Taylor Jennifer - Przebudzenie(1).pdf

(700 KB) Pobierz
Saving Dr Cooper
212203885.002.png
Jennifer Taylor
Przebudzenie
212203885.003.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wezwano ich niedługo przed końcem zmiany. Dzień – a był to weekend, kiedy zwykle
mieli najwięcej roboty – upłynął wyjątkowo spokojnie. Zaledwie jeden wyjazd do pożaru,
który wznieciły kilkunastoletnie dzieci, podpalając zawartość pojemników na parkingu
miejscowego supermarketu.
Ekipie straży pożarnej z dzielnicy Hexton ugaszenie go zajęło niecałą godzinę. Właśnie
wracali z akcji, kiedy przyszło drugie wezwanie. Od razu było wiadomo, że tym razem to nie
przelewki.
Ross Tanner kiwnął głową, gdy jeden z członków załogi sprawdził jego aparat tlenowy i
podniesieniem kciuków dał znać, że jest w porządku. Ross czekał niecierpliwie, gdy tej samej
procedurze poddawany był jego kolega, Terry Green. Ogień wybuchł na parterze mocno
zniszczonego wiktoriańskiego szeregowego domu i rozprzestrzeniał się błyskawicznie na cały
trzypiętrowy budynek. Buchające płomienie słychać było w promieniu kilkuset metrów.
Do pomocy – dla zabezpieczenia sąsiednich posesji – wezwano też inne, ulokowane
najbliżej ekipy. Ale nie to było największym zmartwieniem Rossa. Z przekazanej im
informacji wynikało, że w płonącym budynku uwięziony został trzyletni chłopiec. A zatem
nie ma czasu do stracenia.
– Nie chcę, żeby którykolwiek z was narażał się na zbędne ryzyko. Górne kondygnacje
grożą zawaleniem. Zmywacie się przy pierwszych niepokojących sygnałach – wydał ostatnie
polecenie kierujący akcją gaśniczą Mike Rafferty.
Ross, będący dowódcą posterunku Hexton, znał oczywiście regulamin i wiedział, że
żaden strażak nie powinien niepotrzebnie ryzykować. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z
tego, że gdy w grę wchodzi życie dziecka, ani on, ani żaden z jego kolegów nie wycofają się.
Ross prowadził swą drużynę do akcji. Sprzęt, który miał na sobie, był ciężki i
nieporęczny, ale godziny treningu zaprawiły go w dźwiganiu na plecach gaśnicy i w
oddychaniu przez maskę. Przywykł też do dzikiego żaru, który go powitał, gdy wpadli do
ciemnego od dymu korytarza i kierowali się do klatki schodowej na tyłach domu.
Był strażakiem od dziesięciu lat i taka sytuacja nie była mu obca. Wiedział, co należy
robić. Przede wszystkim musi odnaleźć chłopca i wydostać go... żywego.
– Nie mogę się doczekać końca dyżuru! Jeżeli jeszcze raz zobaczę jakiegoś
majsterkowicza, który się skaleczył, przysięgam, że będę wrzeszczeć! Co w tym śmiesznego?
– obruszyła się Heather Cooper, patrząc na swą koleżankę Melanie Winters, gdy ta
wybuchnęła śmiechem. – Jakbyś sama nie miała dość wypłukiwania paprochów z oczu i
zszywania ran!
– Ależ tak, tak – odparła Melanie z uśmiechem.
– Rozbawił mnie tylko fakt, że zawsze spokojna i opanowana doktor Cooper też potrafi
się wściekać.
– Jak widać, pozory mylą. – Heather zdobyła się na uśmiech, ale w jej lekko szarych
212203885.004.png
oczach pozostała odrobinka cierpienia.
Żadna z osób, z którymi pracowała, nie miała pojęcia, jak trudne były ostatnie trzy lata jej
życia. Podejmując się pracy ordynatora na oddziale nagłych wypadków w szpitalu Świętej
Gertrudy w Londynie, postanowiła nie mówić nikomu o tym strasznym okresie swojego
życia.
Jeszcze teraz na wspomnienie tamtych ponurych dni przechodził ją zimny dreszcz. Po
śmierci Stewarta była bliska załamania. Bywało, że jedyną czynnością, na jaką mogła się
zdobyć, było wstanie z łóżka. Nawet to, że była w ciąży, niewiele jej pomagało, skoro nie
mogła powiedzieć Stewartowi, że spodziewa się ich dziecka. Dopiero po urodzeniu córeczki
odzyskała siły i chęć do dalszego życia. Teraz Grace była całym jej światem i Heather
niczego więcej nie pragnęła poza zapewnieniem szczęścia i bezpieczeństwa swojej ukochanej
małej dziewczynce. Wiedziała, że już nigdy nie zakocha się i nie narazi na podobne
cierpienie.
– Myślę, że mogłabyś teraz zrobić sobie przerwę – zasugerowała Heather z uśmiechem,
który nie zdradzał jej prawdziwych uczuć. – Idź do stołówki, a potem się wymienimy.
– Skoro tak uważasz... – ochoczo podjęła Melanie.
– Właśnie zauważyłam, że nasz superprzystojny doktor Carlisle szedł w stronę windy.
Niech zobaczy, czego mu jeszcze brakuje do pełni szczęścia. Oczywiście mam na myśli
siebie.
Młoda pielęgniarka pomachała ręką i wybiegła z pokoju. Heather westchnęła. Już
zapomniała, czy kiedykolwiek była równie beztroska. Dwudziestotrzyletnia Melanie była od
niej młodsza o dziesięć lat, ale czasami Heather czuła się tak, jakby była jej matką.
Otrząsnęła się z ciężkich myśli. Zresztą po urodzeniu Grace przyrzekła sobie, że będzie
panować nad emocjami. Dzieci genialnie wychwytują każdą zmianę nastroju, więc Heather
postanowiła nie robić niczego, co by mogło zaniepokoić albo zasmucić córeczkę.
W drzwiach pojawił się Rob Bryce, nowo przyjęty stażysta.
– Przepraszam, że przeszkadzam, Heather, ale mamy nagły wypadek. Karetka będzie za
pięć minut.
– Dobra, Rob. Czy wiesz coś więcej?
– Trzyletni chłopiec uwięziony w płonącym domu. – Rob przebiegł wzrokiem kartkę. – Z
tego, co mam tutaj napisane, wynika, że nie jest bardzo poparzony, ale że nawdychał się
dymu, podobnie jak strażak, który go uratował. Jego też tutaj wiozą.
– Rozumiem. – Heather starała się panować nad sobą, ale przypadki oparzeń były dla niej
najtrudniejsze. Przeciągnęła dłonią po brązowych włosach, żeby poprawić kilka pasemek,
które wymknęły się ze starannie zrobionego koka, w jaki czesała się do pracy, po czym, gdy
uświadomiła sobie, że drży jej ręka, szybko ją opuściła. Stewart także brał udział w pożarze...
– Porozum się, proszę, z oddziałem oparzeń i postaw ich w stan gotowości na wypadek,
gdybyśmy potrzebowali ich pomocy, a ja zadzwonię do stołówki po Bena i Melanie. Poproś
też Abby, żeby sprawdziła na reanimacji, czy mamy dostateczną ilość środków
opatrunkowych i soli fizjologicznej.
Szybko wykręciła numer dyspozytora karetek, a gdy dowiedziała się, że nie będzie
212203885.005.png
dalszych ofiar, odetchnęła z ulgą. Tylko dziecko i strażak.
Dźwięk syreny powiadomił ją o przyjeździe karetki.
Odłożyła słuchawkę i wzięła głęboki oddech. Musi ujarzmić swoje demony. Czekają na
nią ludzie, których nie może zawieść.
– Dobrze, Ross, zabieramy pana do sali reanimacyjnej. Ross zdjął z twarzy maskę
tlenową. Miał podrażnione i spuchnięte gardło od dymu, którego się nałykał, ale w tej chwili
bardziej martwił się o dziecko niż o siebie.
– Mnie nic nie będzie. Ważniejszy jest dzieciak.
– Myślę, że może pan bez obaw zdać się na nasze doświadczenie. A teraz proszę włożyć z
powrotem maskę.
Chłodna dłoń, która zdecydowanym ruchem wsadziła mu maskę tlenową na twarz,
musnęła jego policzek. Zaskoczony, rozejrzał się wokół, ale kobieta, która do niego mówiła,
zdążyła już odejść. Jednak zanim zniknęła za drzwiami, mignęły mu jeszcze jej smukłe plecy.
Poczuł się zaintrygowany. Kim była?
Mógłby o to zapytać, ale pojawienie się kobiety jakby poderwało personel do działania.
Ani się obejrzał, jak przewieziono go przez te same drzwi do pomieszczenia, które było salą
reanimacyjną. Powędrował wzrokiem po sali, a kiedy dostrzegł znajomą postać pochyloną
nad jednym z łóżek, poczuł miły dreszcz. Znów stała do niego tyłem, a on bardzo pragnął, by
się odwróciła.
Nagle w jego polu widzenia wyrosła pielęgniarka i zaczęła go podłączać do stojącej obok
łóżka aparatury.
– Za chwilę zbada pana doktor Carlisle – oznajmiła z uśmiechem. – Proszę się nie
martwić. Wszystko będzie dobrze.
Ross próbował odwzajemnić uśmiech, ale ruchy twarzy utrudniała mu wżynająca się w
nos i usta maska. Miał uczucie, że ta maska przyprawia go o lekką klaustrofobię, ale wolał już
jej nie zdejmować i nie narażać się na kolejną naganę...
Gdy tamta kobieta nagle się odwróciła i po raz pierwszy mógł się jej przyjrzeć, serce
zabiło mu mocniej. Zamrugał, bo jeszcze wzrok miał zamglony od dymu... a może tylko tak
mu się zdawało. Bo jak inaczej miał wytłumaczyć fakt, że patrząc na nią, postrzegał ją
bardziej jak anioła niż jak prawdziwą, z krwi i kości kobietę?
Odwróciła się, gdy jedna z pielęgniarek weszła z woreczkiem soli fizjologicznej. Ross
wciągnął tyle powietrza, na ile pozwoliły mu opuchnięte gardło i palące płuca. Co jest, u
licha? Dlaczego ta nieznajoma tak na niego działa?
Zamknął oczy i skoncentrował się na czymś tak przyziemnym, jak równomierne
oddychanie i dostarczanie organizmowi tlenu. Ale ta piękna twarz chyba poraziła jego
świadomość. Widział ją nawet z zamkniętymi oczami...
– Nie jest tak źle, jak się obawiałam. Chciałabym tylko, żeby specjalista od oparzeń
zerknął na okolicę poniżej kostki, ale poza tym chłopiec miał wyjątkowe szczęście.
Heather była zadowolona, że jej głos brzmi tak spokojnie. W rzeczywistości lekko
212203885.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin