajduje się w posiadaniu mordercy?".
Greta Sheridan nie uroniła nawet jednej łzy podczas programu. Gdy film dobiegł końca, powiedziała:
- Chris, wracałam do tego myślami wiele razy. Właśnie dlatego chciałam obejrzeć ten program. Nie mogłam dojść do siebie po śmierci Nań, nie potrafiłam zebrać myśli. Ale ona tyle mi opowiadała o swoich kolegach. Sądziłam, że... kiedy zobaczę ten odcinek, przypomni mi się coś ważnego. Pamiętasz dzień pogrzebu? Był straszny tłum. Cała młodzież z college'u. Przypominasz sobie może, że porucznik Harriman powiedział, iż, jego zdaniem, morderca siedzi wśród żałobników? Pamiętasz, że robiono zdjęcia wszystkich obecnych w domu pogrzebowym i w kościele?
Dopiero wówczas Greta Sheridan załkała rozdzierająco, jakby nagle jakiś olbrzym uderzył ją w twarz.
- Ta dziewczyna była taka podobna do Nań, prawda? Och, Chris, tak strasznie mi jej brakowało przez te wszystkie lata! Ojciec żyłby po dziś dzień, gdyby ona nie zginęła. Atakiem serca zapłacił za jej śmierć.
Żałuję, że nie roztrzaskałem wszystkich telewizorów, które są w tym domu, zamiast pozwolić matce oglądać ten przeklęty program, pomyślał Chris, pędząc do swego biura. Chwycił słuchawkę, postukując nerwowo w biurko palcami drugiej ręki.
- Co się stało, mamo?
Greta Sheridan była roztrzęsiona, a jej głos pełen napięcia:
- Chris, przepraszam, że przeszkadzam ci w trakcie aukcji, ale właśnie otrzymałam przedziwny list.
18
Jeszcze jeden skutek tego przeklętego programu, zirytował się Chris. Wszystkie te idiotyczne listy, których autorami byli psychopaci proponujący przeprowadzenie seansu spirytystycznego albo ludzie domagający się pieniędzy za swoje modlitwy.
- Wolałbym, żebyś nie czytała tych wypocin - powiedział.
- Powinnaś od razu drzeć je na strzępy.
- Chris, to zupełnie inny list. Tu jest napisane, że dla uczczenia pamięci Nań pewna tancerka z Manhattanu zginie dziewiętnastego lutego. Dokładnie w taki sam sposób jak twoja siostra.
- Greta Sheridan podniosła głos: - Chris, to chyba nie jest żaden żart. Czy możemy coś zrobić? Kogoś ostrzec?
Doug Fox włożył krawat, starannie zawiązał węzeł i obrzucił swe odbicie w lustrze bacznym spojrzeniem. Poprzedniego dnia zafundował sobie masaż twarzy, więc jego cera była jędrna i gładka. Dzięki trwałej ondulacji przerzedzone włosy wydawały się całkiem gęste, a piaskowy szampon koloryzujacy zamaskował zupełnie pasemka siwizny, która zaczęła się już pojawiać na skroniach.
Przystojny ze mnie facet, skonstatował Doug, podziwiając zarysy swego muskularnego ciała pod śnieżnobiałą koszulą. Sięgnął po marynarkę, rozkoszując się w duchu miękkością szkockiej wełny. Delikatne prążki na granatowej marynarce nabrały wyrazu dzięki subtelnemu czerwonemu rzucikowi na krawacie od Hermesa. Doug w każdym calu wyglądał jak pracownik banku inwestycyjnego, szanowany obywatel Scars-dale, oddany mąż Susan Frawley Fox i ojciec czwórki ładnych, choć rozbrykanych dzieciaków.
Nikt, ku pełnej rozbawienia satysfakcji Douga, nie umiałby sobie wyobrazić, jak wygląda jego drugie życie: życie samotnego ilustratora, wynajmującego apartament na cudownie anonimowym London Terrace, przy Dwudziestej Trzeciej Ulicy, posiadającego też mały domek w Pawling i nowe volvo kombi.
Doug rzucił ostatnie spojrzenie na swoje odbicie w lustrze, poprawił chusteczkę w butonierce i sprawdziwszy jeszcze, czy przypadkiem czegoś nie zapomniał, ruszył w stronę drzwi. At-
19
mosfera tej sypialni zawsze budziła jego irytację. Mimo że prowincjonalne francuskie antyki ustawił tu wysokiej klasy architekt wnętrz, Susan potrafiła zamienić ten pokój w coś w rodzaju przymierzalni w Fibber McGee. Stosy ubrań, srebrne drobiazgi toaletowe porzucone w nieładzie na toaletce. Dziecięce rysunki przyczepione byle jak do ściany. Muszę stąd czym prędzej wyjść, pomyślał Doug.
W kuchni, jak zwykle, panowało zamieszanie. Trzynastoletni Donny i dwunastoletnia Beth połykali w pośpiechu śniadanie. Susan wołała, że szkolny autobus już nadjeżdża. Najmłodsza latorośl z lepiącymi się od brudu rączkami dreptała po kuchni w mokrej pieluszce. Trish oświadczyła, że nie chce dziś iść do przedszkola, bo woli oglądać telewizję z mamą.
Susan paradowała w starym flanelowym szlafroku, narzuconym na nocną koszulę. Piękna z niej była dziewczyna, gdy się pobierali. Ale piękna dziewczyna zniknęła. Żona uśmiechnęła się do Douga i nalała mu kawy.
- Nie masz ochoty na naleśniki?
- Nie. - Czy ona kiedykolwiek przestanie próbować go karmić każdego ranka? Doug odskoczył w bok, by nie dotknęły go brudne rączki Connera, który niebezpiecznie zbliżał się do jego nogi. - U licha, Susan, jeśli nie potrafisz zadbać o to, żeby ten dzieciak był czysty, to przynajmniej trzymaj go z daleka ode mnie. Nie mogę przecież iść do biura upaprany.
- Autobus! - wrzasnęła Beth. - Pa, mamo! Pa, tato! Donny chwycił swoje książki.
- Przyjdziesz na mój mecz dziś wieczorem, tato?
- Wrócę bardzo późno, synu. Mam ważne spotkanie. Następnym razem na pewno przyjdę, obiecuję.
- Jasne. - Donny trzasnął drzwiami.
Trzy minuty później Doug siedział już w mercedesie, jadąc w stronę stacji kolejowej, a w jego uszach wciąż dźwię-czały słowa Susan: „Nie wracaj zbyt późno". W wieku lat trzydziestu sześciu utknął na dobre w domku na przedmieściu z grubą żoną i czwórką hałaśliwych dzieciaków. Amerykański sen. Gdy miał dwadzieścia dwa lata, wydawało mu się, że postępuje bardzo mądrze, żeniąc się z Susan.
20
Niestety, małżeństwo z córką bogatego człowieka nie oznaczało wcale mariażu z forsą. Ojciec Susan okazał się sknerą. Owszem, pożyczał im pieniądze, ale nigdy ich nie dawał. Miał to wypisane na czole.
Doug na swój sposób kochał dzieciaki i był przywiązany do żony. Po prostu nie powinien był dać się zamknąć w rodzinnej klatce tak wcześnie. Zmarnował sobie młode lata. Życie w roli Douglasa Foxa, pracownika banku inwestycyjnego i szanowanego obywatela Scarsdale, zionęło nudą.
Zaparkował samochód przed dworcem, pocieszając się, że jego życie w roli Douga Fieldsa, magistra sztuki, księcia ogłoszeń towarzyskich, jest tajemnicze i pełne nieoczekiwanych zwrotów. Daje mu możliwość zaspokajania wszystkich mrocznych potrzeb.
ŚRODA
20 lutego
Darcy zjawiła się w biurze Nony Roberts w środę wieczorem, punktualnie o szóstej trzydzieści. Miała spotkanie służbowe nieopodal, w Riverside Drive, uzgodniła więc telefonicznie z Noną, że pojadą do restauracji jedną taksówką.
Nona urzędowała w zagraconej klitce, wciśniętej pomiędzy inne zagracone klitki na dziesiątym piętrze w budynku Hudson Cable Network. Stało w niej nieco sfatygowane dębowe biurko, zarzucone papierami, kilka segregatorów z fisz-kami i dokumentami, komoda z niedomykającymi się szufladami, półki z książkami i kasetami, niezbyt zachęcająco wyglądający dwuosobowy fotel czy może kanapka i biurowe krzesło obrotowe, które przestało się już obracać. Liście rośliny, o której podlewaniu Nona notorycznie zapominała, zwisały smętnie z wąskiego parapetu.
Ale i tak uwielbiała swoje biuro. Gdy Darcy się pojawiła, Nona rozmawiała właśnie przez telefon. Darcy poszła więc po wodę, by podlać roślinę.
- Ten kwiatek błaga o litość - powiedziała, wróciwszy. Nona właśnie skończyła rozmowę. Zerwała się z krzesła, by uściskać gościa.
- Kiepska ze mnie ogrodniczka.
Miała na sobie długi, dopasowany blezer w kolorze khaki. Talię podkreślał wąski skórzany pasek z klamerką w kształcie
7?
połączonych dłoni. Krótkie jasne włosy Nony, poprzetykane pasemkami siwizny, ledwo sięgały policzków. Pełna życia twarz była raczej interesująca niż ładna.
Darcy ucieszyła się, spostrzegłszy, że wyraz bólu, obecny przedtem stale w ciemnych oczach Nony, ustąpił miejsca nieco wymuszonemu uśmiechowi. Rozwód, który Nona przeżyła całkiem niedawno, był dla niej ciężkim ciosem. Trafnie to zresztą określiła: „Przekroczenie czterdziestki jest wystarczająco traumatycznym doświadczeniem nawet dla tych kobiet, których mężowie nie rzucają dla dwudziestojednoletnich lolitek".
- Z niczym nie mogę nadążyć - usprawiedliwiła się Nona.
- Umówiłyśmy się z Erin na siódmą?
- Między siódmą a siódmą piętnaście - powiedziała Darcy, którą palce aż świerzbiły, by poobrywać wyschnięte liście biurowej roślinki.
- Piętnaście minut powinno nam wystarczyć, zakładając, że rzucę się na maskę pierwszej nadjeżdżającej taksówki. Świetnie. Przed wyjściem muszę zrobić jeszcze jedną rzecz. Może mi potowarzyszysz, a przy okazji ujrzysz inne oblicze telewizji. Pełne ludzkich uczuć.
- Nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje. - Darcy sięgnęła po swoją torbę.
Biurowe klitki otaczały otwarty hol, zastawiony sekretarskimi biurkami. Buczały tam komputery, terkotały faksy. W przeciwległym kącie holu siedział prezenter czytający zwykle najnowsze wiadomości. Nona pozdrowiła gestem obecnych.
- Prawie wszyscy, których tu widzisz, odpowiadają na jakieś ogłoszenia towarzyskie. Podejrzewam nawet, że znaleźliby się tutaj panowie, którzy są z kimś związani, a mimo to po kryjomu korzystają z tych anonsów.
Nona wprowadziła Darcy do studia i zapoznała ją z Joan Nye, ładną blondynką, wyglądającą na najwyżej dwadzieścia dwa lata.
- Joan zajmuje się programami poświęconymi zmarłym niedawno znanym, wybitnym osobistościom - wyjaśniła Nona.
- Właśnie zaktualizowała jeden z nich i poprosiła, bym na nie-
23
go zerknęła. - Po czym zwróciła się do panny Nye: - Jestem przekonana, że to świetny materiał. Joan westchnęła:
- Mam nadzieję - powiedziała i nacisnęła odpowiedni guzik.
Ekran wypełniała twarz wielkiej gwiazdy filmowej, Ann Bouchard. Miły głos Gary'ego Fincha, który był prawdziwą opoką Hudson Cable, brzmiał łagodnie i dyskretnie:
„Ann Bouchard zdobyła pierwszego Oscara, mając lat dziewiętnaście, gdy zastąpiła chorą Lillian Marker w słynnej "Niebezpiecznej ścieżce» w 1928 roku..."
Po fragmentach z filmów, w których Ann Bouchard zagrała swe najbardziej pamiętne role, przyszła kolej na najważniejsze fakty z jej życia prywatnego: siedmiu mężów, liczne domy, wykorzystywane w mediach konflikty z producentami, fragmenty wywiadów, których udzieliła w trakcie długiej kariery, oraz na jej pełen emocji komentarz, który wygłosiła po otrzymani...
gosiadabrowska