016. Neels Betty - W poszukiwaniu blasku ksiezyca.pdf

(610 KB) Pobierz
6958039 UNPDF
BETTY NEELS
W poszukiwaniu
blasku księżyca
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
6958039.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był ponury, wrześniowy dzień. Zmierzch zapadł bardzo
wcześnie. Prawie w każdym oknie w Royal Hospital paliły się
światła, rozjaśniając nieco smutną ulicę, pełną małych domków
i przygarbionych wiązów.
Na ostatnim piętrze szpitala panowała całkowita ciemność.
Wyjątek stanowił pokój narożny. Wewnątrz pomieszczenie to
przypominało biuro; pod ścianami stały regały pełne książek,
a na środku duże biurko z drukarką i komputerem.
Przy klawiaturze siedziała drobna dziewczyna o gładko za­
czesanych w kok włosach i intrygującej twarzy. Miała mały, od­
robinę haczykowaty nos, szerokie usta i wielkie, żywe oczy ko­
loru orzechowego, ozdobione firanką długich, lekko podkręco­
nych rzęs. Teraz pochyliła się nad stertą kartek i zmarszczyła
brwi, próbując odcyfrować nieczytelny rękopis. Potem, ze swo­
bodą doświadczonej maszynistki, wystukała kolejne zdanie. Na­
gle znieruchomiała i zamyśliła się, wpatrzona w przestrzeń pu­
stego pokoju.
- Endometrioma czy endometriosis? Dlaczego używa tak
długich słów? - mruknęła do siebie. - Czy nie uczono go pisać
wyraźnie?
Była zdenerwowana. Miała zresztą powód. Dawno minęła
piąta, a na jej piętrze, zajmowanym przez maszynistki, urzędni­
ków i personel administracyjny, nie było już nikogo. Była sama,
głodna i wszystko zaczynało ją drażnić.
- Takiemu to dobrze - powiedziała na cały głos, żeby wy­
rzucić z siebie gniew. - Siedzi teraz w domu z założonymi ręka­
mi i czeka, aż żona przygotuje mu kolację!
6
- A naprawdę - rozległ się głęboki, powolny bas za jej ple­
cami - on jest tutaj, chociaż sielski obrazek domowego szczę­
ścia, o którym pani mówi, wydaje się bardzo kuszący.
Dziewczyna odwróciła się natychmiast, lecz zanim zdążyła
wykrztusić jakiekolwiek słowo, mężczyzna, stojący przy we­
jściu, dodał:
- Chyba powinienem przeprosić za moje pismo, choć pewnie
za późno już na poprawki... a jeśli chodzi o długie słowa, to nie
da się ich uniknąć w naszym zawodzie. - Podszedł bliżej, nie
przestając na nią patrzeć. - Dlaczego nie widziałem pani wcześ­
niej? Gdzie jest panna Payne?
Podniosła szybko oczy, ogarnięta tym samym strachem, który
jej rozmówca wzbudzał powszechnie wśród personelu szpitala.
- Panna Payne jest chora na grypę. - Spuściła wzrok na stertę
kartek, czekających na przepisanie.
- A z kim mam przyjemność? - spytał mężczyzna z chłodną
uprzejmością.
- Serena Proudfoot. - Jej podniesione wymownie brwi zada­
ły mu to samo pytanie.
- Doktor ter Feulen.
- A tak, słyszałam o panu. Jest pan też holenderskim baro­
nem. .. - uśmiechnęła się pobłażliwie, okazując gotowość wyba­
czenia mu tego faktu.
Był przystojnym, wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną
o szpakowatych włosach i zimnych, bladoniebieskich oczach.
Serena nigdy nie dowierzała pielęgniarkom, zachwyconym jego
urodą, i gdy one plotkowały na temat doktora, wolała zajmować
się szpitalną korespondencją. Teraz w myślach przyznała im ra­
cję, ale ponieważ on zignorował jej uśmiech, uznała to za aro­
gancję.
- Czy pani jest z agencji?
- Tak, zatrudniono mnie tu czasowo, dopóki panna Payne nie
powróci do zdrowia.
-, Dlaczego pani jeszcze pracuje? Jest już przecież późno.
7
Było to głupie pytanie, ale udzieliła na nie grzecznej odpo­
wiedzi:
- Leżało tu mnóstwo pańskich listów, czekających na prze­
pisanie. Poinstruowano mnie, że muszą być gotowe do podpisu,
zanim opuści pan szpital.
- A czy są już gotowe?
- Nie, ale jeżeli zostawi mnie pan samą, mogę dostarczyć je
za pół godziny.
Doktor ter Feulen uśmiechnął się znacząco.
- Jak długo pracuje pani jako maszynistka?
- Kilka lat, ale nigdy wcześniej w szpitalu.
- Proszę być tak dobrą i przynieść listy do autoryzacji, kiedy
tylko pani skończy. Prawdopodobnie nikt dotąd nie powiedział
pani, że w naszym szpitalu nie patrzymy na zegarek podczas
pracy. Miejmy nadzieję, że panna Payne niedługo wróci - dodał,
cofając się do drzwi.
Wyszedł, zanim Serena zdążyła zareagować. Włożyła papier
w drukarkę i zapytała znowu na głos:
- Dlaczego musiał przyjść właśnie tu?
- Żeby zobaczyć, co dzieje się z moimi listami - odpowie­
dział ter Feulen. - Przyszedłem ponownie, by panią ostrzec, że
rano czekają mnie badania ambulatoryjne i w związku z tym
pani również będzie miała sporo pracy. Proszę nie narzekać, jeśli
pojawi się konieczność zostania po godzinach. Panna Payne nig­
dy nie mówiła ani słowa...
- Tym gorzej dla niej - odparła szorstko Serena.
Minęła prawie godzina, zanim zgasiła światło w pokoju.
Gabinet, do którego miała dostarczyć listy, znajdował się na
parterze. Zapukała do drzwi, ale ponieważ nikt nie odpowiadał,
nacisnęła na klamkę i weszła do środka. W pokoju było ciemno,
tylko na jednym ze stołów paliła się nocna lampka. Serena po­
łożyła na nim listy i ruszyła do wyjścia. Zatrzymał ją cichy
odgłos chrapania. Doktor ter Feulen, we własnej osobie, leżał
bezwładnie w skórzanym fotelu, a jego duże stopy w eleganc-
8
kich butach spoczywały na blacie stolika do kawy. Stanęła na
moment. Teraz miała okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Był
naprawdę niezwykle przystojny, nawet w chwili, gdy na jego
twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie.
Ona też była zmęczona. Z ulgą opuściła szpital i udała się na
najbliższy przystanek autobusowy.
Wysiadła na East Sheen, skąd pieszo doszła do domu, znajdują­
cego się w dobrze utrzymanej dzielnicy willowej. Otworzyła drzwi,
powiesiła płaszcz i weszła do salonu, gdzie zastała czytającą matkę.
- Spóźniłaś się - powiedziała pani Proudfoot, spoglądając
wymownie na zegar wiszący nad kominkiem. - Nie chciało mi
się gotować kolacji - dodała, zmieniając ton i uśmiechając się
czarująco. - Wiem, jestem leniwą i niedobrą matką, ale pomy­
ślałam, że może ty zrobiłabyś dzisiaj nasz ulubiony placek zie­
mniaczany. Przygotowałam już wszystko. Wystarczy tylko wy­
mieszać i włączyć piekarnik...
Serena podeszła do matki i pocałowała ją w policzek.
- Pójdę do kuchni i zrobię ten placek. Przepraszam, jeżeli
zepsułam ci wieczór.
- Wiesz, jaka jestem nerwowa - rzekła pani Proudfoot. - Te
nasze problemy. Ach, gdyby ojciec się dowiedział...
- Przecież powodzi się nam nieźle - odpowiedziała natych­
miast Serena. - Twoja renta nie jest wcale mała. Mamy też moje
pieniądze.
- Wiem, kochanie, ale nie wyobrażasz sobie nawet, jak cierpi
moje matczyne serce, gdy pomyślę o rzeczach, które przez to
tracisz... Tańce, teatr, wycieczki za granicę. Mogłabyś już być
mężatką, masz dwadzieścia pięć lat.
Pani Proudfoot popatrzyła na córkę z rezygnacją. Doprawdy
nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że tak wspaniała i piękna
dziewczyna nie ułożyła sobie dotąd życia.
Sama też była atrakcyjną kobietą. Nawet teraz, przekroczy­
wszy pięćdziesiątkę, sporą część skromnych dochodów przezna­
czała na kosmetyki, fryzjera i dobre gatunkowo stroje.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin