Harbison Elizabeth - Amerykanski Kopciuszek.rtf

(275 KB) Pobierz

ELIZABETH HARBISON

 

 

 

Amerykański kopciuszek

 


PROLOG

 

Dwadzieścia pięć lat wcześniej

 

– Ostrożnie. A teraz powoli schodź na dół. – Siostra Gladys ze struchlałym sercem próbowała nakłonić małą blondyneczkę do zejścia z wysokiej drabinki.

Lily zawsze musiała coś zmajstrować. Od chwili, kiedy ją i jej siostrzyczki znaleziono podrzucone w kościele sąsiadującym z sierocińcem Barrie, dla wszystkich było jasne, że ten dzieciak jest nieustraszony.

Siostra Gladys pamiętała o tym, wyprowadzając Lily, jej siostry i kilkoro pozostałych dzieci na plac zabaw. Jednakże... dzień był taki piękny, a dzieci już tyle czasu tkwiły w domu z powodu padającego nieustannie od kilku tygodni deszczu.

Teraz żałowała pochopnej decyzji. Virginia Porter, dyrektorka sierocińca, zawsze przestrzegała zasady, żeby podczas zabaw na powietrzu na pięcioro wychowanków przypadała jedna dorosła osoba.

Ale dzieci tak bardzo chciały wyjść na dwór! Siostra Gladys uznała, że nic się nie stanie, jeżeli zabierze je na kilka minut... Była o tym absolutnie przeświadczona, dopóki mały Dudley nie upadł i nie zranił się w kostkę. Wtedy odwróciła się od dziewczynek zaledwie na jedną minutkę, a w tym czasie psotna Lily zdążyła się wspiąć na sam szczyt metalowej konstrukcji. Pod drabinkami stały jej siostry.

Powoli, krok po kroku – upominała siostra Gladys, wchodząc na pierwszy szczebel. Sama miała lęk wysokości, więc chyba trudno byłoby znaleźć kogoś, kto mniej od niej nadawałby się do tego zadania. Niestety, w tej chwili była jedyną dorosłą osobą na placyku. Nie mogła odejść nawet po to, żeby zawołać kogoś do pomocy. Była zdana wyłącznie na siebie.

Lily chichotała, w ogóle nie okazując niepokoju. Złociste włoski otaczały jej główkę jak aureola, chociaż dziewczynka nie zawsze zachowywała się jak aniołek – No chodź, kochanie. – Gladys wyciągnęła do niej drżącą rękę. Na szczęście mała zaczęła posłusznie schodzić. – Grzeczna dziewczynka. Bardzo grzeczna.

– Lil! – rozległ się cienki głosik należący do Rose, znacznie ostrożniejszej, miedzianowłosej siostrzyczki Lily. – Chodź na dół, Lil.

– Psecies idę. – Lily śmiało stawiała stopy na metalowych szczebelkach.

– Uważaj – poradziła Laurel, druga siostra Lily, ale zaraz jej uwagę przyciągnął przelatujący motyl. – Mytolek!

Dzięki Bogu! – myślała siostra Gladys, kiedy Lily znalazła się w końcu bezpieczna na ziemi. Im mniej świadków, tym lepiej. Gdyby Virginia się dowiedziała, byłaby...

– Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie nauczką – usłyszała surowy głos. Kiedy się odwróciła, zobaczyła gniewną twarz Virginii. – Właśnie dlatego dzieci muszą wychodzić na dwór pod odpowiednim nadzorem.

– Wiem. Ale dzień jest taki piękny.

– Za to mógł się okropnie skończyć. – Virginia podniosła jasnowłosą dziewczynkę i czule ją uścisnęła. – Wiesz przecież, że ta mała zawsze musi coś zbroić – ciągnęła, uśmiechając się do małej. – Rozpiera cię energia, dziecino. I z pewnością jesteś aż nadto niezależna – dodała z westchnieniem.

Lily odbiegła, gdy tylko znalazła się na ziemi.

– To dobre dziecko – zaprotestowała siostra Gladys. – Jest takim słodkim maleństwem.

Virginia uniosła brwi.

– To prawda, ale jest również bardzo uparta. Kiedy coś chce osiągnąć, nie powstrzymają jej żadne zapory. – Kręcąc głową, patrzyła na dziewczynkę. – Niesamowite, zawsze potrafi postawić na swoim. Muszę przyznać, że właściwie podziwiam ją za to. Oby tylko któregoś dnia nie wpadła przez to w tarapaty.


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

– Apartament Belvedere damy Conradowi, księciu Belorii. Jego macochę, księżnę Drucillę, i przyrodnią siostrę, lady Ann, umieścimy w apartamencie Wyndham. – Gerard von Mises jechał palcem wzdłuż listy, wymieniając gości, którymi miała zająć się Lily Tilden, pracownica do specjalnych poruczeń. Poplamiona atramentem księga gości hotelu „Montclair” była zabytkiem z minionej epoki, jednak Gerard, właściciel hotelu, wolał ją od komputera, który jego zdaniem był zbyt bezosobowy.

Lily nawet mu nie mówiła, że w biurze ma ten rejestr w swoim laptopie, na wypadek jakichś rozbieżności, których nie zauważyliby na papierze. Tradycja tradycją, ale trzeba też być przewidującym.

– Książę i jego świta przyjeżdżają jutro – mówił Gerard. – Postanowiłem, że powita ich cały personel. Macocha księcia jest w tych sprawach dość... wymagająca.

Lily kiwnęła głową. Już kilka razy dzwoniono do niej, żeby przekazać życzenia księżnej Drucilli. Proszono o różowe ręczniki, mydło o zapachu werbeny i szczególny rodzaj francuskiej wody mineralnej, za sprowadzenie której musiała zapłacić niesamowicie wysokie cło.

– Pani Hillcrest jutro opuści apartament Astor – kontynuował Gerard, zaglądając do rejestru. – A zatem w części reprezentacyjnej będziesz miała księcia Conrada, księżnę Drucillę, lady Ann, Samuela Edena i oczywiście panią Dorbrook. Resztę członków orszaku umieścimy na niższych piętrach. – Z westchnieniem odwrócił się do Lily. – To znakomici goście, ale interesy mogłyby iść lepiej.

– Wszyscy w branży turystycznej mają teraz kłopoty – pospieszyła z zapewnieniem, choć wiedziała, że sytuacja jest naprawdę poważna. – Na pewno wkrótce się polepszy. Szczególnie po pobycie księcia Conrada. W kromce towarzyskiej w „Post” piszą właściwie tylko o nim.

Gerard uśmiechnął się.

– Ma ogromne powodzenie u kobiet, to prawda.

– Cóż, to znany playboy. W każdym razie sam widzisz, że ta wizyta okaże się zbawienna dla naszych interesów – mówiła Lily, choć wcale nie była tego taka pewna. Już wcześniej zatrzymywali się u nich sławni ludzie, ale zwykle przyciągali jedynie tłumy kolekcjonerów autografów i wszędobylskich, nachalnych paparazzich. Innych gości od tego nie przybywało. Jednak cokolwiek by powiedzieć, wizyta księcia Conrada bez wątpienia zwróci uwagę na hotel, a w tym momencie „Montclair” bardzo tego potrzebował.

– Prawie mnie przekonałaś. – Gerard zamknął księgę gości. – Miałaś dziś ciężki dzień. Idź już do domu.

– Nie będę oponować. – Lily była na nogach prawie od dziesięciu godzin, co w tym tygodniu zdarzyło się już kilka razy. Od czasu, kiedy Gerard zredukował liczbę personelu, sypiała w hotelu częściej niż jakikolwiek gość. Oczywiście poza Bernice Dorbrook, która zamieszkała u nich na stałe w 1983 roku, po śmierci męża, bogatego właściciela pól naftowych.

Lily szła do biura po swoje rzeczy. Postanowiła, że dzisiaj wróci do domu taksówką. Nie miała siły czekać na autobus, tym bardziej że trzeba było się jeszcze przesiadać. W tej chwili marzyła jedynie o powrocie do domu i gorącej kąpieli z dodatkiem ożywczych soli. Na szczęście Samuel Eden dał jej sowity napiwek za załatwienie biletów na przedstawienie na Broadwayu, które chciała obejrzeć jego żona.

– Dobranoc, Karen. Cześć, Barbaro – zawołała do koleżanek pracujących w recepcji. – Do zobaczenia jutro!

– Już prawie jest jutro – roześmiała się Karen.

– Nie przypominaj mi o tym. – Lily ruszyła w stronę wyjścia po pięknym, orientalnym dywanie, który Gerard dumnie umieścił na marmurowej posadzce holu. Dywan był świadectwem jedynego ustępstwa na rzecz dwudziestego pierwszego wieku – został kupiony na aukcji internetowej. Lily go wyszukała, po czym nakłoniła Gerarda do licytacji. Nawet on nie mógł się oprzeć takiej okazji.

Od złoconych obrotowych drzwi dzieliły ją mniej więcej dwa metry, gdy nagle mechanizm zaskrzypiał i do holu weszło dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Mieli posępne miny i wyglądali jak gangsterzy ze starych filmów.

– Członkowie rodziny królewskiej będą tu za pięć minut – oznajmił jeden z nich.

– Dzisiaj? – spytała Lily, patrząc niepewnie na Gerarda i Karen.

Twarz Gerarda zastygła w wyrazie przerażenia.

– Ale... przecież... powiedziano mi, że książę Conrad wraz z rodziną przybędzie do nas jutro.

– Nastąpiła zmiana planów. – Drugi z mężczyzn mówił z silnym niemieckim akcentem. – Czyżbyście nie mogli ich przyjąć? – spytał, marszcząc czoło.

– Skądże znowu! – zawołał Gerard. – Chodzi tylko o to, że... że chcieliśmy ich odpowiednio powitać, a o tej porze nie ma wielu pracowników.

Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Lily natychmiast zorientowała się, że domyślają się, jak na to zareaguje księżna Drucilla.

– Mam tu kilka życzeń Jej Wysokości. – Mężczyzna wyciągnął z kieszeni kartkę papieru. – Kolacja z „Le Capitan”, kilka butelek szampana i jakieś kwiaty. – Rzucił okiem na swoją kartkę i zmarszczył brwi. – Nazywają się rajskie ptaki.

Już chyba nic gorszego nie mogło się wydarzyć. Wszyscy wiedzieli, że „Le Capitan” to nowy, niezwykle atrakcyjny lokal na Manhattanie. Cieszył się taką popularnością, że nawet najbardziej znane osobistości odsyłano z kwitkiem. Jedzenie było znakomite, chociaż ludzie chodzili tam przede wszystkim po to, żeby się pokazać. Lily zdawała sobie sprawę, że wyśmieją ją, gdy poprosi o dostarczenie posiłku do hotelu.

Chociaż... znała tam jednego barmana. Może zgodziłby się tak wszystko przygotować, żeby mogła sama odebrać kolację.

To tyle, jeśli chodzi o gorącą kąpiel i solidną porcję snu, pomyślała z westchnieniem.

– Zajmę się tym – powiedziała, sięgając po kartkę. Kiedy na nią spojrzała, omal nie wybuchła śmiechem. Trzy zwykłe sałatki, bez ogórka i sosu. Trzy befsztyki, średnio wysmażone, bez sosu. Trzy porcje tortu karmelowego. Takie rzeczy mogłaby kupić gdziekolwiek po znacznie niższej cenie. Ale widocznie rodzina królewska chciała jeść i płacić po królewsku.

Lily rzuciła jeszcze okiem na pozycję zapisaną na samym dole kartki. Dom Pérignon, rocznik 1983, cztery butelki. Była jedenasta wieczorem. O tej porze nie będzie łatwo zdobyć szampana. A kwiaty? Mogła tylko liczyć na to, że będą je mieli w kwiaciarni w szpitalu.

Prawdę mówiąc, na tym właśnie polegała jej praca – do niej należało zaspokajanie nawet najbardziej niemożliwych do spełnienia zachcianek gości. I trzeba przyznać, że miała do tego wyjątkowy talent. Potrafiła załatwić rezerwację w ostatniej minucie, catering na ostatnią chwilę... Kiedyś słynna gwiazda Broadwayu schroniła się w hotelu przed deszczem akurat w chwili, gdy sekretarz ambasadora pytał, czy możliwe jest załatwienie spotkania z nią. Taki zbieg okoliczności wydawał się wręcz cudem, ale Lily uznała, że nie będzie zgłębiać tego zjawiska.

Miała już wychodzić, kiedy w holu pojawiły się dwie kobiety, najwidoczniej matka i córka. Ich pozy i miny świadczyły o wygórowanym poczuciu własnej wartości.

– Przypuszczałam, że taki słynny „Montclair” będzie miał wystarczająco dużo personelu, by stosownie powitać rodzinę królewską – powiedziała z oburzeniem starsza z kobiet. Była niemal równie szeroka jak wysoka i aż trudno było uwierzyć, że jest w stanie przyjąć taką królewską postawę. A jednak potrafiła to zrobić.

Młodsza – i jeszcze szersza – kobieta przytaknęła jej z wyniosłą miną.

– Spodziewaliśmy się Waszej Wysokości dopiero jutro – pospieszył z wyjaśnieniem Gerard, składając niezgrabny ukłon. – Proszę o wybaczenie. Jestem Gerard von Mises, właściciel hotelu.

– Książę Conrad nie będzie zadowolony z takiego przyjęcia. – Księżna Drucilla skrzywiła się lekceważąco.

Patrząc na nią, nietrudno sobie wyobrazić, jaki jest książę Conrad, pomyślała z niesmakiem Lily.

– Kiedy książę przybędzie? – spytała. Może jest na tyle daleko, pomyślała, że Gerard zdążyłby jeszcze ściągnąć kilka osób, choćby z innych pięter.

Księżna Drucilla zrobiła minę, jakby usłyszała bzyczenie muchy, tylko nie wiedziała, skąd ten dźwięk dochodzi.

– Już tu jest – odezwała się lady Ann.

– Powiedz mi, chłopcze – księżna zwróciła się do Gerarda – czy lady Penelope już przyjechała?

Gerard zbladł jak ściana.

Lily miała zupełną pustkę w głowie. Lady Penelope? A któż to taki?

– Lady Penelope – powtórzyła księżna i dodała, udzielając odpowiedzi na nieme pytanie Lily: – Córka księcia Acacii. Moja sekretarka zrobiła dla niej rezerwację.

Gerard pstryknął palcami w stronę recepcji. Karen i Barbara pochyliły głowy nad księgą gości, ale Lily od razu wiedziała, że nie znajdą tam Penelope. Ani lady, ani żadnej innej.

– Jeszcze nie przyjechała – odezwała się pospiesznie. – Ale czeka na nią apartament Pampano. – Taki apartament w ogóle nie istniał, ale kiedyś, kiedy w hotelu niespodziewanie pojawił się jakiś rosyjski dygnitarz, naprędce połączono ze sobą dwa sąsiadujące pokoje i nazwano je imieniem kelnera, który wpadł na ten genialny pomysł.

Gerard odetchnął z ulgą.

– No tak, oczywiście. Apartament Pampano. Już sobie przypominam.

– Znakomicie. – Księżna Drucilla ruszyła w głąb holu. – W takim razie udamy się teraz do siebie i poczekamy na kolację. Mam nadzieję, że to nie potrwa zbyt długo – powiedziała dobitnie.

– Nie, oczywiście że nie – odparł natychmiast Gerard i ściszając głos, zwrócił się do Lily: – Dasz radę to załatwić?

Spojrzała na niego. Zaciskał dłonie tak mocno, że kostki jego palców zrobiły się białe, a ściągnięte brwi utworzyły jedną kreskę.

– Oczywiście – powiedziała. W jej głosie było więcej pewności i energii, niż miała w rzeczywistości. – O nic się nie martw.

Szła właśnie w stronę biura, gdy w drzwiach pojawił się książę we własnej osobie. Poczuła się jak w gorący letni dzień, kiedy przez drzwi wpadnie chłodny powiew. Sława i tytuły nigdy nie robiły na niej wielkiego wrażenie, jednak w energicznych ruchach tego arystokraty było coś imponującego. Stała przez chwilę, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Wstyd przyznać, po prostu gapiła się na niego jak głupia.

Był wyższy, niż sądziła. Na fotografiach jego umięśniona sylwetka sprawiała wrażenie bardziej masywnej. Jego oczy miały uderzająco piękny, bladoniebieski kolor, co dało się zauważyć nawet z odległości kilku metrów. Lily nie była pewna, czy rzeczywiście są tak wyraziste, czy może tylko wydają się takie w zestawieniu z kruczoczarnymi włosami i śniadą cerą.

Książę napotkał spojrzenie Lily i zatrzymał się nagle. Przez ułamek sekundy poczuła, jak jej ciałem wstrząsa dreszcz.

Nic dziwnego, że kobiety pieją nad nim z zachwytu, pomyślała. Tyle że ona nie miała zamiaru im wtórować. I już przestała gapić się jak głupia.

– Dobry wieczór – przywitał się. W jego głosie prawie nie było słychać obcego akcentu.

– Dobry wieczór, Wasza Wysokość – powiedziała.

– O, widzę, że pani wie, kim jestem. – Zmierzył ją przenikliwym wzrokiem. – Zdaję sobie sprawę, że przyjechałem dzień wcześniej. Czy mój apartament jest już gotowy?

Lily kiwnęła głową. Maniery księcia były trochę lepsze niż jego macochy. Przynajmniej przyszło mu do głowy, że mogą być nieprzygotowani.

– Tak. Właśnie zamierzam zadzwonić do „Le Capitan”.

– Do „Le Capitan”? – Książę patrzył na nią pytająco.

– Po kolację, kochanie – wtrąciła księżna Drucilla. Gdyby nie twarde nuty w jej głosie, można by uwierzyć, że starała się, by zabrzmiało to serdecznie. – Zapomniałeś?

Książę rzucił jej chłodne spojrzenie.

– Dziś wieczorem jestem umówiony.

Księżna uśmiechnęła się z fałszywym zakłopotaniem.

– Cóż, trudno.

Lily przywołała na twarz swój najbardziej uprzejmy uśmiech.

– Czy moglibyśmy coś jeszcze zrobić dla Waszej Wysokości?

Zadrżała, gdy książę Conrad zwrócił na nią swoje błękitne oczy.

– Proszę zapewnić mi spokój.

Czyżby sądził, że zamierzam usiąść i prowadzić z nim pogawędki? – pomyślała zaskoczona jego tonem.

– Spodziewam się, że kiedy będę miał gości, zachowacie... dyskrecję – dodał.

Gości... W liczbie mnogiej. Z pewnością ma na myśli kobiety, uznała Lily.

W swojej pracy często miała do czynienia ze sprawami, których celowo nie zauważała. Jednak coś w postawie księcia sprawiało, że tym razem nie wydawało się to takie proste jak zazwyczaj.

– Oczywiście – odparła.

Książę kiwnął głową, po czym zwrócił się do Stephena, który właśnie odbierał klucz od Karen. Powiedział do niego coś w swoim ojczystym języku, a chwilę później razem z niosącym bagaże kierowcą skierowali się do windy.

Księżna Drucilla popatrzyła za nimi z drwiącym uśmiechem, po czym przeniosła spojrzenie na Lily.

– Kolację zjem w apartamencie. Mam nadzieję, że wydzielono tam część jadalną.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała Lily, wciąż patrząc na księcia. Wysportowana sylwetka, świetnie leżący garnitur... Książę naprawdę był niezwykle atrakcyjny.

– Lily... restauracja – odezwał się Gerard, przywołując ją do rzeczywistości. – Jej Wysokość nie wygląda na osobę, której można sprawić zawód.

– Z pewnością. Aż mnie kusi, żeby pójść do pierwszego lepszego baru i stamtąd przynieść jej sałatkę i befsztyk.

Karen zachichotała, ale zaraz umilkła, widząc ostrzegawcze spojrzenie Gerarda.

– Nie martw się, nie zrobię tego – uspokoiła go Lily. Sięgnęła do szuflady i wyjęła mocno wysłużoną hotelową kartę kredytową. – Niedługo wrócę.

W chłodnym listopadowym powietrzu unosił się znajomy zapach spalin, sosu pomidorowego i pieczonych kasztanów. O dziwo, w ogóle nie wiało. Powietrze było po prostu balsamiczne. Lily ruszyła przed siebie, czując, że najchętniej w ogóle by się nie zatrzymywała. Mogłaby iść prosto do domu. Cóż, w tej pracy to normalne, że od czasu do czasu trzeba zostać dłużej i nachodzić się więcej, niżby się chciało! – pomyślała.

Pierwszy przystanek zrobiła w szpitalu w sklepie z upominkami, gdzie między innymi można było kupić wielkie i bardzo drogie kompozycje kwiatowe. Była tam również strelicja królewska zwana rajskim ptakiem.

Bingo!

Na szczęście udało się jej złapać taksówkę. Poleciła kierowcy poczekać przed restauracją, gdzie od znajomego barmana odebrała kolację i kilka butelek Dom Pérignon.

Po złożeniu obietnicy, że dostarczy bilety do teatru, wróciła do hotelu. W recepcji ku swojemu zaskoczeniu ujrzała jeszcze jednego niespodziewanego gościa: cieszącą się złą sławą baronową Kiki von Elsbon.

Baronowa już nieraz zatrzymywała się w ich hotelu. Pojawiała się zawsze wtedy, gdy zaczynały krążyć plotki o jakimś interesującym kawalerze, który stanowił dobrą partię. Ostatnim razem chodziło o magnata prasowego, Brecka Monohana, a jeszcze wcześniej był słynny gwiazdor filmowy, Hans Poirrou. Teraz najwidoczniej miała na oku księcia Conrada. Wyglądało na to, że żaden znany kawaler nie mógł się ukryć przed rozkapryszoną wdową po baronie Hurście von Elsbonie.

Oprócz tego, że baronowa polowała na męża w wyjątkowo drapieżny sposób, była również jednym z najbardziej niesympatycznych gości, z jakimi Lily spotkała się w swojej karierze zawodowej. Widząc więc Kiki przy ladzie recepcji, pospiesznie ruszyła holem w kierunku wind i niecierpliwie nacisnęła guzik. Na drugim piętrze udała się prosto do pomieszczeń kuchennych. Miała nadzieję, że znajdzie kogoś, kto będzie mógł zawieźć kolację księżnej Drucilli.

– Gdzie jest Lyle? – spytała szefa kuchni. – Chcę, żeby podał kolację w apartamencie.

Henri wzruszył ramionami.

– Ma grypę i poszedł do domu. Elissa i Sean też są chorzy. A Miguel jest wciąż na wakacjach. – Szef sięgnął do wieszaka po swój płaszcz. – A skoro już o tym mowa, ja też idę do domu. I tak zostałem godzinę dłużej.

Lily westchnęła. Henri miał wybuchowy temperament, a po ostatniej redukcji personelu jeszcze łatwiej unosił się gniewem. Już dawno nauczyła się, że nie należy wdawać się z nim w spory.

– W takim razie sama ich obsłużę. Wiesz może, skąd mam wziąć wózek?

Henri machnął ręką w kierunku pomieszczenia, gdzie przechowywano zastawę stołową.

– Elissa przed wyjściem przygotowała kilka wózków.

– Dzięki – powiedziała Lily, sięgając po torby ze stygnącymi daniami. – Wiem, że tak się nie powinno robić, ale mam tu trzy befsztyki, które są już prawie zimne. Czy można je podgrzać w mikrofalówce?

Kucharz spojrzał na nią z przerażeniem.

– Chyba nie mówisz poważnie?

– Niestety, wcale nie żartuję. – Pokręciła głową. – To co, mogę to zrobić?

Henri westchnął dramatycznie i wzniósł oczy do nieba.

– Najwyżej przez trzydzieści sekund. Ale nie biorę odpowiedzialności za efekt.

Merci, Henri. – Uśmiechnęła się. – Jestem ci bardzo wdzięczna.

De rien. Nie ma za co – odparł i szybko ruszył do wyjścia, by nie słyszeć kolejnych pytań. – Życzę szczęścia.

Tego z pewnością bardzo potrzebowała.

Drzwi do apartamentu księżnej Drucilli otworzyła drobna dziewczyna o mysiej twarzyczce i przerażonych oczach.

Księżna siedziała rozparta na kanapie, pochłonięta rozmową z córką i jakąś obcą kobietą.

– Nie obchodzi mnie, czego on chce. Potrzebna mu żona, bo inaczej monarchia przestanie istnieć. A na to ja nie mogę się zgodzić.

Lady Ann przytaknęła energicznie.

– Chwileczkę – odezwała się trzecia kobieta. W jej głosie Lily rozpoznała akcent z południa stanu Jersey. – Jest zaręczony z lady Penelope, czy nie?

– Jeszcze nie – rzuciła krótko księżna. – Chociaż w końcu pewnie jej się oświadczy, a pani dowie się o tym pierwsza. Caroline Horton będzie miała wyłączność na wszystkie informacje.

Caroline Horton. Redaktorka kroniki towarzyskiej na siódmej stronie „Plotek z Nowego Jorku”. Caroline podniosła się i wyciągnęła rękę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin