Sansom C.J. - Matthew Shardlake 01 - Komisarz.pdf

(1744 KB) Pobierz
C. J. SANSOM
KOMISARZ
Anglia, rok 1537. Król Henryk VIII buntuje się przeciw władzy
papieskiej i ogłasza głową Kościoła anglikańskiego. Aby umocnić
nową wiarę musi zlikwidować najsilniejsze źródło katolicyzmu
klasztory. W kraju wybuchają zamieszki, i walki o klasztorną ziemię,
mnożą się egzekucje. Thomas Cromwell, kanclerz, a zarazem
wikariusz generalny, deleguje do wszystkich konwentów komisarzy,
którzy mają przeprowadzić kontrolę i dać królowi pretekst do
rozwiązania zakonów.
W klasztorze benedyktynów w Scarnsea wydarzenia wymykają się
spod kontroli. Komisarz królewski, Robin Singleton, zostaje brutalnie
zamordowany; zabójca ucina mu głowę. Znika bezcenna święta
relikwia - dłoń złodzieja ukrzyżowanego razem z Chrystusem.
Cromwell posyła do Scarnsea swojego podwładnego, garbatego
prawnika Matthew Shardlake'a, gorliwego zwolennika nowego
porządku, który wraz ze swoim asystentem Markiem ma za zadanie
wyjaśnić okoliczności zbrodni.
Rozdział pierwszy
Gościłem naonczas w Surrey, w sprawach zleconych mi przez
biuro lorda Cromwella, kiedy nadeszło wezwanie. Ziemie
rozwiązanego klasztoru nadano w nagrodę członkowi parlamentu,
którego wsparcia potrzebował wikariusz generalny, a tymczasem
zaginął gdzieś tytuł własności do części lasów.
Odnalezienie ich nie przedstawiało dla mnie szczególnych
trudności, przyjąłem przeto następnie zaproszenie owego posła, abym
spędził kilka dni z jego rodziną. Cieszyłem się zatem krótkim
wypoczynkiem, obserwując opadające ostatnie jesienne liście, zanim
przyjdzie mi powrócić do Londynu i swoich obowiązków. Sir Stephen
mieszkał w pięknym nowym domu z cegły, o miłych dla oka
proporcjach, zaoferowałem się więc, że go dlań narysuję, zdążyłem
jednak zrobić ledwie kilka wstępnych szkiców, gdy przybył jezdny.
Posłaniec jechał z Whitehall przez całą noc i stanął w Surrey o
świcie. Rozpoznałem w młodzieńcu jednego z osobistych gońców
lorda Cromwella i pełen złych przeczuć złamałem kanclerską pieczęć
na liście. Pismo wysłał Grey, sekretarz Cromwella, z wiadomością, że
wikariusz generalny życzy sobie widzieć się ze mną jak najszybciej w
Westminsterze.
Niegdyś myśl o spotkaniu z mym mocodawcą, piastującym teraz
tak wysoki urząd, przejęłaby mnie dreszczykiem radosnego
podniecenia, jednakże tego ostatniego roku zaczęły mnie nużyć
polityczne rozgrywki, prawne manipulacje, ludzkie niegodziwości i
niekończąca się sieć podstępów. Martwiło mnie też wielce, że imię
lorda Cromwella, w tych dniach bardziej niż królewskie, siało wśród
ludzi postrach. W Londynie mówiło się, że rzesze żebraków
pierzchają, gdzie pieprz rośnie, na samą wzmiankę o nim.
Nie taki świat pragnęliśmy zbudować my, młodzi reformatorzy,
kiedyśmy spotykali się w domach i toczyli niekończące się dysputy
przy wieczerzy. Razem z Erazmem wierzyliśmy niegdyś, że wiara i
miłosierdzie wystarczą, by zatrzeć różnice religijne między ludźmi;
tymczasem przed nastaniem tej wczesnej zimy 1537 roku wybuchły w
kraju bunty, mnożyły się egzekucje i chciwe walki o ziemie
klasztorne.
Niewiele tej jesieni padało, drogi były w dobrym stanie, tak więc
pomimo ułomności, która nie pozwala mi na szybką jazdę konno,
stanąłem w Southwark już wczesnym popołudniem. Mój poczciwy,
stary ogier Chancery po miesiącu spędzonym w wiejskim zaciszu
niespokojnie wietrzył zapachy i nasłuchiwał miejskiego zgiełku. Ja
również. Zbliżając się do Mostu Londyńskiego, odwróciłem głowę od
długich pali, gdzie sterczały nabite głowy ludzi straconych za zdradę
stanu; wokół nich krążyły stada mew i wydziobywały strzępy mięsa.
Zawsze byłem dość delikatnej konstrukcji psychicznej i nie znoszę
nawet widoku szczutego psami niedźwiedzia.
Na moście tłoczyła się jak zwykle wielka ciżba ludzi, wielu
kupców chodziło w żałobie po śmierci królowej Jane, która dwa
tygodnie temu zmarła na gorączkę poporodową. Ze sklepów,
stojących ciasno tak blisko wody, że wyglądały, jakby w każdej chwili
mogły się przechylić i runąć do rzeki, handlarze zachwalali na głos
swoje towary. Na wyższych piętrach kobiety zdejmowały rozwieszoną
bieliznę, albowiem chmury coraz bardziej zaciemniały niebo na
zachodzie.
Zapewne winna była temu moja melancholia, że ich głosy,
nawoływania i głośne plotkowanie przywiodły mi na myśl wrony
kraczące na ogromnym drzewie. Westchnąłem i upomniałem się w
duchu, że powinienem skupić się na swych obowiązkach. W dużej
mierze to właśnie dzięki patronatowi lorda Cromwella, mając
zaledwie trzydzieści pięć lat, byłem właścicielem prosperującej
praktyki prawniczej, jak również pięknego nowego domu.
Ponadto pracując dla niego, pracowałem dla reformy, co musiało
być miłe Bogu. W tych czasach bowiem byłem jeszcze pełen wiary.
Sprawa, w której mnie wezwano, musiała być ważna, gdyż zwykle
zlecenia od lorda Cromwella otrzymywałem za pośrednictwem Greya,
samego kanclerza zaś i wikariusza generalnego, którym go w tym
czasie mianowano, nie widziałem od dwóch lat. Potrząsnąłem cuglami
i pokierowawszy Chancery'ego przez ciżbę podróżnych i handlarzy,
złodziejaszków i niedoszłych dworzan, zanurzyłem się w ten wielki
londyński gulasz.
Jadąc przez Ludgate Hill, zobaczyłem stragan, na którym
piętrzyły się góry jabłek i gruszek, a ponieważ zgłodniałem w
podróży, zsiadłem z konia, aby kupić trochę owoców. Kiedy tak
stałem i karmiłem Chancery'ego jabłkiem, mą uwagę ściągnął tłumek
mniej więcej trzydziestu ludzi tłoczących się przed tawerną i
szemrzących z ożywieniem. Uznałem, że to pewnie jakiś kolejny
terminator czyta nowy przekład Biblii, a nie rozumiejąc z tego, co
czyta, nic zgoła, postradał rozum i został kolejnym prorokiem. Jeśli
tak, lepiej, aby miał się na baczności przed konstablem.
Na obrzeżach zgromadzonej gawiedzi dostrzegłem kilka lepiej
odzianych osób. Rozpoznałem wśród nich Williama Peppera,
prawnika z sądu do spraw majątku likwidowanych klasztorów,
stojącego w towarzystwie młodzieńca w jaskrawym kaftanie z
rozcięciami. Zaciekawiony poprowadziłem ku nim Chancery'ego po
brukowanej ulicy, starając się omijać z daleka cuchnący rynsztok.
Kiedy się zbliżyłem, Pepper odwrócił się w moją stronę.
— O, Shardlake! Brakowało mi widoku twej osoby prze-
mykającej po sądowych korytarzach w tym trymestrze. Gdzieżeś to
się podziewał? — Odwrócił się do swego towarzysza. — Pozwól, że
ci przedstawię Jonathana Mintlinga, świeżo dyplomowanego nowego,
szczęsnego członka naszego sądu. Jonathanie, poznaj Matthew
Shardlake'a, najbystrzejszego garbusa w angielskim sądownictwie.
Skłoniłem się młodemu człowiekowi, ignorując niegrzeczną
aluzję Peppera do mojej ułomności. Nie tak dawno temu pokonałem
go w sądzie, a prawnicze języki są zawsze skore do szukania zemsty.
— Co się tu dzieje? — spytałem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin