Daniels Val - Bukiet na walentynki.pdf

(364 KB) Pobierz
621781361 UNPDF
VAL DANIELS
Bukiet na walentynki
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dzwonek, który zadźwięczał u wejścia, wyrwał Autumn Sanderford z zamyślenia.
Uśmiechnęła się, wyprostowała znad stosu papierów leżących na ladzie i wstała na powitanie
gościa. Wystarczył jej rzut oka na przybysza, a od razu pożałowała, że puściła Elaine do
domu. Taki klient, a ona jest dziś w tak marnej formie!
Do licha! Facet był zabójczo przystojny i ubrany jak spod igły. W porównaniu z nim
wypadała fatalnie.
Przez ostatnie pół roku codziennie wstawała o wpół do piątej rano; to musiało się w
końcu odbić na jej wyglądzie. Już oswoiła się z podkrążonymi oczami. Przepisowa siateczka
na włosach wprawdzie ułatwiała opanowanie niesfornych loków, ale też nie dodawała uroku.
W dodatku była pewna, że na policzkach ma ślady mąki. Makijażem już dawno przestała
zawracać sobie głowę, i tak za wiele wysiłku kosztowało ją codzienne zrywanie się z łóżka.
Błękitne oczy przybysza napotkały jej spojrzenie.
– Czym mogę panu służyć? – zapytała, bezskutecznie walcząc z pokusą, by otrzeć z
policzka odrobinę mąki.
Mężczyzna uśmiechnął się, spostrzegłszy jej gest.
– Jeszcze tutaj. – Wskazał palcem miejsce na skroni. Dotknęła dłonią czoła, próbując
natrafić na właściwe miejsce.
Przybyły uśmiechnął się szerzej, w niebieskich oczach zapaliły się wesołe iskierki.
– Nie, nie tutaj. Może ja...
– Dziękuję, nie ma potrzeby – zbyła go pośpiesznie, cofając się przed wyciągniętą dłonią.
– Już prawie się przyzwyczaiłam do mąki zamiast pudru.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Więc czym mogę panu służyć?
– Podobno można u pani zamówić kompozycje ciasteczek na różne okazje.
Autumn rozjaśniła się w uśmiechu. To przecież było jej oczko w głowie i od tego
wszystko się zaczęło. Chciała tworzyć prawdziwe dzieła cukiernicze, a nie tylko wypiekać
pączki i ciastka, będące jedynie dodatkiem do filiżanki kawy.
– Może ma pani gotową ofertę czy zdjęcia... ?
– Już panu pokazuję – przerwała mu uradowana, pośpiesznie sięgając po starannie
oprawiony album, z wielką pieczołowitością przygotowany wspólnie z zaprzyjaźnionym
fotografem parę miesięcy temu, a który, dotykany lepkimi od ciastek palcami, w końcu
powędrował z lady na biurko.
Album zawierał zdjęcia wyszukanych kompozycji – przystrojone kolorową bibułką
koszyczki z umieszczonymi na patyczkach ciasteczkami wyglądały jak prawdziwe bukiety.
Każdy z nich był zupełnie inny, bez trudu można było znaleźć coś odpowiedniego na
wszystkie możliwe święta i okazje. Były nawet misie w strojach lekarzy i pielęgniarek dla
chorych i rekonwalescentów.
Autumn nie podała albumu, ale sama wyszła zza kontuaru i podeszła do stolika. Gestem
zaprosiła gościa, by zajął miejsce i obejrzał zdjęcia, które położyła przed nim.
– Może ma pan ochotę na filiżankę kawy? Mężczyzna nieznacznie uniósł brew.
Co go tak zdziwiło? Czyżbym zrobiła coś nie tak? – zastanowiła się w duchu. A może
tylko tak się jej wydało?
– Z przyjemnością – powiedział i odsunął krzesło.
Autumn podeszła do baru po drugiej stronie sali. Cóż, właściwie nic dziwnego, że poczuł
się zaskoczony. Z pewnością dostrzegł duży napis „Samoobsługa” wiszący na ścianie. Może
rzeczywiście trochę przesadziła z tą gościnnością. Zmusiła się, by zwolnić krok.
– Może coś jeszcze? – zapytała, stawiając przed nim filiżankę. – Może chciałby się pan
dowiedzieć czegoś więcej? Chodzi o coś szczególnego, na specjalną okazję? Podane ceny
dotyczą sześciu sztuk, ale to nie znaczy, że nie może być mniej czy więcej. Wszystko według
życzenia. Mogę również zrobić dowolny wzór, co tylko pan zechce... – Urwała, widząc jego
uniesione brwi. Tym razem nie było mowy o pomyłce. Zresztą nie powinna się dziwić. W
końcu nie dała mu nawet dojść do głosu. – Chciałam tylko wyjaśnić, że gdyby miał pan jakieś
pytania... Że chętnie odpowiem – dokończyła.
Przez moment milczał, po chwili wskazał krzesło po drugiej stronie stolika.
– Może pani usiądzie?
Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo się
denerwowała, kiedy on uważnie przeglądał zdjęcia.
– Chciałam tylko pomóc. Niestety, nie mogę. – Gestem wskazała na ladę. – Mam pracę.
Mężczyzna powiódł wzrokiem po pustej sali i ponownie popatrzył na Autumn. Nic nie
powiedział, ale jego milczenie było wystarczająco wymowne. Opuściła wzrok i dopiero teraz
spostrzegła, że z całej siły zaciska ręce. Zmusiła się, by je rozluźnić; podniosła głowę.
– O tej porze zwykle jest spokojnie, ale zaraz zacznie się ruch. Dlatego staram się
zawczasu zrobić jak najwięcej.
Jego mina świadczyła, że nie do końca jej uwierzył.
– W takim razie nie będę zabierać pani czasu.
Cofnęła się i szybko ruszyła na zaplecze. Ciągle czuła na sobie jego wzrok. Dopiero w
kuchni poczuła się bezpiecznie. Oparła się o ścianę, wierzchem dłoni dotknęła rozpalonych
policzków.
O Boże, co się z nią dzieje? Przecież jemu chodzi tylko o cukiernicze wypieki. Dlaczego
zachowuje się tak. jakby całe jej życie zależało od jego zamówienia?
Bo może rzeczywiście tak właśnie jest, opamiętała się. Zbyt wiele faktów świadczyło, że
jeśli jak najszybciej czegoś nie zrobi, będzie musiała pożegnać się z marzeniami o własnej
firmie i straci wszystkie zainwestowane pieniądze. Z każdym kolejnym dniem było coraz
gorzej. Jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie miała innego wyjścia, jak iść do ojca i przyznać, że
rzeczywiście miał rację. Albo pożyczyć od niego pieniądze. Co już zresztą kiedyś
proponował.
Obie możliwości były nie do przyjęcia. Powinna coś wymyślić, przecież musi być...
Naraz ją olśniło. Szybkim krokiem podeszła do wiszącej na ścianie tablicy, gdzie
przypięła wizytówkę przyniesioną jej w zeszłym tygodniu przez Jennifer.
Brad Barnett – Marketing Consultant, przeczytała jeszcze raz. Wcześniej nawet nie
chciała się nad tym zastanawiać, bo uważała, że taka usługa musi nieźle kosztować. „Co
szkodzi się tylko dowiedzieć?” – nieoczekiwanie zabrzmiały jej w uszach słowa przyjaciółki.
Znały się od lat i Jennifer zawsze była taka rozsądna.
Teraz albo nigdy, i tak nie ma nic do stracenia. Jak tylko ten klient wyjdzie, zadzwoni i
umówi się na spotkanie.
Szkoda, że nie przygotowała dzisiaj choćby jednego bukietu.
Wesoło udekorowane ciasteczka w przystrojonym bibułką i kokardą koszyczku, w
rzeczywistości robiły jeszcze większe wrażenie niż najlepsze zdjęcie. Z trudem stłumiła
pokusę, by wyjrzeć na salę.
W kuchni nie było nic do zrobienia. Białe ściany jaśniały czystością, profesjonalny sprzęt
z nierdzewnej stali lśnił w blasku zwieszających się z sufitu lamp.
Popatrzyła na zegar. Jeszcze chwila i będzie dziesiąta. Modliła się w duchu, by ten jedyny
gość szybko coś zamówił i zaraz sobie poszedł. A może zdarzy się cud i ktoś rzeczywiście
wpadnie na kawę? Zapowiedziała mu przecież, że zaraz zacznie się ruch.
Jej modlitwa chyba została wysłuchana, bo znów rozległ się dźwięk dzwonka. Tym razem
nie musiała się zmuszać do uśmiechu, sam rozkwitł na jej twarzy. Gdy tylko obsłuży nowego
gościa, zapyta ewentualnego klienta, czy znalazł coś odpowiedniego dla siebie.
Radosny uśmiech zgasł w jednej chwili, kiedy pchnąwszy drzwi, wyszła na salę.
Mężczyzna, który do tej pory oglądał album, właśnie przechodził za oknem. Zmierzał w
stronę nowiutkiego, srebrzystego auta.
Sala znów była pusta.
Patrzyła za odchodzącym. Styczniowy wiatr targał mu ciemne włosy; poprawił kołnierz
płaszcza i wsiadł do samochodu. Autumn stanęła za kontuarem. Jeśli odwróci się do niego
tyłem, mężczyzna nie zobaczy jej rozpaczliwego spojrzenia.
Brad Barnett – Marketing Consultant.
Jeszcze raz zerknęła na elegancką wizytówkę, nerwowo ścisnęła ją w palcach. To musi
być tutaj, adres się zgadza. Jennifer zapewniała ją, że ten człowiek wyciągnął ich z kłopotów i
tylko dzięki niemu firma jej męża nie tylko nadal egzystuje, ale rozwija się wprost
nieprawdopodobnie. I stało się to zaledwie w ciągu dwóch miesięcy. Według niej ten Barnett
to prawdziwy cudotwórca.
Ale czy to możliwe, żeby ktoś taki nie miał własnego biura i pracował w domu?
Widać tak jest, stwierdziła, wysiadając z auta i rozglądając się niepewnie w poszukiwaniu
czegoś, co świadczyłoby o istnieniu tu również firmy.
Niczego takiego nie było.
Naciągnęła rękawiczki, poprawiła apaszkę, by ochronić szyję przed chłodnym wiatrem i
powoli ruszyła w stronę elegancko wyglądającego domu. Nacisnęła dzwonek.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Śliczna kobieta, o której wieku świadczyły jedynie drobne zmarszczki wokół oczu,
powitała ją serdecznie.
– Proszę do środka, pani Sanderford. Czekaliśmy na panią. Jest pani bardzo punktualna.
Podtrzymując rozmowę, kobieta zamknęła drzwi, wzięła płaszcz od Autumn i
poprowadziła ją do środka. Gestem ręki wskazała jej fotel obok kominka.
– Pan Barnett za momencik tu przyjdzie. Właśnie... Och, już jesteś, Brad. To pani
Sanderford.
Właściwie jeszcze się dobrze nie rozsiadła w wygodnym fotelu, a już musiała się
podnieść. Pośpiesznie wygładziła kremową, dobraną do swetra spódnicę i odwróciła się, by
powitać nadchodzącego. Wyciągnięta ręka zamarła jej w pół drogi, a przygotowane zawczasu
słowa uwięzły w gardle.
– Ach, pani od słodkich bukietów – doszedł ją uprzejmy głos. Wyciągnął rękę i mocno
uścisnął jej dłoń.
– Zjawia się pani w samą porę. Właśnie sporządzaliśmy listę zamówień. Betty, możesz
bezpośrednio przekazać ją pani Sanderford, to ona jest właścicielką Sweet Sensations –
wyjaśnił i spojrzał na Autumn, jakby czekając na potwierdzenie swoich słów.
Jego uścisk sprawił jej dziwną przyjemność. Z trudem zmusiła się, by w milczeniu skinąć
głową. Oswobodziła rękę.
– Bardzo się cieszę, że pani przyszła – powiedział, wskazując jej krzesło i zwalniając
Betty. – Kiedy wczoraj byłem w pani cukierni, pomyślałem, że to ogromna szkoda tak
marnować ciekawy produkt, nie dając mu szansy na zaistnienie na rynku. A wszystko przez
fatalny marketing – dokończył, nie siląc się na owijanie w bawełnę. Przysiadł na rogu
potężnego biurka.
Poczuła, że policzki jej płoną.
– Cieszę się, że jest pani rozsądną osobą i zdaje sobie sprawę, że na tym etapie nie
obejdzie się pani bez pomocy.
Wbija sztylet w serce, a drugą ręką gładzi po głowie. Można się łatwo nabrać. Działa w
jedwabnych rękawiczkach, ale jest jasne, że potrafi być bezlitosny.
Brad uśmiechnął się niespiesznie; Autumn chwyciła głęboki oddech i z uśmiechem
powiedziała:
– Kiedy dzwoniłam, żeby się umówić na spotkanie, myślałam, że jest pan znacznie
starszy.
Do diabła! Po co to powiedziała? Wreszcie miała okazję się odezwać i. nie wiadomo po
co mówi takie rzeczy!
– Z tymi smugami mąki na policzkach wydała mi się pani urocza, ale i bez nich jest pani
czarująca.
Znów tak ją zaskoczył, że zabrakło jej słów. Zaniemówiła z wrażenia.
Za to Brad wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
– Jeśli ma pani wątpliwości, że ze względu na wiek brakuje mi doświadczenia, śpieszę
zapewnić, że tak nie jest. Doskonale znam się na marketingu, nie ma dla mnie żadnych
tajemnic – powiedział spokojnie. – A jeśli życzy sobie pani referencji...
– dodał, nie kończąc zdania.
– Dziękuję, już mi pana polecono. Dowiedziałam się o panu od przyjaciółki. Nie o to mi
Zgłoś jeśli naruszono regulamin