Ziemkiewicz Rafał -Pięknie jest w dolinie.pdf

(518 KB) Pobierz
10461122 UNPDF
Rafał A. Ziemkiewicz
Pięknie jest w dolinie
2
Nie szkoda umierać, gdy się zrobiło, miało i widziało to wszyst-
ko, co Inzerillo zrobił, widział i miał. Nie umarł zmęczony ży-
ciem albo niezadowolony z życia. Umarł nasycony życiem.(steno-
gram z procesu mafii)
Kryzys zaczął się w kilka godzin po śmierci Potapowa, gdy sie-
działem w Kajzer Klubie przy rogu Novaragasse i Zirkusgasse,
czekając na odpowiedź don Lucia. Tak jak zawsze, pierwszym ob-
jawem była nagła słabość mięśni i ból stawów, jakby ktoś miaż-
dżył mi końcówki kości obcęgami. Potem nadpłynęła fala znie-
chęcenia i przygnębienia. Z przeraźliwą jasnością uświadomiłem
sobie, że cała moja robota nie ma za grosz sensu. Że don Lucio,
gdy dotrze do niego wiadomość o moim telefonie, wzruszy tyl-
ko ramionami. Że jeśli nawet zgodzi się na spotkanie i zaintere-
suje sprawą, to cupola nigdy nie zechce inwestować takiej forsy
w interes, który za kilka lat może pochłonąć następna wojna. I
że nawet gdyby chciała zainwestować, nie dojdziemy do ładu z
muslimami, a jeśli, powiedzmy, dojdziemy, to po kilku miesią-
cach ci, z którymi udało się dojść do ładu, zostaną pozarzyna-
ni przez kolejnego szaleńca, który dorwie się tam do władzy, i
wszystko trzeba będzie zaczynać od początku. A wtedy, pochy-
lony nad rozjarzonym czerwonawą luorescencją blatem stolika,
wiedziałem, byłem pewien, że nie znajdę już dość sił, by cokol-
wiek zacząć od początku.
Przed oczyma ciągle miałem to, co zostało z Potapowa, ale nie
czułem radości. Niczego nie czułem. Kompletne odrętwienie. Na
co to wszystko, Skrebec? - pytałem w milczeniu swego widmo-
10461122.001.png
3
wego odbicia na fosforycznej gładzi blatu. - Dzisiaj żyjesz, ju-
tro gnijesz - szkoda czasu na ambitne plany, życie zmarnujesz, a
wszystko i tak się pewnego dnia rozsypie przy wtórze złośliwe-
go śmiechu z niebios. Ech, uchlać się, uchlać -tak po rusku, po-
nuro, bez słowa, aż do kompletnego ogłuszenia.
Wiele razy, gdy moja tarczyca, rozregulowana latami hormo-
nalnej stymulacji, zaczynała zalewać organizm tym obezwład-
niającym koktajlem chemikaliów, a z jakichś względów nie mo-
głem sobie pozwolić na kontrę bustera, zastanawiałem się, jaki
to wszystko miało początek. Od którego momentu nie mogłem
już zawrócić. Cofałem się w gorzkich rozmyślaniach coraz da-
lej w swą przeszłość i zawsze dochodziłem w końcu do tego sa-
mego momentu; ja, mały chłopiec, siedzący na dywanie dużego
pokoju, przed telewizorem, i migoczący ekran, na którym barw-
ne plamy i kreski układają się w mapę dawno minionych czasów.
Po tej mapie wędrują kolorowe strzałki, wędrują, rosną i zmagają
się ze sobą, przesuwając linie frontów oraz granic, a ja chłonę to
napięty aż do bólu, wsłuchany w płynące spoza kadru opowie-
ści lektora. A potem w czasie lekcji bazgrzę w zeszycie, pozwa-
lając myślom pleść się swobodnie. Rysuję długopisem na kratko-
wanym papierze zawsze to samo: sztabowe strzałki. Strzałki bia-
łe i czarne, kwadraciki, ciągłe i przerywane linie - wymarzone
bitwy nie istniejących armii. Całe okładki zeszytów, całe sterty
kartek zamazanych sztabowymi strzałkami. Wniknęły do moje-
go serca, wykiełkowały w chłopięcych marzeniach i wszystko,
co się potem zdarzyło i co jeszcze się miało zdarzyć, było mi już
od tego momentu pisane.
A tymczasem przede mną, na zajmującym całą ścianę klubu
telebimie staruszka Europa świętowała wytęskniony pokój. Po-
środku wielkiej sceny w Staatsoperze Najświętsza Panna głaskała
się po pośladkach i udach, dysząc przy tym i postękując w rytm
obłąkańczego klangu, pompowanego zawzięcie na basie przez ro-
słego Murzyna. Nie miała na sobie nic poza szerokoskrzydłym
zakonnym kornetem i opinającymi ciało popręgami z lśniącej
10461122.002.png
4
czernią skóry; srebrny krucyfiks między wymionami lśnił w
smugach barwnego światła, rozrzucając na wszystkie strony ko-
lorowe releksy. Chłopcy na stanicach lubili oglądać Najświęt-
szą Pannę i te jej numery z branzlowaniem się na scenie. Ksiądz
Kowaluk wściekał się i klął, że pozdychają bez rozgrzeszenia, ale
tyle tylko mógł zrobić. Jacy chłopcy byli, tacy byli, ale w koń-
cu gdyby nie oni, to by się na wschód od Bugu ani jeden kościół
nie uchował.
Setny księżulo, swoją drogą. Wiedziałem, że jak już opieprzy
mnie za Potapowa, to westchnie w końcu: ja wszystko rozumiem,
synu, ale czy ty, który powinieneś być dla tych chłopców wzo-
rem, musiałeś to zrobić osobiście ?! I że ja się wtedy roześmieję
w głos, jak zawsze, gdy ksiądz Kowaluk brał się mnie pouczać, i
rzucę w kratę konfesjonału - ej, ojcze wielebny, co wy tam wie-
cie!
Oczywiście, że musiałem. Do chłopców należała ochrona Saw-
ki Potapowa, ale on sam - do mnie. I to, że wyprułem w nie-
go z kałasznikowa cały magazynek igłowych pocisków, z któ-
rych każdy wystarcza, by zamienić człowieka w ociekający, lep-
ki ochłap, nie wynikało za grosz z jakiejś szczególnej zawzięto-
ści. Kto by tak sądził, ten nigdy nie pojmie Dzikich Pól. Jedną
kulą w łeb można wysłać do świętego Piotra jakiegoś drobnego
kapusia czy prostego rezuna, ale nie kogoś, kto przez lata trząsł
krajem, kogo nienawidzono, bano się, kogo słuchano i kogo wiel-
biono tak, jak się bano, słuchano i wielbiono Potapowa. Po pro-
stu dlatego, że gdy czumacy będą przy kielichu sobie opowiadać,
jak Krwawemu Sawce priakliatyj Paliak wypuścił bebechy, to ta
opowieść musi, cholera jasna, brzmieć, jak na Krwawego Sawkę
i priakliatowo Paliaka przystało.
Zresztą, co trzeba przyznać, skurwysyn czy nie, ale na te czu-
mackie opowieści na pewno sobie zasłużył. Nawet jeśli połowa z
tego, co opowiadali rozkochani w swym papachenie rekietierzy
była wyssana z palca. Tyle się przecież przez te kilka lat wyro-
iło atamanów, watażków, bossów, kamandirów, bejów i jak im
10461122.003.png
5
tam jeszcze, każdy, kto mógł, wolał skrzyknąć ludzi i iść z nimi
na całość zamiast gnić w nędzy i czekać podłej śmierci - a prze-
cież o nikim takich historii nie opowiadano: że zgadywał myśli,
przewidywał przyszłość, a jak na kogo popatrzył, to gadano, że
na wylot widział. A jeśli tak spojrzał i kazał, to nie było silne-
go, żeby się oparł, choćby mu Sawka powiedział: bierz, swołocz,
linę i wieszaj się. Ktoś, kto zrobił z Sawką, to co ja, stawał się
dla ruskich jeszcze większym bogiem od niego. I to się liczyło.
Nie to, że był łajdakiem, jakiego nawet w tych wyjątkowo dla
drani sprzyjających czasach długo by szukać.
Znałem faceta tylko po trupach, ale możecie mi wierzyć, że był
to sposób, żeby poznać Sawkę Potapowa od najlepszej strony. Nig-
dy nie miały one oczu i z reguły można było te oczy znaleźć w
ich żołądkach. Miały też języki porozcinane nożami wzdłuż na
dwoje - chłopcy Sawki nazywali to „robieniem węża” - i powbi-
jane w czaszkę gwoździe. Tę ostatnią metodę perswazji rekiete-
rzy szczególnie sobie umiłowali i podobno dochodzili w niej do
perfekcji. Potrafili każdy gwóźdź wbijać godzinami tak, że mi-
jał jeden, drugi dzień, a człowiek wciąż żył i tylko błagał, żeby
go wreszcie dobić.
Pewnie, hezbislamy też potraią nad tobą zdrowo wydziwiać,
nim cię wyślą do Allacha, i dońce sukinsyny rzadko kogo nor-
malnie ubiją, żeby tam pierdut i po krzyku... W ogóle nie ma
spasa, żeby na wojnie robić za jaką dziewicę. Mnie też kiedyś
nerwy puściły, jak mi rezuny pod samym bokiem spalili wieś.
Ale to normalne historie. Z egzekutywą - bo tak się sukinsyny
nazwali, w nostalgii za minioną chwałą imperium - takich nor-
malnych, zwykłych spraw nawet i porównywać nie warto. U ru-
skich mówili, że jeszcze jak Sawka był w KGB, to próbowano go
wycofać z mordkomanda, bo za bardzo pokochał pracę. Tylko że
KGB już wtedy szło na psy, Sawka w porę prysnął i wypłynął
potem u Gaugazów, przy szajtan lawasz. Na szajtan lawasz wy-
rósł na cara, no i on go w końcu zgubił.
Najświętsza Panna w Staatsoperze na dobre już sobie dała spo-
10461122.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin