Pemberton Gwen - A w sprawie Rity.pdf

(678 KB) Pobierz
119108957 UNPDF
GwenPemberton
A w sprawie Rity...
( Regarding Rita)
PrzełoŜyła Anna Walęcka
119108957.002.png
PROLOG
– PrzecieŜ nie zaciągniemy jej do ołtarza siłą. – Al stał za kontuarem w swoim
barze i przyglądał się uwaŜnie pozostałym piętnastu członkom specjalnego tajnego
komitetu.
– Jeśli nie odpowiadają jej ci faceci, których jej podsuwamy, to nie powie „tak”
nawet trzymana na muszce. Trudno zresztą mieć o to pretensje. – Eva May westchnęła
głęboko i skrzyŜowała ramiona na piersiach.
– Podobno ostatnia noc to była istna katastrofa. Wyrzuciła gościa za drzwi z
takim hukiem, Ŝe dom się trząsł w posadach – powiedział Fred.
– Pewnie się do niej dobierał – wtrąciła się jego Ŝona.
– Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby tego z Ritą.
Zapadła absolutna cisza. W powietrzu wisiały nie wypowiedziane słowa: „ktoś to
jednak zrobił”. Wszyscy nerwowo kręcili się na stołkach.
Miejscowy fryzjer Norm odchrząknął głośno.
– Szkoda gadać. Jak na razie, efekty naszej działalności są mizerne. PrzecieŜ... –
zaczął coraz bardziej podnosić głos.
Wokoło rozległy się uciszające syknięcia. Komitet działał w konspiracji. Jednak
za kaŜdym razem w którymś momencie spotkania zgromadzeni zaczynali tak
hałasować, Ŝe całe miasteczko dowiadywało się o ich obradach.
– To moŜe wybieramy nieodpowiednich facetów – powiedział Al dudniącym
głosem, dochodzącym z głębin jego zwalistego ciała.
– Spróbowaliśmy ze wszystkimi, którzy się nadawali.
– Nawet z siostrzeńcem Jake’a.
– Początkowo był zainteresowany. Dopóki nie poznał szczegółów – mruknął
Jake. – Zaproponowałbym swoją kandydaturę, ale Rita na pewno nie zechce takiego
starca.
– Jake, nie opowiadaj bzdur. Dobrze wiesz, Ŝe forsowniejszy spacer mógłby cię
przyprawić o zawał.
Starszy męŜczyzna potarł dłonią łysinę i uśmiechnął się przekornie.
– Myślę, Ŝe byłbym w stanie wytrzymać trochę więcej. A w kaŜdym razie nie
pozwoliłbym sobie na przeprowadzkę do szpitala przed nocą poślubną.
Eva May opuściła rękę na jego chude ramię z taką siłą, Ŝe niemal zrzuciła go z
krzesełka. Nieopanowany wybuch śmiechu nieco rozluźnił duszną atmosferę
spotkania. Wydawało się, jakby ktoś nagle zapalił wszystkie światła i odsłonił okna,
za którymi rozbłysło mocne, południowe słońce.
Nawet sam Jake nie wytrzymał i zaczął chichotać. Jego łysa głowa rozbłysła
mocną czerwienią.
RównieŜ Al czuł, jak jego brzuch i ramiona zaczynają gwałtownie podrygiwać.
Odczekał chwilę, aŜ wszyscy się uspokoją, obetrą łzy i wyrównają oddech. Kiedy w
119108957.003.png
końcu spojrzenia skupiły się na nim, postanowił wrócić do tematu.
– Najsłodsza, najdelikatniejsza dziewczyna, jaką znamy, ma mały problem –
zaczął. – Wychowaliśmy ją wspólnie i wspólnie ponosimy za nią odpowiedzialność.
Potrzebuje naszej pomocy, nawet jeśli twierdzi, Ŝe jest inaczej. Proponuję, Ŝebyśmy
się tu spotykali co poniedziałek, aŜ znajdziemy jakieś rozwiązanie sprawy Rity.
Wokoło rozległy się ciche jęki, ale Al wiedział dobrze, Ŝe to odruch obronny, a
nie prawdziwy protest. Jeśli byłoby to konieczne, mieszkańcy Hooperville zjawialiby
się na spotkaniu nawet codziennie.
– Myślę... Wydaje mi się... Przyszło mi do głowy... – zaczęła wdowa Flo. – No
więc, Betty z Northside Bank powiedziała mi, Ŝe ktoś chyba kupił sklep Harveya.
– Idiota albo samobójca! Kto przy zdrowych zmysłach kupiłby coś takiego,
szczególnie po tym, jak ci z nowego centrum handlowego wygryźli Harveya! –
krzyknął ktoś z głębi sali.
– Betty mówi, Ŝe to jakiś facet z Cincinnati...
– Jeszcze lepiej – miastowy wariatuńcio! – przerwał jej znowu ktoś inny.
– Zamierza otworzyć firmę hydrauliczną. I zakładać ogrzewanie – dodała Flo.
W pomieszczeniu zaszumiało. Al nawet nie próbował zaprowadzić porządku.
Sam miał mętlik w głowie. Pomyślał o tym hydrauliku. Zdecydowanie nie był to jeden
z tych zawodów, jakiego Ŝyczyliby sobie dla wybrańca Rity. ChociaŜ z drugiej strony
– dość juŜ miała kłopotów z intelektualistami.
ŚwieŜa krew, właśnie tego teraz potrzebują. MoŜe będą mieli dość szczęścia i
facet okaŜe się wolny, miły i w miarę przystojny. Teraz trzeba go tylko zainteresować
sprawą, trzymać przez jakiś czas z daleka, zastawić pułapkę i czekać na wynik.
119108957.004.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jak zwykle w sobotę rano w barze Ala było tłoczno. PrzewaŜali przyjezdni z
miasta, którym udało się wyrwać z codziennego kieratu na weekend. Przychodzili tu,
by zjeść naleśniki i trochę poplotkować.
Zwykle ten widok bardzo cieszył Ritę Lynn. Udzielała się jej atmosfera
bezpośredniości i ciepła. Ale nie dzisiaj. Ostatniej nocy spała tylko trzy godziny, a w
dodatku męczyły ją koszmary. Czuła się tak, jakby talerze i sztućce szczękały w
samym środku jej głowy. Sprawę pogarszało jeszcze pogwizdywanie Ala. Wydawało
się jej, Ŝe to fabryczna syrena wzywająca robotników do pracy. Do tego dochodziły
odgłosy wydawane przez jedzących. Mogłaby przysiąc, Ŝe słyszy, jak poruszają się ich
szczęki. Kuchenne zapachy i gorąco otulały ją jak gruby, zatęchły koc. Kręciło się jej
w głowie. Miała mdłości.
Nawet perspektywa duŜych, sobotnich napiwków nie była w stanie poprawić jej
humoru. Dzisiaj oddałaby wiele, by znaleźć się jak najdalej stąd. Na przykład na
Marsie.
Zacisnęła mocno powieki i policzyła do dziesięciu. Na kilka sekund znalazła się
w jakimś innym, spokojnym miejscu. Ale kiedy otworzyła oczy, wszystkie dźwięki i
zapachy knajpki zaatakowały ją ze zdwojoną siłą.
– Cholera – mruknęła pod nosem. Nigdzie się dzisiaj stąd nie ruszy. śaden Mars
nie wchodzi w grę. Jedyna podróŜ, jąkają czeka juŜ za chwilę, to podróŜ do stolika
numer cztery. Przerzuciła kartkę w bloczku z zamówieniami, pośliniła ołówek i
ruszyła w stronę oczekujących gości.
O wpół do ósmej salę rozświetlało juŜ mocne lipcowe słońce. Rita przysłoniła
oczy i uśmiechnęła się do wuja Freda i ciotki Lottie rozpartych naprzeciwko siebie na
czerwonych kanapach obitych skajem.
– Co słychać, Rito? – zapytał Fred, nie odrywając wzroku od karty dań. Jego głos
ledwie przebijał się przez panujący w sali szum.
– Ale masz rumieńce – powiedziała Lottie. WaŜyła jakieś trzydzieści kilo więcej
niŜ jej mąŜ. Ona równieŜ wnikliwie studiowała menu, na moment jednak podniosła
oczy na Ritę, a raczej na jej brzuch.
Rita poczuła, jak z jej twarzy znika uśmiech. Rumieńce? Była blada, miała
podkrąŜone oczy, tłuste włosy wisiały w strąkach dookoła jej twarzy. Czuła się jak z
krzyŜa zdjęta. RóŜne rzeczy mogła teraz o sobie powiedzieć, ale nie to, Ŝe jest
rumiana.
Wiedziała jednak dobrze, Ŝe nie w tym rzecz. Ciotce Lottie chodziło o to, by
skierować rozmowę w stronę właściwego tematu. Musiała przygotować się na to, od
czego nie było ucieczki – na wszystkie te pytania. Pytania, które wynikały z
troskliwości. Pytania zadawane wprost, bez owijania w bawełnę. Pytania, na które
odpowiedzi nie miała w swojej karcie dań.
119108957.005.png
Rita wygładziła fartuch. Zastanawiała się, ile czasu minie, zanim ten kawałek wy
krochmalonej, bawełnianej tkaniny uniesie się na jej brzuchu? Jeszcze trzy miesiące?
Będzie wtedy w piątym. Do tego czasu zdoła chyba udowodnić całemu miasteczku, Ŝe
nie potrzebuje pomocy i poradzi sobie sama. MoŜe mieszkańcy Hooperville przestaną
ją wreszcie swatać na prawo i lewo. Dadzą spokój i zostawią samą z tym, co nazywają
„małym problemem”.
– Co porabiałaś dziś w nocy? – zapytał Fred.
– Po co pytasz, skoro doskonale wiesz, Ŝe spędziłam czas, wysłuchując opowieści
czwartego kuzyna Marthy Green ze strony ojca o róŜnych rodzajach farb i emulsji
oraz długości czasów ich schnięcia. Przez niego nie obejrzałam mojego ulubionego
serialu telewizyjnego. A kiedy w końcu udało mi się go pozbyć, czułam się tak
zmęczona, Ŝe padłam na nos i nie byłam w stanie nawet czytać.
Odgarnęła grzywkę z czoła i znacząco pokiwała ołówkiem.
– A teraz moŜe byście powiedzieli, co chcecie na śniadanie?
Starała się mówić spokojnym tonem. To byli przecieŜ ludzie, którzy wzięli ją do
siebie, kiedy miała kilkanaście lat. Nie zasłuŜyli sobie na złe traktowanie. Oni i
pozostali mieszkańcy Hooperville. Wszyscy byli jej wujkami, ciotkami albo
kuzynami. Co prawda, nie rodzonymi, ale więzi między nimi były i tak bardzo silne.
– Czy ty aby powinnaś być przez cały dzień na nogach? – zapytał Fred.
Wzruszyła ramionami.
– Wiesz – kontynuował – w twoim stanie i w ogóle. Który to miesiąc... czwarty?
– Drugi – odpowiedziała krótko Rita.
– No, no, czwarty miesiąc. Kiedy Lottie była w tak zaawansowanej ciąŜy, nie dało
się tego ukryć. Wyglądała jak dojrzały arbuz.
Rita zacisnęła zęby. Fred ciągnął dalej.
– Jak była w czwartym miesiącu, nie pozwalałem jej nawet zamieść podłogi.
– Rity to na pewno nie interesuje – prychnęła Lottie.
– Nie męcz jej opowieściami z zamierzchłych czasów. A poza tym, wcale nie
było tak, jak mówisz. – Odwróciła się w stronę Rity. – Pracował wtedy na dwie
zmiany w kamieniołomie, a mnie zostawiał W domu zupełnie samą.
– No, ale tak zupełnie to cię jednak nie zostawiłem.
W tym momencie Lottie wymierzyła swojemu męŜowi potęŜnego kopniaka w
goleń. Nie umknęło to uwagi Rity.
– Nie słuchaj, co on wygaduje – powiedziała Lottie.
– Widzisz, bardzo się o ciebie martwimy. Co zamierzasz zrobić?
To. właśnie całe Hooperville. MoŜna mówić, Ŝe ma „mały problem”, nie wolno
natomiast wspomnieć o Howardzie, jej nieobecnym narzeczonym. Wszyscy byli
głęboko przekonani, Ŝe Howard do niej nie wróci. Albo Ŝe ona nie będzie go juŜ
chciała... Pokłócili się dwa miesiące temu i Howard wyjechał na badania do Europy
Wschodniej. Od tego czasu nie dawał znaku Ŝycia. Jeszcze do niedawna chciała go
119108957.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin