Jackson Lisa - 07 - Mściwość.pdf

(1138 KB) Pobierz
Malice
Lisa Jackson
Mściwość
(Malice)
Prolog
Culver City, przedmieścia Los Angeles
Więc dzisiaj nie wracasz do domu, o to ci chodzi? – Jennifer Bentz usiadła na łóżku.
Przyciskając słuchawkę do ucha, usiłowała nie zwracać uwagi na zbyt dobrze znane pęta
monogamii; dławiły ją nadal, mimo że pękły.
– Raczej nie.
Jak zawsze chętny do rozmowy, jej eks nie chciał się zdeklarować.
W zasadzie nie miała mu tego za złe. Ich związek był trudny, choć chwilami bardzo
namiętny. A ona zawsze była tą złą, cudzołożnicą, jak sama o sobie myślała. Nawet teraz, w
tej chwili, zapach seksu unoszący się w przegrzanym pomieszczeniu drażnił jej zmysły,
przypominając o niedawnych grzechach. Na nocnym stoliku stały dwa napełnione do połowy
kieliszki martini i ociekający wodą shaker, dowody, że nie jest sama.
– Więc kiedy? – zapytała. – Kiedy wrócisz?
– Jutro. Może. – Rick rozmawiał z komórki, był w wozie patrolowym. W tle słyszała
odgłosy ruchu ulicznego, wiedziała, że odpowiada krótko i zwięźle ze względu na siedzącego
obok kolegę, który przecież wszystko słyszał.
Super.
Spróbowała jeszcze raz. Zniżyła głos.
– Czy jeśli powiem, że za tobą tęsknię, to coś zmieni?
Żadnej odpowiedzi. Jakżeż ona tego nienawidzi. Nienawidzi siebie żałosnej, błagającej
go o spotkanie. To nie w jej stylu, absolutnie nie. To mężczyźni błagali ją, a ona się tym
rozkoszowała.
Odezwały się w niej resztki skrupułów.
– RJ?
– Słyszę.
Zarumieniła się i spojrzała na bawełnianą pościel, która opadła na podłogę pastelową
kaskadą.
O Boże. On wie. Miała w ustach metaliczny smak zdrady, ale grała dalej, nadal udawała
niewinną. Nie może przecież podejrzewać, że była z innym, nie tak szybko po ostatniej
zdradzie. Nawet ją samą to zaskoczyło.
Może on tylko blefuje.
Mimo...
Wzdrygnęła się na myśl o jego gniewie. Wyciągnęła asa z rękawa:
– Kristi będzie pytała, dlaczego nie wracasz. Już o ciebie pyta.
– I co jej mówisz? Prawdę?
Że matka nie umie utrzymać kolan razem? Nie powiedział tego, ale słyszała potępienie w
jego głosie, wisiało między nimi. Boże, jak ona tego nienawidzi. Gdyby nie córka, gdyby nie
ich córeczka...
– Nie wiem, ile czasu zajmie nam obserwacja.
Wygodne kłamstwo. Powoli krew zaczynała się burzyć w jej żyłach.
– Oboje wiemy, że nikt od ciebie nie wymaga, żebyś pracował dwadzieścia cztery
godziny na dobę.
– Oboje wiemy dużo różnych rzeczy.
Oczyma wyobraźni zobaczyła go tak jak wtedy, w drzwiach sypialni, z niemym
oskarżeniem na twarzy, gdy zobaczył ją w ich łóżku. Nagą, spoconą, w ramionach innego
mężczyzny, tego samego, z którym już kiedyś miała romans. Biologicznego ojca Kristi. Rick
sięgnął po broń, po pistolet ukryty w kaburze pod pachą, i przez chwilę Jennifer poczuła
prawdziwy strach. Lodowatą panikę.
– Wynoście się – warknął wtedy, patrząc na nich ze śmiertelnym spokojem. – Na rany
boskie, wynoście się z tego domu i nie wracajcie. Oboje.
Odwrócił się, zszedł na parter i wyszedł; nawet nie trzasnął drzwiami. Ale jego gniew był
autentyczny. Namacalny. Jennifer uszła z życiem, ale nie odeszła. Nie mogła.
Rick nie wrócił. Nawet się nie pokłócili. Po prostu wyszedł.
Nie odbierał jej telefonów.
Aż do dzisiaj.
Ale było już za późno.
Znowu spotkała się z kochankiem. Zarówno z zemsty, jak i z pożądania. Pieprzyć to. Nikt
nie będzie za nią kierował jej życiem, nawet Rick-Su-perglina-Bentz. Więc spotkała się z
mężczyzną, o którym nie mogła zapomnieć.
Szmata!
Dziwka!
To jej słowa. Zamknęła oczy, spuściła głowę, zagubiona, zmieszana. Nigdy, naprawdę
nigdy nie zamierzała zdradzić Ricka. Ale okazała się za słaba, a pokusa zbyt silna. Pokręciła
głową. Pustka wypełniała ją całkowicie. Kogo tak bardzo chciała ukarać? Jego? Siebie?
Przecież jeden z psychiatrów powiedział jej, że we własnym mniemaniu na niego nie
zasługuje. Że dąży do samozagłady. Co za bzdura.
– Nie wiem, czego chcesz – szepnęła cicho.
– Ja też nie. Już nie.
Zobaczyła, że w kieliszku zostało jeszcze trochę martini, i wypiła. Pętla na szyi raz
zaciskała się, a raz rozluźniała. Boże, dlaczego z nim nie jest łatwo? Dlaczego nie może być
mu wierna?
– Ja się staram, Rick – szepnęła, zaciskając zęby.
Nie kłamała. Problem w tym, że się starała, ale jej nie wychodziło.
Wydawało jej się, że na dole słyszy kroki. Zesztywniała, ale doszła do wniosku, że to
tylko pogłos w słuchawce. Albo na dworze. Chyba zostawiła otwarte okno...
– Starasz się? – Rick się żachnął. – Ciekawe gdzie?
No wreszcie. Wiedział. Pewnie kazał ją śledzić, obserwować dom. Albo jeszcze gorzej:
sam zaparkował niedaleko w nieznanym jej samochodzie i patrzył. Spojrzała na sufit:
żyrandol, alarm przeciwpożarowy i wentylator, którego skrzydła przecinały gorące powietrze.
Czyżby ukrył gdzieś kamerę? Sfilmował jej ostatni wybryk? Czy widział, jak wiła się i
jęczała w ich małżeńskim łożu? Czy patrzył, jak przejęła kontrolę i błądziła ustami po
brzuchu kochanka i niżej? Widział jej śmiech? Pieszczoty?
Boże, co za świr!
Zamknęła oczy wstrząśnięta.
– Walnięty sukinsyn.
– We własnej osobie.
– Nienawidzę cię. – Traciła panowanie nad sobą.
– Wiem. Nie wiedziałem tylko, czy zdołasz to przyznać. Odejdź, Jennifer. To koniec.
– Może nie doszłoby do tego, gdyby nie kręciły cię tak bardzo pościgi za zbrodniarzami,
gdybyś nie odgrywał policyjnego superbohatera, może gdybyś poświęcał więcej uwagi żonie i
dziecku.
– Nie jesteś moją żoną. Klik.
Odłożył słuchawkę.
– Sukinsyn!
Cisnęła telefon na łóżko. Rozbolała ją głowa. Ty to zrobiłaś, Jennifer, ty, nikt inny.
Wiedziałaś, że cię przyłapie, ale ryzykowałaś, posuwałaś się coraz dalej, odpychałaś
wszystko, na czym ci zależy, także Kristi i szansę bycia z Rickiem, bo jesteś walnięta. Nie
możesz się pohamować. Poczuła, że po policzku spływa jej łza, i otarła ją gniewnym ruchem.
Nie ma czasu na płacz i użalanie się nad sobą.
Tłumaczyła sobie przecież, że nie ma szans na pogodzenie się z Rickiem. A jednak
wróciła do tego domu, do ich wspólnego domu, wiedząc doskonale, że popełnia błąd, wielki
błąd. Tak samo jak wtedy, gdy składała mu przed laty przysięgę małżeńską.
– Idiotka! – zaklęła pod nosem i poszła do łazienki. W lustrze nad umywalką zobaczyła
swoje odbicie.
– Kiepsko – stwierdziła, obmywając twarz wodą.
W sumie nieprawda. Dopiero niedawno przekroczyła trzydziestkę, ciemne włosy nadal
opadały na ramiona miękką, gęstą falą. Jej skóra wciąż jeszcze była gładka i jędrna, usta
pełne, oczy zielone – ich odcień zdawał się fascynować mężczyzn. Niewłaściwych mężczyzn,
skarciła się w duchu. Zakazanych. A ona uwielbiała ich zainteresowanie. Pragnęła go.
Otworzyła apteczkę, wyjęła fiolkę valium i zażyła kilka tabletek, żeby się rozluźnić i
rozpędzić nadciągającą migrenę. Kristi po treningu pływackim wybiera się do przyjaciółki,
Rick wróci nie wiadomo kiedy, więc miała dla siebie cały dom i cały wieczór. Nie odejdzie.
Jeszcze nie.
Świst.
Z parteru na piętro dotarł nietypowy dźwięk.
Ruch powietrza? Ktoś otworzył drzwi? Okno?
Co tu się dzieje, do cholery? Zatrzymała się, nasłuchiwała, jej zmysły się wyostrzyły,
dostała gęsiej skórki.
A jeśli Rick gdzieś tu jest?
A jeśli przez telefon kłamał, a w rzeczywistości jest już w drodze do domu, jak wtedy?
Skurczybyk mógł ją oszukać.
Może śledzenie podejrzanego to zmyłka, a może naprawdę planował śledzić kogoś przez
całą noc, tyle że tym kimś jest jego własna żona.
Była żona. Jennifer Bentz patrzyła na swoje odbicie w lustrze i skrzywiła się na widok
drobnych zmarszczek między brwiami. Kiedy się pojawiły? W zeszłym roku? Wcześniej? A
może dopiero w tym tygodniu?
Trudno powiedzieć.
Ale były tam i przypominały boleśnie, że nie staje się coraz młodsza.
Skoro pragnęło jej tylu mężczyzn, jakim cudem wyszła za maż, rozwiodła się i
zamieszkała z policjantem? W małym domku, od którego aż biło klasą średnią? Próbowali
znowu być razem. Od niedawna, a teraz... a teraz wiedziała, że to koniec. Na dobre.
Bo nie mogła, po prostu nie mogła być wierna jednemu. Nawet jeśli go kochała.
Boże i co teraz? Zastanawiała się, i to nieraz, czy nie odebrać sobie życia. Już nawet
napisała pożegnalny Ust do córki:
„Kochana Kristi, Bardzo mi przykro, kochanie. Uwierz mi, kocham cię nad życie, ale
ponownie związałam się z twoim biologicznym ojcem i obawiam się, że to złamie Rickowi
serce”.
I tak dalej, i tak dalej...
Co za melodramatyczny bełkot.
I znowu wydawało jej się, że coś słyszy – odgłos kroków na dole.
Chciała zawołać, ale ugryzła się w język. Podeszła cichutko do schodów, przytrzymała
się poręczy i nasłuchiwała. Przez monotonny szum wentylatora w sypialni słyszała coś
jeszcze, jakiś cichy, niewyraźny odgłos.
Przeszył ją dreszcz.
Wstrzymała oddech. Słyszała każde uderzenie swego serca.
To tylko twoja wyobraźnia, zżera cię poczucie winy, pomyślała.
A może to kot sąsiadów. Tak, to na pewno ten wychudzony zwierzak, który wiecznie
buszuje w pojemnikach na śmieci i poluje na myszy w garażu.
Na palcach wróciła do sypialni, podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Tego popołudnia w
południowej Kalifornii nie zauważyła niczego podejrzanego, tylko gęstą szarą mgłę. Smog
zniekształcał nawet słońce, czerwony dysk wiszący nisko nad dachami domów.
Tego dnia od oceanu nie wiała nawet najlżejsza bryza, najsłabszy powiew nie wywoływał
żadnego dźwięku. Nie dostrzegła też kota przemykającego się wśród suchych zarośli, na ulicy
nie było rowerzysty. Ani samochodu.
Nic.
To tylko nerwy.
Uspokój się.
Wlała resztkę drinka z shakera do szklanki i wypiła łyk w drodze do łazienki. Stając w
progu, zobaczyła własne odbicie i ponownie zaatakowały ją wyrzuty sumienia.
– Zdrówko – szepnęła i skrzywiła się, widząc siebie ze szklanką przy ustach. Nie takiego
życia chciała. Nie tak miała ją zapamiętać córka. – Idiotka! – Kobieta w lustrze nabijała się z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin