Woods Sherryl - Klient pani mecenas.doc

(811 KB) Pobierz

 

 

 

 

SHERRYL WOODS

 

KLIENT PANI MECENAS


Rozdział 1

Jeszcze godzina papierkowej roboty, pomyślała Kate Newton. Jeszcze godzina i ten straszny tydzień z nie kończącymi się konfrontacjami i smutnymi, pełnymi goryczy historiami małżeńskich niepowodzeń wreszcie się skończy.

W piątkowe popołudnia to, co kiedyś wydawało się pasjonujące, ostatnio było już tylko nużące. Obawiała się, że któregoś dnia po prostu nie wytrzyma i wyjdzie z biura przed końcem pracy. Niepokoiło ją to bardziej, niż gotowa była przyznać. Mówi się, że wysoko opłacani, drapieżni adwokaci specjalizujący się w sprawach rozwodowych uwielbiają pracę do późnej nocy. I Kate do niedawna rzeczywiście rozkoszowała się każdą minutą swej działalności.

Teraz jednak patrzyła z niechęcią na piętrzące się na biurku góry teczek z aktami sądowymi i dokumentami. Nagle ogarnęła ją bardzo nieprofesjonalna, lecz niemal nieodparta chęć, by dobrze potrząsnąć niektórymi klientami i powiedzieć im, żeby zmądrzeli, wyrzucili do kosza wnioski rozwodowe i zaczęli walczyć o ratowanie swych małżeństw. Już sam pomysł zrobienia czegoś tak sprzecznego z jej charakterem wstrząsnął nią. Co się dzieje?

Myśli te przerwało ciche brzęczenie telefonu. Była z tego niemal zadowolona, chociaż dźwięk ten w piątek o tej porze z pewnością należało uważać za zapowiedź katastrofy.

- Tak, Zeldo? - powiedziała do sekretarki, której matka tak zafascynowana była książkami Scotta Fitzgeralda, że nadała córce imię jego barwnej, zwariowanej żony.

Zelda Lane wzięła sobie do serca całą mistykę Fitzgeralda i była równie barwna jak jej imienniczka. Jednocześnie wykazywała też - i dzięki Bogu - niewiarygodną sprawność zawodową.

- Jest tu ktoś do ciebie - oznajmiła Zelda, po czym zniżyła głos do szeptu i dodała: - Mówi, że jest kandydatem na klienta.

Coś w jej tonie wzbudziło czujność Kate.

- Dobra, o co chodzi? - spytała z irytacją. - W moim kalendarzu nikt nie jest zapisany. Może to któryś z tych aroganckich łobuzów, którym się wydaje, że mogą wtargnąć bez uprzedzenia, a i tak zostaną potraktowani pierwsza klasa?

Sekretarka wydała dźwięk, który mógłby być albo kaszlem, albo tłumionym śmiechem.

- Nie sądzę, szefowo. Myślę jednak, że powinnaś go przyjąć.

Kate westchnęła. Niestety, zwykle warto było posłuchać instynktu Zeldy.

- Czy ten kandydat na klienta jakoś się nazywa?

- David Allen Winthrop.

Kate usłyszała przytłumioną rozmowę i Zelda dodała szybko:

- Trzeci. David Allen Winthrop III.

Kate dobrze znała takich mężczyzn: precyzyjnych, myślących tylko o sobie i pełnych wyobrażeń o swej ważności. Był to gatunek ludzi, których w toku prowadzonych przez siebie spraw rozwodowych zwykle przepuszczała przez wyżymaczkę.

- Wpuść go - powiedziała i zaczęła układać strategię przywołania tego bohatera do porządku za pomocą ostrego wykładu na temat ogromu jej zajęć i na temat dobrego obyczaju, który nakazuje umawiać się na spotkania.

Drzwi jej gabinetu otworzyły się i stanęła w nich rudowłosa Zelda. Na jej twarzy malowało się coś pośredniego między rozbawieniem a radosnym oczekiwaniem. Przy jej bardzo specyficznym, wręcz błazeńskim poczuciu humoru był to kolejny sygnał ostrzegawczy. Kate domyśliła się, że powinna czym prędzej zatrzasnąć drzwi przed nosem sekretarki i nadal ukrytego w sekretariacie przyszłego klienta, wykraść się tylnym wyjściem i pojechać na długi weekend do Malibu, na tak jej potrzebny wypoczynek.

Tymczasem patrzyła wyczekująco w kierunku drzwi, mając wzrok skierowany tuż ponad ramieniem Zeldy. Niespodziewanie dostrzegła jakiś ruch na wysokości talii sekretarki; spojrzała w dół i ze zdumienia otworzyła szeroko oczy. Jej przyszły klient liczył około dziesięciu lat.

Miał włosy koloru piasku, gładko zaczesane do tyłu, i wyszorowaną do czysta twarz z konstelacją piegów na nosie. Szary blezer i marynarskie spodnie wyglądały tak, jakby zdjęto je prosto z wieszaka w młodzieżowym dziale domu mody. Ten elegancki wygląd uzupełniał doskonale zawiązany krawat i biała koszula. Chłopiec albo spędzał lato na obozie o surowych regułach dotyczących ubioru, albo przygotowywał się do kariery na giełdzie.

Sądząc po wyrazie twarzy, sprowadziła go tu sprawa ogromnie dla niego ważna. Kate wyciągnęła rękę i przedstawiła się z zachowaniem całego rytuału:

- Jestem Kate Newton. Co mogę dla ciebie zrobić?

Brązowe oczy spojrzały na nią z powagą.

- Chciałbym rozwodu.

Powiedział to bez emocji, tonem, jakim mógłby zamawiać lody waniliowe, podczas gdy wszyscy wiedzą, że naprawdę wolałby czekoladowe.

Kate poczuła się zbita z tropu:

- Przepraszam?

W jego poważnych oczach przez moment błysnęła niepewność.

- Przecież tym się pani zajmuje, prawda? Przeprowadza pani rozwody.

Jego głos zaczął po trochu odzyskiwać poprzednią pewność siebie.

- Przeczytałem w gazecie wszystko o pani ostatniej sprawie. Wydaje mi się, że jest pani dobra. Trochę ostro potraktowała pani tego męża, ale w sumie była pani zupełnie dobra.

Kate zaskoczyła wnikliwość analizy dokonanej przez malca, który powinien raczej zabawiać się grami komputerowymi pełnymi dźwięków w rodzaju „bah" i „bum".

- Dziękuję, ale przyznam, że niezupełnie rozumiem. Nie wyglądasz...

Przez chwilę szukała słowa, które nie uraziłoby jego tak wyraźnego poczucia godności. Zdecydowała się jednak mówić wprost.

- Widzisz, ludzie pragnący się rozwieść są na ogół starsi. Właściwie z kim chcesz się rozwieść?

Pomyślała, że jeśli ten mały jest żonaty, to ona rzuci adwokaturę, przeniesie się na ranczo w stanie Montana i zajmie hodowlą owiec. I nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z rasą ludzką.

- Z ojcem - powiedział.

W jego głosie było tyle żalu, że w głębi duszy Kate coś się poruszyło. Obudził się w niej nagle instynkt macierzyński, o którego posiadanie nigdy się nie podejrzewała.

- Lepiej porozmawiajmy. Proszę, usiądź tam na kanapie. Nawiasem mówiąc, jak tu dotarłeś?

- Wszyscy myślą, że jestem w kinie. Po seansie będzie czekać na mnie gosposia.

Kate poszła za nim do tej części swego gabinetu, w której odbywała rozmowy z klientami, i siadła w fotelu naprzeciwko niego.

- W porządku. Więc dlaczego chcesz przerwać swój związek z ojcem?

Nie miała najmniejszego zamiaru używać słowa „rozwód".

- Nie dające się usunąć różnice charakteru - powiedział oficjalnym tonem, od którego Kate przebiegły mrówki po plecach.

- Rozumiem.

Pokiwała mądrze głową, znowu próbując odzyskać panowanie nad sobą.

Nie pomagała jej w tym mina Zeldy, z trudem zachowującej powagę. Kate spojrzała na sekretarkę ze złością i poleciła:

- Możesz nas zostawić samych.

- Oczywiście, szefowo. Czy mam coś przynieść? Może coś do picia? - spytała chłopca z takim szacunkiem, jakby rozmawiała z dziedzicem wielkiej fortuny.

Zelda miała ogromne doświadczenie w postępowaniu z dziedzicami fortuny, ale - jeśli Kate się dobrze orientowała - żadnego w postępowaniu z dziećmi.

- Poproszę kawę - powiedział i dodał, jakby przyszło mu to do głowy dopiero po chwili: - Ze śmietanką i trzema kostkami cukru.

Kate, która piła specjalnie wybraną kawę kolumbijską bez żadnych dodatków, by lepiej czuć jej smak i aromat, skrzywiła się. Nie mogła jednak powstrzymać się od podziwu dla tego chłopca tak zdecydowanego, by sprawiać wrażenie dorosłego. Jakie tam wrażenie, poprawiła się w myślach. Ten chłopak zachowywał się uprzejmiej niż połowa znanych jej mężczyzn.

Siedział na kanapie wyprostowany jak żołnierz, chociaż musiała to być pozycja bardzo niewygodna, bo jego stopy ledwie sięgały podłogi. Nie dostrzegła jednak ani śladu owego nieustannego kręcenia się, które ją irytowało u dzieci siostry. Chłopiec tak bardzo panował nad sobą, że trochę to niepokoiło.

Kiedy Zelda przyniosła kawę, Kate przyjrzała się trzeźwo swemu kandydatowi na klienta.

- No dobra. Powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi.

- Myślę, że sprawa jest dosyć nieskomplikowana - powiedział, jakby studiował akta sądowe, by zapewnić sobie właściwy dobór słów. - Mój ojciec i ja nie zgadzamy się z sobą.

- Jak się to objawia? - zapytała, naprawdę zafascynowana i jego zachowaniem, i tym, co mówi.

Co mogła skłonić chłopca do pójścia do adwokata zajmującego się sprawami rozwodowymi? Niedostateczne kieszonkowe? Surowa dyscyplina? Narkotyzowanie się rodziców? Napastowanie seksualne? Boże, byle nie to ostatnie!

- W ogóle się już nie widujemy. - Wargi chłopca niebezpiecznie zadrżały. - Jest tak od śmierci mamy.

Kate znowu poczuła, że coś ją ściska w piersi. Ludzie mający z nią do czynienia byliby zdumieni tym przejawem wrażliwości, Kate słynęła bowiem z gotowości do skakania przeciwnikowi do gardła bez względu na to, ile łez leje się na sali sądowej.

- Kiedy mama umarła? - zapytała łagodnie, gdy na tyle już doszła do siebie, że mogła mówić bez drżenia w głosie.

- Sześć miesięcy temu. Dla taty to było bardzo ciężkie - powiedział takim tonem, jakby słyszał już to zdanie miliony razy z ust dorosłych, starających się usprawiedliwić brak troski ze strony ojca.

- Tobie też musiało być ciężko.

Jego ogromne oczy nagle napełniły się łzami.

- Czasem - przyznał niemal szeptem i po jego policzku spłynęła łza. - Ale staram się być dzielny ze względu na tatusia.

- Czy ty i ojciec rozmawiacie o tym? Potrząsnął głową.

- To dla nas zbyt smutne.

Kate nagle poczuła chęć, by wyjść z biura, udać się prosto do Beverly Hills czy Bel Air, albo do jakiejś innej luksusowej dzielnicy, w której ten człowiek mieszka, i udusić go. Na pewno cierpi. Nawet nie znając szczegółów dotyczących zgonu pani Winthrop mogła sobie wyobrazić, jak niszcząco musiała ta śmierć wpłynąć na pana Winthropa. Zmarła musiała być bardzo młoda, a wtedy nikomu nie jest łatwo.

Miał jednak syna - syna, który przy wszystkich tych pretensjach do dorosłości był wciąż małym chłopcem, i to na dodatek rozpaczliwie cierpiącym. Kate znała ten ból. Nie miała pojęcia, jak należy sobie z taką sytuacją radzić, ale jednego była pewna - nie w sposób zastosowany przez pana Winthropa.

- Co zrobisz, jeśli uzyskasz rozwód? - zapytała, używając tego słowa wbrew swemu postanowieniu.

Dopiero po raz drugi od Swego niezapowiedzianego przybycia okazał lekką nieśmiałość.

- Miałem nadzieję, że może mogłaby pani znaleźć kogoś, kto by mnie adoptował. Mogą być bracia i siostry, mama i tata. Wie pani, taka prawdziwa rodzina. - W jego głosie zabrzmiała zazdrość.

- Mogłaby pani znaleźć kogoś takiego? Nie sprawię żadnego kłopotu. Przyrzekam.

- Może do tego nie dojdzie - powiedziała Kate z namysłem.

Poczuła, jak ogarnia ją wściekłość. David Allen Winthrop junior, czy drugi, czy jak tam nazywał się ten jego ojciec, dostanie z obu luf. Była naprawdę oburzona. Doprowadzi do tego, że będzie się czuł jak zbity pies. Choćby miała poświęcić setki godzili swego drogocennego czasu, to załatwi sprawę jego nad wiek dojrzałego syna. Załatwi bezpłatnie. Nie jest w stanie zapewnić mu matki, braci i sióstr, ale David odzyska ojca. Tak zdecydowała.

Wyciągnęła rękę.

- Będę uszczęśliwiona mogąc cię reprezentować

- powiedziała, wymieniając z nim oficjalny uścisk dłoni.

Myślała już o precedensowym rozstrzygnięciu pewnej sprawy na Florydzie, które mogło dostarczyć jej niezbędnej amunicji. Teraz jednak, kiedy umowa została zawarta, David wyglądał jakoś nieswojo.

- Musi pani powiedzieć mi najpierw, ile wynosi pani honorarium - oświadczył. - Wiem, że jest ono zapewne wysokie, ale mam kieszonkowe. Niewiele z niego wydaję. Odłożyłem pięćdziesiąt dolarów. Czy to wystarczy? Przynajmniej na początek?

Kiedy wyciągał pogniecione banknoty, parę drobnych monet upadło na podłogę. Wyraźnie były to oszczędności wyjęte ze skarbonki.

Kate wyjęła z tej kupki banknotów jednego dolara.

- To wystarczy jako opłata za powierzenie mi sprawy - oznajmiła.

Nie chciała go urażać odmową opłaty w ogóle.

- Zelda da ci do podpisania druk stwierdzający, że chcesz, żebym była twoim adwokatem. W ten sposób wszystko będzie załatwione formalnie.

Spojrzał na nią z powątpiewaniem.

- W sprawie, o której czytałem, dostała pani mnóstwo pieniędzy.

- To był procent od tego, co wyprocesowałam. Jeśli chcesz, możemy też się tak umówić.

- To znaczy, że tata będzie musiał pani zapłacić, jeśli dostanę rozwód?

- Coś w tym rodzaju.

- Nie będzie tym zachwycony.

- Żaden z moich klientów nie był czymś takim zachwycony - przyznała Kate sucho. - Ale sąd już tego dopilnuje.

Jeśli tylko będzie miała w tej sprawie coś do powiedzenia, to nie dojdzie do żadnej rozprawy sądowej i żadnych rozstrzygnięć tego typu. Sądziła, że w istocie wystarczy jedno solidne kazanie i jeden zdrowy wybuch gniewu. Ojciec tego chłopca z pewnością nie był okrutny wobec niego z rozmysłu. Zapewne był trochę zagubiony, a coś takiego daje się szybko naprawić/Zazwyczaj wystarcza jeden zdecydowany i logiczny atak.

- Dumna jestem, że to właśnie mnie wybrałeś - powiedziała. - Będę z tobą w kontakcie. Przyrzekam.

Wzięła wizytówkę i nagryzmoliła coś na odwrocie.

- Weź to. Jeśli będę ci potrzebna, to napisałam ci numer mojego telefonu domowego i telefonu w samochodzie.

Starannie włożył wizytówkę do kieszeni. Jego poważna mina stała się jeszcze poważniejsza.

- Czy zabierze to pani dużo czasu? Zaraz zacznie się szkoła. Jeśli mam chodzić do jakiejś nowej, to chciałbym zacząć razem ze wszystkimi.

- Mam nadzieję, że niedużo. Zostaw Zeldzie adres pracy ojca i numer waszego telefonu. Zacznę jeszcze dziś.

W drzwiach się zawahał.

- A jeśli się rozgniewa i wyrzuci mnie z domu, zanim znajdzie pani kogoś, kto mnie adoptuje?

- Nie musisz si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin