Istvan Nemere - Sprawa Kilyosa.pdf

(33061 KB) Pobierz
46906416 UNPDF
Istvan Nemere
Istvan Nemere
Sprawa Kilypsa
(Idćitores)
przełożył Wojciech Maziarski
l:stvan Nemere jest jednym z najpopularniejszych na Wegrzech
autorów SF. W swym dorobku ma kilkanaście książek
fantastycznych, w tym także dla młodzieży. Pisze również
powieści współczesne, nie mieszczące sie w konwencji fantastyki
naukowej. Najchetniej 'siega po tematyke niedalekiej przyszłości
tworząc utwory z pogranicza SF, literatury sensacyjnej i political ,
fiction. Na tle żywej sensacyjnej akcji porusza problemy władzy,
przemocy, zakulisowych rozgrywek politycznych itp. W
najnowszej powieści "Przed obudzeniem" (1985) opisuje zuchwałą.
kradzież światowego arsenału nuklearnego dokonaną przez
państwo o nazwie Marwinia.
Nemere jest także tłumaczem polskiej literatury SF na jezyk
wegierski. W tej chwili przekłada książki Adama Hollanka i
Konrada Fiałkowskiego.
(W. M.)
46906416.020.png 46906416.021.png 46906416.022.png 46906416.023.png
Sprawa Kilyosa
Rozdział 1
Tej nocy gwiazdy świeciły jak nigdy przedtem. Przynajmniej tak mi sie wydawało. Nie przypominam
sobie, bym kiedykolwiek takie je widział w ciągu czterdziestu lat, które mineły od chwili mego urodze-
nia. Prowadziłem maszyne; Barax w milczeniu siedział obok. Ja też nie miałem ochoty na rozmowe. Szyb-
ko i bezgłośnie przelatywaliśmy nad jakimś miastem. Widać było także rzeke, dokładnie pod nami skre-
cała na południe. Zanim jednak dobrze sie jej przyjrzałem, już pomkneliśmy dalej . W miejscu dawnej
ogromnej puszczy stały jedynie grupy drzew. Noc powlekła je jednolitą czernią.
Przyspieszyłem lot. Radar sygnalizował, że nie ma przed nami przeszkód, dyspozycyjne centrum
ruchu opróżniło nasz korytarz. Nie patrzyłem na zegarek. Nie było powodu do niepokoju. Tam, gdzie
jedziemy, nie można sie spóźnić.
Gwizdałem naj nowszy przebój, Barax milczał. Odzywał sie jedynie wtedy, gdy miał coś do powiedze-
nia. Ceniłem to u niego, choć tej nocy denerwowało mnie to milczenie. I jego bezruch. W odretwieniu
patrzył przed siebie, być może obserwował światła pedzącego w naszą strone pejzażu. Ale możliwe też,
że wyłączył sie i nic nie widział. Czasami na dole pod nami pojawiał sie rzeczny statek, osiedle górnicze
lub samotna grupa domów. Wydawało sie, że zamknieci w malutkiej łodzi podwodnej, płyniemy obaj-
ja i Barax - w olbrzymim akwarium.
Niezależnie od tego, jak fascynujący był to widok, nie potrafiłem w pełni skupić na nim uwagi. Myś­
lałem iJ zadaniu. I o szefie.
... Szef nigdy dotąd nikogo do siebie nie wzywał. Rozkazy wydawał, a raczej przesyłał, za pośrednic-
twem swoich zastepców. Żaden z chłopaków nie znał przypadku, by stary wezwał kogokolwiek do
swojego pokoju. Zaś to, aby z jakimś podwładnym przeprowadził długą rozmowe w cztery oczy, było
nie do pomyślenia.
Zdarzyło sie to ósmego dnia jedenastego miesiąca po południu. Siedziałem w świetlicy i oglądałem
telewizje: do moich powinności należało śledzenie podawanych przez środki masowego przekazu
informacji na temat czasu. Do tego zadania przydzielono wiecej osób, ale tego dnia ja pełniłem poranno-
-przedpołudniowy dyżur. Na zewnątrz i w środku budyn*u unosiła sie szara nuda, od wielu tygodni nic
sie nie działo. Chłopcy snuli sie jak muchy jesienią na północnej półkuli, gdzie podobno owady te nawet
giną o tej porze roku. Tak przynajmniej słyszałem.
Tu natomiast było ciepło. W kłimatyzowanych korytarzach nie odczuwało sie tego, lecz na zewnątrz
słońce rozżarzone było· do białości. Niebo niemal iskrzyło sie. Nie docierał tu też hałas miasta, izolacja
dźwiekoszczelna była bardzo dobra, eliminowała każdy zbedny szmer. Pamietam, że myślałem właśnie
o minionym wieczorze, który spedziłem z wysoką szatynką w psychobarze, gdzie przed północą wpro-
wadzano szanownych gości w stan głebokiego oszołomienia za pomocą specjalnych efektów świetlnych
i muzyki. Jeszcze nastepnego dnia do południa byłem śpiący. Wtrakcie oglądania telewizji ziewałem, aż
mi trzeszczała szczeka.
Wtedy odezwał sie głos płynący z wewnetrznego głośnika: - Inspektor Roy Medina ma natychmiast
udać sie do pokOju numer sto.
W pierwszej chwili nie wierzyłem własnym uszom. Ja do pokonu numer sto? .. Do szefa?
- Inspektor Roy Medina ma sie natychmiast udać do pokoju numer sto - powtórzył głos.
Nie miałem już wątpliwości, wzywano mnie. Wstałem, a w moją strone zwróciła sie jedna z wiszą­
cych na ścianie kamer obserwacyjnych sieci wewnetrznej. Oficer dyżurny zobaczył, że wstałe·m, we-
zwanie nie powtórzyło sie już wiecej.
Po drodze nie spotkałem żadnego z kolegów, wiekszość z nich na pewno siedziała w swoich pokojach.
Winda bezgłośnie wywiozła mnie na góre. W"korytarzu szefa" byłem dotychczas tylko dwa razy. Teraz
ponownie podziwiałem staromodny, miekki, czerwony chodnik (wcześniej widziałem takie starocie
jedynie w muzeum) i gustowne kryształy z Kallisto. Wdyskretnym świetle obserwowały mnie kamery-
czułem, że ktoś na mnie patrzy. Ale możliwe też, że było to tylko przywidzenie. W każdym razie musze
*
46906416.001.png 46906416.002.png 46906416.003.png 46906416.004.png 46906416.005.png
Istvan Nemere
Do świtu było jeszcze'aaleko, kiedy na automatycznym lokatorze zaczeła migotać zielona lampka.
- Do celu -sto kilometrów - stwierdził Barax.
- Widze - mruknąłem. Zmniejszyłem predkość i sprowadziłem maszyne na wysokość pieciuset
metrów. Gdy pojawił sie brzeg jeziora, 'inny wskaźnik pokazał, że znajdujemy sie w odległości dziesie-
ciu kilometrów od celu podróźy. .
Ciągły sygnał radiowy doprowadził naszą maszyne do lądowiska. Trzy czerwone punkty migały ryt-
micznie. Niećo sie zdziwiłem, że nigdzie nie było widać żadnych qudynków. Później - bezpośrednio
przed zetknieciem z ziemią - dostrzegłem jeden. Był to biały domek o płaskim dachu, stwarzał wrażenie
wiejskiej rezydencji. Nad wejściem jarzyło sie blade światełko.
Trzy czerwone lampy natychmiast zgasły, gdy tylko dotkneliśmy ziemi. Moje oczy przyzwyczaIły sie
już do ciemności. Barax wyszedł z mag'zyny. Grały świerszcze, trawnik pachniał spalonymi słońcem
roślinami. Ciepły wiatr rozgarniał mi włosy.
- Piekna noc - wyrwało mi sie. - Zobacz jak błyszczą gwiazdy. To dziwne, źe o świcie bedziemy już
daleko stąd.
- Chociaż właściwie bedziemy w tym samym miejscu - odpowiedział Barax.
NIe mogliśmy jednak kontynuować rozmowy, bo ktoś do nas krzyknął:
- Hej wy!... Chodźcie tu.
- To miłe zaproszenie jest na pewno skierowane do nas - powiedział Barax. Doceniłem jego poczucie
humoru. Tacy jak on nie przejawiają go zbyt czesto. .
Podeszliśmy do domu o białych ścianach. Przed wejściem stał meżczyzna.
- Jestem major Gurow - przedstawi!. sie i dyskretnie spojrzał na trzymaną w dłoni trójwymiarową
fotografie. .
- Inspektor Medina? - zapytał.
- Takjest. .
wtedy Gurow spojrzał na Baraxa i zamilkł. Barczystą sylwetke mojegq towarzysza opinał mundur
GALPOLu - galaktycznej policji. Taki sam, jaki nosił major. I ja.
- A pan to ... hm... Barax, prawda?
- Tak - chłodno odpowiedział mój towarzysz. Gurow natychmiast odwrócił sie na piecie i wprowa-
dził nas do domu. Staneliśmy w staromodnym pokoju o kamiennych ścianach i suficie zrobionym z
prawdziwego drewna. Na szerokim stole leżały różne przedmioty i paczki. Z kąta rozlegała sie cicha
muzyka, radio teź wyglądało na stare.
3
przyznać, byłem nieco przejety. Kiedy dotarłem pod drzwi, serce biło mi w gardle. Bylem jednak prze-
konany, że nie mam powodu do obaw - po pierwsze od dawna nie wyznaczano mnie do akcji, a po
drugie poza służbą nie popełniłem nic, za co by mnie można wezwać prosto do pokoju numer sto.
Drzwi otworzyły sie bezgłośnie. Naprzeciwko, pod ścianą stał jedynie robot SR, stosowany w instytu-
cjach państwowych jako sekretarka.
- Prosze położyć prawą dłoń na czerwonej płytce - powiedział. Wykonałem polecenie. W mgnieniu
oka maszyna porównała mój odcisk dłoni i linie papilarne z danymi zakodowanymi w centralnym
komputerze ewidencyjnym.
- Wynik identyfikacji pozytywny - powiedziało urządzenie, lecz wiedziałem, że te słowa nie są już
skierowane do mnie. Zdjąłem dłoń z czerwonej, podświetlonej od spodu płytki. Czerwone światełko
zgasło. Po lewej stronie rozsuneły sie ukryte w ścianie drzwi.
- PTosze wejść - powiedziała maszyna beznamietnym tonem. Znowu miekki chodnik, znowu ko-
smiczne minerały. stary jest podobno namietnym kolekcjonerem kamieni, słyszałem, że obleciał cały
System Słoneczny i podróżował nawet poza jego granicami przywożąc zewsząd ciekawe okazy. Prze-
chowywał jedynie takie kamienie, ktŚlre zebrał własnorecznie.
Niemal zapomniałem, jak wygląda. Nie widziałem go co najmniej od dwóch lat. Teraz znowu zoba-
czyłem jego surową tWarz. Powiadają, żę. ma prawie osiemdziesiątke.
- Przyszedł inspektor trzeciej klasy Roy Medina ~ odezwała sie maszyna za moimi plecami.
- Niech pan wejdzie, inspektorze - powiedział szef i wyciągnął do mnie reke.
*
46906416.006.png 46906416.007.png 46906416.008.png 46906416.009.png 46906416.010.png 46906416.011.png
Sprawa Kilyosa
- Kiedy ruszamy? - zapytalem.
- W ciągu godziny - odpowiedzial Gurow.
. Twarz szefa była spokojna i chłodna. Wskazal mi jeden z foteli:
- Niech'pan usiądzie, inspektorze.
Usiadłem.
Jak już wspomnialem, szef mógł mi~ około osiemdziesieciu lat. Jego dokładnego wieku nikt nie znal.
W każdym razie nie mial młodzieńczych rysów. Obok nosa widniały głebokie bruzdy, a i czoło nie było
gładkie. Włosy mial siwe - zarazem biale i srebrne, dziwna l;<ompozycja kolorów. Widać w nim było
wpływy przodków ze wszystkich piec~u kontynentów, ,na tle śniadej cery błyszczały zielonkawe oczy.
Czasami widzieliśmy go w budynku. No i niekiedy - raz do roku - pojawial sie na przyjeciu u prezy-
denta, które zawsze transmitowała światowa telewizja, Rzecz jasna, operatorzy z checią pokazaliby
szefa galaktyq:nej policji, ale on zawsze zrecznie tego unikal. Kilka razy widać go było przez pare
sekund, po czym znikał. Mówi sie, że nie lubi rozgłosu. . >
Teraz siedział naprzeciwko i obserwowal mnie. Dobrze byłoby wiedzieć, co o mnie sądzi. Z pewnością
przejrzał moje dąne zanim mnie wezwał. .
- Co pan wie o złamaniu czasu, inspektorze? - zapytał szef i rozsiadł sie w fotelu, który natychmiast
dostosowując sie do nowego położenia jego ciała, miekko wyciągnął sie pod jego plecami.
Pytanie zdziwiło mnie. Ale w końcu nie byłem w tej instytucji nowicjuszem i pracowalem właśnie w
wydziale czasu, wiec odpowiedź nie sprawiła mi kłopotu.
- W terminologii naukowej i kryminologicznej złamaniem czasu nazywa sie przypadek, gdy osoba
lub grupa osó9 przy użyciu metody odkr,ytej w 2811 roku i odpowiednich środków techniCznych wybie-
ra sie w przeszłość i tam ingeruje w procesy historyczne-powodując w ten sposób Poważne i nieo!Iwra-
calne zmiany. w dziejach ludzkości... .
Nie wiedziałem, czy mam mówić dalej. ~zef w zamyśleniu patrzył przed siebie. Wydawalo sie, że nie
zwraca na mnie uwagi. Jednakże myliłem sie; gdy tylko zamilkłem, od razu skierował na mnie spojrze-
nie swoich zielonych oczu:
*
- Ile razy zdarzyło sie to dotychczas?
- Złamanie czasu? Nauka zna dwa przypadki, na szczeście oba spowodowały niegroźne nastepstwa.
Jeden z nich można właściwie nazwać "Rozbiciem statku":W roku 2814 młody badacz czasu, Czang
Lengren wyprawił sie w koniec XV w. a ponieważ wtedy jeszcze technika powrotu nie była opracowana
w sposób doskonały, utknął·w przeszłości w wyniku technicznej usterki. Musiał spedzić w ówczesnej
Europie dziewietnaście lat. Był malarzem amatorem, zaczął wiec malować genetyczne mutanty odkryte
w XXVI w. na planecie Calypso, ludzi genetycznie okaleczonych w wyniku promieniowania radioak-
tywnego oraz krzyżówki ludzi i zwierząt, czyli mixtanty. Ich 'postacie umieszczal w fantastycznej sce-
nerii. Obrazy sprzedawał ówczesnemu malarzowi o nazwisku Hieronymus Bosch. Wten sposób zara-
bial na życie, dopóki nie udało mu sie w wyjątkowo prymitywnych warunkach zdobyć materia!ów
potrzebnych do naprawy maszyny i wrócić.
- A co pan wie o drugim przypadku?
- Miał miejsce w roku 2997. Wpewnym instytucie badawczym dwaj niepełnoletni chłopcy, wykorzy-
stując nieuwage dorosłych, wyprawl1i sie przy użyciu urządzenia w XV w. starszy, znany pod nazwi-
skiem Leonardo da Vinci, zostal słynnym artystą i odkrywcą, zaś młodszy, pod nazwiskiem Melzi,
wystepowal najpierw jako jego uczeń, a później - po śmierci Leonarda - próbowal popularyzować
"wynalazki" swego przyjaciela... .
- A wiec ten przypadek, w odróżnieniu od poprzedniego, mial charakter techniczny? - spytał szef
tonem egzaminatora.
- Zdecydowanie. Obaj meżczyżni projektowali środki techniczne, których na poziomie technicznym
tamtej epoki nie dalo sie wykonać. "Leonardo" - z pewnością na podstawie wspomnień wyniesionych z
przyszłości - wykonal projekty ruchomego mostu, czołgu, pancernego statku, samolotu, spadochronu,
dziala samopowtarzalnego, łodzi podwodnej . Rysowal perspektywiczne, plastyczne mapy, a także opi-
sal przyszłe wojny, kOlonizacje, zniszczenie środowiska ... Należy jeszcze zwrócić uwage na dwa aspek-
.
4
46906416.012.png 46906416.013.png 46906416.014.png 46906416.015.png
Istvan NeIDere
ty sprawy. "Leonardo" i "Melzi" nie zamierzali wrócić w przyszłość, do swojej epoki. Ich naturalnego
czasu... A druga rzecz to, że o ile "malarstwo Boscha" nie spowodowało w swej epoce zmian świado­
mościowych - wyjątkowa dziwaczność obrazów została dostrzeżona przez ludzi dużo później - o tyle
sprawa "Leonarda" miała olbrzymi rezonans jeszcze w wiele wieków później. Jeszcze w XX, a nawet
XXIII wieku ludzie nie mogli pojąć, w jaki sposób potrafił on przewidzieć przyszłe wynalazki techniczne
i zasady ich działania, nie mówiąc już o jego pozostałych "proroctwach".
- Wspomniał pan o XX wieku - przerwał mi szef. J W tym okresie się pan specjalizuje"prawda?
. - Tak. W drugiej połowie XX wieku i w początku XXI wieku"do lat dwudziesfyth "' 'odpowiedziałem
zgodnie z prawdą.
• -., .
• •
- A geograficznie; językowo?
- Ameryka Lacińska i język hiszpański.
- Wspaniale. - Szef W)jął plastykową teczkę. Połoźył ją na stole i otworzył.
- Teraz proszę uważać, inspektorze. Długo się wahaliśmy, komu powierzyĆ' to zadanie. W końcu
wybór padł na pana.
*
Personel techniczny skladał się tylko z dwóch milczących mężczyzn. Barax stal pod jedną ze ścian i
obserwował przygotowania. Ludzie Gurowa za pomocą dźwigu ustawiali urządzenie na szynach po
czym wypchnęli je z ucharakteryzowanego na wiejski dom hangaru. Szyny lli'y\\ :. ty się gwałtownie na
środku rozległego pola. Zaledwie trzydzieści minut mineło od chwili naszego przybycia, gdy major
zakomunikował, źe maszyna jest gotowa. -
- Niech pan pozwoli, uzgodnimy dane - powiedział. Wróciliśmy do domu. Gt1zieś zal<rzyczał ptak.
Myśl, źe zaraz opuścimy tę spokojną okolicę, wydawała się dziwna.
W pokoju Gurow wyciągnął duźą, kolorową mapę i odezwał się posępnym tonem:
- oto podwójny termin obecnego wkroczenia: dziesiąty dzień jedenastego miesiąca 3044 r . i 23 maja...
Dobrze mówia, m-a-j-a-? - przeliterował nieznane mu słowo. - 1992 r.
- Dobrze, dawniej tak nazywano piąty miesiąc.
- A więc jedźmy dalej. - Gurow spojrzał w swoje notatki. - Po długich wahaniach prezydium zdecy-
dowało, że na razie nie wyznaczy terminu powrotu. Możemy !lobie pozwolić tylko na jedno lub dwa
wkroczenia, niech pan o tym nie zapomni, inspektorze. Dobrze bedzie, jeźeli Zi wiadomi nas pan na
jeden dzień wcześniej.
Zagryzłem wargi. Od szefa dowiedziałem sie, że na przeprowadzenie operacj ' namy najwyżej dzie-
sięć-piętnaście dni. Czy to wystarczy?
- A co z koordynatami geograficznymi? Czy ten punkt da się łatwo zidentyfikować? - zapytałem.
Major stuknął palcem w mapa. .
.. - To tu. Dziwna piramida o płaskim szczycie wybudowana w XlV wieku. Budowla sakralna. Znajduje
się o 25 kilometrów na wschód od centrum administracyjnego z roku 1992, stolicy o nazwie Boliwar.
Miejsce nazywa ąię San Fernando. Czy te (lane wystarczą, inspektorze?
- Sądzę, że tak - powiedziałem z namysłem.
- Niech pan weźmie ubranie. - wepchnął mi do reki dwie paczki. - Jedno dla pana, jedno dla Baraxa.
Uszyto je na miare. wiarygodne, zrobione z ówczesnych matenałów, zgodnie z ówczesną modą i
warunkami klimatycznymi. A tu jest jeszcze plik banknotów, też oryginalnych. Członkowie innych eks-
pedycji przywieźli je z lat !lO-tych XX stulecia. Oczywiście wybraliśmy takie, których data emisji jest
wcześniejsza niż maj 1992 r. No i dokumenty tożsamości, także wydrukowane na ówczesnym papierze,
zrobili to dobrzy fachowcy. Ma pan jakieś pytania, inspektorze?
- Nie, możemy ruszać. .
Barax czekał przed domem. Dałem mu jedną paczkę z ubraniem. Mallzyna stojaca na polu wyglądała
jak ciemny dysk. Gurowotworzył drzwi. Weszliśmy, pochylając głowy. Podobn~ pojazdy już widywa-
łem, wszak nie po raz pierwszy ruszałem na tego typu "wycieczkę".
- Mundury włóżcie do tych skrzyń - powiedział Gurow i pochylił się nad pulpitem. - Za dziesięć
sekund ruszamy. .
5
... .,fI
46906416.016.png 46906416.017.png 46906416.018.png 46906416.019.png
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin